banner daniela marszałka

Superbagneres

Autor: admin o wtorek 12. czerwca 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1804 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1174 metry

Długość: 17,2 kilometra

Średnie nachylenie: 6,8 %

Maksymalne nachylenie: 12,5 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

We wtorek 12 czerwca po raz drugi udaliśmy się do Bagneres-de-Luchon. W planach mieliśmy wspólny podjazd do stacji Superbagneres, a następnie wjazd na Col de Peyresourde. To drugie zadanie było jednak tylko dla większości, bowiem mnie kusiła krótsza wspinaczka na graniczną przełęcz Portillon. Dojazd do Luchon mieliśmy przetestowany, miejscówkę na porzucenie samochodów oswojoną. Tym samym tak w drodze jak i na miejscu nie traciliśmy zbędnego czasu. Szkoda tylko, że ów znajomy Lucek oblicze miał równie pochmurne co w niedzielę. Prawdę mówiąc pomstując wcześniej na aurę w okolicy Argeles-Gazost zakładałem, że po przenosinach na wschód (nieco dalej od Atlantyku) będziemy mieli mniej do czynienia z deszczem. Tymczasem tu, z początku przynajmniej, było jeszcze gorzej. Pierwszy z naszych wtorkowych celów był na tyle ciekawy, że dziewiątego dnia wyprawy wreszcie udało się nam wszystkim mniej-więcej o jednej porze ruszyć w tym samym kierunku. Piszę m/w, bowiem między startem 3-osobowej kompanii lubusko-mazowieckiej, moim oraz na końcu Darka upłynęło równo 20 minut. Niemniej była szansa na to byśmy spotkali się w komplecie na górze czyli w Superbagneres. To bardzo wiekowa stacja narciarska. Została otwarta w początkach XX wieku, na górze piętrzącej się po południowo-zachodniej stronie Luchon. Już w 1911 roku uzdrowisko połączono z Superbagneres za pomocą tzw. kolei zębatej, która pokonywała przewyższenie blisko 1200 metrów na dystansie ledwie 5,65 kilometra. Linia ta została jednak zamknięta w roku 1966, kilka lat po otwarciu szosy do tej stacji. Współcześnie z miasta na górę dojechać można w linii prostej za sprawą uruchomionej w 1993 roku kolejki gondolowej. Obecnie na terenie ośrodka funkcjonuje też 5 linii kolei krzesełkowej oraz 9 orczyków. Cała ta maszyneria jest w stanie obsłużyć niemal 16,5 tysiąca turystów na godzinę.

Szosowa droga z Bagneres-de-Luchon do Superbagneres jest rzecz jasna znacznie dłuższa niż bardziej bezpośrednie (dawne i nowe) połączenia kolejowe. Na pierwszych ośmiu kilometrach wykorzystuje ona dwie górskie doliny tzn. Pique i Lys, objeżdżając na tym odcinku masyw górski od wschodu i południa. Dopiero od wysokości 1085 metrów n.p.m. na dziewięciu kilometrach bardziej zdecydowanie zaczyna się wspinać ku szczytowi po południowym zboczu góry. Z punktu widzenia mieszkańców Luchon można powiedzieć, że droga atakuje ją nie frontalnie, lecz manewrem oskrzydlającym od zaplecza. Podjazd ten został jak dotąd 6-krotnie wykorzystany na trasach Tour de France. Po raz pierwszy w roku 1961 co czyni z niej najstarszy górski finisz z prawdziwego zdarzenia w Pirenejach. O ile odmówimy tego tytułu skromnemu podjazdowi do stacji Cauterets na Tourze z roku 1953. Sześć występów w wyścigu Dookoła Francji oznacza też, iż pośród pirenejskich stacji Superbagneres zajmuje trzecie miejsce (ex-aequo z młodszą Plateau de Beille) pod względem popularności. Większe branie miały jedynie Pla d’Adet i Luz-Ardiden. Pamiętając jednak, że wszystkie wizyty Touru u bram Superbagneres miały miejsce do roku 1989 możemy dodać, iż do końca lat 80. tylko Pla d’Adet dorównywała jej popularnością. Trzeba przy tym powiedzieć, że każdy etap z metą w stacji powyżej Luchon miał ciekawą historię, a nierzadko znaczący wpływ na losy danej edycji TdF. Poza tym wygrywali tu jedynie kolarze znakomici lub wręcz wybitni. Wśród sześciu triumfatorów z Superbagneres znajdziemy trzech zwycięzców klasyfikacji generalnej „Wielkiej Pętli”, którzy łącznie wygrali dziewięć odsłon tej imprez. Natomiast pozostali trzej też stawali na podium w Paryżu, albo kończąc ten wyścig w pierwszej trójce lub też dzięki zwycięstwu w klasyfikacji górskiej.

„Ojcem chrzestnym” tej góry został kolarz z Włoch. Był nim Imerio Massignan z okolic Vicenzy. W latach 1960-61 wygrał on dwukrotnie klasyfikację górską Touru, zaś w 1962 roku zajął drugie miejsce w „generalce” Giro d’Italia. Na szesnastym etapie TdF 1961 prowadzącym z Tuluzy przez przełęcze Ares i Portillon „wenecjanin” Massignan o 8 sekund wyprzedził swego rodaka Guido Carlesiego i o 14 Niemca Hansa Junkermanna. Czwarty na mecie był wielki Jacques Anquetil, który tym samym spokojnie utrzymał się na pozycji lidera wyścigu. Rok później na etapie trzynastym, między Luchon a Superbagneres zorganizowano górską czasówkę na dystansie 18,5 kilometra. Wygrał ją wybitny hiszpański góral Federico Bahamontes. Triumfator Touru z roku 1959 i aż sześciokrotny zwycięzca klasyfikacji górskiej TdF wykręcił czas 47:23 co dało średnią prędkość 23,4 km/h. Do jego wyniku nikt się nie zbliżył. Drugi Belg Joseph Planckaert stracił 1:25, Anquetil 1:28, zaś inny legendarny wspinacz Luksemburczyk Charly Gaul 1:29. Około dwie i pół minuty stracili do Bahamontesa dwaj Niemcy: Junkermann i Rolf Wolfshohl, zaś pozostali uczestnicy już ponad trzy. Pierwszy w dziejach TdF brytyjski lider czyli Tom Simpson (ten który sześć lat później umarł na Mont Ventoux) był ledwie 31. z czasem o 5:40 gorszym od kolarza rodem z Toledo. Simpson stracił koszulkę lidera na rzecz Planckaerta, lecz cały wyścig ostatecznie i tak wygrał Anquetil (po raz trzeci). Po pewnej przerwie Tour wrócił do Superbagneres w sezonie 1971. Piętnasty etap tej edycji rozegrano dzień po dramatycznym etapie do Luchon, na którym wycofał się lider Luis Ocana. Podobnie jak w 1962 roku ruszano z Luchon, przy czym nie była to czasówka, lecz najkrótszy w historii TdF etap ze startu wspólnego. Co ciekawe w peletonie brakowało żółtej koszulki lidera, bowiem Eddy Merckx uznał, iż stanie się jej godny dopiero gdy obroni prowadzenie na kolejnym odcinku. Po ataku na 7 kilometrów przed szczytem triumfował pochodzący z Asturii Hiszpan Jose-Manuel Fuente, który o 26 sekund wyprzedził Belga Luciena Van Impe i o 28 Francuza Bernarda Thevenet. Merckx finiszował czwarty ze stratą równo minuty i przywdział żółty trykot na mecie w Superbagneres.

Tour de France z roku 1979 zaczął się nietypowo, bowiem już na pierwszym etapie dotarł do Luchon, zaś na drugim odcinku zarządzono górską czasówkę do Superbagneres. Tym razem dystans był większy, bowiem liczył 23,9 kilometra. Należy zakładać, że po prostu wydłużono o ponad 5 kilometrów płaski odcinek na otwarcie tej próby. Wygrał najlepszy kolarz tamtych czasów Francuz Bernard Hinault z czasem 53:59 (avs. 26,5 km/h). Bretończyk o 11 sekund wyprzedził Portugalczyka Joaquina Agostinho oraz o 53 sekundy Holendra Joopa Zoetemelka. Kolejni stracili już przynajmniej półtorej minuty, zaś początkowy lider Jean-Rene Bernaudeau 3:59 zajmując 23 miejsce. Niemniej żółta koszulka została w ekipie Renault-Gitane, bowiem Bernaudeau był pomocnikiem słynnego „Borsuka”. Siedem lat później Hinault znów wystąpił na etapie do Superbagneres w ważnej roli. O zwycięstwo (szóste już) rywalizował ze swym młodszym kolegą z drużyny Amerykaninem Gregiem Lemondem. Po etapie dwunastym do Pau miał nad nim nawet 5:25 przewagi. Mimo to na kolejnym odcinku znów zaatakował i na przełęczy Peyresourde jeszcze prowadził. Niemniej przeliczył się z siłami i na finałowym podjeździe bardzo osłabł. Etap trzynasty wygrał zaś Lemond o 1:12 przed Szkotem Robertem Millarem i 1:15 przed Szwajcarem Ursem Zimmermanem. Różnice tego dnia były spore. Kolumbijczyk Lucho Herrera stracił 1:51, Amerykanin Andy Hampsten 2:20, zaś kolarze od szóstego wzwyż co najmniej 3:43. Hinault finiszował ledwie jedenasty ze stratą 4:39. Utrzymał się na prowadzeniu, ale z zapasem już tylko 40 sekund. W Alpach po etapie na Col du Granon definitywnie oddał koszulkę lidera Lemondowi. Po raz ostatni Tour zawitał do Superbagneres w roku 1989 podczas jednej z najbardziej emocjonujących edycji. Tym razem przegranym był tu Lemond. Etap wygrał wspomniany już Millar (dziś Philippa York), który na finiszu ograł Hiszpana Pedro Delgado. Trzeci ze stratą 19 sekund przyjechał Francuz Charly Mottet. Wszyscy oni na około trzy minuty odjechali pozostałym asom. Na stromej końcówce do mety Francuz Laurent Fignon urwał Lemonda, nadrobił nad nim 12 sekund i wyszedł na prowadzenie. Tak to Paryżanin 7 sekund straty zamienił w 5 sekund przewagi. Ostatecznie jednak przegrał wyścig po czasówce z Wersalu na Pola Elizejskie o drobne 8 sekund. Potem Superbagneres gościła już tylko mniejsze wyścigi. Trzeci etap Route du Sud 2008 wygrał tu Przemysław Niemiec, zaś na młodzieżowym Ronde de l’Isard 2011 najlepszy był Francuz Kenny Elissonde.

Jako pierwsi wystartowali Krzysiek, Piotr i Rafał. Dokładnie o wpół do jedenastej. Ja ruszyłem ich śladem po około trzech minutach. Darek zaś na tyle późno, iż mógł z nami toczyć co najwyżej pojedynek korespondencyjny. Na tym szlaku dla mnie i Chrisa nie wszystko było nowością. Dzięki naszej niedzielnej wspinaczce do Hospice de France poznaliśmy pierwsze 4,5 kilometra tego wzniesienia. To znaczy cały odcinek na drodze D125. Tym razem włączyłem licznik niemal natychmiast po wyjechaniu z parkingu. Dzięki temu dowiedziałem, iż płaski przejazd przez Luchon do południowej granicy miasta liczy sobie 1300 metrów. Dopiero po minięciu drogi do Saint-Mamet teren zaczął się delikatnie wznosić. Rozpocząłem podjazd dość mocno chcąc złapać wszystkich trzech uciekinierów. Pierwsza faza wspinaczki była nierówna. Generalnie dość łatwa, acz z trudnym kilometrem drugim i początkiem trzeciego. Kolejny luźniejszy odcinek zaprowadził mnie na Pont de Lapade (3,7 km), na którym szosa przeskoczyła na prawy brzeg La Pique. Według stravy pierwsze 3,63 kilometra podjazdu przejechałem w 12:11 (avs. 17,9 km/h z VAM 976 m/h) odrabiając do swych kolegów przeszło 1:20 czyli niemal połowę straty. Kilkaset metrów za tym mostem pokonawszy krótką stromiznę dotarłem do rozjazdu. Droga D125 odbija tu w lewo i zmierza do Hospice de France. Chcąc dotrzeć do Superbagneres skręciłem w prawo na szosę D46. Niebawem na wysokości elektrowni wodnej Pique Superieure przejechałem przez ostatni już most nad tą rzeczką. Natomiast 150 metrów dalej następny nad jej dopływem potokiem Le Lis. Na końcu tego płaskiego odcinka, pod koniec piątego kilometra wspinaczki, nasz górski szlak zamienił bowiem dolinę Pique na Vallee de Lys. Podjazd prowadził teraz zdecydowanie w kierunku zachodnim, długimi prostymi odcinkami, zaś nachylenie stopniowo rosło. Według cyclingcols szósty kilometr tego wzniesienia ma średnio 7,1%, zaś siódmy nawet 8,3%. Niebawem daleko ujrzałem przed sobą trzy znajome sylwetki. Udało mi się dojechać do kolegów przez końcem tego trudnego odcinka.

Ten skuteczny pościg ugotował mnie jednak na tyle, że nie miałem już sił na porwanie solidarnie jadącej dotąd grupki. W pełni zadowoliłem się jej solidnym tempem, chcąc złapać oddech na łatwiejszym kilometrze ósmym. Trudna druga połowa była dopiero przed nami. Po przejechaniu 9,4 kilometra (8,1 km samego podjazdu) skończyła się jazda dolinami. Według stravy do tego miejsca dojechałem w czasie 30:53 (avs. 16,4 km/h z VAM 851 m/h). Moi trzej kompani potrzebowali na to 33:42, zaś Dario nawet 36:34. Teraz trzeba było skręcić w prawo by zacząć wspinaczkę po stromym zboczu góry. Jazda na wprost do kresu doliny Lys oznaczałaby rychły koniec zabawy na skromnej wysokości 1149 metrów n.p.m. Natomiast za pierwszym z tuzina wiraży czekało nas jeszcze 9 kilometrów podjazdu o średnim nachyleniu prawie 8%. Wyżej jechało mi się jednak dość ciężko. Najwidoczniej zbyt dużo sił zostawiłem na dole. Na dziesiątym kilometrze wspinaczki przy przejeździe przez Bois du Mont du Lys kłopoty zaczął mieć Rafał i po walce ostatecznie odpadł pod koniec tego leśnego odcinka. Trzy kilometry dalej, na stromym odcinku La Carriere (2 kilometry przy średniej 9%) ten sam los spotkał Piotra. Ten jednak w przeciwieństwie do Rafała nadal trzymał się blisko mnie i Krzyśka. Przez dłuższy czas nie tracił więcej jak 20-30 sekund. Na przedostatnim kilometrze wydawało się nawet, iż może do nas dojechać. Jednak wówczas Krzychu na tyle przyśpieszył, iż nawet ja zacząłem się zastanawiać czy wytrzymam kolejny taki zryw. Nie byłem już panem sytuacji jak na Port de Bales. To wszystko działo się w pobliżu dolnych parkingów i pierwszych wyciągów (orczyków) należących do stacji Superbagneres. W oddali widać już było naszą metę czyli szczyt wzniesienia, który od roku 1922 „zdobi” doprawdy okazały Grand Hotel.

Aby do niego dotrzeć trzeba było jeszcze pokonać finałową ścianę czyli 1200 metrów o średniej 9%, prowadzącą na wprost do naszego celu. Na wszelki wypadek wyszedłem na prowadzenie i podyktowałem najmocniejsze tempo na jakie było mnie jeszcze stać. Chris już nie poprawiał, ale utrzymał mi się na kole. Jeśli wierzyć stravie ten krótki odcinek przejechaliśmy w 6:02 z VAM na poziomie 1088 m/h. Co oznacza, że stać nas było jeszcze na całkiem niezły finisz. Pedro stracił tu do nas tylko 25 sekund. Ostatecznie podobnie jak na Port de Bales na szczyt wjechałem razem z Krzyśkiem. Po chwili dołączył do nas Piotrek, który dał się z siebie wszystko. W każdym razie pojechał jeszcze lepiej niż na Luz-Ardiden. Tam na niespełna 14 kilometrach stracił do mnie około sześć minut, tu na 17 kilometrach niespełna cztery. Na segmencie obejmującym cały podjazd o długości 17,14 kilometra uzyskałem czas 1h 13:42 (avs. 14,0 km/h z VAM 914 m/h). Krzysiek był nieco ponad minutę szybszy od Piotra, zaś Pedro wykręcił tu czas 1h 17:39. Darek nieco ożywił się w drugiej części podjazdu. Ostatnie 9 kilometrów pojechał nieco wolniej od czołowej trójki, lecz z nawiązką odrobił swą stratę do Rafała. Strava zmierzyła Darkowi czas 1h 21:44, zaś Rafałowi 1h 24:47. Superbagneres zrobiło na mnie ponure wrażenie. Skądinąd w czerwcu wiele ośrodków narciarskich wygląda jak wymarłe osiedla. Niemniej to miejsce wyglądało jakby najlepsze lata miało już za sobą. Nawet reprezentacyjny Grand Hotel, który ze swą olbrzymią bryłą wygląda na hotel rodem z miejskiej metropolii niż miejsce górskiego odpoczynku zdawał się być budynkiem po przejściach. Przyszło mi nawet na myśl, iż można by w nim nakręcić remake horroru „Lśnienie”. Zresztą w powietrzu krążyły jakieś dziwne fluidy, przez które zgłupiał mój Garmin. Na ostatnich 5 kilometrach przewyższenie naliczał niemal z podwójną szybkością. Tym samym chwilowe stromizny windował nawet do 20% i ostatecznie zatrzymał się na wysokości 2052 metrów n.p.m. Na górze oprócz dystansu zgadzała mu się tylko temperatura czyli podszyte wilgocią 12 stopni.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1633996629

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1633996629

ZDJĘCIA

20180612_001

FILMY

VID_20180612_001

VID_20180612_002

VID_20180612_003