Rifugio Verenetta
Autor: admin o niedziela 5. sierpnia 2018
DANE TECHNICZNE
Wysokość: 1654 metry n.p.m.
Przewyższenie: 1346 metrów
Długość: 24,2 kilometra
Średnie nachylenie: 5,6 %
Maksymalne nachylenie: 10,8 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Wizyta na Monte Toraro zabrała nam blisko cztery godziny. Jeśli chodzi o mnie tylko dwie i pół spędziłem na rowerze. Reszta tego czasu przypadła na odpoczynek u szczytu góry, liczne foto-przystanki w trakcie zjazdu oraz szybką kawę w Tonezza del Cimone. Do samochodu zjechałem kwadrans po trzeciej. Trudniejsze z dwóch niedzielnych zadań zostało wykonane. Niemniej jeśli chodzi o dystans to byliśmy dopiero w połowie drogi. Teraz czekał nas bowiem równie długi, acz niewątpliwie łatwiejszy podjazd z Pedescali do Rifugio Verenetta. Zasadniczo po podjeździe tak długim jak Monte Toraro na drugie danie najchętniej wybrałbym sobie wspinaczkę krótszą, powiedzmy 15-kilometrową. Na szlaku z Arsiero do Borso del Grappa ich nie brakowało. Dwie wyglądały całkiem ciekawie. Ma tu na myśli podjazdy pod Monte Cenghio (1281 m. n.p.m.) oraz Monte Corno (1269 m. n.p.m.). Ten pierwszy o przewyższeniu 1051 metrów na dystansie 17,7 kilometra, zaś drugi o amplitudzie 1097 metrów na przestrzeni 17,2 kilometra. Do Caltrano i Calvene czyli miejscowości leżących u podnóża obu tych wzniesień nie mieliśmy daleko, odpowiednio 9 i 15 kilometrów. Niemniej jeszcze bliżej było nam do wspomnianej Pedescali. Wystarczyło pojechać 5 kilometrów drogą SP350 w kierunku północnym czyli w górę rzeki Astico. Poza tym podjazd do Rifugio Verenetta wydał mi się ciekawszy od obu wyżej wymienionych. Przede wszystkim dlatego, że jest on najdłuższą wspinaczką i zarazem najwyższym kolarskim wzniesieniem na terenie Altopiano di Asiago. Płaskowyż ten zdobywaliśmy już w piątek i sobotę. Na prologu od południa, zaś na pierwszym etapie dwukrotnie od wschodu. Startując teraz z doliny Astico mogliśmy dla odmiany obejrzeć jeszcze zachodnie kresy Altopiano di Sette Comuni. W opisie tego wzniesienia znajdującym się w mojej podręcznej lekturze stwierdzono, iż de facto składa się ono z dwóch różnych podjazdów.
Wypada mi się zgodzić z tym spostrzeżeniem. Pierwszym z nich jest przeszło 15-kilometrowy odcinek na drodze SP78 biegnącej ku centrum wspomnianego płaskowyżu. Jadąc nią dalej w kierunku wschodnim po kolejnych trzech kilometrach dotarlibyśmy do miejscowości Roana, zaś po dalszych sześciu zajechalibyśmy do Asiago. Drugi podjazd zaczyna się we wsi Mezzaselva, gdzie tuż przed miejscowym kościołem trzeba skręcić w lewo i wjechać na boczną Via Verenetta. Ta część wspinaczki liczy niespełna 9,5 kilometra, lecz jest znacznie trudniejsza od dolnego segmentu. Całość zaczyna się zaś na moście ponad rzeką Astico, jakieś 500 metrów przed Pedescalą. Po 800 metrach od startu droga (strada del Piovan) wpada w zalesiony teren pomiędzy Val d’Astico i Val d’Assa, który opuszcza dopiero w połowie dziesiątego kilometra. Szlak ten jest bardzo kręty, gdyż na pierwszych 10 kilometrach trzeba pokonać aż osiemnaście nieregularnie „rozstawionych” wiraży. Po wjechaniu na płaskowyż pierwszą mijaną miejscowością jest Castelletto (10,5 km / 834 m. n.p.m.). Potem mamy jeszcze: Rotzo (12,6 km / 943 m. n.p.m.), Albaredo (13,7 km / 992 m. n.p.m.) i wspomnianą już Mezzaselvę (15,3 km / 1002 m. n.p.m.). Stromizna jest tu co najwyżej umiarkowana. Na odcinku do Castelletto nachylenie jest bardzo regularne, zaś średnio wynosi 5,1%. Na płaskowyżu ukształtowanie terenu staje się zmienne. Przy średniej 3,5% przeważa tu „falsopiano”, acz jest krótka chwila na poziomie 8% jak i delikatny zjazd o długości 600 metrów, po minięciu Albaredo. Niewątpliwie najtrudniejszym sektorem całego wzniesienia jest przeszło 6-kilometrowy odcinek między Mezzaselvą a końcem leśnego odcinka biegnącego przez Val Martello. Ma on średnie nachylenie 8,4%, przy czym na ostatnich 750 metrach nawet 9,6%. Ostatnie 3 kilometry z małym hakiem to już przejazd przez łąki, pastwiska i na sam koniec przez wielki parking służący gościom Centro Alpino Verena. Na tym finałowym odcinku o średniej 4% przeważają wypłaszczenia, ale są też trzy „ścianki” o długości 350-450 metrów każda, trzymające na poziomie od 6,5 do 8%.
Tego typu podjazd w normalnych warunkach bardzo by mi odpowiadał. Na dolnym segmencie z łagodnym nachyleniem mógłbym jechać w równym rytmie na twardym przełożeniu. Ba, może nawet skorzystałbym z dużej tarczy, tym bardziej że od kilku sezonów mój „blat” ma tylko 50 zębów. Sektor górny przynajmniej na 6 kilometrach zmusiłby mnie do większego wysiłku. Niemniej ten trudny fragment był regularny i nieprzesadnie stromy, więc po dobrej 15-kilometrowej „rozgrzewce” też mógłby mi pasować. Niestety tego popołudnia nie byłem już sobą. Poprzedniej nocy prawie nie spałem. Wydatek energetyczny na Monte Toraro był spory. Na domiar złego męczyła mnie jeszcze wysoka temperatura. W Pedescali około godziny szesnastej było 36 stopni. Zatrzymaliśmy się tuż za mostem na parkingu obok strefy piknikowej, która w ten upalny dzień cieszyła się niemałym powodzeniem. Tym razem nie ruszyliśmy razem. Tomek szybciej wyszykował się do jazdy i wystartował już o godzinie 15:52. Ja z Darkiem miałem ruszyć po kolejnym kwadransie. Tym sposobem mieliśmy dotrzeć do schroniska o zbliżonej porze. Niemniej słoneczna aura tak nas rozleniwiła, iż wystartowaliśmy jeszcze później. Tommy dostał od nas „kredyt” w wysokości minuty na każdy kilometr, który mieliśmy tu do przejechania. Ja czułem się słabo już na samym starcie. Najwyraźniej upał wyssał ze mnie zbyt dużo sił witalnych. Nie spodziewałem się niczego dobrego. Nie liczyłem na to, że utrzymam się z Darkiem do szczytu. Na strada del Piovan wyjechałem z wybitnie defensywnym nastawieniem: „spokojnie do przodu i jakoś to będzie”. Miałem nadzieję, iż jak wjedziemy na płaskowyż to upał nie będzie już równie dokuczliwy co w dolinie. Tym niemniej na pierwszych kilometrach wzniesienia było jeszcze gorzej. Na czwartym kilometrze mój licznik zanotował maxa na poziomie 39 stopni! Jak się później okazało temperatura zeszła poniżej 30 stopni dopiero pod koniec szesnastego kilometra tej wspinaczki.
Wystartowaliśmy gdy Tomek był już połowie szóstego kilometra. Dario odjechał mi na krętym odcinku pod koniec ósmego kilometra. Początkowo nie traciłem wiele. Podczas przejazdu przez Castelletto dzieliło nas tylko 25 sekund. Niemniej na żaden zryw nie było mnie stać, więc nawet nie myślałem o tym by przyśpieszyć i ponownie złapać z nim kontakt. Niespełna dwa kilometry dalej w Rotzo miałem już przeszło minutę straty. Według stravy Dario pierwszą połowę wzniesienia przejechał w 47:11. Ja na segmencie o długości 12,22 kilometra uzyskałem czas 48:19 (avs. 15,2 km/h z VAM 769 m/h), zaś jadący przed nami Tomek pokonał go w 53:03. Do szczytu brakowało jeszcze 12 kilometrów, zaś ja „miałem w baku resztki paliwa”. W Albaredo traciłem już do Darka 1:40, zaś w Mezzaselva przy wjeździe na Via Verenetta byłyby już przeszło dwie minuty, gdyby mój kolega chwilowo się nie pogubił. Co ciekawe ta wioska w gminie Roana to najwierniejszy stróż miejscowej tradycji. Obecnie to bodaj jedyne miejsce na Altopiano di Sette Comuni, gdzie dialekt „cimbrian” pozostaje w powszechnym użyciu. Jej nazwa w germańskim oryginale to Mitteballe. Dojechałem tu już nieźle wypompowany, zaś prawdziwa bitwa o przetrwanie miała się dopiero zacząć. Goniąc resztkami sił udało mi się przejechać kolejne kilometry bez żadnego przystanku. To samo w sobie było sukcesem. Tempo było dość żenujące, ale na inne nie było mnie stać. Segment o długości 6,1 kilometra przejechałem w 37:09 (avs. 9,9 km/h z VAM 836 m/h). Nawet spokojnie jadący Tommy był tu szybszy o minutę, zaś Dario zyskał nade mną niemal siedem i pół. W każdym razie ucieszyłem się z końca swej męki, gdy tylko wyjechałem ponad poziom lasu. Ostatni odcinek pośród górskich łąk miało być przecież znacznie łatwiejszy. Pierwszą ściankę jakoś pokonałem. Minąłem też drogę do Centro Fondo Campolongo (ośrodka narciarstwa biegowego) oraz agroturystykę Casara di Campovecchio.
Gdy już prawie „witałem się z gąską” na drugiej ściance dopadł mnie silny kurcz uda. Dosłownie zatrzymał mnie w miejscu. Musiałem stanąć chcąc uporać się z tą blokadą. Ruszyłem dalej dopiero po niespełna dwóch minutach. Przejechałem pod niebieską bramą z napisem „Monte Verena 1655-2020” i pozostało mi już tylko dotrzeć do kresu wielkiego parkingu. Tu znów było pod górę, więc musiałem się zdobyć na ostatni wysiłek. Gdy tylko zatrzymałem się na placu za Rifugio Verenetta dopadł mnie kolejny kurcz, możliwe że tym razem w drugiej nodze. Zanim dojechałem do kolegów wypoczywających po prawej stronie placu musiałem chwilę odczekać. Zakładam, że o ile na podjeździe do Fozy zbrakło mi cukru, to tym razem przyczyną moich katuszy było odwodnienie. Na górze temperatura była już przyjemna czyli 23 stopni. Z olbrzymiego parkingu wokół schroniska na okoliczne wzgórza biegły cztery wyciągi krzesełkowe. Najdłuższy z nich dowozi dziś fanów narciarstwa zjazdowego na szczyt Monte Verena (2019 m. n.p.m.). W latach 1910-14 na tej górze wybudowano fort. Właśnie tu podczas I Wojny Światowej rozpoczęły się walki na froncie austriacko-włoskim. Z tego miejsca Włosi oddali swój pierwszy wystrzał armatni, po czym przez trzy tygodnie od 4 do 24 maja 1915 roku ostrzeliwali trzy warownie w austriackim wówczas Trydencie. Fort ten został zniszczony przez wojska cesarza Franza-Josefa już w czerwcu tego samego roku. Dziś na jego miejscu stoi Rifugio Verena. Jako pierwszy z nas w okolice te dotarł Tomek. Według stravy segment o długości 23,55 kilometra „Bury” pokonał w 1h 46:14 (avs. 13,3 km/h). Oczywiście Dario był znacznie szybszy, ale zdołał odrobić tylko nieco ponad połowę z podarowanej koledze przewagi. Uzyskał bowiem czas 1h 32:40 (avs. 15,2 km/h). Ja zmagałem się z tym wzniesieniem równie długo co Tommy. Mój czas brutto z owego sektora to aż 1h 46:22 (bez kurczu byłoby niewiele lepiej 1h 44:29). Kolejny duży kryzys na drugiej górze dnia nie nastrajał mnie optymistycznie przed kolejnymi wyzwaniami. Szczególnie przed zaplanowaną na wtorek podwójną Monte Grappą.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/1752549616
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1752549616
ZDJĘCIA
FILMY