banner daniela marszałka

Tre Cime di Lavaredo / Rifugio Auronzo

Autor: admin o poniedziałek 13. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 2320 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1294 metry

Długość: 20,3 kilometra

Średnie nachylenie: 6,4 %

Maksymalne nachylenie: 17,4 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Dziesiątego dnia tej wyprawy wpadłem w odwiedziny do „starej znajomej”. Po przeszło dekadzie od dwóch poprzednich wizyt wybrałem się raz jeszcze na Tre Cime di Lavaredo. Ściślej rzec ujmując naszym celem było pokonanie miejscami bardzo stromej drogi do Rifugio Auronzo. To duże schronisko (dziś na 80 łóżek) otwarto w lipcu 1957 roku, zaś już dziesięć lat później wyznaczono przy nim metę etapu Giro d’Italia. Tre Cime to de facto trzy szczyty czyli patrząc od zachodu: Cima Ovest (2973 m. n.p.m.), Cima Grande (3003 m. n.p.m.) oraz Cima Piccola (2857 m. n.p.m.). Ów majestatyczny masyw w paśmie Dolomiti di Sesto leży na pograniczu prowincji Belluno (Veneto) i Bolzano (Trentino-Alto Adige), więc jak łatwo się domyślić przed stu laty oddzielał Królestwo Włoch od Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Dla kolarzy wyzwaniem jest stroma górska szosa z Col Sant’Angelo do Rifugio Auronzo. Warto zauważyć, iż ostatnie 5 kilometrów owej drogi to odcinek płatny. Opłat nie pobiera się tu rzecz jasna od pieszych i cyklistów. Niemniej wygodniejsi turyści za przywilej obejrzenia cudów górskiej natury muszą „wysupłać nieco grosza”. Aktualna stawka to: 15 Euro od motocykla, 25 od samochodu osobowego i 40 za przejazd kamperem. Wspomniane schronisko wybudowano w cieniu Cima Ovest. Z miejscówki tej można ogarnąć wzrokiem masywy: Cadini, Marmarole i Paterno, leżące blisko 600 metrów niżej Lago di Misurina, dolinę rzeki Ansiei aż po Auronzo di Cadore oraz pasmo górskie Dolomiti Ampezzane. Z kolei specjaliści od górskiej wspinaczki spoglądają nie w dal, lecz do góry. Wabi ich przede wszystkim północna ściana Cima Grande, po raz pierwszy pokonana dopiero w roku 1933 przez trzyosobowy zespół w składzie: Emilio Comici oraz bracia Angelo i Giuseppe Dimai.

Dwukrotnie miałem już szczęście zawitać w te piękne strony. W maju 2007 roku nie wymagało to ode mnie żadnego wysiłku. Wybrałem się wtedy w Dolomity na parę dni wraz z Piotrem Mrówczyńskim. Naszym głównym celem był udział w Gran Fondo Dolomiti Stars, na którą to imprezę zaprosił nas Alessandro Tegner (dziś menadżer w ekipie Deceunick-Quick Step). Ciężką trasę na rundzie wokół Arabby z podjazdami pod Duran, Staulanzę, Giau i Falzarego jakoś udało nam się zmęczyć. Piotrowi z lepszym, zaś mi z gorszym skutkiem. Nazajutrz na pokładzie samochodu stacji nSport przejechaliśmy sporą część piętnastego etapu 90. Giro docierając do Tre Cime przed finiszem kolarzy. Rok później opracowaliśmy sobie znacznie dłuższy wyjazd we włoskie Alpy. Nie mogło na nim zabraknąć próby zdobycia owej góry już własnymi siłami. Cały program wyprawy z czerwca 2008 roku został zbudowany wokół naszego udziału w trzech bardzo trudnych wyścigach z gatunku Gran Fondo. Co niedzielę walczyliśmy ze sporym dystansem i pokaźną liczbą premii górskich na trasach: GF Campagnolo (wokół Feltre), GF Marco Pantani (wokół Apriki) i GF Fausto Coppi (wokół Cuneo). W międzyczasie od poniedziałku do piątku pokonywaliśmy pojedyncze podjazdy sporej wielkości. Jedynie trzy kolejne soboty przeznaczając na odpoczynek przed wyścigami. Nazajutrz po ukończeniu pierwszej z tych imprez pojechaliśmy na wschód mając zaplanowaną na wtorek wspinaczkę z Sutrio na Monte Zoncolan. Po drodze chcieliśmy się zatrzymać w Cortina d’Ampezzo i stamtąd ruszyć rowerami na ostatni fragment etapu widzianego w roku 2007. Niestety pogoda nam nie dopisała. W dolinach padał deszcz i było ledwie 12 stopni. Pojechaliśmy zatem do Misuriny by pokonać choć siedem kilometrów finałowej wspinaczki. Tam było już chyba tylko 5 stopni i Piotr zrezygnował z „ataku szczytowego”. Ja podjąłem się tego zadania, ale miałem ten luksus że nie musiałem już wracać rowerem na poziom jeziora. Zapłaciłem bowiem za dojazd swego „dyrektora sportowego” do Rifugio Auronzo, co by nie rozpoczynać zjazdu w temperaturze bliskiej zeru.

Peleton Giro d’Italia po raz pierwszy pojawił się na tej górze 8 czerwca 1967 roku. To był etap dziewiętnasty 50 edycji, którego start wyznaczono w Udine. Owa inauguracja zakończyła się skandalem. Kolarze wspinali zmagali się nie tylko ze stromym wzniesieniem, ale też marznącym deszczem i śniegiem. Poza tym na ostatnim kilometrach jechali we mgle. Tego dnia wielu zawodników mniej lub bardziej skorzystało z pomocy kibiców. Popychanie było nagminne. Ponoć niektórzy momentami trzymali się nawet swych wozów technicznych. Pierwszy na metę wpadł Felice Gimondi, który o 4 sekundy wyprzedził Eddy Merckx i Gianniego Mottę. Piąty finiszował ówczesny lider wyścigu Silvano Schiavon. Złośliwi mówili, że Gimondi wygrał bo miał najszybszy samochód. W każdym razie sędziowie doszli do wniosku, iż na trasie doszło do zbyt wielu naruszeń regulaminu i ostatecznie anulowali wyniki tego górskiego odcinka. Tym niemniej Vincenzo Toriani (dyrektor wyścigu z lat 1949-1992) był człowiekiem upartym i niełatwo rezygnował ze swych pomysłów. Rok później znów posłał kolarzy na stromy szlak pod Tre Cime. Tym razem był to etap dwunasty rozpoczęty przy granicy z Jugosławią w mieście Gorizia. Pogoda była niewiele lepsza niż 12 miesięcy wcześniej, ale przynajmniej walka była uczciwa i wyłoniła wielkiego mistrza. Wygrał Merckx o 40 sekund przed Giancarlo Polidorim i 54 przed swym kolegą i mentorem z ekipy Faema Vittorio Adornim. Gimondi stracił przeszło sześć minut. Belg odebrał koszulkę lidera Michele Dancellemu i utrzymał prowadzenie już do samego końca owej edycji. Tym samym wygrywając pierwszy ze swych 11 Wielkich Tourów. Kolarskie losy bywają jednak przekorne. W tym samym miejscu sześć lat później omal nie przegrał Giro z roku 1974. Etap rozpoczęty w Pordenone był trzecim od końca w owym wyścigu. Wygrał go zdecydowanie Jose-Manuel Fuente, dla którego było to już zresztą piąte zwycięstwo etapowe w tej imprezie. Tymczasem na pozycję lidera (Merckxa) zdecydowany atak przypuścił rewelacyjny młodzian Gianbattista Baronchelli.

„Tista” rok wcześniej wygrał amatorskie Giro oraz Tour de l’Avenir. Debiutując w profesjonalnym Giro miał niespełna 21 lat, a mimo to rzucił wyzwanie wielkiemu mistrzowi z przedmieść Brukseli. Tego dnia był drugi ze stratą 1:18 do Hiszpana. „Kanibal” zaś dopiero czwarty tracąc 1:47. Ponoć tylko szaleńczy finisz na ostatnich 400 metrach pozwolił Belgowi obronić prowadzenie ze skromnym zapasem 12 sekund. Ostatecznie wygrał swoje piąte Giro, a potem piąty Tour i trzecie złoto Mistrzostw Świata. Bez skutecznej obrony na Tre Cime nie byłoby tego legendarnego hat-tricku. Czwarta wizyta Giro miała tu miejsce w roku 1981. Na etapie dwudziestym z San Vigilio di Marebbe o zwycięstwo etapowe walczyli Szwajcarzy, zaś o różową koszulkę Włosi. Etap wygrał Beat Breu o 10 sekund przed swym rodakiem Josephem Fuchsem. Trzeci na mecie Giovanni Battaglin do zwycięzcy stracił co prawda 50 sekund, ale wyraźnie zdystansował dotychczasowego lidera Silvano Continiego. Dwa dni później Battaglin świętował swój drugi w ciągu ledwie 48 dni triumf w Wielkim Tourze! Tuż przed startem wyścigu Dookoła Włoch wygrał bowiem hiszpańską Vueltę, rozgrywaną wtedy na przełomie kwietnia i maja. W 1989 roku nie było tu mocnych na Kolumbijczyka Lucho Herrerę. Kolarz z dalekich Andów o minutę wyprzedził Francuza Laurenta Fignona i o 1:04 Holendra Erika Breukinka, który utrzymał prowadzenie w wyścigu. Niemniej następnego dnia stracił różowy trykot na rzecz „Okularnika z Paryża” po mroźnym etapie do Corvara Alta Badia. Ostatnie dwa spotkania Tre Cime z Giro miały miejsce już w XXI wieku. W 2007 roku dojechano tu na etapie piętnastym rozpoczętym w Trento. W końcówce dwaj Włosi z zespołu Saunier Duval: Riccardo Ricco i Leonardo Piepoli ograli gości z Ameryki Łacińskiej czyli Kolumbijczyka Ivana Parrę i Meksykanina Julio Alberto Pereza Cuapio. Za ich plecami toczyła się walka o generalkę. Atakował Eddy Mazzoleni, który przez chwilę był nawet „wirtualnym liderem”, zaś ostatecznie awansował z dziewiątej na drugą pozycję. Skutecznie obronił się Danilo Di Luca, który finiszował szósty ze stratą 2:53 przy okazji zyskując prawie minutę nad dotychczasowym „wice” tzn. Andy Schleckiem, rewelacyjnym 22-latkiem z Luksemburga.

Tre Cime na Giro nie ma szczęścia do pogody. Nie inaczej było podczas ostatniej wizyty w trakcie mroźnej edycji z roku 2013. Na tym wyścigu odwołano etap przez Gavię i Stelvio do Val Martello. Trasy trzech innych górskich odcinków mniej lub bardziej zmieniono, w tym etap dwudziesty (przedostatni) z Silandro do Tre Cime di Lavaredo. Aby nie ryzykować życia kolarzy na oblodzonych zjazdach organizatorzy z oryginalnego programu „wycięli” przełęcze: Costalunga, San Pellegrino i Giau. Pozostawiono tylko dwa podjazdy na wschód od Cortiny d’Ampezzo, w tym finałowy na którym „kropkę nad i” postawił Vincenzo Nibali. „Rekin z Messyny” wygrał ten odcinek z przewagą 17 sekund nad Fabio Duarte i 19 nad Rigoberto Uranem. Czwarty był kolejny Kolumbijczyk Carlos Betancur, który dzięki temu awansował z siódmej na piątą lokatę kosztem naszych górali: Przemysława Niemca i Rafała Majki. Tego dnia Rafał był bowiem dziesiąty ze stratą 1:04 do Sycylijczyka. Natomiast Przemek finiszował po kolejnych 10 sekundach, na miejscu dwunastym tuż przed swym liderem z Lampre śp. Michele Scarponim. Finałowy odcinek każdej wspinaczki ku Tre Cime di Lavaredo zaczyna się na niepozornej Col Sant’Angelo (1757 m. n.p.m.) nieopodal wód Lago di Misurina. Ku temu miejscu prowadzą trzy drogi, acz Giro korzystało dotąd tylko z dwóch trudniejszych. Nieznany temu wyścigowi szlak północny rozpoczyna się w Toblach (Dobbiaco). Dojazd ten liczy ponad 19 kilometrów, z czego pierwsze 13 to jedynie falsopiano o średnim nachyleniu poniżej 2%. Dopiero powyżej Schluderbach (Carbonin) można mówić o podjeździe, acz umiarkowanym czyli 6,2 kilometra o średniej 5,3%. Dwie pozostałe opcje to droga zachodnia rozpoczynana w olimpijskim ośrodku Cortina d’Ampezzo, która wiedzie przez Passo Tre Croci (1802 m. n.p.m. o długości 8,6 kilometra przy średniej 6,9%) oraz południowa mająca swój początek na terenie Valle di Ansiei. Tą pierwszą ścieżkę pokonali kolarze uczestniczący w Giro z lat 1981, 2007 i 2013, zaś drugą zawodnicy walczący w latach: 1967, 1968, 1974 i 1989. Oba te szlaki łączą się z sobą na wysokości 1647 metrów n.p.m. Dokładnie 2,6 kilometra przed wspomnianą przełęczą św. Anioła.

Z dwojga tras o porównywalnej trudności wybrałem dla nas wersję południową czyli z początkiem w krainie Cadore. Głównie ze względów osobistych. Po pierwsze na Passo Tre Croci wjechałem już w lipcu 2003 roku, na czwartym etapie swej pierwszej górskiej wycieczki. Poza tym ów szlak zachodni to jakby nie patrzeć bardziej kombinacja dwóch wzniesień niż jedna długa wspinaczka na Tre Cime di Lavaredo. Jedynie start z Valle di Ansiei gwarantował, że będziemy musieli pokonać 1200 czy nawet 1300 metrów przewyższenia bez dłuższych zjazdowych przerywników po drodze. Mając to ustalone kolejną zagadką do rozwiązania było to skąd zacząć ów podjazd. Na „cyclingcols” można zobaczyć profil o długości aż 34 kilometrów z początkiem w Cella (842 m. n.p.m.) tuż przed Auronzo di Cadore. Tym niemniej jego pierwsza połowa składa się z kilometrowych odcinków o nachyleniu od 0,5 do 4% i to z przewagą najłatwiejszych białych kolorów. Natomiast mój książkowy przewodnik sugerował nam start obok Albergo Palus San Marco na wysokości 1111 metrów n.p.m. To znaczy jakieś 17 kilometrów przed Rifugio Auronzo. Najpierw mamy tu łatwe 1200 metrów o nachyleniu ledwie 2%. Potem nieco trudniejszy odcinek długości 2,15 kilometra przy średniej 4,6%. W tym czasie przejeżdża się obok lasu Somadida, który w roku 1463 stał się własnością Republiki Weneckiej i dawał jej materiał na budowę floty kontrolującej sporą część Morza Śródziemnego. Na kolejnym segmencie o długości 6,3 kilometra podjazd staje się już bardzo poważny. Cały ten sektor ma średnią stromiznę na poziomie 8,3%, zaś maksymalnie sięga ona 12%. Potem mamy tu 700-metrowy odcinek wzdłuż zachodniego brzegu Lago di Misurina oraz 300-metrowy dojazd do Col Sant’Angelo. Warto dodać, iż wspomniane jezioro, choć ma powierzchnię tylko 0,14 km2 jest największym naturalnym zbiornikiem wodnym w krainie Cadore. Ponadto tutejsze powietrze znakomicie sprzyja leczeniu problemów z oddychaniem. Dlatego też funkcjonuje tu jedyne w całej Italii centrum leczenia astmy dziecięcej czyli Instytut Piusa XII.

Jak wygląda przeszło 7-kilometrowy finał tej wspinaczki? Najpierw mamy 900-metrowy odcinek o umiarkowanym nachyleniu 5,4%. Potem stromą ścianę długości tylko 500 metrów, ale o średniej aż 12,4%. Wprowadza nas ona na poziom Lago d’Antorno (1868 m. n.p.m.). Z którego to zjeżdża się przez ponad kilometr tracąc 33 metry ze zdobytej wcześniej wysokości. Na tym łatwym odcinku mija się bramki, na których pobierane są opłaty za wjazd na płatny odcinek drogi pod Tre Cime. Po owym zjeździe droga ta przechodzi w 300-metrowe falsopiano. Po czym na moście nad potokiem Longeres czyli w pobliżu Malga Rinbianco zaczyna się finał budzący trwogę w każdym amatorze kolarstwa oraz niepokój w sercu niejednego zawodowca. To znaczy morderczy odcinek o długości 4,06 kilometra i średnim nachyleniu aż 11,7%, gdzie maksymalna stromizna sięga 16-17%. W samej końcówce można pojechać prosto do kresu tutejszych parkingów lub skręcić mocno w prawo by pokonać ostatnie 200 metrów do schroniska Auronzo. Naszą wspinaczkę zaczęliśmy od wjazdu na polanę przed osadą Cosderuoibe. Przeszło 10 kilometrów za Auronzo di Cadore, acz z drugiej strony o 3 kilometry wcześniej i 80 metrów niżej w porównaniu z propozycją rodem z „PeViB – Dolomiti Bellunesi”. Wystartowaliśmy bardzo późno, bo o wpół do drugiej. Owszem z naszej bazy w Vittorio Veneto ruszyliśmy dopiero około jedenastej, ale też sam dojazd okazał się tym razem o blisko godzinę dłuższy niż 80-minutowa prognoza z google-maps. Tuż przed startem zatrzymałem się by zrobić kilka zdjęć, przez co moi koledzy z miejsca uzyskali minutę przewagi. Tomek ruszył spokojnie, więc szybko go wyprzedziłem. Za to Darek od początku jechał mocno i mimo łatwego terenu nie łatwo było mi go dogonić. Dojechałem do niego nie bez wysiłku i to dopiero w połowie czwartego kilometra. Gdy na siódmym kilometrze pojawiły się pierwsze stromizny Dario zaczął dyktować tempo odrobinę za mocne dla mnie i na ósmym kilometrze ponownie mi odjechał. Nie mogłem utrzymać jego koła, więc postanowiłem trzymać się możliwie blisko za jego plecami. Przy skręcie drogi SR48 w kierunku Passo Tre Croci (10,7 km) traciłem do Darka 25 sekund. Tomek dojechał w to miejsce 4:20 po naszym liderze.

Do końca pierwszej fazy podjazdu przy południowym krańcu Lago di Misurina pozostało nam jeszcze półtora kilometra. Na tym odcinku zachowaliśmy status quo. Segment o długości 8,4 kilometra liczony od Caserma Forestale powyżej San Marco Dario pokonał w czasie 35:29 (avs. 14,2 km/h z VAM 1027 m/h), ja w 35:56 (avs. 14,0 km/h z VAM 1015 m/h), zaś Tomek w 39:54 (avs. 12,6 km/h z VAM 914 m/h). Na płaskim odcinku wzdłuż jeziora musiałem złapać głębszy oddech, więc przejechałem go bardzo spokojnie. Dlatego na Col Sant’Agnelo Darek miał już niemal minutę przewagi. Podjazd do Lago d’Antorno przejechaliśmy z podobną prędkością, po czym Darek znów zyskał na zjeździe i płaskim terenie w okolicy punktu poboru opłat. Dzięki temu finałowe 4 kilometry zaczął z zapasem półtorej minuty. Tomek spisywał się całkiem dzielnie, bowiem dotarł w to miejsce niespełna 6 minut po Darku. Została nam do pokonania już tylko piąta część tego wzniesienia, ale za to zdecydowanie najtrudniejsza. W tym stromym terenie ani mi w głowie był pościg za o wiele lżejszym kolegą. Starałem się jedynie dojechać na górę w równym rytmie i uniknąć kryzysu po drodze. Ta trudna sztuka jakoś mi się udała. Do schroniska dotarłem w czasie poniżej 1h 27 minut. Według stravy na stromym nadrobiłem nad Darkiem blisko minutę. Na segmencie długości 3,95 kilometra uzyskałem bowiem czas 26:09 (avs. 9,1 km/h z VAM 1016 m/h). Natomiast Dario 27:05, zaś Tommy 29:28. Niemniej powątpiewam co do rzetelności tych danych. Z aplikacji Flybys wynika, iż na zakręcie przed Rifugio Auronzo – gdzie Dario pojechał prosto, zaś ja w prawo – nadal dzieliło nas półtorej minuty. W każdym razie około piętnastej byliśmy już obaj przed rzeczonym schroniskiem, zaś kilka minut później dołączył do nas Tomek. Na górze spędziliśmy trzy kwadranse. Przeczekaliśmy przelotny deszcz, poszliśmy na stołówkę i przede wszystkim podziwialiśmy górskie krajobrazy z tarasu przed schroniskiem. Tego dnia wokół Rifugio kręciły się setki turystów. Nie brakowało i gości z dalekich Chin. Droga pod Tre Cime di Lavaredo jest bowiem na tyle szeroka, iż dojeżdżają tu duże autokary.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1770079648

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1770079648

ZDJĘCIA

20180813_001

FILMY

VID_20180813_152237

VID_20180813_152709

VID_20180813_155225

VID_20180813_161831

VID_20180813_162015