banner daniela marszałka

Col de Sarenne

Autor: admin o środa 12. czerwca 2019

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Le Freney-d’Oisans (D 1091 & D25)

Wysokość: 1999 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1072 metry

Długość: 15,6 kilometra

Średnie nachylenie: 6,9 %

Maksymalne nachylenie: 14,7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Środa była dniem naszej drugiej przeprowadzki. Z Le Bourg d’Oisans przenosiliśmy się do Embrun. Czekał nas transfer znacznie dłuższy, a przy tym bardziej skomplikowany niż w minioną sobotę. Do przejechania samochodem mieliśmy 113 kilometrów. Po drodze zaś nie jeden, lecz dwa kolarskie przystanki. Mój oryginalny plan zakładał postoje w słynnym Briancon oraz położonej nieco dalej na południowy-zachód Vallouise. To pierwsze miasto miało być linią startu do wspinaczki na „tajemniczą” Col du Gondran (2347 m. n.p.m.). Natomiast druga miejscowość punktem wypadowym do tolerancyjnego dla nóg i szczodrego dla oczu 13-kilometrowego podjazdu Pre de Madame Carle z finałem przy Refuge Cezanne. Z tej mety mieliśmy podziwiać najwyższe szczyty masywu Ecrins, przede wszystkim Barre des Ecrins i Mont Pelvoux. Tym niemniej kiepska tak w poniedziałek jak i wtorek pogoda w rejonie Bourg d’Oisans „pomieszała mi szyki”. Nie dane nam było w tych dniach zaliczyć wjazdu na Col de Sarenne. Stromego podjazdu o niezaprzeczalnym uroku, który w ostatniej dekadzie w końcu pokazał się kolarskiemu światu. Nie chcąc pominąć tego punktu naszego programu uznałem, że warto będzie wykonać tą wspinaczkę jako pierwszą na trasie dwunastego etapu naszej podróży. Tym samym trzeba było z czegoś zrezygnować w dalszej części owego przejazdu. Padło na podjazd pod Pre Madame Carle. Poniekąd z uwagi na fakt, iż był poza głównym szlakiem transferu czyli wymagał dodatkowych kilometrów w aucie. Poza tym miał mieć ledwie 700 metrów amplitudy podczas gdy znajdujące się w pobliżu Gondran (dla mnie i Darka) oraz Col du Granon (dla Tomka) na pewno przeszło 1000 metrów przewyższenia. Tym samym pierwszy przystanek na naszej środowej trasie zrobiliśmy sobie już po 12 kilometrach. Wschodni podjazd na Col de Sarenne zazwyczaj liczony jest z poziomu 1045 m. n.p.m. przy sztucznym Lac de Chambon. Niemniej dojeżdżając w te okolice od zachodu siłą rzeczy całą wspinaczkę zaczyna się przeszło 300 metrów niżej, a mianowicie w Le Clapier d’Auris. To znaczy w tym samym miejscu co południowo-zachodni wjazd na Col du Galibier.

My poszliśmy na kompromis z tymi okolicznościami. Zaproponowałem kolegom start w leżącej na wysokości blisko 930 metrów n.p.m. miejscowości Le Freney d’Oisans. Tym sposobem mogliśmy uniknąć kilku kilometrów wspinaczki na ruchliwej drodze D1091, lecz wciąż „zrobić” wzniesienie o amplitudzie ponad 1000 metrów. Tak to klasyczny podjazd na Col de Sarenne wydłużyliśmy sobie o 2,7 kilometra oraz jakieś 115 metrów przewyższenia. Owa „klasyka” liczy zaś 12,8 kilometra i prowadzi na przełęcz drogami D25 oraz D25A przez miejscowości Mizoen, Clavans-le-Bas i Clavans-le-Haut. Istnieje rzecz jasna przeciwległa droga dostępu. Zachodnia, znajdująca się niejako na „zapleczu” słynnego podjazdu do stacji L’Alpe d’Huez. To jednak krótki podjazd o długości zaledwie 3,2 kilometra przy średniej 7,8% i max. 9,8%. Na wielkich wyścigach kolarskich Sarenne zadebiutowała w sezonie 2013. W owym roku zdobyto ją dwukrotnie od łatwiejszej zachodniej strony. Najpierw w trakcie czerwcowego Criterium du Dauphine, na etapie siódmym do stacji Superdevoluy wygranym przez Hiszpana Samuela Sancheza. Na premii górskiej pierwszy był tu Belg Kevin Seeldraeyers. Przeszło miesiąc później na trasie jubileuszowej 100. edycji Tour de France „zahaczenie” o Sarenne umożliwiło organizatorom przeprowadzenie etapu z dwoma wspinaczkami pod L’Alpe jednego dnia! Pierwsza kończyła się nieco przedwcześnie, bo na wysokości 1765 m. n.p.m., zaś druga blisko sto metrów wyżej, na dobrze znanej finiszowej prostej. Pomiędzy nimi był zaś wspomniany 3-kilometrowy dodatek w postaci zachodniej Sarenne. Premia górska drugiej kategorii, którą wygrał Amerykanin Tejay Van Garderen. Jednak to nie on został bohaterem dnia. Podczas finałowej rozgrywki niespodziewanie ograł go Francuz Christophe Riblon. Faworyt gospodarzy zdystansował „Yankesa” o 59 sekund i Włocha Moreno Mosera o 1:27. Wschodni podjazd na Sarenne czyli ten „nasz” przetestowano na Dauphine dopiero z roku 2017. Na etapie siódmym do L’Alpe d’Huez. Pierwszy tak na premii jak i zlokalizowanej 14 kilometrów dalej mecie był zawodnik Team Sky Peter Kennaugh.

Po dojechaniu do Le Freney zatrzymaliśmy się nieco na uboczu. Przy drodze D211a, nad brzegiem La Romanche, w miejscu gdzie zaczyna się nieregularny około 12-kilometrowy podjazd do stacji narciarskiej Auris d’Oisans (1595 m. n.p.m.). Naszą „mokrą robotę” na drodze D1091 niczym bohaterowie westernu zaczęliśmy w samo południe. Razem, lecz tylko przez chwilę. Tradycyjnie już ruszyłem mocniej niż moi koledzy. Tomek też zaczął dość żwawo, ale pogubił się dojechawszy do jeziora. O mały włos nie ruszył do Les Deux Alpes. Ostatecznie spadł na trzecie miejsce za spokojnie jadącego Darka. U progu właściwej wspinaczki na przełęcz Sarenne miałem nad każdym z nich blisko dwie minuty przewagi. Pierwszy kilometr na drodze D25 zrobił na mnie niemiłe wrażenie. Kawał stromej ściany o średnim nachyleniu 10,5%. Nieźle mnie przyhamował, acz ponoć pokonałem go z VAM na poziomie 1122 m/h. Dwieście metrów dalej (pod koniec czwartego kilometra całej wspinaczki) byłem już we wsi Mizoen, za którą teren znacznie złagodniał. W połowie piątego kilometra trafił się nawet dość ostry zjazd o długości 400 metrów, a za nim drastyczne przejście w kolejną stromą ściankę. Przy rozjeździe do Besse (6,2 km) przegoniłem grupkę anglojęzycznych amatorów. Po przejechaniu 7 kilometrów byłem już w Clavans-le-Bas, gdzie minąłem przydrożną biblioteczkę. Ot ciekawy wynalazek kulturalny. Tymczasem za moimi plecami korzystając ze słonecznej aury Tommy wszedł na wysokie obroty. Szybko zgubił Darka i rozpoczął zdecydowany pościg za mną. Dodam, że na starcie pod w końcu błękitnym niebem mieliśmy tu 21, w trakcie wspinaczki maksymalnie 25, zaś na mecie wciąż 23 stopni! Druga faza wspinaczki skończyła się na wirażu w lewo przed Clavans-le-Haut (8,4 km). „Bury” tracił tu do mnie 1:45, zaś Dario już 8:40. Do przełęczy brakowało nam siedmiu kilometrów. Cały ten segment miał mieć średnio 8,5%, zaś ostatnie 4000 metrów nawet 9,2%. Dla Tomka był to wymarzony teren do skutecznej pogoni. Moja przewaga z dolnego odcinka szybko topniała, co widać dopiero po wglądzie w Strava Flybys.

Niemniej nawet wiedząc o tym pościgu raczej nie byłbym w stanie przyśpieszyć. Starałem się trzymać równe tempo, no i podziwiałem okoliczności przyrody. Spodobał mi się elegancki lasek na szóstym kilometrze od końca. Potem na jednym z wiraży moją uwagę przykuł dom z kamienia wybudowany w cieniu wielkiego głazu. Natomiast na finałowym odcinku warto było rzucić okiem na wiecznie białe szczyty masywu Ecrins widoczne po lewej stronie. Tommy dopadł mnie niespełna trzy kilometry przed końcem. Tuż po zakończeniu najbardziej krętego odcinka. Sektora z dziewięcioma zakrętami na przestrzeni ledwie 1800 metrów. Na chłodnym Sabot mogłem dyktować swoje warunki. Za to na ciepłej Sarenne byłem w stanie tylko przez kilkaset metrów wytrwać na kole młodszego kolegi. Pod koniec trzynastego kilometra dałem za wygraną. Po czternastu traciłem do niego już 40 sekund, zaś na przełęcz wjechałem ze stratą 1:10. Dariusz „sprężył się” dopiero na ostatnich kilometrach wzniesienia, więc na jego przyjazd czekaliśmy niemal kwadrans. Całą naszą trasę przejechałem w 1h 11:24 ze średnią prędkością 13 km/h. Na segmencie obejmującym 12,92 kilometra powyżej Lac de Chambon Tomek uzyskał czas 58:16. Ja potrzebowałem na to 1h 01:24, zaś Darek 1h 14:24. Na stravie KOM należy do Niemca Emmanuela Buchmanna z Bora-Hansgrohe, który podczas CdD 2017 pokonał ten dystans w 39:11. Cztery finałowe kilometry Tommy pokonał w 21:10, ja w 23:04 (avs. 10,5 km/h z VAM 967 m/h), zaś Dario w 25:36. Ogólnie na siedmiu kilometrach powyżej Clavans-le-Haut straciłem do Tomka trzy minuty. Na przełęczy zastaliśmy całkiem sporą grupę amatorów dwóch kółek. Podobnie jak my korzystających z wybornej pogody i nie palących się do opuszczenia tej ciepłej miejscówki. Zjazd, którego bali się niektórzy uczestnicy TdF 2013 nie wyglądał na jakoś szczególnie niebezpieczny. Niemniej to być może tylko moja turystyczna perspektywa. Do auta dotarłem o 14:42. Tymczasem do przejechania na jego pokładzie zostało nam przeszło 100 kilometrów.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/2447820422

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/2447820422

ZDJĘCIA

20190612_001

FILMY

VID_20190612_131942

VID_20190612_132416

VID_20190612_143307