banner daniela marszałka

Monte Avaro

Autor: admin o wtorek 11. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Olmo al Brembo (SP8)

Wysokość: 1701 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1152 metry

Długość: 16 kilometrów

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

O ile wszystko sobie dobrze policzyłem to właśnie w tych dniach na szosach bergamskich „zamykałem” kolejne setki na długiej liście premii górskich poznanych od lipca 2003 roku. Wtorkowa Monte Avaro była już sześćsetnym wzniesieniem w moim turystycznym dorobku. Natomiast zaplanowana na środowe przedpołudnie Colli San Fermo trzysetnym podjazdem na ziemi włoskiej. To wszystko uwzględniając jedynie kolarskie góry o przewyższeniu co najmniej 500 metrów i bez wliczania jakichkolwiek „powtórek”. Monte Avaro, a w zasadzie Piani dell’Avaro to był nasza czwarta i ostatnia już wspinaczka na obszarze Alta Valle Brembana. Obejrzeliśmy tu sobie niemal wszystko co warte było zobaczenia. Owszem nie dotarliśmy do stacji San Simone. Jednak zdecydowaną większość drogi prowadzącej do tego ośrodka narciarskiego i tak przejechaliśmy na poniedziałkowym szlaku do Foppolo. W zasadzie żałować mogłem tylko tego, że zabrakło nam czasu na podjazd z Ponte sul Brembo do Conca di Mezzeno (1597 metrów n.p.m.), leżącej powyżej wioski Roncobello. Niemniej przy dwóch dniach do dyspozycji i aż pięciu ciekawych wzniesieniach w tym rejonie jedno z nich musiałem pominąć. Pokonanie trzech ciężkich gór między świtem a zmierzchem, w ramach przeszło dwutygodniowej wyprawy bez dnia odpoczynku, byłoby już raczej wyczynem ponad nasze siły. Tym bardziej zaś w dniach, gdy temperatura zwykła przekraczać 30 stopni. Coś trzeba było odpuścić. Tym samym został mi dobry powód ku temu by kiedyś, choć na jeden dzień wrócić jeszcze w te strony. Wedle lokalnej legendy góra jak i płaskowyż Avaro swą nazwę zawdzięczają dawnemu właścicielowi tych terenów, który uchodził za personę nad wyraz chciwą. Jej duch chyba do dziś unosi się nad tą okolicą, albowiem górny odcinek drogi prowadzącej na Piani dell’Avaro bywa płatny. To znaczy w niektóre miesiące za wjazd na odcinek powyżej Cusio pobierane są opłaty. Rzecz jasna tylko od osób podróżujących samochodem.

Góra jest bardzo solidna, zaś skala trudności tego podjazdu rośnie wraz z upływem kilometrów. W „moim” przewodniku miał on mieć długość 15,3 kilometra i przewyższenie 1060 metrów. W opisie wzniesienie to podzielono na trzy zasadnicze segmenty. Dolny czyli 3 kilometry z przeciętnym nachyleniem ledwie 3,4%. Środkowy o długości 7 kilometrów i średniej 6,3%. No i górny, gdzie na dystansie 5,3 kilometra stromizna wynosi 9,6%. Najtrudniejszym fragmentem całej góry jest zaś 700-metrowy sektor o średniej 11,9% na dojeździe do XII-wiecznego Oratorio Santa Maria Maddalena. W książce wydanej przed dwudziestu laty napisano, iż asfalt kończy się tu na wysokości 1610 metrów n.p.m. Do podobnego wniosku można było dojść przeglądając zdjęcia na „Google street view” wykonane w grudniu 2011 roku. Według obu tych źródeł ostatni kilometr podjazdu miał już prowadzić po drodze szutrowej. Niemniej lepsze informacje na ten temat miał dla nas portal „cyclingcols”. Opublikowano na nim profil 16-kilometrowego wzniesienia z szosowym finałem i metą na poziomie 1701 metrów n.p.m. Pozostało mieć nadzieję, iż to właśnie Michiel ma najaktualniejsze informacje z tego górskiego szlaku. Podjazd pod Monte Avaro zaczyna się w tym samym miejscu co wspinaczka na Passo San Marco. To znaczy w centrum Olmo al Brembo na rozjeździe dróg SP1 i SP8. Tym razem trzeba wybrać drugą z nich czyli ruszyć w lewo. Wystartowaliśmy o czternastej w pełnym słońcu. Na starcie mieliśmy aż 34 stopni. Podobna temperatura towarzyszyła nam przez większą część tego wzniesienia. Dopiero na dwunastym kilometrze zeszła poniżej 30. Natomiast na mecie mój licznik zanotował 26 stopni. Początek wspinaczki mieliśmy łatwy. Przez pierwsze 2,5 kilometra jechaliśmy zalesioną doliną Val Mora w kierunku północno-zachodnim. Dojechawszy do Averary skręciliśmy w lewo przejeżdżając obok lokalnego merostwa i kościoła parafialnego. Niebawem nachylenie wzrosło do umiarkowanych wartości i zaczęła się prawdziwa wspinaczka.

Odtąd droga zyskiwała wysokość wijąc się po serpentynach. Gdy w połowie czwartego kilometra wpadliśmy do Bindo mieliśmy już za sobą cztery wiraże. Niebawem wjechaliśmy do Santa Brigida, gdzie pokonaliśmy długi i kręty odcinek w terenie zabudowanym. Zakończyliśmy go pod koniec szóstego kilometra przejazdem obok wzniesionego na pobliskim wzgórzu Santuario dell’Addolorata. Następnie od połowy ósmego kilometra „zwiedzaliśmy” już Cusio, gdzie zaliczyliśmy kolejnych dziesięć zakrętów. Przejazd przez tą miejscowość trwał niemal trzy kilometry i kończył się stromym odcinkiem z dwucyfrowymi wartościami. Wcześniej minęliśmy dystrybutor z biletami do kupienia przed wjazdem na sezonowo płatną drogę. Tablica informowała zaś, iż zacznie się ona za 1800 metrów na wysokości Colle Maddalena (1231 m. n.p.m.). Przełęcz tą od średniowiecza ozdabia romański kościółek pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Tuż za nią ów górski szlak rozchodzi się na dwie strony. W lewo odbija dróżka do wioski Ornica, zaś w prawo leci „strada Monte Avaro”. Z tego miejsca do celu zostało nam już tylko 4,8 kilometra, lecz do pokonania w pionie mieliśmy aż 430 metrów. Na ostatnich kilometrach droga była stroma, ale przynajmniej znowu zacieniona. Jechałem z odrobiną rezerwy, ale moje umiarkowane tempo i tak okazało się nieco za mocne dla Daniela. Wkrótce dojrzałem przed sobą jakby zawieszony w powietrzu jeden z sześciu wiraży z ostatniej fazy wspinaczki. Pokonawszy ten trudny i bardzo kręty sektor na jakieś 500 metrów przed finałem wyjechałem z ciemnego iglastego lasu pomiędzy górskie hale. Tu nachylenie było już przyjazne strudzonym cyklistom. Poza tym zgodnie z doniesieniami „holenderskiego wywiadu” finałowy odcinek był jak najbardziej asfaltowy. Szuter zobaczyłem dopiero na wielkim placu poniżej Rifugio Monte Avaro. Najdłuższy segment czyli 15,53 kilometra przejechałem w 1h 16:08 (avs. 12,2 km/h z VAM tylko 881 m/h). W rzeczonym schronisku zatrzymaliśmy się na kawę, ciastko i „zapuszkowane” napoje chłodzące. Niestety nie udało nam się zjechać do auta na sucho. W połowie zjazdu złapała nas ostra ulewa. Pierwszy deszcz od ośmiu dni, że też niebiosa nie poczekały jeszcze pół godzinki.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3899625309

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3899625309

ZDJĘCIA

IMG_20200811_114

FILMY

VID_20200811_152844

VID_20200811_160925