Malga Lincino
Autor: admin o sobota 15. sierpnia 2020
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Cedegolo (SP6)
Wysokość: 1614 metry n.p.m.
Przewyższenie: 1181 metrów
Długość: 16,4 kilometra
Średnie nachylenie: 7,2 %
Maksymalne nachylenie: 15,9 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Do Cedegolo dotarłem tuż przed dwunastą. W samą porę na szybkie zakupy w miejscowym minimarkecie. Tuż przed jego zamknięciem na sjestę, a może i na resztę dnia. Miałem szczęście znajdując w tak małym miasteczku jakikolwiek otwarty sklep. Tym bardziej zważywszy na fakt, iż był to dzień świąteczny – 15 sierpnia czyli „ferragosto”. W południe było już upalnie, więc potrzebowałem chłodnych napojów tak do natychmiastowego wypicia jak i napełnienia bidonu. Bez nich mógłbym liczyć co najwyżej na wodę z przydrożnych fontann. Tymczasem czekała mnie kolejna mocna wspinaczka. Teoretycznie nie tak ostra i trudna jak ta pierwsza, lecz i tak spokojnie zasługująca na miano premii górskiej najwyższej kategorii. Podjazd pod Malga Lincino miał mnie zaprowadzić najdalej i najwyżej jak tylko można dotrzeć rowerem szosowym w głąb doliny Saviore. Przez pierwsze 6,8 kilometra miałem jechać drogą SP6, którą peleton Giro d’Italia 2019 przejechał na podjeździe do Cevo w trakcie szesnastego etapu do Ponte di Legno. Następnie dalej na wschód pośledniejszymi dróżkami ku mecie przy dolnej stacji kolejki linowej do Rifugio Citta di Lissone (2017 m. n.p.m.). Mój cel znajdował się w miejscu, gdzie Val Saviore przechodzi w wysokogórską Val Adame. Co ciekawe wspomniana „teleferica” wozi nie ludzi, lecz jedynie towary. Turyści muszą do tego schroniska dojść pieszo korzystając ze szlaku „scale dell’Adame”. Najambitniejszym i najlepiej wyszkolonym zostaje potem jeszcze 6,5 godziny marszu oraz wspinaczki na szczyt Adamello (3554 m. n.p.m.). Podjazd do Malga Lincino biegnie doliną wytyczoną przez potok Poja. Jest tylko nieco dłuższy od sąsiedniej wspinaczki do Fabrezzy, lecz zmusza do pokonania w pionie niemal 1200 metrów. Na dystansie przeszło 16 kilometrów nie brak odcinków o znikomym nachyleniu. Dla kontrastu te najtrudniejsze naprawdę wysoko stawiają poprzeczkę. Szczególnie ostatnia kwarta tego podjazdu ze średnią stromizną aż 11,2%.
Autor strony „massimoperlabici” opisując to wzniesienie podzielił je aż na osiem różnej długości segmentów. Ja nie będę tak drobiazgowy. Uproszczając nieco tą kwestię napiszę o czterech. Dolny sektor to 7 kilometrów od Cedegolo po Fresine czyli do miejscowości, w której szosa SP6 skręca na północ do Cevo. Na tym odcinku przewyższenie wynosi 450 metrów co daje średnie nachylenie 6,4%. Potem mamy trudne 2,8 kilometra do wioski Valle o średniej 8,5%. Następnie przeszło dwukilometrowe falsopiano do osady La Rasega i łagodny kilkusetmetrowy podjazd na wyjeździe z niej. Razem jest to 2,9 kilometra o przeciętnej tylko 2,6%. W końcu zaś na wysokości pizzerii „Al Cervo” (1190 m. n.p.m.) zaczyna się wspomniany finał z amplitudą 440 metrów na dystansie ledwie 3,9 kilometra. Na całym szlaku naliczono aż 31 wiraży, z których większość znajduje się na ostatnim segmencie, gdzie są zgrupowane w dwóch sekcjach. Z tym wszystkim musiałem sobie poradzić przy temperaturze na poziomie od 29 do 32 stopni. Co ciekawe tak na starcie jak i mecie owej wspinaczki była ona jednakowa. W obu tych miejscach mój licznik zanotował 30. Dałem sobie niespełna kilkanaście minut na odpoczynek, po czym wjechałem na drogę SP6. Szosa ta wijąc się po serpentynach szybko zdobywa wysokość ponad Cedegolo, gdyż początkowe 1800 metrów ma średnie nachylenie aż 8,8%. Po 700 metrach wziąłem pierwszy zakręt, zaś przez następne półtora kilometra pięć kolejnych. Pod koniec drugiego kilometra minąłem wioskę Andrista (586 m. n.p.m.). Przez pierwsze cztery kilometry stromizna była solidna. Potem chwilę wytchnienia dało siedmiusetmetrowe wypłaszczenie. Kolejne dwa kilometry na dojeździe do Fresine (869 m. n.p.m.) do łatwych już nie należały. Cały dolny segment o długości 6,8 kilometra przejechałem w 29:03 (avs. 14 km/h). Według stravy Giulio Ciccone i spółka czyli uciekinierzy z trasy ubiegłorocznego Giro uporali się z tym odcinkiem w niespełna 19 minut.
Minąłem skręt w kierunku Cevo i wjechałem na węższą drogę, początkowo jednokierunkową. Na wylocie z Fresine minąłem miejscowy cmentarz. Po czym na rozjeździe odbiłem w lewo kierując się na Valle. Od razu musiałem pokonać bardzo stromą ściankę prowadzącą do wirażu nr 9. Za tym zakrętem teren jeszcze przez ponad dwa kilometry był wymagający. Stromizna miejscami sięgała 12-13, a nawet 14%. Dopiero wjechawszy do wioski Valle di Saviore (1110 m. n.p.m.) mogłem odetchnąć. Miejscowość ta najwyraźniej była w świątecznym nastroju, gdyż na domach wzdłuż via Trento wywieszono trójkolorowe flagi we włoskich barwach narodowych. Na blisko 3-kilometrowym falsopiano łatwo było ulec pokusie i zanadto przyśpieszyć. Ten segment można było nawet pokonać na dużej tarczy. Niemniej byłem ostrożny. Wolałem przejechać ów sektor z rezerwą i zachować resztki energii na stromą końcówkę. Ta zaczęła się na początku trzynastego kilometra. Jeszcze na długiej prostej za La Rasegą (1150 m. n.p.m.). Wkrótce musiałem się zmierzyć z pierwszą serią ciasnych zakrętów. Na krętym dojeździe do baru Stella Alpina (1345 m. n.p.m.) w połowie czternastego kilometra stromizna zbliżyła się do 16%. Następny kilometr prowadził nadal stromo, acz prosto w kierunku północno-wschodnim. Po czym kolejne zakrętasy czekały na mnie powyżej Cappella dei Morti di Tole. W pobliżu tej kaplicy nachylenie znów skoczyło pod 16%. Dwa budynki składające się na Malga Lincino minąłem po przejechaniu 15,8 kilometra. Niemniej to nie był koniec owej wspinaczki. Musiałem przejechać jeszcze 300 metrów by dotrzeć do kresu szosy w miejscu, gdzie liczni turyści porzucili o poranku swe samochody. Stromą końcówkę pokonałem sprawnie czyli bez kryzysu, acz niezbyt szybko. Na segmencie o długości 4,52 kilometra spędziłem 27:39 (avs. 9,8 km/h z VAM 995 m/h). Natomiast cała wspinaczka zabrała mi 1h 18:09 co dało średnią prędkość 12,4 km/h i wertykalną 917 m/h.
Na górze spędziłem niespełna 10 minut. Na zjeździe nie zahaczyłem o żadną strefę bufetu. Niemniej w drodze powrotnej jak zwykle wielokrotnie stawałem. W co ładniejszych miejscach celem zrobienia zdjęć. Przez to zjazd do Cedegolo zabrał mi nieco ponad godzinę. Gdy kwadrans przed piętnastą ponownie się w nim pojawiłem było jeszcze cieplej niż w samo południe. Tym razem 33 stopni. Niemniej prawie wszystkie trudy były już za mną. Musiałem tylko przejechać 6-kilometrowy odcinek do Capo di Ponte i na sam koniec raz jeszcze pokonać stromą hopkę na via Limit. Potem mogłem się już cieszyć sjestą. Ukończywszy czternasty etap swego Giro di Lombardia włączyłem jeden z kanałów stacji RAI by obejrzeć relację z prawdziwej Il Lombardia. „La corsa delle foglie morte” w środku włoskiego lata. Tego jeszcze nie grali. Niemniej ten rok jak wiemy był dziwny z wielu względów. Górzysty monument po szosach Lombardii rozegrany w upale okazał się imprezą jeszcze trudniejszą niż zwykle. Na trasie działo się bardzo wiele. Na mecie różnice czasowe w czołowej „10” nie widziane od wielu lat. Szybka i ostra selekcja już na Muro di Sormano. Po tym wzniesieniu w grze o zwycięstwo liczyło się tylko siedmiu zawodników. Po groźnym wypadku rewelacyjnego Remco Evenepoela na czele pozostała już tylko szóstka. Trzech z nich należało do ekipy Trek-Segafredo, lecz w „wyścigu na wyniszczenie” nie miało to znaczenia. Ostatecznie dla kolarzy z tego zespołu zabrakło nawet miejsca na podium. Karty rozdzielała Astana ze swym liderem Duńczykiem Jakobem Fuglsangiem, którego dzielnie wspierał młody Rosjanin Aleksander Własow. Na mecie rozdzielił ich tylko Nowozelandczyk George Bennett z drużyny Jumbo-Visma. Piękny wyścig pomimo niepełnej obsady, a to z racji pomieszanego kalendarza, w którym ów klasyk dzielił termin z etapówką Criterium du Dauphine. Przy okazji fajnie było obejrzeć asów kolarskiego peletonu na Ghisallo czy Sormano, które świeżo miałem w pamięci.
Gdy ja odpoczywałem już w B&B Naquane Daniel Szajna kończył właśnie podjazd pod Passo dello Stelvio (2758 m. n.p.m.). Przyznam, że mając do przejechania dwa wzniesienia o różnej wielkości rzuciłbym wszystkie swe siły na pokonanie trudniejszego podjazdu, zaś ten mniejszy zaliczył na resztkach energii. Tymczasem mój kolega zagrał odważniej. Postanowił, że najpierw rozprawi się z Torri di Fraele (1941 m. n.p.m.) i dopiero po owej rozgrzewce wybierze się na mityczne Stelvio. Jak sobie założył tak też uczynił. Jego pierwsza sobotnia wspinaczka miała długość 8,9 kilometra i średnie nachylenie 7%. Podjazd ten zaczyna się w Turri Piano nieopodal miejscowości Premadio, zaś kończy przy wieżach wybudowanych pod koniec XIV wieku. Trasa jest bardzo widowiskowa, bowiem prowadzi przez 21 wiraży, z których aż 17 trzeba pokonać na odcinku niespełna 4 kilometrów. Wzniesienie to dwukrotnie przetestowano na wyścigu Giro Rosa, zaś w tym roku zadebiutowało ono na trasie Giro d’Italia. Przy czym mety wszystkich etapów wytyczano za kulminacją wzniesienia przy nieco niżej położonych Laghi di Cancano. To jest górskich jeziorach nieopodal źródeł Addy, czwartej pod względem długości rzeki Włoch. W 2011 roku wygrała tu Angielka Emma Pooley za przyzwoleniem liderki Marianne Vos. W sezonie 2019 Annemiek Van Vleuten zmiażdżyła tu swe rywalki, wyprzedzając kolejne zawodniczki o blisko trzy minuty. Trzecia na tej górze była Katarzyna Niewiadoma, która straciła koszulkę liderki na rzecz niesamowitej Holenderki. W tym roku zakończył się tu osiemnasty etap 103 edycji Giro. Torri di Freale do spółki z północnym Stelvio wskazało dwóch młodych kandydatów do końcowego zwycięstwa. Wygrał Australijczyk Jai Hindley z Sunwebu przed Anglikiem Tao Geoghegan Hartem z Team Ineos. Jednak na mecie w Mediolanie kolejność była odwrotna. O wielkim Stelvio czyli najwyższej włoskiej przełęczy drogowej, zaś drugiej w Europie po francuskiej Col de l’Iseran można by kilka akapitów napisać, co też uczyniłem przy relacji z roku 2014.
Podjazd od strony południowej z początkiem w Bormio liczy sobie 21,3 kilometra przy średniej 7,3%. Pierwotna droga przez Stilfserjoch powstała w trzeciej dekadzie XIX wieku za sprawą architekta Carlo Doneganiego pracującego na zlecenie Habsburgów. Dziś lombardzką Valtellinę i tyrolską Val Venosta łączy droga SS38 z 84 zakrętami, z czego 48 na zboczu północnym. Przełęcz ta zadebiutowała na Giro w 1953 roku, gdy Włoch Fausto Coppi zgubił na niej liderującego Szwajcara Hugo Kobleta i wygrał swe piąte Giro. W sezonie 1975 podjazdem z Prato allo Stelvio zakończyło się na niej całe Giro. Ostatni etap padł łupem Baska Francisco Galdosa, zaś cały wyścig wygrał Włoch Fausto Bertoglio. Z kolei w 2012 roku przedostatni odcinek Giro zakończył się wspinaczką z Bormio. Zwyciężył wówczas Belg Thomas De Gendt, który śmiałym atakiem w Valtellinie wypracował sobie trzecie miejsce w generalce. Ogólnie Stelvio już 16-krotnie pojawiło się w programie „Corsa Rosa”, lecz tylko 12 razy zostało zdobyte (przejechane). Organizatorzy wyścigu Dookoła Włoch czterokrotnie musieli odwołać lub skracać górskie odcinki, które miały prowadzić przez tą niebotyczną przełęcz. Nieco trudniejszą i zarazem popularniejszą wspinaczką jest ta północna. Na Giro przetestowana osiem razy. W sezonie 2020 ten podjazd najszybciej pokonał Australijczyk Rohan Dennis, „gregario di lusso” z Team Ineos. Przed nim zdobywcami tyrolskiego Stilfserjocha byli: Coppi (1953), Charly Gaul (1961), Jose Manuel Fuente (1972), Galdos (1975), Jean-Rene Bernaudeau (1980), Franco Vona (1994) i Jose Rujano (2005). Natomiast lombardzkie Stelvio ujarzmiali na tym wyścigu: Aurelio Del Rio (1956), De Gendt (2012), Dario Cataldo (2014) i Mikel Landa (2017). Poza tym warto wspomnieć, iż południowym zboczem ku mecie na przełęczy wspinano się już podczas Giro z roku 1965. Niemniej pogoda zatrzymała wówczas kolarzy na wysokości 1906 metrów, gdzie wygrał Włoch Graziano Battistini. Podobnych problemów nie było na Giro Rosa 2010, gdy południowym zboczem najszybciej wspięła się na tą przełęcz Amerykanka Mara Abbott.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/3917193303
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3917193303
ZDJĘCIA
FILMY