banner daniela marszałka

Col de Jou

Autor: admin o czwartek 9. czerwca 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Villefranche-de-Conflent (N116, D116)

Wysokość: 1124 metry n.p.m.

Przewyższenie: 686 metrów

Długość: 11,4 kilometra

Średnie nachylenie: 6 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Na Col de Jau spędziliśmy nieco ponad 10 minut. Dość szybko przegonił nas z niej rozhulany tego dnia „tramuntana”. Zastanawiałem się jak obszerna będzie owa strefa złej pogody. Na nasze szczęście okazało się, że klimatyczna jesień nawiedziła jedynie najbliższe rejony owej przełęczy. Wystarczyło oddalić się od niej na dwa-trzy kilometry by znów cieszyć się letnim słońcem. W drodze do Catllar napotkałem owce na wypasie jak i dwie „górskie kozice” na treningu. Porywisty wiatr na całym zjeździe był odczuwalny. Najmocniej go poczułem gdy poniżej Les Bains de Moltig próbowałem zrobić panoramiczne zdjęcie tego uzdrowiska. Ledwie mogłem utrzymać rower w dłoniach. Obawiałem się zatem, iż na płaskim odcinku w dolinie rzeki La Tet wiatr (poniekąd zachodni) może mnie wymęczyć przed drugim z czwartkowych wzniesień. Nie było jednak najgorzej. Na delikatnie wznoszącym się odcinku 5,5 kilometra między Prades a Villefranche-de-Conflent bez większego wysiłku dało się jechać w tempie około 27 km/h. Po wyjeździe z masywu Madres bardziej należało się obawiać upału niż wiatru. U podnóża podjazdu na Col de Jou termometr w moim Garminie wskazywał 33 stopni. Z miejscówki przy bastionie Corneilla zrobiłem dwa zdjęcia, po czym przejechałem rondo i wpadłem na drogę D116. Tym razem miała mnie ona zawieźć nie do Vernet-les-Bains, lecz dobre 6 kilometrów dalej w głąb masywu Canigou. Czekała mnie przeszło 11-kilometrowa wspinaczka na Col de Jou. Wzniesienie o profilu podobnym do tego jaki dzień wcześniej poznaliśmy na niemal dwukrotnie dłuższym szlaku ku Col de Mantet. Akcenty się zgadzały, bowiem w dolinie Cady z biegiem kilometrów też miało się robić coraz trudniej.

Na początek niemal „falsopiano” czyli 1,3 kilometra o przeciętnym nachyleniu ledwie 2,7%. Potem 3 kilometry na dojeździe do Vernet-les-Bains o umiarkowanej stromiźnie 5,3%. Droga prowadząca przez centrum tego miasteczka jest jednokierunkowa. Alejami Georgesa Clemenceau i Termalną można jechać tylko w dół. Dlatego by kontynuować podjazd trzeba odbić w prawo i niemal cały kolejny kilometr pokonać promenadą biegnącą wzdłuż wspomnianej rzeczki. Na tym odcinku tylko środkowa faza prowadzi pod górę, więc przeciętne nachylenie całości ledwie przekracza 2%. Po wyjeździe z miasteczka pozostaje jeszcze niemal 6 kilometrów wspinaczki. Z tego pierwsza połówka o średniej stromiźnie 6,6%, zaś druga o wartości aż 9,2% przy max. 12%. Co ciekawe podobnie jak w przypadku Col du Pradel tak i przy okazji Col de Jou mogę powiedzieć, iż zaliczyłem już kiedyś przełęcz o identycznej nazwie. Oczywiście w 2016 roku po hiszpańskiej stronie Pirenejów. Tamtą Coll de Jou zrobiłem w towarzystwie Darka Kamińskiego i Rafy Wanata. W ramach „dodatku” po długiej wspinaczce do stacji Vallter-2000. Iberyjska Jou była pod każdym względem większa. Musieliśmy się wdrapać na wysokość 1637 metrów n.p.m. i pokonać podjazd o długości 14,1 kilometra i średnim nachyleniu 6,1%. Tym niemniej do francuskiej Jou też podszedłem z należytym respektem. Był to górski egzamin na zaliczenie, a nie na żaden lepszy wynik. Należało zacząć spokojnie mając na uwadze trudną końcówkę tego wzniesienia jak i fakt, że zaczynam je mając już w nogach 73 kilometry. Nie dbałem o czas, więc jeszcze przed wjazdem do Vernet zatrzymałem się trzy razy by cyknąć fotki w co ciekawszych miejscach.

Poważniej potraktowałem dopiero trudniejszą górną połowę tej wspinaczki. Po przejechaniu 7,3 kilometra od Villefranche-de-Conflent dotarłem do centrum Casteil (cat. Castell de Vernet). Ta wioska ma ledwie 139 mieszkańców, lecz może się pochwalić nie lada zabytkiem. To Abbaye de Saint-Martin du Canigou. Opactwo Benedektynów powstałe już w 1009 roku. Obecnie jest ono użytkowane przez rzymskokatolicką Wspólnotę Błogosławieństw. Składa się z dwóch kościołów: dolnego pod wezwaniem św. Marii i górnego, którego patronem jest rzecz jasna św. Marcin. Z wioski prowadzi do niego stroma cementowa dróżka, którą pewnie dałoby się pokonać nawet na rowerze szosowym. Niemniej primo byłoby to zdaje się nielegalne, a po drugie stanowiłoby niemałe wyzwanie. Jest to bowiem szlak o długości 1,5 kilometra i średniej stromiźnie 15,2%. Ot takie krótsze Muro di Sormano. Ja trzymałem się swojego planu. To znaczy szosę D116 zamieniłem ostatecznie na węższą Route de Mariailles. Na tej dróżce miałem do przejechania ostatnie 3,7 kilometra przed Col de Jou. Początkowo jechałem tu wzdłuż granic Parc Animalier de Casteil czyli miejscowego ZOO, które zajmuje obszar 25 hektarów i posiada 300 dzikich zwierząt z pięciu kontynentów. Nawierzchnia finałowego odcinka była nie najlepszej jakości, ale to jednak stromizna bardziej dawała się we znaki. Asfaltu zabrakło dopiero na ostatnich kilkudziesięciu metrach przed przełęczą. Według stravy górny segment o długości 5,64 kilometra przejechałem w czasie 28:52 (avs. 11,7 km/h). Po zjeździe do Vernet licznik zatrzymał mi się na dystansie 90,3 km i łącznym przewyższeniu 2204 metrów. Tym samym był to najdłuższy z moich pirenejskich etapów, acz z pewnością nie najtrudniejszy.

Krótko po piętnastej byłem już w domu. Mieliśmy więc kilka ładnych godzin by przed ostatnim zachodem słońca w Vernet-les-Bains jeszcze nieco pozwiedzać. Tym samym około siedemnastej raz jeszcze wybraliśmy się na pieszą wycieczkę po Villefranche-de-Conflent (cat. Vilafranca-de-Conflent). To średniowieczne miasteczko prawa miejskie uzyskało już w 1091 roku. Jakieś 35 lat późnej de facto stało się stolicą krainy Conflent i pozostawało nią do roku 1773. Dziś cała gmina liczy sobie 209 mieszkańców. Samo miasteczko zamknięte jest zaś w średniowiecznych murach. Ze wschodu na zachód ma ono jakieś 400 metrów długości, zaś z południa na północ znacznie mniej. To w zasadzie dwie malownicze uliczki czyli św. Jacka i św. Jana. Miasteczko „strzeżone” jest przez 7 bastionów i redutę. Natomiast na pobliskim wzgórzu wybudowano jeszcze Fort Liberia według projektu słynnego Vaubana. Z reduty do powstałego 140 metrów wyżej fortu wiodą Schody Tysiąca Kroków. Po naszych rowerowych wspinaczkach ani w głowie było nam takie podejście. Ograniczyliśmy się do przyjemnego spaceru po płaskim w terenie, do tego w cieniu miejskich murów. Wielką zaletą owego miejsca poza samą architekturą były niezliczone sklepiki i lokale. Bez trudu można było w nich znaleźć dla siebie jak i bliskich jakoweś pamiątki bądź prezenty. Natknęliśmy się też na antykwariat. Po odnalezieniu jego właściciela kupiliśmy dla walczącego o powrót do zdrowia Piotra Ejsmonta dwa „kolarskie” czasopisma z lat 30. i 40. Po powrocie do Vernet-les-Bains mieliśmy jeszcze dość energii by udać się na spacer po naszej miejscowości. Wąskimi uliczkami z centrum doszliśmy do najwyższej i zarazem najstarszej części Vernet. Na wzgórze, gdzie znajduje się miejscowy zamek oraz XII-wieczny kościół pod wezwaniem św. Saturnina.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7280232806

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7280232806

ZDJĘCIA

Jou_31

FILM