La Saussaz
Autor: admin o wtorek 11. czerwca 2024
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Saint-Martin-de-la-Porte / L’Arc
Wysokość: 2088 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1393 metrów
Długość: 16,1 kilometra
Średnie nachylenie: 8,7 %
Maksymalne nachylenie: 17 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Na wtorek zapowiadano słoneczną pogodę. Niewiele takich dni mieliśmy na tej wyprawie. Uznałem zatem, iż będzie to najwłaściwszy dzień na to, by Daniel zapoznał się w mitycznym Col du Galibier. Góra legenda, szczególnie w swej północnej odsłonie. Rzec można ikona Tour de France. Podjazd, który debiutował na „Wielkiej Pętli” 10 lipca 1911 roku na etapie z Chamonix do Grenoble. Galibier nie była pierwszą alpejską przełęczą, która pojawiła się na trasie Touru. Ten tytuł przysługuje znacznie skromniejszej Col Bayard, pokonanej już w 1905 roku. Tym niemniej to właśnie dzień pierwszego wjazdu kolarzy na Galibier uznaje się za początek znajomości tego wyścigu z Wysokimi Alpami. Od tego czasu uczestnicy TdF wjechali na tą przełęcz już 63 razy, co jest rekordem pośród alpejskich podjazdów tej imprezy. W latach 1911-48 obecna była na każdym Tourze, zaś od roku 1952 pojawia się z grubsza na co drugiej edycji. Przełęcz leży na granicy departamentów Savoie i Hautes-Alpes, pomiędzy masywami Arves (W) i Cerces (E), w cieniu szczytu Grand Galibier (3228 m. n.p.m.). Uznawana jest za granicę między północną a południową częścią francuskich Alp. Obecnie trzeba tu wjechać na wysokość 2642 metrów n.p.m. Do roku 1976 wspinaczka ta kończyła się w tunelu wykutym pod koniec XIX wieku na poziomie 2566 metrów n.p.m. W sezonie 2011 w ramach świętowania stulecia obecności Galibier na trasach Touru, na przełęcz tą wjechano dwukrotnie. Dzień po dniu z dwóch przeciwnych stron. Pomysł ten powtórzono w roku 2022, kiedy to ostatnim jak dotąd zdobywcą północnego Galbier został Warren Barguil.
Co godne podkreślenia osiemnasty etap 98. Tour de France zakończono na samej przełęczy po wjeździe od południowej strony. Dzięki temu Galibier stała się i nadal pozostaje najwyższą metą etapową wyścigu. We wspomnianym roku 2011 dwukrotnie jako pierwszy wjechał na nią Andy Schleck. Oprócz niego jeszcze sześciu kolarzy po dwakroć wygrywało górskie premie TdF usytuowane w tym miejscu. Byli to kolejno: Honore Barthelemy, Henri Pelissier, Federico Ezquerra, Charly Gaul, Federico Bahamontes oraz Julio Jimenez. O Col du Galibier mógłbym napisać przynajmniej kilka akapitów. Niemniej to nie ta góra jest głównym bohaterem tego odcinka mojej górskiej opowieści, zatem ograniczę się to ledwie dwóch. Cóż jeszcze warto dodać? Na przełęcz tą można wjechać trzema szlakami, przy czym dwa południowe łączą się na pośredniej przełęczy Lautaret (2058 m. n.p.m.), więc finałowy segment o długości niespełna 9 kilometrów mają już wspólny. Niewątpliwie najtrudniejsza z owej trójki jest jednak droga północna. To w zasadzie dwa podjazdy w jednym. Najpierw 12,1 kilometra o średniej 7% kończące się na Col du Telegraphe (1566 m. n.p.m.). Następnie blisko 5-kilometrowy zjazd do wioski Valloire (1403 m. n.p.m.), po którym przychodzi czas na Galibier właściwy czyli 18,1 kilometra z przeciętną 6,8% i max. 11%. Na ostatnich 8 kilometrach tego podjazdu średnia to 8,3%. Pomiędzy miasteczkiem Saint-Michel-de-Maurienne a przełęczą różnica wzniesień wynosi 1927 metrów. Tym niemniej de facto na tym 35-kilometrowym szlaku trzeba pokonać przewyższenie aż 2095 metrów. Z takim to właśnie „potworem” miał się zmierzyć mój kompan.
Ja zdążyłem już wjechać na Galibier czterokrotnie. Po raz pierwszy w 2005 roku podczas wyścigu La Marmotte. Rok później ponownie na kolejnej edycji popularnego „Świstaka”. Po raz trzeci w sezonie 2013 na czwartym etapie Route des Grandes Alpes. W końcu zaś jedyny raz od południowej strony w roku 2019 pokonawszy przeszło 42-kilometrowy szlak z początkiem w dolinie Romanche. Jedynym uzasadnieniem dla wykonania czwartej północnej wspinaczki na tą przełęcz mogłaby być chęć zrobienia porządnej dokumentacji fotograficznej. Jak dotąd nie miałem ku temu okazji, albowiem tak na obu wyścigach jak i w trakcie naszego „rajdu” po ukończeniu tego podjazdu trzeba było zjechać na drugą stronę. Uznałem, że to nie jest wystarczająco dobry powód. Tym niemniej poważnie rozważałem pokonanie pierwszych 9 kilometrów z trasy na Col du Telegraphe w ramach niemal 17-kilometrowej wspinaczki ku stacji Valmeinier (1854 m. n.p.m.) odwiedzonej przez Tour de l’Avenir w 2016 roku. Ostatecznie nawet z tego zrezygnowałem, więc w Saint-Michel-de-Maurienne pojawiłem się dopiero późnym popołudniem by odebrać stamtąd swego wspólnika. Na Daniela czekało we wtorek ciężkie wyzwania. Aczkolwiek ja wcale nie miałem łatwiej. Na pierwsze danie wybrałem sobie odkryty dzięki stronie „climbfinder” hardcorowy podjazd pod La Saussaz. Jeszcze trudniejszy niż wjazd z Valloire na Galibier. Natomiast na drugie przemierzyć miałem szlak z Freney do Refuge de l’Orgere. Ostrzejszy niż północny Telegraphe. Same wspinaczki miałem nieco trudniejsze niż kolega, ale przynajmniej mogłem liczyć na dłuższy odpoczynek pomiędzy nimi.
Z bazy w Les Marches pojechaliśmy do Saint-Martin-de-la-Porte, a nie do św. Michała, gdyż Daniel chciał sobie zrobić kilkukilometrową rozgrzewkę w dolinie Maurienne przed wjechaniem na górską drogę D902. Dojazd liczył 74 kilometry czyli dokładnie tyle samo co poniedziałkowy do Brides-les-Bains. Był szybki i bezproblemowy, jako że niemal przez cały dystans mogliśmy korzystać z autostrady A43. Zatrzymaliśmy się w centrum wioski na wysokości około 750 metrów n.p.m. podjechawszy ponad kilometr szosą D219. Na samym początku owego podjazdu minęliśmy spory plac budowy. Okazuje się, że jest to jedno z wejść do kopania tunelu bazowego Mont d’Ambin na przyszłej transalpejskiej linii kolei dużych prędkości Lyon – Turyn. Wspomniana droga, na której wkrótce miałem pokonać pierwsze 7,5 kilometra mojej wspinaczki nie jest obca kolarskim wyścigom. Co prawda wielki Tour de France jeszcze tu nie gościł, ale w minionej dekadzie skorzystano z dolnej części mojego podjazdu podczas Tour de l’Avenir oraz Criterium du Dauphine. Oba górskie odcinki kończyły się w Saint-Michele-de-Maurienne, więc tutejsze wspinaczki miały spore znaczenie dla losów rywalizacji. Na młodzieżowym Tourze z roku 2015 wspinano się tędy na Beau Plan (1420 m. n.p.m.) podczas etapu, który wygrał Elie Gesbert. Natomiast cztery lata później na „Delfinacie” premia górska była w niższym miejscu tj. na Col de Beaune (1209 m. n.p.m.). Pierwszy na tą przełęcz wjechał Austriak Gregor Muhlberger, ale po 8-kilometrowym zjeździe, na finiszu minimalnie wyprzedził go Julian Alaphilippe.
Około jedenastej zjechaliśmy w kierunku autostrady. Następnie Daniel wskoczył na płaską drogę D1006 by nią dotrzeć do Saint-Michel-de-Maurienne. Ja zawróciłem po dojechaniu do wiaduktu nad torami kolejowymi czyli nie zacząłem wspinaczki z najniższego możliwego punktu. Poza tym zorientowałem się, że po jedenastym etapie zapomniałem doładować Garmina i może mu nie starczyć baterii na nagranie obu wtorkowych gór. Dlatego postanowiłem, że tego dnia licznik włączał będę tylko na same podjazdy. Na dole było ciepło (26 stopni), lecz wietrznie. Podjazd z początku łagodny. Na dojeździe do Saint-Martin-de-la-Porte ma on przeciętne nachylenie poniżej 4%. Bezpośrednio ponad tą wioską piętrzy się szczyt Bec de l’Aigle (2007 m. n.p.m.) zasłaniający jeszcze wyższe góry wyrastające na jego zapleczu. Po wirażu w prawo i przejechaniu 1100 metrów minąłem swój samochód. Od tego momentu stromizna wzrosła. Na kolejnych pięciu kilometrach miała się już utrzymywać w przedziale od 6 do 7,5%. Droga początkowo szła na wschód, aż do wioski La Porte, przez którą przejechałem na czwartym kilometrze. Potem szlak skręcił na północ w stronę La Vilette. Na wjeździe do tej osady łąka była aż czerwona od kwitnących maków. Powyżej niej nachylenie podjazdu miało już co najmniej 8%. W połowie ósmego kilometra trzeba było opuścić szosę D219. Wiraż w prawo prowadzący ku nieodległej już Col de Beaune musiałem „wyprostować” by wjechać na węższą dróżkę, początkowo otoczoną gęstym lasem.
Od tego miejsca do szczytu wzniesienia pozostało mi jeszcze 8,5 kilometra, zaś do zrobienia w pionie wciąż miałem jakieś 900 metrów. To oznaczało średnią o wartości 10,6% czyli wyższą niż na końcówce z Col de la Loze, a przy tym do pokonania na dłuższym niż tam dystansie. Podobnie jak na alejce pomiędzy Meribel i Courchevel był to segment o zmiennym nachyleniu. Stromizny rzędu 10-12 % nie robiły już żadnego wrażenia. Obawiać się mogłem odcinków na poziomie 15% i więcej. Tym bardziej, że na niektórych ściankach asfalt był posypany żwirkiem. Pierwsza z nich pojawiła się na samym początku dziesiątego kilometra. Jednak najostrzejsze kawałki trzeba było pokonać na dojeździe do Charbutin oraz całym kilometrze powyżej tej osady. W jednym miejscu musiałem postawić stopę na szosie, acz nie z braku sił. Zmusiła mnie do tego kombinacja stromizny i sypkiej nawierzchni. Na czwartym kilometrze od końca nachylenie nieco złagodniało, lecz wciąż trzymało się w pobliżu 10%. Przydrożnych drzew było co raz mniej, więc obrazki przed oczyma miałem coraz lepsze. Niemniej nadal trzeba było się skupiać na walce ze sporą stromizną. Ta wyraźniej odpuściła dopiero na ostatnich kilkuset metrach. Do kresu szosy dotarłem w czasie 1h i 32 minut z hakiem. Średnia prędkość 10,5 km/h i VAM na znajomym w tych dniach poziomie około 900 m/h. Nagroda za cały wysiłek przednia czyli wspaniałe widoki w każdą stronę. Na północy jeden z domków osady La Saussaz zagubionej pośród hal masywu Vanoise. Na południu dolina Maurienne i rozliczne szczyty Massif des Arves. Te drugie można stąd podziwiać siedząc przy ławie ustawionej na ostatnim wirażu drogi.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/11626402778
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11626402778
TELEGRAPHE & GALIBIER by DANIEL SZAJNA
https://www.strava.com/activities/11627310949
ZDJĘCIA
FILM