banner daniela marszałka

Nockalmstrasse

Autor: admin o sobota 3. września 2022

DANE TECHNICZNE nr 1

Miejsce startu: Ebene Reichenau (B95)

Wysokość: 2024 metry n.p.m.

Przewyższenie: 967 metrów

Długość: 14 kilometrów

Średnie nachylenie: 6,9 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

DANE TECHNICZNE nr 2

Miejsce startu: Sacklhutte (Nockalmstrasse)

Wysokość: 2042 metry n.p.m.

Przewyższenie: 510 metrów

Długość: 6,4 kilometra

Średnie nachylenie: 8 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

DANE TECHNICZNE nr 3

Miejsce startu: Kremsbrucke (B99)

Wysokość: 2042 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1085 metrów

Długość: 17,8 kilometra

Średnie nachylenie: 6,1 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

DANE TECHNICZNE nr 4

Miejsce startu: Sacklhutte (Nockalmstrasse)

Wysokość: 2024 metry n.p.m.

Przewyższenie: 492 metry

Długość: 6,5 kilometra

Średnie nachylenie: 7,6 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Przyznam, że jadąc do Austrii nie planowałem przejechania całej Nockalmstrasse w obie strony. Owszem koniecznie chciałem poznać oba „dwutysięczniki” będące najwyższymi punktami tej trasy tzn. Schiestelscharte / Glockenhutte (2024 m. n.p.m.) oraz Eisentalhohe (2042 m. n.p.m.). Niemniej zakładałem, że zrobię to w dwa różne dni. To znaczy, iż jednego dnia podjedziemy do Ebene-Reichenau by zaliczyć wspinaczkę pod Schiestelscharte w pakiecie z krótszymi podjazdami na Turracher Hohe i Falkert See. Natomiast innym razem mieliśmy się udać do Kremsbrucke by stamtąd wjechać na Eisentalhohe, zaś w drodze powrotnej do bazy zaliczyć wjazd pod Tschiernock. Tym niemniej w Austrii lepiej radziłem sobie z podjazdami niż trzy miesiące wcześniej we Francji. Miałem więc pewne podstawy by sądzić, iż mogę sobie poradzić z większym niż zwykle dystansem jak i łącznym przewyższeniem około 3000 metrów. W trakcie deszczowej środy 31 sierpnia było sporo czasu na opracowanie jak najlepszego programu górskich wypadów na kolejne dni tej podróży. Dokonałem paru korekt we wcześniejszych planach i zaproponowałem Adrianowi dwie wycieczki do Upper Gurktal. Pierwsza czwartkowa miała na celu poznanie Turracher Hohe i Falkert See. Aby nie było nam za łatwo pod samym domem dołożyliśmy sobie jeszcze Gerlitzen Gipfelstrasse. Dwa dni później przybyliśmy w to samo miejsce na dłużej. Po to by pokonać cały 45-kilometrowy dystans dzielący Ebene Reichenau od Kremsbrucke, po czym wrócić do samochodu tą samą górską trasą na swych „karbonowych rumakach”.

Trasa panoramiczna Nockalmstrasse została oddana do użytku w roku 1979. Oficjalnie podaje się, że ma długość 34 kilometrów. To dystans mierzony od jej południowo-wschodniego krańca. Czyli miejsca, gdzie odłącza się ona od drogi krajowej B95 biegnącej na Turracher Hohe. W praktyce płatny odcinek drogi liczy sobie 30 kilometrów, albowiem „wschodnia bramka” ustawiona jest przeszło 5 kilometrów za centrum Ebene-Reichenau. Dodam, że po zachodniej stronie szlaban stoi powyżej wsi Innerkrems, w odległości 10 kilometrów od Kremsbrucke. Droga ta jest zarządzana przez firmę mającą pod swą pieczą choćby i Villacher Alpenstrasse. Opłata nie jest mała, przynajmniej jak na polskie portfele. Operator pobiera tu 21,5 Euro od kierowcy samochodu osobowego oraz 16 Euro od motocyklistów. Ci drudzy mają tu zakaz poruszania się w godzinach od 18:00 do 8:00. Ta górska szosa otwarta jest tylko przez sześć miesięcy w roku tj. od początku maja do końca października. Jak sama nazwa na to wskazuje biegnie  przez grupę górską Nockberge, która to jest zachodnią częścią Alp Gurktalskich. Góry te położone są na pograniczu trzech austriackich krajów związkowych: Karyntii, Styrii i Salzburga. Tutejsze szczyty górskie znaną są z kopulastych kształtów nie rzadko pokrytych zielenią, co mocno kontrastuje ze skalistymi i strzelistymi wierzchołkami w sąsiednich Wysokich i Niskich Taurach. Najwyższy szczyt Nockberge czyli Eisenhut (2441 m. n.p.m.) leży w Styrii, nieco na północny-wschód od przełęczy Turracher Hohe. Niemniej wokół Nockalmstrasse nie brak gór o podobnej wysokości, z których najwyższy Rosennock liczy aż 2440 metrów n.p.m.

W 1987 roku w karynckiej części Nockberge na obszarze 184 km2 ustanowiono park narodowy. Potem jednak zmieniono koncepcję ochrony miejscowej przyrody. Od 2012 roku jest to Rezerwat Biosfery wpisany na listę UNESCO. A jest tu co chronić. Chociażby największy las sosen piniowych w Alpach Wschodnich. Żyje też w tych stronach 69 gatunków ptaków, w tym 13 z tzw. „czerwonej listy” czyli zagrożonych wyginięciem. O tym, iż ów rejon Alp warto zachować w możliwie nienaruszonej postaci swego czasu zdecydowali sami mieszkańcy Karyntii. Otóż w 1980 roku, tuż po oddaniu Nockalmstrasse do użytku, przeprowadzono w tym landzie referendum. Miejscowi wypowiedzieli się w nim co sądzą o wybudowaniu nowego ośrodka narciarskiego w tej okolicy. Wyniki były jednoznaczne, gdyż aż 94% głosujących było przeciwko takiemu pomysłowi. Warto zauważyć, iż wzdłuż przeszło 30-kilometrowej Nockalmstrasse nie ujrzymy żadnych wsi czy nawet mniejszych osad. Najbardziej wyraziste ślady ludzkiej cywilizacji to sama szosa, kilka przydrożnych restauracji, mini-muzea czy Centrum Parku Biosfery. Profil naszego szóstego etapu przypominał zaś dwie duże litery M. Jadąc tak w jedną jak i drugą stroną musieliśmy wykonać dwie wspinaczki. To znaczy dłuższą o przewyższeniu około 1000 metrów i krótszą o amplitudzie m/w 500 metrów. Dwa górskie odcinki będące swym lustrzanym odbiciem. Jazda według schematu: dłuższy podjazd, krótszy zjazd, krótszy podjazd i dłuższy zjazd. Po czym powtórka z owej rozrywki. Na pierwszych kilometrach całej wycieczki mieliśmy poznać trudniejsze (wschodnie) oblicze Schiestelscharte, zaś tuż za półmetkiem cięższą (zachodnią) stronę Eisentalhohe.

Przyjechawszy do Ebene-Reichenau wiedzieliśmy już gdzie się zatrzymać. Aura była pogodniejsza, zaś temperatura wyższa niż w czwartek co było o tyle ważne, że z dala od samochodu mieliśmy spędzić kilka ładnych godzin. Sam 90-kilometrowy dystans byłby do przerobienia w niecałe 5 godzin, lecz z góry założyliśmy sobie przerwę obiadową na długim zjeździe do Kremsbrucke. Do tego dojść mogła kawa na półmetku całej wycieczki. Poza tym kilku- lub kilkunastominutowe postoje na każdej z czterech premii górskich oraz dwie krótsze na rozebranie się ze zbędnych ciuchów w „dołku” pomiędzy obydwoma wzniesieniami. Jak również liczne foto-przystanki podczas zjazdowych odcinków. Ostatecznie te wszystkie pauzy dodały mi przeszło dwie i pół godziny do ogólnego czasu przejazdu. Początkowe dwa kilometry znane nam były od czwartku. Tym razem jednak w trakcie forsowania pierwszej ścianki należało odbić w lewo by wjechać na Nockalmstrasse. Na dzień dobry mieliśmy do pokonania wschodnią Schiestelscharte. Według „cyclingcols” najtrudniejszą z tych czterech wspinaczek. To premia górska wyceniona na 777 punktów. Mająca najcięższy kilometr ze średnią 11,3% oraz 5-kilometrowy segment na poziomie 8,3%. Zważywszy na charakterystykę tego wzniesienia mogłem próbować utrzymać się z Adrianem niemal do połowy podjazdu. Tym niemniej biorąc pod uwagę długość czekającej nas górskiej trasy wolałem od startu nieco oszczędniej niż zwykle gospodarować siłami. Tym samym po raz pierwszy rozstaliśmy się już na początku trzeciego kilometra. Potem do końca siódmego kilometra nachylenie drogi było umiarkowane. W międzyczasie minąłem punkt poboru opłat na wschodnim krańcu Nockalmstrasse i wjechałem do lasu.

Wraz z początkiem ósmego kilometra zaczęła się najtrudniejsza faza tej wspinaczki. Już na samym jej wstępie trzeba było pokonać odcinek 700 metrów z nachyleniem niemal 13%. Szosa przemknęła przed dwa wiraże, po czym odbiła na północ. Niemniej stromizna nadal była dwucyfrowa. Spuściła z tonu dopiero za zakrętem w lewo na początku dziesiątego kilometra. Jednak teren wciąż był wymagający, gdyż na ostatnich 5 kilometrach tego podjazdu nachylenie utrzymuje się na poziomie 8-9%. Przejechawszy 11 kilometrów wyjechałem z ciemnego iglastego lasu. Wpadłem między górskie łąki. Pojawiło się słoneczko. Stromizna nieco zelżała. Odżyłem. Mijając strefę piknikową przy jeziorku Windebensee pomyślałem sobie: „jaka piękna okolica, na pewno zatrzymam się tu na chwilę w drodze powrotnej”. Nic z tego jednak nie wyszło. Kilka godzin później pogoda w tym miejscu była znacznie gorsza i myślałem już tylko o tym by szybko i na sucho zjechać do auta. Na czternastym kilometrze przejechałem trzy dość łagodne zakręty i po około 65 minutach zameldowałem się na Schiestelscharte czy też może pod Glockenhutte, bowiem niejedna baza podjazdów prezentuje ową wspinaczkę pod nazwą zaczerpniętą od miejscowej restauracji. Około jedenastej miejsce to było już oblegane przez zmotoryzowanych turystów. Mimo tego przyjemnie było tam odsapnąć i zażyć nieco słońca przed dalszą podróżą. Adek na przełęcz w cieniu Schiestelnocka dotarł blisko 6 minut szybciej. Ja potrzebowałem na pokonanie ostatnich 12,2 kilometra niemal godziny tj. 59:47 (avs. 12,2 km/h), zaś on tylko 53:50 (avs. 13,6 km/h). Ta różnica w tempie naszej jazdy powtarzała się na kolejnych wzniesieniach. Traciłem średnio około 30 sekund na każdym kilometrze podjazdu. Tym niemniej do trzeciej premii górskiej trzymaliśmy kontakt, bowiem rasowy góral u kresu każdej wspinaczki czekał na swego słabszego kompana.

Z Schiestelscharte mieliśmy przeszło 6-kilometrowy zjazd. Z początku bardzo kręty i z ładnymi widokami. Niżej zaś mniej techniczny i otoczony lasem. Zakończył się on na wysokości około 1530 metrów n.p.m. w okolicy przez którą przepływa potok Leobenbach. Na chwilę trzeba było stanąć by zdjąć z siebie ciuchy ubrane na ten krótki zjazd. Przed sobą mieliśmy kolejne 6 kilometrów z hakiem, lecz tym razem prowadzące pod górę. To jest ku najwyższemu punktowi owej trasy panoramicznej czyli Eisentalhohe. Wspinaczka może i relatywnie krótka, lecz całkiem solidna. Już na pierwszym kilometrze o średniej 9,1% można było się zmęczyć. Tym bardziej, że mięśnie nóg z reguły potrzebują chwili, by na dobre wejść w tryb górskiej jazdy po odpoczynku na zjeździe. Drugi kilometr był już luźniejszy, zaś najłatwiejsze okazało kilkaset na dojeździe do Karlbad. To miejsce tak dla ducha jak i ciała. Można tu odwiedzić kaplicę, restaurację, a nawet skorzystać z „farmerskiej łaźni”, w której źródlana woda podgrzewana jest do 40 stopni Celsjusza. Wiraż w tym miejscu jest pierwszym z dziesięciu jakie mija się na trudnym 4-kilometrowym odcinku wiodącym na Eisentalhohe. Stromizna dłuższych odcinków trzyma tu cały czas na poziomie od 8 do 10,5%, maksymalnie zbliżając się do 13%. Zatem znów trzeba było mocniej popracować by kolega na szczycie nie czekał zbyt długo. Na Eisentalhohe wjechałem kilka minut po dwunastej. Na ten podjazd potrzebowałem 32:21, zaś Adriano uwinął się w 29:11. Na tej przełęczy spędziliśmy kolejnych kilkanaście minut kręcąc się wokół miejscowej Jausenstation. Umówiliśmy się też na rychły popas w pierwszym dogodnym miejscu. Najlepiej na pierwszym kilometrach czekającego nas zjazdu, by spokojnie strawić posiłek na kilkunastu kilometrach do Kremsbrucke.

Długo nie musieliśmy szukać. Już po 2 kilometrach zjazdu na przedłużeniu pierwszego ciasnego wirażu mogliśmy się zatrzymać. Na główną strefę bufetu wybraliśmy sobie karczmę Zechneralm. Bardzo przyjemne miejsce na polanie, przez którą przepływa potok Heiligenbach. Jest tu małe muzeum rzemiosła czyli Almwirtschaftsmuseum. Ach te piękne i „nieskomplikowane” nazwy w języku niemieckim. Jakby na potwierdzenie umiejętności miejscowych rzemieślników pod gołym niebem witały przybyszy wyciosane w drewnie postacie: Entów czy Heidi z owieczką. Wystawiono również na widok publiczny wielki but, zapewne siedmiomilowy 😉 Usiedliśmy sobie za stołem, zamówiliśmy karynckie specjały, jakowyś napój i czas miło zleciał. Spędziliśmy tam około 50 minut. Dobrze, że po owym posiłku najbliższe kilometry można było pokonywać w dół. Zgodnie z naszym szczwanym planem. Po restarcie pierwsze trzy kilometry zjazdu były dość szybkie i nieskomplikowane. Droga zaczęła się wić po serpentynach dopiero gdy minęliśmy zakręt, przy którym stoi Biospharenpark Zentrum Nockalm. Na kolejnym kilometrze przejechaliśmy aż osiem wiraży. Apropos tutejszych „patelni”. Inaczej niż w całym germańskim świecie noszą one nazwę „Reidn”, a nie „Kehre”. Według oficjalnych danych na całej Nockalmstrasse jest ich 52, przy tym wiele ma własne imiona, co widać na załączonych przeze mnie zdjęciach. Ostatnie dwa wiraże wzięliśmy tuż przed bramką na północno-zachodnim krańcu owej drogi. Tą minęliśmy po 35 kilometrach jazdy i po chwili dalszego zjazdu wpadliśmy na lokalną drogę L19. W tym miejscu by dojechać do Kremsbrucke należało skręcić w lewo. Jazda w prawo czyli pod górę zawiodła by nas po około 5 kilometrach na przełęcz Schönfeld Sattel (1744 m. n.p.m.).

Przez kolejne 10 kilometrów jechaliśmy już tylko na zachód wraz z nurtem towarzyszącego nam potoku Krems. W dolnej części owej doliny minęliśmy porozrzucane na długości półtora kilometra gospodarstwa należące do mieszkańców wioski Vorderkrems. W samej końcówce zjazdu przejechaliśmy pod bardzo wysokim wiaduktem. Jak ustaliłem to most Pressingberg na autostradzie A10 (Tauern Autobahn) łączącej karynckie Villach z Salzburgiem. Najdłuższy w całej Austrii, bo liczący sobie aż 2607 metrów. Z technicznego punktu widzenia to w zasadzie dwa połączone z sobą mosty wspornikowo-kratownicowe. Po chwili tuż przed czternastą wpadliśmy do Kremsbrucke. Miejscowości w dolinie Lieser położonej przy drodze krajowej B99 prowadzącej z Gmund do ośrodka narciarskiego Katschberg, na granicy Karyntii z krajem związkowym Salzburg. U styku dróg był pewien zajazd, lecz wyglądał na opanowany przez motocyklistów. Nieopodal znaleźliśmy sobie inne miejsce na kawę i coś słodkiego do niej, a mianowicie Gasthof Klammer. Ten „coffee break” kosztował nas następne 25 minut. Tymczasem trzeba się było zmobilizować do powrotu. Wszak druga połowa górskiej roboty była dopiero przed nami. W tym na sam początek owej „nawrotki” najdłuższy i największy podjazd z całej czwórki. Blisko 18-kilometrowy i jedyny w tym dniu o przewyższeniu ponad 1000 metrów. Wspinaczka złożona jakby z dwóch części. Najpierw stosunkowo łagodne 10 kilometrów na dojeździe do Innerkrems o przeciętnym nachyleniu 5,3%. Potem solidne 8 kilometrów już na Nockalmstrasse ze średnią stromizną 7%, nieco zaniżoną za sprawą płaskiego odcinka pomiędzy restauracjami Pfandlhutte i Zehneralm.

Pomimo umiarkowanego nachylenia drogi L19 nie siliłem się na jazdę w tempie Adriana. Cel był tylko jeden przetrwać cały ten etap w dobrym zdrowiu, a nie szarpać się ponad swe siły. Zachodnia Eisentalhohe była wystarczająco wymagająca by podejść do niej z respektem, a przy tym trzeba było sobie zostawić też nieco energii na krótki czwarty akt tej górskiej odysei. Przez pierwsze 8 kilometrów podjazd ten ma dość umiarkowane nachylenie na poziomie od 4,5 do 7,5%, po czym na ostatnim odcinku przed Innerkrems wyraźnie łagodnieje. Według „cyclingcols” jest on nieco łatwiejszy od wschodniej Schiestelscharte, bo wart „tylko” 708 punktów. Zapewne za sprawą mniejszych stromizn. Najtrudniejszy kilometr ma tu średnio 8,8%, 5-kilometrowy segment jedynie 8%, zaś maksymalne nachylenie sięga 11%. Innerkrems powstała w późnym średniowieczu jako osada górnicza. Przed wiekami wydobywano tu rudę żelaza. By wjechać na Nockalmstrasse trzeba było skręcić w prawo tuż przed wjazdem do wsi. Po chwili minąłem kościółek pod wezwaniem św. Andrzeja, a tuż za nim znajomą już bramkę. Cóż za Kremsbrucke wszystko już się „kiedyś” widziało, acz z zupełnie innej perspektywy. Wiedziałem, że sukces zależy od przetrwania następnych 5 kilometrów na dojeździe do Pfandlhutte. Co rusz pojawiał się tu kilkusetmetrowy odcinek z nachyleniem rzędu 9%. Gdy ten sektor podjazdu pokonałem byłem już prawie w domu. Chwila oddechu przed Zechneralm i na koniec umiarkowane 2,5 kilometra ze średnią 6,8%. Zachodnią Eisentalhohe wjechałem w czasie 1h 19:29 (avs. 13,4 km/h). Adrianowi ta wspinaczka zajęła 1h 10:25 (avs. 15,1 km/h). Tymczasem pogoda zaczęła się psuć. Niebo nad tą przełęczą było już częściowo zachmurzone i wyglądało na to, iż z biegiem czasu będzie już coraz gorzej.

Dlatego dałem wiernemu towarzyszowi dyspensę na lot do Ebene Reichenau we własnym tempie. Przede wszystkim bez konieczności oczekiwania na mnie po ponownym wjeździe na parking przed Glockenhutte. Mimo pewnego ryzyka bycia złapanym przez deszcz na krótkim zjeździe ku Leobenbach nadal zatrzymywałem się tu i ówdzie by uwiecznić telefonem co ciekawsze miejsca. W końcu po około 70 kilometrach jazdy mogłem przystąpić do czwartej i ostatniej tego dnia wspinaczki. Na szczęście chyba najłatwiejszej z nich wszystkich. Zachodnia Schiestelscharte podobnie jak wschodnia Eisentalhohe ma długość ponad 6 kilometrów. Podobne do swej sąsiadki przewyższenie i nachylenie. Niemniej stromizny są tu równiej rozłożone i maksymalnie sięgają 11%. Najpierw miałem tu luźniejszy kilometr z nachyleniem około 5%, zaś potem mocne 5,5 kilometra ze stromiznami od 7 do 9,5%. Niemniej świadomość bliskiego końca wszelkich męczarni dodawała sił. Jeszcze tylko te parę kilometrów i podwójna Nockalmstrasse zaliczona. Na tej górze w korespondencyjnym „pojedynku” z kolegą traciłem już nieco więcej niż standardowe 30 sekund na kilometr. Tym razem było bliżej 40, albowiem na tym krótkim podjeździe spędziłem niemal 4 minuty więcej niż Adek. On uzyskał tu czas 29:54, zaś ja 33:52. Tym niemniej najważniejsze, że miałem już wszystkie przeszkody za sobą. Pozostało mi tylko bezpiecznie zjechać do auta „porzuconego” w Reichenau. Jednak nie miałem żadnej gwarancji, iż uda mi się dokończyć ten etap na sucho. Niebo zesłane już było ciemnymi chmurami. Mogłem się spodziewać ulewy, a nawet burzy.

Jak widać po zdjęciach, które wrzuciłem na stronę zgodnie z chronologią ich robienia sytuacja na niebie ponad Nockberge była o tej porze mocno nieciekawa. Biłem się z myślami czy gnać jak najszybciej w kierunku naszej mety czy też igrać z losem i nadal twardo wywiązywać się z roli fotoreportera wycieczki. Zwyciężyła ta druga (ryzykancka) opcja. W końcu jeśli tej soboty nie strzelę fotek do pamiętnika z podróży to kiedy będę miał ku temu okazję? Postanowiłem przynajmniej do pierwszych kropel deszczu postępować jak na każdym innym zjeździe. Choć może owych przystanków było nieco mniej i były one ciut krótsze niż w bardziej sprzyjających warunkach pogodowych. Tym razem ryzyko się opłaciło. Żadna burza czy ulewa mnie nie dopadła. Po przeszło 7 godzinach i 27 minutach spędzonych tak na jak i przy trasie dotarłem do parkingu w Ebene Reichenau. Tego dnia przejechałem 90,3 kilometra z przewyższeniem 3078 metrów. Długo musiałem szukać odpowiedzi na pytanie kiedy to ostatni raz zrobiłem „trzy tysiaki w pionie” jednego dnia. Blisko tego byłem we wrześniu 2020, gdy wraz z Adrianem zaliczyłem Authion i Turini. Niewiele brakowało mi w sierpniu 2018 roku i to nawet dwukrotnie. Najpierw gdy wespół z Darkiem i Tomkiem wjechałem na Monte Toraro oraz Rifugio Verenetta, po czym dwa dni później gdy na solo zdobyłem słynną Monte Grappę tak z południowej jak i północnej strony. Okazuje się, że z „programu 3000+” jakby to powiedzieli ministrowie naszego rządu ostatni raz i to trzykrotnie skorzystałem w sierpniu 2017 roku. To znaczy w szwajcarskim kantonie Valais. Duety Sanetsch & Tseuzier, Grande Dixence & Thyon 2000 oraz Alpe Galm & Weritzalp gwarantowały taką „rozrywkę”. Dość niespodziewanie po sześciu latach wciąż stać mnie było na sprostanie podobnemu wyzwaniu.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7749010367

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7749010367

NOCKALMSTRASSE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7747963978

ZDJĘCIA

Nockalm_001

FILM