banner daniela marszałka

9 etap: Borgata Villar – Sestriere

Autor: admin o niedziela 30. czerwca 2013

TRASA ETAPU 9 > https://www.strava.com/activities/69725249

Po ciężkim nie tylko ze względu na trudne podjazdy, ale przede wszystkim warunki drogowe ósmym etapie przyszedł czas na odcinek dziewiąty, który w teorii wyglądał na królewski. Podobnie jak etap siódmy miał on mieć trans-graniczny charakter, przy czym tym razem granicę między Italią a Francją przekroczyć mieliśmy dwukrotnie. Po starcie we Włoszech trzeba było przejechać około 60 % całego odcinka na ziemi francuskiej, po czym wrócić na „terra italiana” po przejechaniu trzeciej przełęczy. Początkowo przewidywałem metę tego etapu w Cesana Torinese, lecz przy szukaniu dla nas noclegu okazało się, iż znacznie łatwiej znaleźć lokum w górskiej stacji Sestriere. W ten sposób wydłużyłem ów odcinek o ponad 10 kilometrów i „lekką ręką” dodałem do naszego programu blisko 700 metrów przewyższenia. Tymczasem nawet bez owej finałowej wspinaczki ten etap po Alpach Kotyjskich z łącznym przewyższeniem około 3500 metrów i przejazdem przez przełęcze: Agnello (2748 m. n.p.m.), Izoard (2361 m. n.p.m.) oraz Montgenevre (1854 m. n.p.m.) zaliczałby się do grona najbardziej wymagających na całym szlaku. Wrzucając do naszego menu dodatkowe wzniesienie stworzyłem potwora, który dał nam dawkę wspinaczek godną ciężkiego „granfondo”. Całe szczęście, że dwie najtrudniejsze przeszkody na niedzielnej trasie mieliśmy pokonać w pierwszej połowie tego ekstremalnego etapu. W zasadzie każde z tych czterech wzniesień zdążyłem już poznać podczas swych wcześniejszych wypraw, więc zdawałem sobie sprawę ile sił będzie nas kosztować samo dotarcie do Briancon. Pozostało mieć nadzieję, że zostanie nam po tym jeszcze trochę mocy na wyjechanie z Francji i dobicie do Sestriere.

Darek przy asyście Adama zdołał się uporać ze swym sprzętowym problemem wymieniając piastę w tylnym kole swego roweru. Piotr na trasę ruszył jako pierwszy. Darek za nim, po czym około 10:30 przyszła pora na mnie i Adama. Romek stwierdził, że tego dnia podjedzie przede wszystkim legendarny czyli południowy Izoard oraz jeśli starczy mu czasu finałowy podjazd do Sestriere. Po krótkim zjeździe do drogi SP105 ruszyliśmy w górę Valle Varaita. Przez pierwsze osiem kilometrów do Casteldelfino mieliśmy do pokonania ledwie 260 metrów przewyższenia. Był to więc jedynie delikatny wstęp do prawdziwej wspinaczki. Kilkaset metrów za tą miejscowością na wirażu należało skręcić w prawo, by opuścić dolinę Varaita i pojechać na północ w kierunku przełęczy Jagniątka. Gdybyśmy zjechali w lewo i pojechali dalej na zachód nasza przejażdżka skończyłaby się w Sant’Anna di Bellino (1842 m. n.p.m.) u kresu wspomnianej doliny. Tamże zakończył się siedemnasty etap Giro d’Italia z 1993 roku wygrany przez Marco Saligariego. W okolicy Casteldelfino, gdzie wraz z Piotrem zaczynałem pięć lat wcześniej swe pierwsze spotkanie z Colle dell’Agnello złapaliśmy Darka. Przez moment zwolniliśmy starając się wyczuć czy Dario będzie tego dnia jechać naszym tempem. Choćby tylko w pierwszej, łatwiejszej fazie tego podjazdu. Cała wspinaczka od Villar miała mieć 29,5 kilometra o średnim nachyleniu 5,8 % i przewyższeniu 1714 metrów. Niemniej zdecydowanie najtrudniejsze są ostatnie 9,5 kilometra za wioską Chianale. Dario dał nam znać, że nie czuje się najlepiej, więc uznaliśmy że pojedziemy swoje i najwyżej poczekamy na samej przełęczy lub już po francuskiej stronie Agnello w dolinie Queyras. Warto przy tej okazji wspomnieć, iż Colle dell’Agnello jest najwyższą graniczną przełęczą drogową pomiędzy Włochami a Francją. O blisko czterysta metrów przerasta ona drugą pod tym względem Colle della Lombarda.

Na wyścigu Giro d’Italia pojawiła się dotąd trzykrotnie, za każdym razem w swej południowej czyli włoskiej opcji. Po raz pierwszy w 1994 na etapie do Les Deux Alpes. Co ciekawe ojcem chrzestnym tego morderczego podjazdu został nie żaden wybitny góral, lecz wszechstronny sprinter Stefano Zanini. Następnie w latach 2000 i 2007 na etapach do Briancon jako pierwsi linię górskiej premii przekraczali tu Kolumbijczyk Chepe Gonzalez i mało znany Francuz Yoann Le Boulanger. Na swój debiut w Tour de France przełęcz czekała kilkanaście lat dłużej, ale za to szybko odkryła przed uczestnikami tej imprezy obie swe strony. Najpierw w 2008 roku na etapie do piemonckiego Pratonevoso jechano od północy i najszybszy był Bask Egoi Martinez. Natomiast trzy lata później na etapie do Col du Galibier, pamiętnym ze śmiałego ataku Andy Schlecka, pierwszy od południa wspiął się tu Kazach Maksim Igliński. Po pokonaniu trzech dość wymagających kilometrów dotarliśmy do sztucznego jeziora czyli Lago di Castello. Tuż za nim znajduje się miejscowość Pontechianale, w której zakończono skrócony przez lawinę etap Giro z roku 1995. Za nią pokonaliśmy jeszcze jeden trudniejszy kilometr już po drodze SP251. Następnie zaś cztery łatwe kilometry pozwalające złapać głębszy oddech przed finałem, który stanowi o trudności tego olbrzyma. Ostatnie 9,5 kilometra tej wspinaczki ma ni mniej ni więcej 910 metrów przewyższenia. Oznacza to średnie nachylenie 9,6 %, gdzie maksymalna stromizna wynosi aż 15,5 %. To na tym odcinku w czerwcu 2008 roku kleiłem się wraz z Piotrkiem do świeżego asfaltu wykładanego tuż przed wizytą „Wielkiej Pętli”. Nie jeden cały kilometr wznosi się tu przy średniej powyżej 10 %. Tym bardziej przyjemnym dla mnie prognostykiem był fakt, iż bez problemów byłem w stanie przejechać go w tempie swego znacznie lżejszego kolegi. Pokonanie 20,6 kilometra od Casteldelfino zajęło nam przeszło półtorej godziny, dokładnie zaś 1h 37:30 przy prędkości 12,6 km/h.

Przełęcz ta jest numerem pięć pośród najwyższych podjazdów kolarskiej Europy. Nieco wyżej kolarze wjeżdżali jedynie podczas zdobywania: Bonette, Iseran, Stelvio w trakcie Touru lub Giro oraz Kaunertaler Gletcherstrasse podczas Osterreich Rundfahrt (wyścigu Dookoła Austrii). Co ciekawe po raz pierwszy przetestowano ją nie na Wielkich Tourach, lecz podczas etapu Tour de l’Avenir z Sampeyre do Embrun / Les Orres wygranego przez Tommy Prima. Szweda, który kilka lat później brylował na trasach Giro d’Italia. Trafiła nam się w tym dniu piękna, czytaj słoneczna pogoda, więc nawet na tej wysokości temperatura była przyjazna oscylując w rejonie 19 stopni Celsjusza. Na przełęczy było gwarno. Nie brakowało motocyklistów jak i kolarzy nadjeżdżających z obu stron. Nie doczekaliśmy się na przyjazd Darka, lecz nasz kolega znalazł sobie przyjemne towarzystwo. Do żwawszej jazdy na ostatnich kilometrach tego wzniesienia zmobilizowała go pewna włoska ragazza. W czasie gdy Dario pozował do zdjęć ze swą nową koleżanką, ja wraz z Adamem byłem już na ponad 20-kilometrowym zjeździe ku dolinie Queyras. Pierwsze osiem kilometrów dość strome, później już nieco łagodniejsze. Na pierwszych 15,3 kilometra do Molines-en-Queyras mknęliśmy przez piękne górskie pustkowie. Jedyne ślady cywilizacji do Refuge Agnel 1900 metrów za przełęczą oraz Bergerie des Tioures po 6600 metrach zjazdu. Zjechawszy do samego dołu wyznaczyliśmy sobie pierwszą tego dnia strefę bufetu w przydrożnej restauracji na terenie osady Ville-Vieille. Postanowiliśmy poczekać w tym miejscu na Darka. Trochę czasu nam na tym zeszło, a potem jeszcze kolejnych dwadzieścia-kilka minut w towarzystwie naszego kolegi. Niemniej skoro trasa etapu była nieco na wyrost warto było ją pokonywać z rozwagą. To znaczy jechać w tempie na trzy-czwarte oraz jeść i odpoczywać, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. O godzinie 14:30 ruszyliśmy w dalszą drogę do podnóża słynnego Col d’Izoard. W trakcie ponad 4-kilometrowej przejażdżki po drodze D947 minęliśmy Chateau-Queyras z pięknym widokiem na górujący ponad wioską fort powstały na bazie zamku, którego budowę rozpoczęto już w roku 1260.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Mniej więcej w tym samym czasie Piotr i Romek byli już na szczycie Izoard. Na początku wspinaczki pod Izoard mocno dawał się nam we znaki przeciwny wiatr. Darek szybko odpadł rozsądnie decydując się na jazdę we własnym rytmie. Po drodze spotkaliśmy zjeżdżającego z naprzeciwka Romka. Wkrótce czyli po dojeździe do Arvieux rozpoczęliśmy najtrudniejszą czyli środkową fazę tego podjazdu o długości 8 kilometrów i średnim nachyleniu 8,2 %. Najpierw stroma 3-kilometrowa prosta do Brunisard, potem 5 kilometrów po serpentynach do magicznego miejsca rodem z księżyca czyli Casse Deserte. Tu zatrzymaliśmy się na dwie minutki m.in. przed pomnikiem Coppiego i Bobeta, chcąc zrobić zdjęcia przy lepszym świetle niż udało nam się wykonać wieczorową porą na czwartym etapie. Louison Bobet, który w latach 1953-55 jako pierwszy kolarz w historii wygrał Tour de France trzy razy z rzędu jest też jednym asem, który w trakcie „Wielkiej Pętli” aż trzykrotnie jako pierwszy zameldował się na tej przełęczy. Tour przejeżdżał przez Izoard 33 razy, z czego 27 razy od strony południowej. Po raz pierwszy w sezonie 1922, gdy wygrał tu trzykrotny zwycięzca Touru Belg Philippe Thys. Szlak przez Izoard wiódł na ogół do mety Briancon. Etapy te w pionierskich czasach zaczynały się na francuskiej riwierze, zaś później ich start przeniesiono do Gap. Wśród dwukrotnych zdobywców tego wzniesienia są też Włosi: Bartolomeo Aymo, Gino Bartali i Fausto Coppi oraz słynny Hiszpan Federico Bahamontes. Natomiast ostatni jako pierwszy przejechał przez nią w 2011 roku wspomniany już przy okazji Colle dell’Agnello Kazach Maksim Igliński. Południowy Izoard w latach 1949-2007 pojawił się też siedem razy na trasie Giro d’Italia. Przy tej okazji najszybciej na tą przełęcz wjeżdżali tej klasy górale co: Coppi, Franco Bitossi, Lucien van Impe, Marco Pantani, Pascal Richard, Gilberto Simoni i odchodzący dziś w niesławie „dopingowy recydywista” Danilo Di Luca. Warto jeszcze wspomnieć, iż Coppi, Van Impe oraz Richard jako jedynie mieli fantazje wygrać na południowym Izoard zarówno podczas Touru jak i Giro.

Dla mnie było to już trzecie spotkanie z tym podjazdem liczącym sobie 15,9 kilometra o średnim nachyleniu 6,9 % i max. 10,8 %. Była ona moim pierwszym francuskim wzniesieniem w lipcu 2005 roku. Po czym zmierzyłem się z nim ponownie rok później w pierwszej fazie wyścigu L’Etape du Tour ze startem w Gap i metą w L’Alpe d’Huez. Tym razem jej pokonanie zajęło mi blisko 70 minut tzn. 1h 09:48 przy średniej prędkości 12,5 km/h. Na przełęczy było aż 26 stopni, a jako że brak tam wszelkiej roślinności słońce bardzo mocno dawało się we znaki. W oczekiwaniu na przyjazd Darka przysiedliśmy na ławeczce w pobliżu sklepiku korzystając z odrobiny cienia dawanego przez ten drewniany domek. Spędziliśmy tak dobre pół godziny zbierając siły na dalszą część etapu. Nie zadbaliśmy o zrobienie większej ilości zdjęć z uwagi na fakt, iż przełęczy tej przyjrzeliśmy się już bliżej pięć dni wcześniej. Około 16:30 rozpoczęliśmy blisko 20-kilometrowy zjazd do Briancon. Zanim na dobre zabraliśmy się do śmigania zatrzymaliśmy się już po przejechaniu kilometra, aby w tamtejszym Refuge Napoleon nabrać zimnej wody do bidonów. Potem czekał nas stromy i początkowo techniczny zjazd do Cervieres. Za tą miejscowością łagodniejsze sześć kilometrów, na których trzeba było nieco pokręcić i w końcu ostatnie trzy szybkie kilometry z finałem w dolnej części Briancon. W najnowszej historii Touru, Giro czy Criterum du Dauphine kolarze uporawszy się z Izoard muszą jeszcze poradzić sobie z liczącym około 1300 metrów stromym podjazdem do górującego nad miastem fortu. My mając przed sobą jeszcze dwie premie górskie drugiej i pierwszej kategorii darowaliśmy sobie tego typu wycieczkę po zabytkach francuskiej wojskowości. Zamiast tego zatrzymaliśmy się na trzy kwadranse w barze Piccola Italia. Weszliśmy tam na pizzę oraz inne przysmaki w ramach naszego bufetu numer dwa. Traf chciał, że załapaliśmy się tam na ostatnie kilometry relacji z drugiego etapu Tour de France. W korsykańskim Ajaccio wygrał dzielny uciekinier Belg Jan Bakelants, a tuż zanim jako pierwsi ze sporej grupy finiszowali Peter Sagan i nowy mistrz Polski Michał Kwiatkowski.

rga_0630_41

Syci i napojeni ruszyliśmy w dalszą drogę około 17:50. Do przejechania zostało nam około 35 kilometrów, w tym dwa podjazdy o łącznym przewyższeniu m/w 1350 metrów. Najpierw popularna brama do Italii czyli zachodnia strona Col de Montgenevre. Podjazd 8-krotnie wykorzystany na Tour de France i 7-krotnie bywały na szlaku Giro d’Italia. Na Tourze w latach 1992 i 1999 przełęcz tą zdobywano też od wschodniej czyli włoskiej strony. Zachodnia Montgenevre została odkryta już w sezonie 1949. Najpierw na Giro podczas legendarnego etapu do zdobył ją Fausto Coppi. Niedługo później na Tourze podczas etapu z Briancon do Aosty pierwszy dojechał tu Gino Bartali. W późniejszych latach na Giro wygrywali tu m.in. Bitossi, Van Impe czy Richard. Natomiast w 2000 roku podjazd ten w trakcie czasówki z Briancon do Sestriere najszybciej przejechał Czech Jan Hruska. Na Tourze brylowali w tych stronach Coppi, Julio Jimenez, Bjarne Riis i Richard Virenque. Natomiast Holender Joop Zoetemelk w sezonie 1976 wygrał tu 24 godziny po swym triumfie na L’Alpe d’Huez. Wtedy to jedyny raz zorganizowano w tej stacji narciarskiej metę etapu, a nie tylko linię górskiej premii. Podjazd wiodący po drodze krajowej N94 składa się z trzech części. Najpierw trzykilometrowy objazd starej części miasta, potem podobnej długości płaski odcinek do La Vachette. Dopiero za tą wioską zaczyna się zasadnicza część wzniesienia czyli 7,7 kilometra o średniej 6,4 %. W sumie do przejechania jest 13,2 kilometra przy średniej 4,9 % i przewyższeniu 651 metrów, z czego 494 metry za La Vachette. Pierwszą część podjazdu przejechaliśmy razem. Niemniej na końcu płaskiego odcinka Darek zrobił sobie postój by zaczerpnąć wody pitnej. Ja z Adamem pojechałem dalej umawiając się na kolejnej spotkanie z Darkiem przy rondzie w centrum Montgenevre. Przejechanie około 8-kilometrowego odcinka za La Vachette w tempie 14,2 km/h zajęło nam 35 minut. Góra jest stosunkowo krótka i łatwa, więc tym razem na spokojnie jadącego Darka czekaliśmy tylko kwadrans.

rga_0630_67

Z ronda do granicy mieliśmy 2300 metrów. Na chwilę musieliśmy opuścić drogę N94 i objechać niedostępny dla kolarzy tunel jadąc przez centrum miejscowości. Po prawej stronie drogi jeszcze po francuskiej stronie granicy znajdują się dwa wysokogórskie pola golfowe: Golf de Montgenevre i Golf Club Claviere. Ta druga nazwa wzięta została od pierwszej włoskiej miejscowości jaką turysta napotyka na swej drodze wkroczywszy do Italii. Zjazd nieśmiało zaczyna się jeszcze przed przejściem granicznym. Po wjechaniu do Włoch zjeżdża się drogą krajową SS24 do Cesana Torinese. Ten szybki odcinek liczy sobie 7,3 kilometra i wiedzie przez trzy galerie. Na samym dole musieliśmy skręcić w prawo by po trzystu metrach dotrzeć do ronda w centrum tej miejscowości. Z tego miejsca do Sestriere wiodą dwie drogi. Podstawowa to via Pinerolo biegnąca przez Champlas du Col o długości 11,5 kilometra i średnim nachyleniu 5,9 %. Ta droga została wykorzystana na Giro jeszcze przed wybuchem I Wojny Światowej. Dokładnie zaś w 1914 roku podczas rozgrywanego w apokaliptycznych warunkach 468-kilometrowego etapu z Mediolanu do Cuneo. Druga opcja to łagodniejszy, bo blisko 14-kilometrowy podjazd przez Bousson drogą SP215. W sumie 13,9 kilometra o średniej 5 %, bardzo popularny wśród organizatorów Giro i Touru w ostatniej dekadzie XX wieku. „Wielka Pętla” zawitała do Sestriere po raz pierwszy w sezonie 1952. Na etapie z Bourg d’Oisans przez Croix-de-Fer, Galibier i Montgenevre, na którym wielki Fausto Coppi wygrał wszystkie premie górskie i dotarł do Sestriere z przewagą ponad siedmiu minut nad drugim tego dnia Hiszpanem Bernardo Ruizem. Podczas kolejnych sześciu wizyt peleton Tour de France zatrzymywał się tu tylko trzykrotnie w latach 1992, 1996 i 1999. W pozostałych przypadkach meta etapu znajdowała się znacznie niżej tzn. w Pinerolo lub dalekim Turynie. Z etapowego sukcesu w Sestriere cieszyli się więc tylko: Claudio Chiappucci, Bjarne Riis i Lance Armstrong, zaś z punktów zdobytych na górskiej premii Charly Gaul, Julio Jimenez i jako ostatni Bask Ruben Perez.

Z kolei na Giro d’Italia w ostatnim półwieczu wspinano się do Sestriere w sumie trzynaście razy, z czego siedmiokrotnie od zachodu. Po zwycięstwa etapowe tym szlakiem sięgali: Hiszpan Eduardo Chozas w 1991, Pascal Richard w 1994 roku oraz wspomniany już przez mnie czeski czasowiec Jan Hruska. Na tym wyścigu po raz ostatni od zachodu podjeżdżano w 2009 roku na etapie do Pinerolo. Pierwszy na premii górskiej był Stefano Garzelli celujący w zieloną koszulkę najlepszego górala. W ostatnich latach popularniejszy stał się dojazd wschodni by wymienić tylko długą czasówkę z roku 1993 wygraną przez Miguela Indurain oraz etapy z lat 2005 i 2011 poprowadzone przez szutrową Colle delle Finestre i wygrane przez Wenezuelczyka Jose Rujano i Białorusina Wasilija Kirijenkę. Ponieważ w lipcu 2010 roku udało mi się pokonać dwa główne podjazdy do Sestriere tym razem chciałem poznać tą trzecią czyli południowo-zachodnią przez Buosson. Tym niemniej podobnie jak moi koledzy byłem już u kresu sił, więc kusiło mnie by pojechać wraz z nimi krótszym szlakiem przez Champlas du Col. Zwyciężyła jednak we mnie dusza odkrywcy i ruszyłem wzdłuż rzeki do Bousson i Sauze di Cesana. Pierwsze 7 kilometrów o średnim nachyleniu niespełna 3 % pomimo zmęczenia nie nastręczyło mi większych problemów. Druga połówka wzniesienia to już był prawdziwy podjazd o średnim nachyleniu 7,1 %. Pokonanie całych 14 kilometrów zajęło mi niespełna 54 minut (53:54) przy średniej prędkości 15,6 km/h. Zatrzymałem się tylko na chwilę by zrobić kilka zdjęć na wysokości Grangesises. W ostatniej fazie podjazdu miałem dobry widok na via Pinerolo, na której ujrzałem swym kolegów jadących zgodnie tempem, które pasowało Darkowi. Spotkaliśmy się u zbiegu obu dróg i wjechaliśmy do Sestriere o godzinie 20:15. Kolejny kwadrans zszedł nam na znalezienie noclegu. Było to o tyle utrudnione, iż naszych przybyłych wcześniej kolegów poproszono o zameldowanie się w Chalet Edelweiss nie przy głównej Via Cesana, lecz w innym oddziale tej hotelowej sieci przy Strada Azzuri d’Italia. Do celu dobiliśmy po blisko dziesięciu godzinach. Jechałem w tym czasie przez 6 godzin 42 minuty i 21 sekund. Tyle czasu potrzebowałem na pokonanie 128,9 kilometra o łącznym przewyższeniu 4129 metrów, co dało średnią 19,2 km/h. O ile po każdym z wcześniejszych etapów byłem zmęczony to do Sestriere dotarłem naprawdę wyczerpany. Ledwie znalazłem siły na to by udać się wraz z Romkiem na obiadokolację do pobliskiej restauracji.

SAMSUNG