banner daniela marszałka

Telesiege de Tougnete

Autor: admin o środa 12. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Salins-les-Thermes

Wysokość: 2397 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1882 metry

Długość: 29,5 kilometra

Średnie nachylenie: 6,4 %

Maksymalne nachylenie: 20 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W środę drugi raz wybraliśmy się do Vallee de la Tarentaise. Podobnie jak w poniedziałek zatrzymaliśmy się w dolnej części owej doliny. Znów przyjechaliśmy tu na spotkanie z istnym olbrzymem pośród górskich podjazdów. Tym razem był to „potwór dwugłowy”. Biorąc pod uwagę stan naszej formy sportowej aby mieć szanse na ujarzmienie takiej bestii musieliśmy rozdzielić siły. Daniel miał ruszyć pod górę z miasteczka Moutiers by po pokonaniu 37,5 kilometrów drogą D117 dotrzeć do Val Thorens na wysokość co najmniej 2318 metrów n.p.m. Jego celem była stacja narciarska otwarta w sezonie zimowym 1971/72, należąca do wielkiej domeny Les Trois Valles. Pod względem poziomu usytuowania bazy uchodząca za najwyżej położony ośrodek narciarski Starego Kontynentu. Amatorzy „białego szaleństwa” mają w nim do swej dyspozycji 78 tras o łącznej długości 150 kilometrów, obsługiwanych przez 30 wyciągów. Można tu szusować nawet z wysokości 3230 metrów n.p.m. Ja maratoński podjazd do tego miejsca zaliczyłem już w lipcu 2009 roku. Teraz chciałem dotrzeć wyżej. Na kolarski szczyt odkryty całkiem niedawno dzięki nieocenionej stronie „cyclingcols”. Moim celem była górna stacja kolejki krzesełkowej La Tougnete, na którą dociera wyciąg ruszający z Meribel. Podczas swojej wspinaczki przez pierwsze 28 kilometrów mógłbym korzystać z tej samej drogi co kolega. Rozjechalibyśmy się dopiero w Les Menuires na wysokości ponad 1800 metrów n.p.m. Stąd moja uwaga o wyprawie na „dwugłowego potwora”.

Tym niemniej z tych samych względów, dla których we wtorek nie pojechałem do stacji Valmeinier wolałem nie wracać na przetarty przed laty szlak. Miałem ciekawą alternatywę. Otóż równolegle do wspomnianej szosy D117 biegnie na południe z okolic Moutiers 12-kilometrowa droga D96. Węższa i bardziej kręta, wytyczona na prawym brzegu potoku Doron de Belleville. Mogłem po niej dojechać na wysokość 1190 metrów n.p.m. i tym sposobem ominąć pierwsze 17 kilometrów głównego szlaku w tej dolinie. Chcąc nie chcąc i tak musiałem sobie przypomnieć przeszło 10-kilometrowy odcinek poznany przed piętnastu laty. Po czym dojechawszy do Les Menuires miałem odnaleźć boczną dróżkę prowadzącą niemal na szczyt góry Tougnete (2434 m. n.p.m.). Patrząc na profil końcówki mego wzniesienia mogłem się spodziewać przeprawy podobnej jak dwa dni wcześniej na Col de la Loze. Największe wrażenie robił 600-metrowy finał podjazdu. Miałem pewne wątpliwości czy po przeszło dwóch godzinach wspinaczki zdołam przepchnąć korby na takiej stromiźnie. Swoją drogą ciekawe czy La Tougnete pójdzie niebawem w ślady wspomnianej przełęczy i pojawi się na trasie Tour de France. Gdyby wylano asfalt po wschodniej stronie owej góry to można by zaprojektować ekstremalny etap górski w całości poprowadzony drogami i dróżkami powyżej Moutiers. To jest trasą łączącą trzy główne doliny terenu narciarskiego Les Trois Vallees. To na razie melodia przyszłości. Tym niemniej w samej dolinie Belleville kolarscy „profi” bawili już parę razy.

W stacji Val Thorens zakończyły się dwa etapy „Wielkiej Pętli”. W 1994 roku był to 149-kilometrowy odcinek z Bourg d’Oisans, na którym uczestnicy TdF musieli pokonać trzy potężne premie górskie, albowiem finałowe wzniesienie poprzedzały wspinaczki pod przełęcze Glandon i Madeleine. Dwójkowy finisz na terenie stacji wygrał Nelson Rodriguez, który o 3 sekundy wyprzedził Piotra Ugriumowa. Po nich ze stratą 1:08 do zwycięzcy finiszował Marco Pantani, który wyskoczył z grupy liderów wyścigu na ostatniej ćwiartce wspinaczki. Kolumbijczyk odniósł tu swój życiowy sukces. Rosyjski Łotysz rozpoczął rozłożony na trzy dni przeskok z dziewiątego na drugie miejsce w „generalce”. Natomiast Włoch nadrobił nad dwoma Francuzami z Festiny (Richard Virenque i Luc Leblanc) półtorej minuty robiąc spory krok na drodze do swego pierwszego podium w Paryżu. Na powrót Touru do Val Thorens trzeba było czekać długie 25 lat. W sezonie 2019 zakończył się tu przedostatni etap wyścigu. Metę wyznaczono na wysokości 2365 metrów n.p.m. tj. o 90 metrów wyżej niż przy pierwszej okazji. Miał to być 130-kilometrowy etap ze startem w Albertville i przejazdem przez Cormet de Roselend oraz Col du Tra. Załamanie pogody, które dosięgło peleton TdF już dzień wcześniej na zjeździe z przełęczy Iseran, pokrzyżowało owe plany organizatorów. Odcinek ten skrócono do niespełna 60 kilometrów i po strzale startera pojechano prosto do Moutiers. Tym razem w ramach dolnej fazy finałowego podjazdu skorzystano z wybranej przeze mnie drogi D96.

Nieudany występ w 106. edycji Touru osłodził tu sobie słynny Vincenzo Nibali. Sycylijczyk dotarł do mety z przewagą 10 sekund nad Alejandro Valverde oraz 14 nad Mikelem Landą. Na mecie nie było większych różnic w czołówce. Triumfatora od dziesiątego kolarza na kresce dzieliło raptem pół minuty. Nie był to jednak etap bez znaczenia dla ostatecznej hierarchii wyścigu. Wielokilometrowy podjazd zmógł wicelidera (a wcześniej wielodniowego lidera) czyli Juliana Alaphilippe’a. Francuz stracił trzy minuty do swych najgroźniejszych rywali i spadł na piąte miejsce w klasyfikacji generalnej. Jego kryzys wykorzystali: Geraint Thomas, Steven Kruijswijk oraz Emanuel Buchmann przesuwając się o jedną pozycję w wyścigowej tabeli. Na kilkanaście lat przed tym jak „Wielka Pętla” po raz pierwszy zawitała do Val Thorens jakieś ¾ owego podjazdu wykorzystano na szesnastym etapie TdF z roku 1979, którego metę wyznaczono w Les Menuires. Górski odcinek rozpoczęty w Morzine-Avoriaz wygrał tu Belg Lucien Van Impe, który o 6 sekund wyprzedził liderującego Bernarda Hinault oraz o 16 swego rodaka Claude’a Criqueilion. Co istotne drugi tego dnia Bretończyk nadrobił blisko minutę nad wiceliderem Holendrem Joop’em Zoetelmelkiem. Schodząc z tą kolarską historią w stronę Moutiers trzeba się jeszcze zatrzymać w Saint-Martin-de-Belleville. W tej wiosce na wysokości 1418 metrów n.p.m. zakończył się trzeci etap sierpniowego Criterium du Dauphine z dziwnego sezonu 2020. Wygrał go po śmiałej akcji Davide Formolo. Włoch finiszował tam samotnie z przewagą 33 sekund nad 7-osobową grupą asów, którą przyprowadził Primoz Roglić.

Na dojeździe najpierw zatrzymałem się w Moutiers, gdzie Daniel wysiadł z auta na dużym parkingu przy sklepie sieci Carrefour. Pierwsze metry swego podjazdu miał tuż za rogiem. Potrzebował jedynie przejechać na lewy brzeg potoku Doron de Bozel, by znaleźć się na drodze D117. Jego wspinaczka prezentowała się następująco. Najpierw 10,5 kilometra pod górę z przeciętnym nachyleniem 5,9%. Następnie wypłaszczenie i łagodny zjazd na 4-kilometrowym odcinku z przejazdem przez Saint-Jean-de-Belleville. Potem drugi segment wzniesienia czyli 13 kilometrów o średniej znów 5,9% kończący się na rondzie przed Les Menuires. Centrum owej stacji miał ominąć za sprawą kilometrowego zjazdu. Na koniec czekało go jeszcze 9 kilometrów podjazdu z nachyleniem 6,3%. Według cyclingcols” miał do pokonania 1836 metrów różnicy wzniesień, lecz z amplitudą brutto aż 1993 metrów. W praktyce na uliczkach Val Thorens zajechał na wysokość aż 2375 metrów n.p.m. Zatem już na samym podjeździe zrobił przeszło 2000 metrów przewyższenia, zaś dodając odcinki pod górę z późniejszego zjazdu uzbierał tu 2178 metrów w pionie. Ja wolałem pominąć płaski odcinek na szosie D915. Dlatego wsiadłem jeszcze do samochodu i pojechałem w głąb doliny Bozel. Stanąłem za miejscowością Salins-les-Thermes by wystartować z małego placu na początku dróżki D96. Ruszyłem dobry kwadrans po koledze, lecz mimo to miałem szansę go spotkać po swym wjeździe na D117. Mój szlak wiodący do łącznika obu dróg był co prawda bardziej wymagający pod kątem stromizny, lecz z drugiej strony krótszy o pięć kilometrów.

Już na samym wstępie żółte tablice drogowe w aż czterech językach ostrzegały tu podróżnych przed mankamentami szosy D96. Na dobrą sprawę odradzając wjazd na nią kierowcom większych pojazdów. Tym lepiej dla mnie pomyślałem. Szlaki wąskie i kręte mają więcej uroku, poza tym mogłem liczyć na jazdę przy minimalnym ruchu samochodowym. Dróżka może i boczna, ale miała dobrą nawierzchnię. Do tego miejscami oferowała ładne widoki, w tym na biegnącą po drugiej stronie doliny szosę D117. Pod tym względem przypominała ona mój sobotni szlak na przełęcz Mollard, z którego dostrzec mogłem (również po lewej stronie) szosę prowadzącą na Col de la Croix de Fer. Charakterystyczne dla Sabaudii biało-żółte „kamienie milowe” informowały mnie o nachyleniu kolejnych kilometrów oraz dystansie dzielącym mnie od końca doliny Belleville. Te drugie newsy mogłem zignorować skoro nie wybierałem się do Val Thorens. Na drodze D96 miałem przejechać niemal 12 kilometrów. Najpierw musiałem pokonać podjazd o długości 10,7 kilometra i średniej 6,6%. Stosunkowo trudny w swej dolnej części, gdzie poniżej osady Villartier, przez trzy kilometry nachylenie utrzymywało się na poziomie 8-9%. Na dziesiątym kilometrze przejechałem przez największą na tym szlaku wioskę Planvillard. Następnie po minięciu osady La Rochette zacząłem zjazd o długości 1,2 kilometra, na którym straciłem 33 metry ze zdobytej dotąd wysokości. Po 52 minutach jazdy z rozpędu wpadłem na D117 i w oddali na końcu prostego odcinka drogi ujrzałem znajomą sylwetkę Daniela.

Postanowiłem dogonić kolegę i przejechać razem z nim kolejny segment podjazdu aż do ronda przed Les Menuires. Tylko pierwszą część tego pomysłu udało mi się zrealizować. Na kolejnych trzech kilometrach z hakiem odrobiłem do swego kompana przeszło półtorej minuty. Załapałem go między Saint-Martin-de-Belleville a osadą Saint-Marcel. Niemniej pościg ten zmęczył mnie na tyle, że razem przejechaliśmy niecałe trzy kilometry. Daniel mocniej depnął na dojeździe Praranger i nie byłem w stanie utrzymać jego koła. Na kolejnych dwóch kilometrach straciłem jakieś 20 sekund. Na rondzie z drewnianym narciarzem kolega odbił w prawo, zaś ja pojechałem prosto by dotrzeć do centrum Les Menuires. Kolejny kilometr miałem całkiem solidny, potem droga wyraźnie złagodniała. Zacząłem się rozglądać po okolicy, zerkając w lewą stronę i wypatrując dróżki, która wprowadziłaby mnie na finałowy odcinek ku Telesiege de Tougnete. Okazało się, że od wspomnianego ronda trzeba było przejechać 1600 metrów, po czym skręcić w uliczkę wiodącą zrazu na plac zabaw Village de Pioupiou. Aby się upewnić, że to właściwa opcja zatrzymałem się na około 3 minuty by spokojnie to sobie sprawdzić na mapie z telefonu. Od wjazdu na ową alejkę do szczytu brakowało mi jeszcze siedmiu kilometrów. Na tym dystansie musiałem pokonać w teorii 588, zaś faktycznie 615 metrów przewyższenia. Podobnie jak na poniedziałkowej Col de la Loze nachylenie było mocno zmienne. Na dwa kilometry przed finałem trafiła się nawet chwila stromego zjazdu.

Sam wstęp nie był trudny. Pierwszą kilkunastoprocentową stromiznę napotkałem na odcinku przy okazałym hotelu Brelin. Potem kilkaset metrów względnego luzu. Po czym piąty kilometr od końca cały bardzo trudny ze średnią aż 11,1%. Następnie prawie dwa kilometry z nachyleniem wahającym się na poziomie od 5 do 11,5%. Ten sektor skończył się przy dolnej stacji kolejki Granges. Następnie wspomniany już zjazd, a po nim kolejna stromizna na półtora kilometra przed finałem. Ostatnie 1,2 kilometra to odcinek o dwóch diametralnie różnych połówkach. Najpierw 600 metrów niemal zupełnie płaskiego terenu. Za to następne pół kilometra istna ściana do nieba. Za bardzo sugerowałem się zdjęciem zamieszczonym na stronie „cyclingcols”. Ujrzawszy to „muro” pomyślałem, że meta znajduje się przy budynku Maya Altitude. Przydrożne znaki straszyły stromizną rzędu 22, a nawet 27%. Mimo to ten fragment finału jakoś przebrnąłem. Niemniej gdy tam dotarłem zdałem sobie sprawę, że po łuku w prawo, czeka mnie jeszcze ostra poprawka. Zwątpiłem w swe siły i ostatnią ściankę zwyczajnie przeszedłem. Gdy tylko się skończyła wskoczyłem na rower i dokręciłem pozostałe mi do wyciągu sto metrów z hakiem. Na górze widoczność minimalna i temperatura ledwie 7 stopni. Górny segment Tougnete wypada uznać za nieco łatwiejszy od tego z Loze, acz sam finał jest tu trudniejszy. Na pokonanie całej góry potrzebowałem 2h i 20 minut. Podobnie jak mój kolega podczas swojej wspinaczki zrobiłem ponad 2000 metrów w pionie. Norma dzienna zrobiona na jednym mega-podjeździe. Jak dla mnie najwyższym, największym i najdłuższym w sezonie 2024. Nie potrzebowaliśmy drugiej premii górskiej, by uznać ów dzień za udany.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11634929216

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11634929216

VAL THORENS by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/11635084358

ZDJĘCIA

Tougnete_02

FILM