Turracher Hohe
Autor: admin o czwartek 1. września 2022
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Ebene Reichenau (B95)
Wysokość: 1795 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 738 metrów
Długość: 8,4 kilometra
Średnie nachylenie: 8,8 %
Maksymalne nachylenie: 23 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Zagadka trudnego dojazdu do Arriach rychło została rozwiązana. Elke, córka gospodarzy, u których zamieszkaliśmy opowiedziała nam o wielkiej powodzi jaka nawiedziła te okolice przed dwoma miesiącami. Jak później ustaliliśmy końcówka czerwca była w tych stronach bardzo deszczowa. Ulewa z dnia 29 czerwca przemieniła się w najgorszą od 30 lat powódź w powiecie Villach-Land. Kataklizm ten podmył szereg odcinków lokalnej drogi Teuchen Landesstrasse. Czyli szosy L46, którą chcieliśmy we wtorkowy wieczór dostać się do Arriach, zaś w następnych dniach ruszać z tej miejscowości na zwiedzanie kolarskich podjazdów środkowej Karyntii. Szczęście w nieszczęściu, że zamknięty – z uwagi na trwające prace naprawcze – był jedynie jej krótki zachodni odcinek. Z Arriach na wschód nadal można było nią wyjechać, acz na pierwszych kilometrach tego kierunku ślady po zniszczeniach też były wyraźne. Natomiast przy każdym wyjeździe na zachód trzeba było korzystać ze wspomnianego w poprzednim artykule górskiego objazdu. Naszą nową „przystanią” okazał się być okazały dom wielorodzinny zamieszkały na stałe chyba jedynie przez najstarsze pokolenie rodziny Gailer-Unterkofler. Tym niemniej młodsi członkowie tej familii mieszkali zapewne w najbliższej okolicy, bowiem w razie potrzeby mogliśmy liczyć na szybki kontakt i ewentualną pomoc. W owym domu trafił nam się apartament na drugim piętrze. Dość obszerny i dobrze wyposażony. Salon z kuchnią i wielkim łożem. Poza tym sypialnia z dwoma pojedynczymi łóżkami. Do tego łazienka i osobno ubikacja. W bonusie, zaś długi balkon przydatny do wypoczynku po ciężkim dniu. Przynajmniej w razie dobrej pogody.
Niestety ostatni dzień sierpnia i zarazem pierwszy naszego pobytu w Arriach nie zapisał się najlepiej w naszej pamięci. Aura była fatalna. Niemal przez cały czas lało. Z żalem postanowiliśmy zrezygnować z wszelkiej aktywności sportowej. Uznaliśmy, że chwilową stratę dwóch górek może jeszcze uda się odrobić. Jedynie późnym popołudniem wyszliśmy na niedługi spacer po Arriach i już rzuciła nam się w oczy jedna ciekawostka na jego temat. Otóż na terenie tej gminy znajduje się geograficzny środek całej Karyntii. Owa atrakcja turystyczna znajduje się wysoko w górach w pobliżu osady Geiger. Z naszej miejscowości wiedzie do niej dwugodzinna trasa piesza. Arriach jest też swego rodzaju ewenementem na religijnej mapie katolickiej wszak Austrii jak i Karyntii. Ta gmina uzdrowiskowa liczy sobie przeszło 1300 mieszkańców i co ciekawe aż 69% z nich to ewangelicy. Ponoć w czasach kontrreformacji silny był w tym rejonie ruch tzw. krypto-protestantyzmu. Swe przekonania ludzie przestali ukrywać po wydaniu przez cesarza Josepha II patentu tolerancyjnego w roku 1781. Tutejszy powstały w 1903 roku neo-gotycki kościół pod wezwaniem Czterech Ewangelistów jest największą świątynią protestancką w całej Karyntii. Arriach leży na wysokości niespełna 900 metrów n.p.m. będąc wciśnięty między dwa masywy górskie tzn. Wollaner Nock (2145 m. n.p.m.) na północy i Gerlitzen (1909 m. n.p.m.) na południu. Te dwa szczyty należące do grupy górskiej Nockberge również znajdowały się w orbicie moich zainteresowań. Tym niemniej odrabianie naszych środowych strat postanowiłem zacząć dalej od domu. We wtorkowy ranek ruszyliśmy na północ regionu, ku dwóm krótkim ale stromym podjazdom w okolicy Ebene Reichenau. Zresztą była to jedynie pierwsza z dwóch samochodowych wycieczek ku tej oddalonej o 38 kilometrów miejscowości.
Na dojeździe do niej trzeba było najpierw skorzystać ze wspomnianej już „szosy po przejściach” czyli L46. Natomiast po dotarciu do Winklern na jej wschodnim krańcu wjeżdżało się na drogę krajową B95 by pognać dalej na północ. Szlak ten wiedzie, że miejscowość Patergassen, gdzie w chłodniejszych porach roku wielu fanów narciarstwa skręca do dużego ośrodka sportów zimowych Bad Kleinkirchheim. Nasz cel czyli Reichenau to miejscowość położona na wysokości 1095 metrów n.p.m. Cała gmina ma przeszło 1800 mieszkańców, zaś na jej terenie we wsi Sankt Lorenzen znajduje się najwyżej usytuowany (na wysokości 1477 m. n.p.m.) kościół parafialny w całej Karyntii i co ciekawe jego proboszczem jest aktualnie ksiądz pochodzący z Polski. Dla nas najistotniejszy był jednak fakt, iż z tej jednej wioski można ruszyć aż na trzy ciekawe podjazdy. Po pierwsze na wschód drogą L65 na Hochrindl-Kegel (1607 m. n.p.m.). To jednak średniej wielkości wzniesienie o długości 9,3 kilometra i średnim nachyleniu 5,8%. Mające przewyższenie tylko 544 metrów. Taką premię górską mogliśmy sobie darować. Dwie pozostałe znajdują się na północ od Reichenau, więc trzeba skorzystać z szosy B95. Droga ta wiedzie na przełęcz Turracher Hohe (1795 m. n.p.m.) leżącą na granicy Karyntii ze Styrią. Właśnie ona była naszym pierwszym celem na czwartkowym etapie. Poza tym niespełna dwa kilometry za wspomnianą wioską można też odbić w lewo i wskoczyć na wiodącą na zachód wysokogórską drogę Nockalmstrasse. Pierwszą przeszkodą na tym szlaku jest przeszło 13-kilometrowy podjazd na Schiestlscharte alias Glockenhutte (2027 m. n.p.m.). Tą atrakcję zostawiliśmy sobie na weekend, a konkretnie na najbliższą sobotę.
Południowy podjazd na Turracher Hohe jest dość krótki, ale bardzo konkretny. Średnia stromizna z całego wzniesienia jest wysoka, lecz nie dwucyfrowa za sprawą łagodnego wstępu. Przeciętne nachylenie z ostatnich 7 kilometrów to już 10,3%. Najtrudniejszy kilometr ma średnią 14,1%, zaś 5-kilometrowy segment 10,9%. Wszelkie dostępne w sieci profile straszyły szczególnie jednym piekielnym sektorem na tym podjeździe. Pytanie tylko, gdzie mieliśmy się na niego nadziać? Obrazek z „archivio salite” lokował tą ścianę już na trzecim kilometrze, jakieś kilkaset metrów za rozjazdem z Nockalmstrasse. „Climbfinder” nieco dalej, ale też nie do końca trafnie. Po zaliczeniu owej „premii górskiej” stwierdzam, iż najbardziej precyzyjny w tej sprawie jest profil rodem z „cyclingcols”. Najsztywniejszy fragment wspinaczki pod Turracher Hohe zaczyna się jakieś 3,5 i kończy na 3 kilometry przed przełęczą. Stromizna na tym odcinku sięga ponoć 23%, w co jestem w stanie uwierzyć. Ale to i tak pikuś. Droga ta została około roku 1980 „złagodzona”. Wcześniejsza jej wersja miała ponoć maximum na poziomie 34%! Nie wiem ilu kolarzy, a szczególnie amatorów było to w stanie przejechać. Szczególnie biorąc pod uwagę tarcze i kasety z tamtych lat. Szlak ten był w każdym razie słynny w światku motorowym, bowiem firmy Porsche czy Audi zwykły na nim testować swe najnowsze auta. Turracher Hohe to przełęcz i górska wioska zarazem. Miejscowość podzielona między dwie gminy czyli karyncką Reichenau i styryjską Predlitz-Turrach. Sama stacja to ośrodek narciarski średniej wielkości. Mający w swej ofercie 42 kilometry tras zjazdowych obsługiwanych przez siedemnaście wyciągów: 8 orczyków, 6 krzesełkowych, a nawet gondolowy Kornock. Jest tu też dostępnych 15 kilometrów tras biegowych, zaś na zamarzniętym jeziorze Turrachersee uprawia się curling i łyżwiarstwo.
Na spotkanie z Turracher Hohe i jego stromą ścianą ruszyliśmy kwadrans po dziesiątej. Dzień był chłodny i pochmurny, ale przynajmniej bezdeszczowy. Temperatura mocno umiarkowana 13-15 stopni. Cóż startowaliśmy ze znacząco wyższego pułapu niż w trakcie trzech pierwszych dni tej wyprawy. Pierwsze dwa kilometry przejechaliśmy razem w średnim tempie około 24 km/h. Adrian odjechał mi na wysokości rozjazdu z Nockalmstrasse, ale początkowo dystans do niego traciłem powoli. Po 4 kilometrach od centrum Reichenau miałem stratę tylko 21 sekund. Niemniej nie było sensu przyśpieszać. Cały czas z tyłu głowy miałem to co nas niebawem czeka. Po 5 kilometrach dzieliły nas 44 sekundy i po delikatnym zakręcie w prawo pojawiła się przed moimi oczyma „prosta droga do nieba”. Walczyłem na niej z całych sił, przepychałem na siedząco i ostatecznie z wielkim trudem przetrwałem najgorsze. Prędkość spadła mi tu najniżej do 6,1 km/h. Pokonałem potwora, ale jednak pewnym kosztem. Najwyraźniej nową śrubkę mocującą obejmę wokół sztycy podsiodłowej przykręciłem za słabo i podczas walki na ścianie siodełko ruszyło się po czym opadło o kilka ładnych centymetrów. Na pozostałych do szczytu 3 kilometrach stromizna nadal była znacząca. Niemniej liczyłem, że skoro najtrudniejsze za mną to już łatwiej mi pójdzie. Tymczasem nagle poczułem jakbym miał to wszystko pokonać na BMX-ie. Nie dało się normalnie jechać. Katorga dla nóg (kolan) i pleców. Siłą woli wdrapałem się jednak na przełęcz. Oczywiście znacznie wolniej niż mogłoby to wyglądać. Według stravy na segmencie o długości 7,3 kilometra uzyskałem czas 42:20 (avs. 10,4 km/h). Adriano bez żadnych złych przygód pokonał ten dystans w 37:07 (avs. 11,8 km/h) z VAM 1123 m/h. Dużo się po Milano – San Remo 2022 mówiło o opuszczanej sztycy zwycięskiego Mateja Mohoricia. Nie sądziłem wtedy, że w Alpach tego rodzaju rozwiązanie będę „mimowolnie” testował. Cóż nie jestem przekonany 😉
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/7738242601
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7738242601
TURRACHER HOHE by ADRIANO
https://www.strava.com/activities/7735557579
ZDJĘCIA
FILM