banner daniela marszałka

Archiwum: '2020a_Lombardia' Kategorie

Colli San Fermo (Colle Ballerino)

Autor: admin o 12. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Vigano San Martino (SP79)

Wysokość: 1218 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 914 metrów

Długość: 10,3 kilometra

Średnie nachylenie: 8,9 %

Maksymalne nachylenie: 16,6 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W środowy poranek pożegnaliśmy Barzanę. Czas było ruszać dalej ku górom wschodniej Lombardii. Ostatecznym celem tej przeprowadzki miała być baza noclegowa w Capo di Ponte na terenie Val Camonica. Przejazd do tego miasteczka mógł być stosunkowo krótki, a przy tym nieskomplikowany. Wystarczyło odszukać łączącą Bergamo z Bolzano drogę krajową SS42 „del Tonale e della Mendola” i pokonać jej południowy fragment. Niemniej w trakcie tej wyprawy chciałem też zahaczyć o wzniesienia położone na wschód od doliny Camonica. Dlatego cały ów transfer musieliśmy sobie rozłożyć na dwa dni. Tym samym w środę czekały nas wspinaczki w rejonie pięknego Lago d’Iseo, zaś w czwartek podjazdy w okolicach znacznie mniejszego Lago d’Idro. Na jedenastym etapie nasze kolarskie programy były rozbieżne. Ja chciałem tego dnia wjechać na Colli San Fermo i Colle San Zeno. Natomiast Daniel w godzinach popołudniowych miał się zmierzyć z mającą przeszło półtora tysiąca metrów przewyższenia górą Plan di Montecampione (1732 metrów n.p.m.). Dlatego na przystawkę przed głównym daniem zamiast „ostrego Firmina” zaproponowałem mu znacznie lżejszy wjazd na Colle del Gallo (763 m. n.p.m.). Najpierw jednak musieliśmy przejechać samochodem około 40 kilometrów omijając Bergamo od strony południowej. Pierwszy przystanek wyznaczyliśmy sobie w rejonie Borgo di Terzo. Nieco na północ od tego miasteczka na parkingu przy Ristorante Pizzeria Ivan. Z tego miejsca do podnóża mojego podjazdu miałem niespełna 600 metrów. Daniel do swojej góry też miał blisko, acz musiał przejechać szosą SS42 dwukrotnie dłuższy dystans. Ruszyliśmy tuż po dziesiątej, każdy w swoją stronę. Ja na południe, zaś kolega na północ w kierunku Casazzy. Początek swego podjazdu wypatrzyłem już podczas podróży autem. Mój kompan musiał zaś odszukać drogę SP39. Mnie czekała wspinaczka w kierunku wschodnim, jego wiodła na zachód. Obie znane z tras Giro d’Italia, zaś druga bywała też na szlakach Giro di Lombardia.

Zachodni podjazd na Colli San Fermo, choć niewysoki i relatywnie krótki uchodzi za bardzo trudny. W książce służącej mi za przewodnik po bergamskich podjazdach otrzymał ocenę „4+”. Dla porównania wielkie San Marco zasłużyło tu sobie na „4”, zaś Monte Avaro tylko na „3+”. Skąd taka wysoka nota? Wszystko za sprawą stromizny. Przede wszystkim zaś z uwagi na mordercze nachylenie najtrudniejszego jej segmentu. Podobnie jak na Valcavie trzeba tu bowiem pokonać bardzo trudny odcinek o długości 2,5 kilometra. Niemniej tam do pokonania w pionie były „tylko” 274 metry, zaś tu miałem aż 318 co oznaczało średnią 12,7%. Finał oficjalnie 9-kilometrowej wspinaczki znajduje się przy  Chiesa di San Fermo na wysokości 1067 metrów n.p.m. Niemniej biegnąca stąd na północ droga SP79 wciąż jeszcze łagodnie się wznosi i przeszło kilometr dalej osiąga swój najwyższy pułap na poziomie 1102 metrów n.p.m. Potem mamy już zjazd w kierunku Villongo, leżącego na południowo-zachodnim krańcu Lago d’Iseo. Ten wschodni podjazd na Colli San Fermo jest dłuższy i nieco większy od zachodniego, acz nie tak stromy. Do przejechania od strony jeziora mamy 14 kilometrów z przewyższeniem 862 metrów i średnim nachyleniem 5,9% przy max. 10,5%. Mój pozornie miał mieć tylko 9 kilometrów z amplitudą 756 metrów i średnią 8,4%. Niemniej po drodze maksimum sięgające 18% plus parę innych momentów rzędu 17%. Poza tym nie zamierzałem poprzestawać na dojechaniu do wspomnianego kościoła. Wszystkie znaki na niebie wskazywały, iż można tam odbić w lewo i nadal po asfalcie kontynuować jazdę przez kolejne półtora kilometra ku mecie na Colle Ballerino (1210 m. n.p.m.). Wymarzyłem sobie zatem przeszło 10-kilometrową wspinaczkę, którą można by podzielić na cztery segmenty. Najpierw rozgrzewkowe 2 kilometry o przyjemnej średniej 5,1%. Potem wspomniana ściana o wartościach już wcześniej opisanych. Następnie wymagające 4,5 kilometra o przeciętnym nachyleniu 7,4%. Na koniec zaś bonus w postaci 1,5 kilometra na Viale dei Fiori oraz Via delle Neve o stromiźnie 9,5%.

Droga przez przełęcz San Fermo łączy leżącą na zachodzie Val Cavallina z położoną na wschodzie Val Calepio. W roli łączników pomiędzy głównymi dolinami występują dwie boczne dolinki tj. z pierwszej strony Val Calvarola, zaś z drugiej Valle Guerna. Budowę szosy SP79 ukończono na początku lat siedemdziesiątych. Bardzo szybko skorzystali z niej organizatorzy Giro d’Italia, bowiem już w 1973 roku zachodni podjazd na Colli San Fermo znalazł się w programie tego wyścigu, będąc poprzedzony wjazdem na Colle del Gallo. Na szóstym etapie tej edycji był premią górską na szlaku z Mediolanu do Iseo. Jako pierwszy wjechał na nią liderujący od pierwszego dnia Eddy Merckx. Niemniej na mecie wszechmocny Belg niespodziewanie uległ kilku rywalom. Triumfował zaś Włoch Gianni Motta, zwycięzca Giro 1966. Rok później znów zaserwowano kolarzom Gallo i San Fermo, tym razem na etapie z Como do Iseo. Wówczas pierwszy na górze był Włoch Franco Bitossi, lecz na mecie triumfował Hiszpan Santiago Lazcano. Z kolei w sezonie 1981 przetestowano wschodni podjazd na tą górę. Był ona pierwszym z czterech na szlaku z Mantui do Borno. Wszystkie te premie górskie jak i sam etap wygrał na solo zaledwie 21-letni Sycylijczyk Benedetto Patellaro. Co ciekawe urodzony z Monreale czyli miasteczku, z którego ruszyło październikowe Giro-2020. Po raz czwarty i jak na razie ostatni szefowie „Corsa Rosa” skorzystali z San Fermo w roku 1983. Tym razem usytuowali tu finisz zaledwie 91-kilometrowego odcinka, którego start wyznaczono w Bergamo. Triumfował Hiszpan Alberto Fernandez Blanco, który na tym wyścigu zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Kolarz z Kantabrii o 17 sekund wyprzedził znakomitego Belga Luciena Van Impe oraz o 19 Włocha Roberta Visentiniego. Lider Giuseppe Saronni finiszował siódmy ze stratą 34 sekund i obronił prowadzenie, zaś pięć dni później wygrał swe drugie Giro. Wspomniany Fernandez był również trzeci i drugi w Vuelcie z lat 1983-84. Niebawem jednak zginął w wypadku samochodowym. Na pamiątkę po tym kolarzu od roku 1985 najwyższa premia górska każdej edycji VaE to zarazem „Cima Alberto Fernandez”.

Swoją wspinaczkę musiałem zacząć od przejechania na lewy brzeg rzeki Cherio. Pierwsze kilkaset metrów niemal płaskie, ale już pod koniec pierwszego kilometra na liczniku przez chwilę pokazało się nachylenie o wartości 12%. Niebawem byłem już w Grone, gdzie przejazd przez centrum wioski prowadził po kostce. Potem znów miałem przez sobą łatwiejsze pół kilometra, ale na tym koniec zabawy. Po przejechaniu około 1,7 kilometra drogą SP79 minąłem znak straszący stromizną 17%. Dwieście metrów dalej złowieszcza zapowiedź stała się faktem. Droga z początku wiodła gęsto usianymi serpentynami, co odrobinę ułatwia zadanie kolarskim śmiałkom. Na odcinku niespełna 600 metrów jest tu aż osiem wiraży. Od połowy trzeciego kilometra szlak obrał jednak zdecydowanie wschodni kierunek, zaś nachylenie się nie zmieniło. Stromizna trzymała aż do początków piątego kilometra. Uporałem się z tym „muro” w nie najgorszym stylu. Według stravy segment o długości 2,97 kilometra i średniej 11,6% pokonałem w 20:27 (avs. 8,7 km/h z VAM 1018 m/h). Po przejechaniu pięciu kilometrów dotarłem do Sant Antonio, za którą to wioską czekał mnie trudniejszy odcinek, ale bez stromizn powyżej 12%. Droga znów wiła się pod górę licznymi serpentynami. W książce na owych 9 kilometrów naliczono aż 22 „tornanti”. W górnej fazie wspinaczki szosa kręciła się pośród soczyście zielonych łąk do dziś służących za pastwiska. Colli San Fermo to obecnie całkiem spory ośrodek turystyczny popularny szczególnie w sezonie letnim. Miejscowość ta rozwinęła się wzdłuż bocznej drogi wiodącej na Colle Ballerino. To był właśnie finałowy odcinek mojej wspinaczki. Na samym początku powitała mnie tu 13% stromizna, a następnie przez 1300 metrów nachylenie ani razu nie spadło poniżej 8%. Dopiero tuż przed wjazdem na Piazzale Virgo Maria zrobiło się luźniej. Przejechałem przez całą długość tego placu, a następnie boczną Via Monte Ballerino dotarłem do restauracji „Al Colle”. To była moja meta z bufetem. Kończący się ciut wcześniej segment „Super San Fermo” przejechałem w 54:50 (avs. 11 km/h). Jeśli miał on 904 metry przewyższenia to oznaczało VAM na poziomie 989 m/h.

Zasiedziałem się na górze 25 minut, po czym zacząłem spokojnie zjeżdżać robiąc co jakiś czas zdjęcia. Na szczęście było sucho i słonecznie, więc nawet na dolnej stromiźnie bezpiecznie. Przed wpół do pierwszą byłem na dole. Oczywiście Daniel skończył swój odcinek specjalny znacznie szybciej. Jak sam stwierdził słabo mu się jechało. Walka z „Kogutem” kosztowała go więcej sił niż mógł się spodziewać. Z pozoru nie miał trudnego zadania. Wschodnie Colle del Gallo to podjazd o długości 7,7 kilometra i przeciętnym nachyleniu 5,5%, na którym maksymalna stromizna to 11%. Przy tym pierwszy kilometr jest niemal płaski, zaś najtrudniejszy 500-metrowy odcinek ma średnio 8%. Góra ani mała, ani duża, ot mająca 426 metrów przewyższenia. Typowa premia górska drugiej kategorii. Niemniej o jakże bogatej historii. Na Giro d’Italia wystąpiła jak dotąd siedmiokrotnie. Zadebiutowała w sezonie 1973 czyli w pakiecie z moją San Fermo. Tak wówczas jak i w roku 1976 zwyciężał na niej Merckx, zaś w latach 1974 i 1981 wspomniani już Lazcano oraz Patellaro. Podczas edycji z 1995 roku wschodnie Gallo było pierwszym podjazdem na trasie górskiej czasówki zakończonej w Selvino. Najlepsze czasy na obu wykręcił zwycięzca tego „etapu prawdy” Szwajcar Tony Rominger. Z kolei w sezonie 1998 pierwszy wjechał na nią mistrz świata z roku 1994 Francuz Luc Leblanc. Natomiast przy ostatniej okazji w 2009 Włoch Stefano Garzelli, który wygrał wówczas klasyfikację górską, zaś dziewięć lat wcześniej całe Giro. Gallo pojawia się też na trasach kolarskiego monumentu Giro di Lombardia. To na niej swój rajd do Bergamo po zwycięstwo w edycji z roku 1996 rozpoczął Andrea Tafi. Waleczny Toskańczyk znany również ze zwycięstw w Ronde van Vlaanderen i Paris-Roubaix. W tym sezonie podjazd z Casazzy na Gallo był zaś pierwszym z sześciu na trasie sierpniowego GdL rozegranego dosłownie trzy dni po naszej wizycie. Poza tym, górka ta pojawiała się na wyścigu Settimana Lombarda (Bergamaska), zaś rzeszom amatorów znana jest z trasy popularnego GF Felice Gimondi. No i w końcu pochwalić się może własnym „Santuario del Ciclista”. Nie tak słynnym jak to z Ghisallo, niemniej bogatym w rozmaite kolarskie trofea.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3904123044

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3904123044

ZDJĘCIA

IMG_20200812_001

FILMY

VID_20200812_112645

VID_20200812_121315

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Colli San Fermo (Colle Ballerino) została wyłączona

Monte Avaro

Autor: admin o 11. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Olmo al Brembo (SP8)

Wysokość: 1701 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1152 metry

Długość: 16 kilometrów

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

O ile wszystko sobie dobrze policzyłem to właśnie w tych dniach na szosach bergamskich „zamykałem” kolejne setki na długiej liście premii górskich poznanych od lipca 2003 roku. Wtorkowa Monte Avaro była już sześćsetnym wzniesieniem w moim turystycznym dorobku. Natomiast zaplanowana na środowe przedpołudnie Colli San Fermo trzysetnym podjazdem na ziemi włoskiej. To wszystko uwzględniając jedynie kolarskie góry o przewyższeniu co najmniej 500 metrów i bez wliczania jakichkolwiek „powtórek”. Monte Avaro, a w zasadzie Piani dell’Avaro to był nasza czwarta i ostatnia już wspinaczka na obszarze Alta Valle Brembana. Obejrzeliśmy tu sobie niemal wszystko co warte było zobaczenia. Owszem nie dotarliśmy do stacji San Simone. Jednak zdecydowaną większość drogi prowadzącej do tego ośrodka narciarskiego i tak przejechaliśmy na poniedziałkowym szlaku do Foppolo. W zasadzie żałować mogłem tylko tego, że zabrakło nam czasu na podjazd z Ponte sul Brembo do Conca di Mezzeno (1597 metrów n.p.m.), leżącej powyżej wioski Roncobello. Niemniej przy dwóch dniach do dyspozycji i aż pięciu ciekawych wzniesieniach w tym rejonie jedno z nich musiałem pominąć. Pokonanie trzech ciężkich gór między świtem a zmierzchem, w ramach przeszło dwutygodniowej wyprawy bez dnia odpoczynku, byłoby już raczej wyczynem ponad nasze siły. Tym bardziej zaś w dniach, gdy temperatura zwykła przekraczać 30 stopni. Coś trzeba było odpuścić. Tym samym został mi dobry powód ku temu by kiedyś, choć na jeden dzień wrócić jeszcze w te strony. Wedle lokalnej legendy góra jak i płaskowyż Avaro swą nazwę zawdzięczają dawnemu właścicielowi tych terenów, który uchodził za personę nad wyraz chciwą. Jej duch chyba do dziś unosi się nad tą okolicą, albowiem górny odcinek drogi prowadzącej na Piani dell’Avaro bywa płatny. To znaczy w niektóre miesiące za wjazd na odcinek powyżej Cusio pobierane są opłaty. Rzecz jasna tylko od osób podróżujących samochodem.

Góra jest bardzo solidna, zaś skala trudności tego podjazdu rośnie wraz z upływem kilometrów. W „moim” przewodniku miał on mieć długość 15,3 kilometra i przewyższenie 1060 metrów. W opisie wzniesienie to podzielono na trzy zasadnicze segmenty. Dolny czyli 3 kilometry z przeciętnym nachyleniem ledwie 3,4%. Środkowy o długości 7 kilometrów i średniej 6,3%. No i górny, gdzie na dystansie 5,3 kilometra stromizna wynosi 9,6%. Najtrudniejszym fragmentem całej góry jest zaś 700-metrowy sektor o średniej 11,9% na dojeździe do XII-wiecznego Oratorio Santa Maria Maddalena. W książce wydanej przed dwudziestu laty napisano, iż asfalt kończy się tu na wysokości 1610 metrów n.p.m. Do podobnego wniosku można było dojść przeglądając zdjęcia na „Google street view” wykonane w grudniu 2011 roku. Według obu tych źródeł ostatni kilometr podjazdu miał już prowadzić po drodze szutrowej. Niemniej lepsze informacje na ten temat miał dla nas portal „cyclingcols”. Opublikowano na nim profil 16-kilometrowego wzniesienia z szosowym finałem i metą na poziomie 1701 metrów n.p.m. Pozostało mieć nadzieję, iż to właśnie Michiel ma najaktualniejsze informacje z tego górskiego szlaku. Podjazd pod Monte Avaro zaczyna się w tym samym miejscu co wspinaczka na Passo San Marco. To znaczy w centrum Olmo al Brembo na rozjeździe dróg SP1 i SP8. Tym razem trzeba wybrać drugą z nich czyli ruszyć w lewo. Wystartowaliśmy o czternastej w pełnym słońcu. Na starcie mieliśmy aż 34 stopni. Podobna temperatura towarzyszyła nam przez większą część tego wzniesienia. Dopiero na dwunastym kilometrze zeszła poniżej 30. Natomiast na mecie mój licznik zanotował 26 stopni. Początek wspinaczki mieliśmy łatwy. Przez pierwsze 2,5 kilometra jechaliśmy zalesioną doliną Val Mora w kierunku północno-zachodnim. Dojechawszy do Averary skręciliśmy w lewo przejeżdżając obok lokalnego merostwa i kościoła parafialnego. Niebawem nachylenie wzrosło do umiarkowanych wartości i zaczęła się prawdziwa wspinaczka.

Odtąd droga zyskiwała wysokość wijąc się po serpentynach. Gdy w połowie czwartego kilometra wpadliśmy do Bindo mieliśmy już za sobą cztery wiraże. Niebawem wjechaliśmy do Santa Brigida, gdzie pokonaliśmy długi i kręty odcinek w terenie zabudowanym. Zakończyliśmy go pod koniec szóstego kilometra przejazdem obok wzniesionego na pobliskim wzgórzu Santuario dell’Addolorata. Następnie od połowy ósmego kilometra „zwiedzaliśmy” już Cusio, gdzie zaliczyliśmy kolejnych dziesięć zakrętów. Przejazd przez tą miejscowość trwał niemal trzy kilometry i kończył się stromym odcinkiem z dwucyfrowymi wartościami. Wcześniej minęliśmy dystrybutor z biletami do kupienia przed wjazdem na sezonowo płatną drogę. Tablica informowała zaś, iż zacznie się ona za 1800 metrów na wysokości Colle Maddalena (1231 m. n.p.m.). Przełęcz tą od średniowiecza ozdabia romański kościółek pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Tuż za nią ów górski szlak rozchodzi się na dwie strony. W lewo odbija dróżka do wioski Ornica, zaś w prawo leci „strada Monte Avaro”. Z tego miejsca do celu zostało nam już tylko 4,8 kilometra, lecz do pokonania w pionie mieliśmy aż 430 metrów. Na ostatnich kilometrach droga była stroma, ale przynajmniej znowu zacieniona. Jechałem z odrobiną rezerwy, ale moje umiarkowane tempo i tak okazało się nieco za mocne dla Daniela. Wkrótce dojrzałem przed sobą jakby zawieszony w powietrzu jeden z sześciu wiraży z ostatniej fazy wspinaczki. Pokonawszy ten trudny i bardzo kręty sektor na jakieś 500 metrów przed finałem wyjechałem z ciemnego iglastego lasu pomiędzy górskie hale. Tu nachylenie było już przyjazne strudzonym cyklistom. Poza tym zgodnie z doniesieniami „holenderskiego wywiadu” finałowy odcinek był jak najbardziej asfaltowy. Szuter zobaczyłem dopiero na wielkim placu poniżej Rifugio Monte Avaro. Najdłuższy segment czyli 15,53 kilometra przejechałem w 1h 16:08 (avs. 12,2 km/h z VAM tylko 881 m/h). W rzeczonym schronisku zatrzymaliśmy się na kawę, ciastko i „zapuszkowane” napoje chłodzące. Niestety nie udało nam się zjechać do auta na sucho. W połowie zjazdu złapała nas ostra ulewa. Pierwszy deszcz od ośmiu dni, że też niebiosa nie poczekały jeszcze pół godzinki.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3899625309

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3899625309

ZDJĘCIA

IMG_20200811_061

FILMY

VID_20200811_152844

VID_20200811_160925

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Monte Avaro została wyłączona

Passo San Marco

Autor: admin o 11. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Olmo al Brembo (SP1 -> SP9)

Wysokość: 1985 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1436 metrów

Długość: 19,2 kilometra

Średnie nachylenie: 7,5 %

Maksymalne nachylenie: 14,2 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Ta góra stała bardzo wysoko na mojej sierpniowej liście. Zarówno pod względem wysokości jak i przewyższenia była tu numerem dwa. Dla Daniela pewnie tylko jednym z pięciu najważniejszych wzniesień, gdyż jako debiutant na szosach Lombardii miał on tu więcej górskich skarbów do odkrycia. Mój kolega miał już w nogach podjazd na Passo dello Spluga, zaś dzień po przełęczy św. Marka czekała go wspinaczka na Plan di Montecampione. No i przede wszystkim wymarzył sobie zdobycie Stelvio i Gavii w ostatnich dniach naszej wyprawy. Passo San Marco to potężna kolarska góra, z której by strony nie patrzeć. Przełęcz ta łączy Valle Brembana w prowincji Bergamo z Valtelliną w prowincji Sondrio. Znajduje się w Alpach Bergamskich (Alpi Orobie) pomiędzy szczytami Monte Verrobbio (2136 m. n.p.m.) i Pizzo delle Segade (2168 m. n.p.m.). Swoją nazwę zawdzięcza patronowi Wenecji. Przeszło 1000-letnia Republika znad Adriatyku w okresie swej świetności panowała nie tylko nad greckimi wyspami typu Cypr i Kreta, lecz również nad wschodnią Lombardią. Pod koniec XVI wieku włodarze weneckiego państwa wymarzyli sobie budowę drogi handlowej łączącej ich lombardzkie posiadłości z doliną Valtellina, którą w owym czasie władali przychylni im Szwajcarzy z Gryzonii (Graubunden). Najłatwiejszy szlak łączący obu sojuszników wiódł wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Como. Niemniej był on kontrolowany przez wrogie Księstwo Mediolanu zależne od hiszpańskich Habsburgów. Tym samym trzeba było zbudować trakt przez góry i tak w roku 1593 powstała „mulattiera” o nazwie Via Priula, która obecnie jest pieszym szlakiem turystycznym w pewnych punktach stycznym ze współczesną drogą asfaltową. Do dziś przetrwała też dawna „Casa Cantoniera” wzniesiona na wysokości 1830 metrów n.p.m. i funkcjonująca teraz jako Rifugio Ca’ San Marco.

Każdy z podjazdów na przełęcz św. Marka to premia górska najwyższej kategorii. Wspinaczka północna ze startem w Morbegno jest dłuższa i większa, zaś południowa z początkiem w Olmo al Brembo bardziej stroma. Ta pierwsza liczy sobie 26,6 kilometra o średnim nachyleniu 6,5%. Ma przewyższenie 1726 metrów i maksymalną stromiznę 10%. Natomiast druga ma długość 20,1 kilometra przy średniej 7,2%. W pionie trzeba tu pokonać 1443 metry, zaś w najtrudniejszych momentach nachylenia sięgające 14%. Podjazd północny poznałem już dawno. To znaczy pod koniec czerwca 2008 roku. Zdobyłem go razem z Piotrkiem Mrówczyńskim, gdy przemierzaliśmy włoskie Alpy pomiędzy niedzielnymi startami w GF Marco Pantani i GF Fausto Coppi. Teraz nadarzyła się wyborna okazja ku temu by przyjrzeć się słoneczniejszej stronie owej przełęczy. Na trasach Giro d’Italia ta wielka góra pojawiła się jak dotąd tylko cztery razy. Najpierw w sezonach 1986-88, po czym ostatni raz w roku 2007. Organizatorzy wyścigu Dookoła Włoch po dwakroć skorzystali z obu szlaków prowadzących na Passo San Marco. Za pierwszym i czwartym razem wybrali podjazd północny, zaś przy drugiej i trzeciej okazji wybrali wariant południowy. Przełęcz ta miała bardzo udany „debiut” w Giro. Praktycznie rozstrzygnęła o losach edycji z roku 1986, kiedy to na szesnastym etapie Roberto Visentini wespół z Gregiem Lemondem i Gianbattistą Baronchellim zgubił na San Marco dotychczasowego lidera Giuseppe Saronniego. Popularny „Beppe” wdrapał się wówczas na premię górską ze stratą 2:20 do swych najgroźniejszych rywali i ta różnica z grubsza utrzymała się już do mety w Foppolo. Tego dnia tak premię górską jak i cały odcinek wygrał Hiszpan Pedro Munoz. Rok później jako pierwszy na tej przełęczy pojawił się Holender Johan Van der Velde. Tym razem jechano od strony południowej ku mecie w stacji Madesimo. Tam po przejechaniu sporej części podjazdu z Chiavenny na Splugę triumfował jednak Francuz Jean-Francois Bernard.

Wyczyn Munoza czyli wygrana premia i triumf na mecie skopiował w sezonie 1988 Szwajcar Tony Rominger. Ten kolarski poliglota zanim po trzydziestce stał się specjalistą od wygrywania wyścigów wieloetapowych potrafił się popisać długim, solowym i co najważniejsze zwycięskim rajdem w ciężkim terenie. Przy okazji opisu z Valcavy wspomniałem już w jakim stylu wygrał on Giro di Lombardia 1989. Tymczasem rok wcześniej zaszalał sobie na trzynastym etapie Giro. Wygrał premię górską u św. Marka, zaś do mety w Chiesa in Valmalenco dotarł z przewagą ponad czterech minut nad kolejnymi kolarzami. Podczas edycji z roku 2007 obyło się bez równie śmiałej akcji. Na premii górskiej pierwszy był Włoch Fortunato Baliani, który jednak w Bergamo na finiszu z małej grupki uległ trójce słynniejszych rodaków. Triumfował tam bowiem Stefano Garzelli przed Gilberto Simonim i Paolo Bettinim. Południowy podjazd pod Passo San Marco biegnie dwoma drogami stanowiącymi spójną całość. Na odcinku do Mezzoldo to wciąż SP1. Natomiast powyżej tej wioski to już SP9. Ta pierwsza jest szeroka i ma łagodne nachylenie. Ta druga jest nieco węższa i przede wszystkim stroma. Według cytowanego przeze mnie przewodnika po kolarskich podjazdach prowincji Bergamo początkowe 7 kilometrów ma tu przeciętne nachylenie 4,8%, zaś pozostałe 13 kilometrów średnią stromiznę 8,5%. Dla nas oznaczało to co najmniej 20 minut na rozgrzewkę i ponad godzinę prawdziwej wspinaczki. Powyżej Mezzoldo tylko na relatywnie łatwym dwunastym kilometrze można złapać oddech. Wcześniejsze 4 kilometry mają średnią 9,1% i maximum 13%, zaś finałowe 8 kilometrów przeciętną 8,8% z maksem 14%. Na osłonę przed słońcem mogliśmy liczyć przez pierwsze 13 kilometrów. Wyżej czekała nas już tylko jazda w odsłoniętym terenie czyli pod gołym niebem poprzez górskie hale. Dokładny opis tego wzniesienia znalazłem też pod adresem: http://www.massimoperlabici.eu Autor tej świetnej strony na temat kolarskich podjazdów (tak szosowych jak i szutrowych) testuje swe siły w tym trudnym terenie od roku 1976!

Nasz dojazd z Barzany do Olmo al Brembo niemal w całości przebiegał szlakiem poznanym dzień wcześniej. Od poprzedniego transferu był kilka kilometrów dłuższy. Wyjechaliśmy z domu dość wcześnie, więc kwadrans po dziesiątej byliśmy już gotowi do rowerowej wspinaczki. Mimo tak „młodej” godziny znów było ciepło, ale na szczęście dla nas tym razem nie upalnie. Na starcie mój licznik zanotował 27 stopni. Na całym podjeździe temperatura wahała się na poziomie od 23 do 30 stopni, zaś na samej górze wyniosła 25. Zaparkowaliśmy na poboczu drogi nieco powyżej centrum miejscowości. Daniel ruszył pod górę z tego miejsca. Natomiast ja zjechałem jeszcze do rozjazdu dróg SP1 i SP8 by zrobić tam kilka fotek przed jazdą. Tym samym dałem koledze jakieś dwie minuty zapasu przed swoim startem. Początkowo trasa wiodła w kierunku północno-wschodnim. Na drugim kilometrze minąłem osadę Malpasso, zaś po skończeniu trzeciego kilometra boczną drogę SP10 biegnącą do Piazzatorre. To mały ośrodek narciarski z wyciągiem na pobliską Monte Torcola (1746 m. n.p.m.). W połowie szóstego kilometra wjechałem do Mezzoldo. Według stravy dolny segment o długości 5,49 kilometra pokonałem w 18:30 (avs. 17,8 km/h z VAM 876 m/h). Przed dotarciem do centrum wioski minąłem kościół pod wezwaniem Jana Chrzciciela (Chiesa di San Giovanni Battista), a zaraz potem drugi wiraż na tym podjeździe. Trzeci i czwarty zakręt napotkałem już na wyjeździe z tej miejscowości. Od połowy ósmego kilometra zrobiło się naprawdę stromo. Niebawem dogoniłem i wyprzedziłem Daniela, który na tym trudnym odcinku rozsądnie wybrał jazdę we własnym rytmie. Na całym podjeździe wyprzedziłem jeszcze kilku włoskich cyklistów, którzy również testowali swe siły na tej ciężkiej górze. Droga długi czas wiodła prawym brzegiem rzeczki Brembo di Mezzoldo, po czym pod koniec dziesiątego kilometra przeskoczyła na jej lewą stronę. Zanim dotarłem do zapory przy Ponte dell’Acqua musiałem pokonać ściankę z nachyleniem powyżej 13%, a zatem nieco niższym niż ostrzeżenie ze znaku drogowego.

Po minięciu sztucznego jeziorka na wysokości małej elektrowni kolejny kilometr faktycznie pozwolił na złapanie głębszego oddechu. Minąłem tu Albergo Ristorante Genzianella i w połowie dwunastego kilometra na wysokości 1308 metrów n.p.m. musiałem skręcić w lewo. Ślepa droga na wprost doprowadziłaby mnie jedynie do położonego nieco wyżej Rifugio Madonna delle Nevi. Od tego skrętu rozpoczął się najbardziej „zakręcony” odcinek całego wzniesienia. W sumie 9 wiraży (liczonych od nowa) na dystansie niespełna 3 kilometrów. Po drodze maksymalna stromizna na tym podjeździe czyli przeszło 14% (w punkcie oddalonym 12,2 km od startu), a także ostatnia osada na całym szlaku czyli Fraccia (13,4 km). Potem długi odcinek w kierunku południowo-zachodnim aż po wiraż nr 10 przy gospodarstwie Casera Ancogno (16,3 km). Stąd już tylko siedemset metrów dzieliło mnie od nowego Rifugio San Marco 2000 wybudowanego na wysokości 1831 metrów n.p.m. obok dwunastego vel siedemnastego zakrętu. Z tego samego miejsca na lewo odchodzi też ścieżka do Ca’ San Marco czyli starego schroniska o weneckiej przeszłości. Ostatni wiraż po południowej stronie przełęczy – oficjalnie nr 13 – z panoramicznym widokiem na okoliczne szczyty, mijamy na wysokości 1883 metrów n.p.m. Do pokonania z tego miejsca pozostaje jeszcze 1300 metrów, w tym 102 metry do zrobienia w pionie. Ostatni kilometr był już nieco łatwiejszy od poprzednich, bowiem trzymał na poziomie 6,5%. Swoją wspinaczkę zakończyłem po przejechaniu 19 kilometrów w czasie 1h 31:17 (avs. 12,5 km/h z VAM 944 m/h). Daniel finiszował po około pięciu minutach. Na przełęczy w samo południe było ciepło i gwarno. Nie brakowało tu innych cyklistów, jak również turystów tak zmotoryzowanych jak i pieszych. Na przełęczy spędziliśmy dobre 20 minut i drugie tyle na bufecie przed schroniskiem San Marco 2000. Potem już na spokojnie, acz bez dłuższych przystanków, kontynuowaliśmy zjazd do Olmo al Brembo. Gdy wróciliśmy do auta powitała nas przy nim temperatura na poziomie 34 stopni. Jednym słowem „nihil novi” pod słonecznym, lombardzkim niebem. Już wiedzieliśmy, że początek drugiego z wtorkowych podjazdów będzie ciężki niezależnie od stopnia nachylenia drogi.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3899614404

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3899614404

ZDJĘCIA

IMG_20200811_001

FILMY

VID_20200811_115848

VID_20200811_120122

VID_20200811_120204

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Passo San Marco została wyłączona

Piani di Bobbio

Autor: admin o 10. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Cassiglio (SP6)

Wysokość: 1657 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1063 metry

Długość: 15,2 kilometra

Średnie nachylenie: 7 %

Maksymalne nachylenie: 16,7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Z Lenny do podnóża drugiego z poniedziałkowych podjazdów mieliśmy bardzo blisko. Wystarczyło wskoczyć autem na drogę SP1 i przejechać kilka kilometrów w kierunku północnym. Po czym na wysokości Cugno di Sotto należało skręcić w lewo czyli wybrać szosę SP6 prowadzącą w głąb Val Stabina. Na dobrą sprawę oba dostępne mi profile podjazdu na Piani di Bobbio (zarówno książkowy jak i ten internetowy) wyznaczały jego początek już na wlocie do tej bocznej doliny. Niemniej trzy pierwsze kilometry tego wzniesienia można było śmiało pominąć z uwagi na fakt, iż ich średnie nachylenie oscylowało na poziomie 1-2%. Postanowiłem, że zaczniemy na wjeździe do Cassiglio, gdzie podjazd wciąż łagodny staje się przynajmniej zauważalny. Gdy dotarliśmy zaparkowaliśmy w pobliżu tutejszego cmentarza. Upał był niemiłosierny, więc niezbyt śpieszyło nam się do jazdy. Przed rozpoczęciem wspinaczki przeszliśmy się zatem nad pobliską Stabinę, by choć na chwilę schłodzić się wodą z tej górskiej rzeczki. Przesunęliśmy miejsce startu, zaś finał tego podjazdu mieliśmy sobie dopiero wytyczyć w zależności od okoliczności zastanych na górskim szlaku. Wątpliwe było, iż uda nam się dotrzeć na maksymalny w tej okolicy pułap 1694 metrów n.p.m. Już nawet sam profil tego wzniesienia pobrany z „archivio salite” informował, iż asfalt kończy się tu na poziomie 1442 metrów. Natomiast wydana dość dawno, bo we wrześniu 2000 roku, książka „PeViB. Lombardia-2. Provincia di Bergamo” omawiała ów podjazd tylko do wysokości 1338 metrów n.p.m. wytyczając finisz na Conca di Ceresola. Niemniej warto było zaliczyć tą górską premię, która nawet w swej najskromniejszej postaci oferowała przeszło 12 kilometrów wspinaczki i przewyższenie około 750 metrów. Wszystko to zaś okraszone bardzo wymagającym 4-kilometrowym finałem. Uzgodniliśmy zatem, iż wspinamy się co najmniej do wspomnianej „Ceresoli”, a tam zobaczymy jak się dalej sprawy mają. To znaczy jeśli wyżej też będzie asfalt to sprawdzimy jak wysoko nas zawiedzie.

Piani di Bobbio to w zasadzie ośrodek sportów zimowych, którego początki sięgają lat 50. ubiegłego wieku. Jest on reklamowany jako stacja narciarska leżąca najbliżej Mediolanu. Trzeba bowiem powiedzieć, że bazą dla niego jest miasteczko Barzio w dolinie Valsassina należące do prowincji Lecco. Zlokalizowane całkiem niedaleko miejscowości Ballabio, którą poznaliśmy w trakcie naszej sobotniej wspinaczki na Piani Resinelli. Pod koniec lat 80. ośrodek ten połączono ze stacją Valtorta leżącą po bergamskiej stronie gór i obecnie jako jeden teren narciarski oferują one miłośnikom zimowego szusowania 12 wyciągów oraz 20 tras o łącznej długości 35 kilometrów. Dość oryginalne jest natomiast pochodzenie nazwy owego płaskowyżu. Ponoć w późnym średniowieczu tutejsze łąki i pastwiska należały do dalekiego Opactwa San Colombano, mającego swą siedzibę w Bobbio. Mieście w regionie Emilia-Romania, które wraz z Darkiem Kamińskim odwiedziłem w 2014 roku przy okazji wspinaczki na Monte Penice w Apeninach. Do Val Stabina wyścig Giro d’Italia nigdy nie zawitał. Niemniej w roku 2013 zakończył się tu, a dokładnie we wiosce Valtorta, pierwszy etap Settimana Ciclistica Lombarda (ex-Bergamasca). Wygrał go Niemiec Patrick Sinkewitz, który następnego dnia triumfował też w Foppolo, a potem i klasyfikacji generalnej tej imprezy. Profi podczas ostatniej jak dotąd edycji „Bergamaski” finiszowali tu na wysokości ledwie 935 metrów n.p.m. Nas czekało znacznie trudniejsze wyzwanie, albowiem nasza meta znajdowała się co najmniej o czterysta metrów wyżej. Cały podjazd mogliśmy sobie podzielić na trzy pewne segmenty i jeden spodziewany, acz o niepewnej długości. Pierwszy miał 5 kilometrów o przeciętnym nachyleniu 3,1%. Drugi na dojeździe do Valtorty tylko 3 kilometry, ale o solidnej średniej 6,3%. Natomiast trzeci prowadzący do Conca di Ceresola północnym zboczem góry Corna Grande (2087 m. n.p.m.) długość 4,3 kilometra i stromiznę 9,4%. Wystartowaliśmy przed piętnastą przy temperaturze 34 stopni.

Pierwsze kilometry szybko nam zleciały. Droga wiodła wzdłuż rzeczki nie przywiązując się na dłużej do żadnego z jej brzegów. Na początku czwartego kilometra minęliśmy wjazd na szosę SP7 prowadzącą ku miejscowości Ornica. Pod koniec piątego nachylenie wzrosło do 5-7 % i niebawem przemknęliśmy przez wioskę Forno Nuovo. Za zjazdem na Ravę minęliśmy pierwsze serpentynki w liczbie czterech. Dalej jeszcze tylko przez kilometr wspinaliśmy się dość żwawo. Po przejechaniu 7,8 kilometra w czasie 28 minut dotarliśmy do Valtorty, gdzie przy rondzie z wieżyczką dotychczasowy szlak rozchodził się w trzech kierunkach. Musieliśmy wybrać opcję „lewicową”, gdzie powitała nas ścianka z nachyleniem ponad 13%. Na tej stromiźnie odjechałem Danielowi, więc ostatnie 4 kilometry przed Conca di Ceresola zmęczyliśmy już osobno. Według stravy ów odcinek pokonałem w 24:04 (avs. 10 km/h z VAM 952 m/h). Dojechawszy do tego celu rozejrzałem się po okolicy. Zastałem tam otwarte: Rifugio Trifoglio i Bar Arcobaleno oraz zamkniętą o tej porze roku Scuola Sci „Pizzo Tre Signori”. Najważniejsze jednak, iż na drugim krańcu szutrowego placu powitał mnie wąski pasek asfaltu. Stanąłem przy nim oczekując na przyjazd kolegi. Daniel „wycięty” upałem i stromizną dołączył do mnie po kilku minutach. Nie miał już ochoty na dalszą wspinaczkę. Strzeliliśmy sobie po fotce i rozjechaliśmy się w przeciwnych kierunkach. Udało mi się przejechać jeszcze 3 kilometry i pokonać w pionie niemal 320 dodatkowych metrów. Jednym słowem było stromo, a miejscami nawet bardzo czyli do 17%. Nawierzchnia drogi wszelaka. Asfalt najpierw dobry, potem chropowaty lub wręcz zniszczony. Poza tym krótsze i dłuższe wstawki betonowe, zaś na jednym z wiraży pofalowana wariacja w tym temacie. Pod koniec już szutrowa ścieżka, która z czasem okazała się nieprzejezdna. Zatrzymałem się niespełna kilometr przed szczytem. Zatem opłacało się ruszyć w nieznane. Do samochodu zjechałem przed wpół do szóstą. Tego wieczoru zrezygnowaliśmy z obiadokolacji pod „własnym” dachem. Kolejny raz pojechaliśmy do Bergamo, tym razem zjeść na mieście i pozwiedzać „starówkę” Citta Bassa. Przy okazji wpadłem do dwóch księgarni i kupiłem cztery kolejne książki o wiadomej tematyce.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3894424038

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3894424038

ZDJĘCIA

IMG_20200810_061

FILMY

VID_20200810_161804

VID_20200810_164146

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Piani di Bobbio została wyłączona

Foppolo

Autor: admin o 10. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Lenna (SP3 -> SP2)

Wysokość: 1660 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1173 metry

Długość: 23,1 kilometra

Średnie nachylenie: 5,1 %

Maksymalne nachylenie: 10,8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po ulgowej niedzieli w Val Seriana zaplanowałem nam dwie wycieczki w głąb sąsiedniej Valle Brembana. Czekały w niej na nas cztery wymagające podjazdy. Wszystkie znacznie trudniejsze niż Monte Pora i Selvino. Na poniedziałek wybrałem wspinaczki do stacji Foppolo oraz Piani di Bobbio. Przy czym ten drugi cel był niepewny, jako że zagadką pozostawał stan drogi powyżej Conca di Ceresola. Z kolei we wtorek chciałem dotrzeć na Passo San Marco, najwyższą drogową przełęcz prowincji Bergamo oraz do kresu szosy pod sąsiednią górą Monte Avaro. Głównym traktem doliny Brembana jest SS470. Przy czym owa „krajówka” dociera jedynie do miejscowości Piazza Brembana, gdzie rozdziela się na dwie drogi prowincjonalne. Na zachód ku Olmo al Brembo biegnie stąd szosa SP1, zaś na wschód ku Branzi SP2. Właśnie ta druga miała nas „zawieść” do pierwszej poniedziałkowej mety. Foppolo to najważniejszy ośrodek narciarski w Alpach Bergamskich. Wraz z sąsiednią Caroną oferuje on fanom „białego sportu” 12 wyciągów i 26 tras alpejskich o łącznej długości 30 kilometrów. Najwyższa z nich startuje z Monte Valgussera (2183 m. n.p.m.). Podjazd do tego ośrodka liczy sobie ponad 20 kilometrów i prowadzi przez Val Fondra. Zaczyna się w miejscowości Lenna, leżącej u zbiegu rzek Brembo di Mezzoldo oraz Brembo di Carona. Transfer nie należał do uciążliwych. Samochodem musieliśmy pokonać 34 kilometry jadąc głównie wspomnianą drogą krajową. Na tym szlaku minęliśmy dwa ciekawe miasteczka. Najpierw Sedrinę czyli rodzinną miejscowość Felice Gimondiego. Nieco później San Pellegrino Terme tj. uzdrowisko słynące z wód oraz szeregu budowli w stylu Liberty, lepiej znanym jako L’Art Nouveau. Ta nieformalna stolica doliny Brembana aż 9 razy była etapową metą na Giro d’Italia. Po raz pierwszy w sezonie 1937, po czym jeszcze siedmiokrotnie przez kolejne cztery dekady. Natomiast ostatnio w roku 2011, gdy finisz z 3-osobowej grupki wygrał tu Włoch Eros Capecchi.

Do legendy przeszedł zaś etap z 1955 roku, na którym Fausto Coppi i Fiorenzo Magni zdystansowali rywali o przeszło 5 minut. Ten pierwszy wygrał ów odcinek, zaś drugi zdobył koszulkę lidera na dzień przed zakończeniem wyścigu. Wielkim przegranym był zaś liderujący dotąd Gastone Nencini, późniejszy triumfator GdI-1957 i TdF-1960. Tymczasem nasze Foppolo tylko raz gościło wyścig Dookoła Włoch. Niemniej na zawsze wpisało się do kronik „La Corsa Rosa”. Zakończył się tu szesnasty etap Giro z sezonu 1986, który prowadził z Erby przez wielki północny podjazd pod przełęcz San Marco. Ten odcinek rozstrzygnął o losach całej rywalizacji. Wygrał go Hiszpan Pedro Munoz, który w całej imprezie zajął dziesiąte miejsce oraz wywalczył koszulkę najlepszego górala. Spośród czterech asów walczących o miejsca na generalnym podium powody do zadowolenia mieli: Greg Lemond i przede wszystkim Roberto Visentini. Amerykanin finiszował drugi ze stratą 9 sekund do zwycięzcy. Włoch jako trzeci tracąc 20. Francesco Moser był ósmy (+ 2:24), zaś jadący w „maglia rosa” Giuseppe Saronni dziesiąty (+ 2:26). Błyskotliwy „Beppe”, któremu na trasie z Palermo do Merano pomagali Czesław Lang i Lech Piasecki, po tym górskim odcinku stracił różową koszulkę i już nigdy więcej jej nie założył. Nowym liderem został Visentini, który ostatecznie wygrał cały wyścig przed Saronnim i Moserem. Lemond był tylko czwarty, lecz kilka tygodni później po raz pierwszy triumfował w Tour de France. Podjazd z Lenny do Foppolo jest długi i zaczyna się spokojnie. W posiadanym przeze mnie książkowym „przewodniku” opublikowano jego 22-kilometrowy profil, zaś w opisie podzielono na dwa segmenty. Dolny o długości 10,5 kilometra na dojeździe do Branzi oraz górny zaczynający się na wylocie z tej miejscowości. Ten pierwszy jest bardzo łagodny, gdyż ma przeciętne nachylenie tylko 3,2%. Natomiast drugi to już całkiem solidna wspinaczka o średniej 6,7% i ściankach do 12%.

Po przyjeździe do Lenny zatrzymaliśmy się na parkingu w pobliżu Ciclovia Valle Brembana. Ta 30-kilometrowa trasa rowerowa z Alme do Piazza Brembana powstała na szlaku dawnej linii kolejowej biegnącej przez tą dolinę. Wystartowaliśmy kwadrans po dziesiątej, ale w tych dniach upału po prostu nie dało się uniknąć. Już na starcie mieliśmy 35 stopni! Na samej górze 27, średnio 30, zaś około czternastej przy aucie aż 37. Podobnie jak dzień wcześniej zdecydowaliśmy się przejechać pierwsze kilometry spokojną trasą, poprowadzoną równolegle do głównego szlaku przez dolinę. Wybraliśmy zatem szosę SP3 zaczynając jazdę na via Mario Condussi. Po przejechaniu 1,7 kilometra dojechaliśmy do sztucznego Lago di Bernigolo. Pierwsze trzy kilometry były niemal płaskie. Dopiero po minięciu elektrowni wodnej „Bordogna” mieliśmy przedsmak prawdziwego podjazdu. To znaczy przeszło kilometr wspinaczki przez kilka serpentyn, który po przebyciu 4,3 kilometra od startu wyprowadził nas na drogę SP2. Do połowy szóstego kilometra teren był lekki. Pod koniec tego odcinka minęliśmy Cascata di Val Fondra czyli wodospad z hukiem spadający z górskiego zbocza po naszej prawej stronie. Pomyślałem, iż nagram go sobie w trakcie zjazdu, ale po kolejnych trzech godzinach nie było się już czym zachwycać. Zamiast pokaźnej kaskady dojrzałem w tym miejscu już tylko marne strumyki. Pod koniec ósmego kilometra było trochę ciekawszego terenu, po czym w trakcie przejazdu przez Isola di Fondra nachylenie złagodniało. Natomiast na kilometrach dziesiątym i jedenastym było w zasadzie płasko. Podjazd odżył dopiero w połowie dwunastego kilometra, gdy dotarliśmy do Brianzi. Po przejechaniu 11,9 kilometra opuściliśmy szeroką dolinę i zaczęliśmy się wspinać naprawdę. Kręty odcinek przez trzy serpentyny doprowadził nas do rozjazdu na początku czternastego kilometra, na którym trzeba było odbić w lewo. W prawo z tego miejsca rusza bowiem droga SP5 do stacji Carona (1110 m. n.p.m.).

Ta faza realnego podjazdu skończyła się po pokonaniu 14,7 kilometra. Potem mieliśmy przed sobą kilkaset łatwiejszych metrów, zaś pod koniec szesnastego minęliśmy kościół dwojga patronów czyli Chiesa Santi Pietro e Paolo. Niemal na całym siedemnastym gościliśmy w Valleve, gdzie stromizna sięgała 10%. Powyżej tej wioski przejechaliśmy pierwszą z sześciu galerii, zaś pod koniec osiemnastego przeprawiliśmy się na lewy brzeg miejscowego potoku. Po tej stronie nachylenie też było solidne. W połowie dziewiętnastego kilometra minęliśmy rozjazd, na którym w lewo odchodzi droga do Cambrembo i położonej na wysokości 1670 metrów n.p.m. stacji San Simone. To ciekawa alternatywa dla Foppolo. Bez kolarskiej historii, ale z nieco wyżej położoną metą i trudniejszym finałem. Chcąc dotrzeć do Świętego Szymona trzeba bowiem pokonać jeszcze 3,7 kilometra o średniej 8,9%. My jednak trzymaliśmy się wcześniej obranego kursu. Nasza droga wbiła się w tunel i zdecydowanie skręciła w prawo czyli na wschód. Po chwili jechaliśmy już przez osadę Sponda, gdzie w trakcie zjazdu zatrzymaliśmy się na zasłużoną kawę i ciacho. Po 20 kilometrach minęliśmy ukwieconą tablicę z napisem Foppolo, zaś przeszło kilometr dalej kościół parafialny Santa Maria Assunta. Byliśmy już w dolnej części stacji, która zaczyna się na poziomie około 1500 metrów, lecz ciągnie się przez dobre dwa kilometry. Jadąc po via Bereghetti oraz via Foppelle dotarliśmy na wysokość 1660 metrów. Zatrzymaliśmy się na dużym placu przy hotelu K2. Według stravy segment o długości 21,44 kilometra przejechałem w 1h 23:21 (avs. 15,4 km/h i VAM 819 m/h). Prędkość pionowa skromna, ale wobec licznych wypłaszczeń terenu nawet przy lepszej formie i przyjaznej temperaturze trudno byłoby tu wykręcić „tysiaka”. Znów więcej czasu spędziłem na zjeździe niż podjeździe. Tak za sprawą owego bufetu w Sponda jak i błędu na dole. Otóż po opuszczeniu SP2 przeoczyłem zjazd do elektrowni i pognałem na Roncobello. Zanim zdałem sobie z tego sprawę podjechałem do wioski Bordogna. Tym sposobem dodałem sobie do przebiegu niełatwe dwa kilometry z hakiem.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3894405600

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3894405600

ZDJĘCIA

IMG_20200810_001

FILMY

VID_20200810_115319

VID_20200810_131443

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Foppolo została wyłączona

Selvino

Autor: admin o 9. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Nembro (SP36)

Wysokość: 926 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 609 metrów

Długość: 11,2 kilometra

Średnie nachylenie: 5,4 %

Maksymalne nachylenie: 9,4 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zjechawszy do Rovetty wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę domu. Niemniej nie na odpoczynek. Czekała nas jeszcze druga wspinaczka, także rozpoczynająca się na obszarze Val Seriana, acz w dolnej części tej doliny. Po niespełna 30-kilometrowym transferze wypakowaliśmy się w Nembro. Temperatura wciąż przekraczała 30 stopni. Mogliśmy się jednak pocieszać faktem, iż podjazd zapowiadał się na łatwy i przyjemny. Selvino było jedynym wzniesieniem tej wyprawy nie dorastającym do poziomu 1000 metrów n.p.m. Natomiast do pokonania w pionie mieliśmy tu jakieś 600 metrów. Normalnie takiej góry nie wpisałbym do swego programu. Niemniej od przyjętych zasad zdarzają się dobrze uzasadnione wyjątki. W tym przypadku bogata kolarska historia oraz niezaprzeczalne walory krajobrazowe tej premii górskiej. Podjazd z Nembro do Selvino prowadzi po SP36. Droga ta powstała w „niespokojnych” latach 1914-19, więc budowano według kryteriów inżynierii militarnej. To jest do ewentualnego wykorzystania przy transporcie sprzętu wojskowego. Dlatego szosa jest tu dość szeroka i ma bardzo równomierne nachylenie, które w dużej mierze „wypracowane” zostało za pomocą licznych serpentyn. Mamy tu w sumie 19 zakrętów. Pierwszy na samym dole po 300 metrach od startu. Sześć kolejnych pogrupowanych w trzy pary przejeżdża się na kilometrze trzecim. Poniżej wioski San Vito na terenie Valle del Carso. Natomiast na najbardziej spektakularnym odcinku tego wzniesienia zwanym Pendessi, w odsłoniętym terenie pośród skąpych pastwisk, wytyczono ich aż tuzin na dystansie 4,5 kilometra. Od niedawna wszystkie mają swych „patronów” niczym wiraże spod L’Alpe d’Huez. W 2017 roku przy okazji setnej edycji Giro d’Italia ustawiono przy nich tablice dedykowane byłym kolarzom rodem z prowincji Bergamo. Wyróżniono w ten sposób aż 22 osoby, gdyż na dwóch „afiszach” mamy uwiecznione braterskie duety Baronchellich & Algerich, zaś na jednej ojca i syna z rodu Pesentich.

Na tablice trafiły zarówno największe gwiazdy bergamaskiego kolarstwa jak śp. Felice Gimondi, Ivan Gotti czy Paolo Savoldelli, jak również cykliści o znacznie skromniejszym dorobku. Mamy tu więc upamiętnionego wielkiego mistrza, który zwyciężał na każdym z Wielkich Tourów, Mistrzostwach Świata i w niektórych monumentach. Kilku asów, którzy triumfowali w Giro lub przynajmniej stawali na podium tej imprezy bądź MŚ. Zawodników zapamiętanych głównie z wygrania etapu TdF lub GdI. W końcu zaś takich, którzy swej zawodowej kariery nie okrasili żadnym spektakularnym sukcesem. Przy tym dla postaci najbardziej zasłużonych zarezerwowano miejscówki o najniższych numerach porządkowych tj. z końcówki podjazdu. Na każdej oprócz patrona i numeru zakrętu podano też aktualną wysokość nad poziom morza oraz odległość dzieląca ją od końca podjazdu. Wschodnie Selvino jest bardzo równym podjazdem. Można rzec, iż niemal wzorcem regularności. W książce „Passi e Valli in Bicicletta. Lombardia-2” zamieszczono profil tego wzniesienia, podzielony na 22 półkilometrowe fragmenty. Niemal wszystkie te odcinki mają podobne nachylenie od 4,8 do 6,6%. Na plus wyróżnia się jedynie drugą „pięćsetka” o wartości 8,2%. Według tego źródła najwyższe chwilowe stromizny sięgają tu 9,5% po przejechaniu 700 metrów oraz 10% w miejscu oddalonym o 4,3 kilometra od startu. Obie połówki tej wspinaczki mają niemal identyczne przewyższenie. Pierwsza 329, zaś druga 324 metry. Jednym słowem nie jest to podjazd dla rasowych górali, lecz raczej dla radzących sobie w górach czasowców, których Włosi określają mianem „passisti”. Selvino to ważna stacja turystyczna leżąca na dziale wodnym między dolinami Brembana (zachód) i Seriana (wschód). Powstała między górami Monte Podona i Monte Poieto. W historii Giro d’Italia podjeżdżano do niej pięciokrotnie i niekoniecznie od strony Nembro. W latach 1969 i 1976 była to premia górska na odcinkach do San Pellegrino Terme i Bergamo. Jako pierwsi wjeżdżali tu Włosi Michele Dancelli i Wladimiro Panizza, lecz nie byli w stanie przekuć tego sukcesu w etapowe wiktorie.

Pierwszy finisz Giro wyznaczono tu w roku 1988. Dwunasty etap tej edycji wygrał Amerykanin Andrew Hampsten, który o 11 sekund wyprzedził Hiszpana Pedro Delgado. Dwa dni później znakomity występ na śnieżnej Gavii dał kolarzowi Jankesowi z ekipy 7-Eleven koszulkę lidera, której nie oddał już do końca wyścigu. Potem w sezonie 1995 była tu meta 43-kilometrowej czasówki wiodącej przez dwa wzniesienia. Wschodnie Selvino poprzedził wówczas 7,5-kilometrowy podjazd na Colle del Gallo (753 m. n.p.m.). W wielkim stylu triumfował na tym „etapie prawdy” Szwajcar Tony Rominger, który drugiego Rosjanina Jewgienija Bierzina wyprzedził o 1:39. Natomiast po raz ostatni miejscowość ta znalazła się na trasie Giro w roku 2017. To znaczy na etapie do Bergamo wygranym przez Luksemburczyka Boba Jungelsa. Przy tej okazji jako pierwszy na premii górskiej, acz zdobywanej od strony zachodniej, zameldował się Francuz Pierre Rolland. Poza tym Selvino bywała też w programie jesiennego monumentu czyli Giro di Lombardia. Jak udało mi się ustalić przez stację tą przejeżdżano choćby w latach 2001-03, gdy klasyk ten wygrywali Włosi: Danilo Di Luca oraz Michele Bartoli (dwukrotnie). Poza tym jeszcze w roku 2014 (od wschodu) i w sezonie 2016 (od zachodu), gdy finisz po zjeździe Citta Alta di Bergamo wygrywali Irlandczyk Daniel Martin oraz Kolumbijczyk Esteban Chaves. Tutejsze drogi znane są też polskim kolarzom, albowiem miejscowe podjazdy wykorzystywano na rozgrywanym niegdyś wyścigu Settimana Lombarda. W minionej epoce kwietniowa „Bergamasca” była dla biało-czerwonych „orłów” próbą generalną przed Wyścigiem Pokoju. W tej prestiżowej etapówce triumfowało aż pięciu naszych rodaków: Stanisław Szozda (1974), Janusz Bieniek (1977), Czesław Lang (1980), Andrzej Serediuk (1983) i Zenon Jaskuła (1986). Z kolei w sezonie 1999 kolarz polskiej grupy Mróz Litwin Raimondas Rumsas wygrał ową imprezę dzięki zwycięstwu na górskiej czasówce z Nembro do Selvino. „Rumcajs” dystans 11,6 kilometra przejechał wówczas w czasie 24:23 czyli z przeciętną prędkością ponad 28,7 km/h.

Wystartowaliśmy w pełnym słońcu przy temperaturze 32 stopni. Wkrótce wzrosła ona jeszcze do 35. Za punkt startu przyjęliśmy początek via Torquato Tasso na styku z drogą SP35. Jednak podjazd zaczął się tak naprawdę dopiero 500 metrów dalej od wjazdu na via Vittoria. To jest gdy minęliśmy kościół pod wezwaniem św. Marcina przy Piazza Umberto I. Pierwszy kilometr był tym najtrudniejszym, więc zacząłem spokojnie abyśmy razem przejechali początkową stromiznę. Założenie było takie, iż jedziemy równym i spokojnym tempem. Bardziej na zaliczenie egzaminu niż uzyskanie wysokich ocen. Dolny segment na dojeździe do San Vito prowadził przez teren zalesiony, więc mieliśmy nieco cienia, chroniącego przed palącym słońcem. Powyżej tej wioski smażyliśmy się już pod gołym niebem. Na początku piątego kilometra zaczęliśmy sektor Pendessi. Kolejne wiraże nieco ułatwiały nam jazdę i stanowiły swego rodzaju czytelniczą atrakcję. Z czasem mimo umiarkowanego tempa niechcący „urwałem” Daniela, więc znów finiszowałem na solo. Ostatni wiraż znajdował się na wysokości 838 metrów n.p.m. Przeszło kilometr dalej minąłem dużą kolorową tablicę z napisem Selvino i ujrzałem pierwsze domy tej miejscowości. Niebawem wpadłem na rondo i zamiast pojechać w prawo do centrum stacji, odbiłem w lewo wjeżdżając na via Enea Talpino. Przejechałem jeszcze 250 metrów i zatrzymałem się koło przystanku autobusowego na wysokości via Salmeggia. Co ciekawe Danielowi na owym rozjeździe intuicja podpowiedziała ten sam kierunek. Tym samym obaj skończyliśmy podjazd nieco niżej niż planowałem. Dystans 10,1 kilometra od placu na dole do wspomnianego ronda przejechałem w 42:57 (avs. 14,1 km/h z VAM 840 m/h) czyli w dostojnym tempie. Na górze tym razem zabawiliśmy niespełna 10 minut. Mimo bardzo spokojnego zjazdu już kilka minut po szesnastej mieliśmy ósmy etap za sobą. To oznaczało wcześniejszy niż zwykle powrót bo bazy. Dzięki temu wieczorem zdążyliśmy wyskoczyć do Bergamo na zwiedzanie zabytkowego Citta Alta. Starego Miasta na wzgórzu obwarowanego murami o długości aż 6200 metrów. Wzniesiono je w XVI wieku za sprawą Wenecjan, którzy kontrolowali Bergamo już od roku 1428.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3889769028

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3889769028

ZDJĘCIA

IMG_20200809_057

FILM

VID_20200809_152236

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Selvino została wyłączona

Malga Alta di Pora

Autor: admin o 9. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Rovetta (SP56 dir.1 -> SP671)

Wysokość: 1527 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 886 metrów

Długość: 16,4 kilometra

Średnie nachylenie: 5,4 %

Maksymalne nachylenie: 11,2 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Casa Vacanze Doralice w Barzanie była najlepszą z pięciu baz noclegowych na tym wyjeździe. Apartament na pierwszym piętrze z salonem i sypialnią. Duża łazienka ze świetnym prysznicem. Nieco przymała kuchnia, ale wyposażona we wszystko co potrzebne. Luksusy w umiarkowanej cenie 60 Euro za dobę. Przy tym fajna lokalizacja w ładnej i cichej okolicy, choć ledwie 20 minut jazdy autem od centrum Bergamo. Więcej niż trzeba dwóm strudzonym podróżnym. Spokojnie znalazłoby się tu miejsce dla czterech, zaś „na upartego” nawet sześciu osób. Wypoczynek w wersji aktywnej to był temat przewodni ósmej odsłony naszego Giro di Lombardia. Uznałem, że około półmetka wyprawy przyda nam się jeden luźniejszy dzień. Trzymający się głównych założeń programowych pt. „dwie góry dziennie”, lecz wyraźnie łatwiejszy pod względem trasy od każdego z poprzednich jak również następnych etapów. Dlatego na drugą niedzielę wybrałem dwa stosunkowo łatwe wzniesienia. To znaczy o przewyższeniu poniżej 1000 metrów i „przyjaznym” średnim nachyleniu rzędu 5%. Pierwszym miała być 16-kilometrowa wspinaczka z Rovetty do stacji narciarskiej Malga Alta di Pora, zaś drugim 12-kilometrowy wjazd z Nembro do Selvino. Do pokonania w pionie tylko 1500 metrów czyli ciut mniej niż mieli Rafał z Krzyśkiem na swym finałowym podjeździe z Bormio pod Passo dello Stelvio. Mój wybór oznaczał, iż tego dnia zwiedzimy sobie Val Seriana czyli dolinę, która od granic Bergamo biegnie w kierunku północno-wschodnim wzdłuż rzeki Serio. Od podnóża pierwszej góry dzieliło nas przeszło 50 kilometrów w dużej mierze prowadzących po dawnej drodze krajowej SS671. Dostępny na stronie „cyclingcols” profil wzniesienia (dokładniejszy od tego z „archivio salite”) sugerował start w Clusone czyli rodzinnym miasteczku Paolo Savoldellego. Niemniej minimalna stromizna pierwszych dwóch kilometrów zniechęciła mnie do tej opcji. Rovetta, w której swe letnie zgrupowania mają piłkarze Atalanty Bergamo, wydała mi się lepszym rozwiązaniem.

W dużym skrócie podjazd do Malga Alta di Pora prezentował się następująco. Luźny kilometr na dzień dobry. Potem solidne, lecz niezbyt wymagające 7 kilometrów o przeciętnym nachyleniu 5%. Wszystko to na wspomnianej ex-krajówce. Na wysokości Bratto skręt w prawo i wjazd na Via Monte Pora. Na niej pierwszy kilometr płaski, po czym siedem kolejnych o zmiennym nachyleniu i solidnej średniej 7%. W tym na dojeździe do Colle Vareno 3-kilometrowy segment o stromiźnie 8,9%. Malga Alta di Pora to średniej wielkości ośrodek narciarski z 8 wyciągami oraz 30 kilometrami tras dla narciarzy-alpejczyków i snowboardzistów. Latem przyciągający kolarzy zarówno szosowych jak i górskich oraz fanów lotniarstwa i paralotniarstwa. Wybudowano go na zboczach masywu Monte Pora (1880 m. n.p.m.) leżącego w paśmie Prealpi Bergamasche. Jak dotąd tylko raz dostąpił on zaszczytu goszczenia wielkiego Giro d’Italia. W sezonie 2008 zakończył się tu (na wysokości 1453 metrów n.p.m.) 19. etap wyścigu Dookoła Włoch rozegrany na 238-kilometrowej trasie z Legnano przez przełęcze Vivione i Presolana. Wygrał go w pięknym stylu Wasyl Kirijenka jeżdżący w ekipie Tinkoff Credit Systems. Białorusina zapamiętaliśmy przede wszystkim jako znakomitego czasowca. Wszak wywalczył aż cztery medale Mistrzostw Świata w tej specjalności, w tym złoto w amerykańskim Richmond przed pięciu laty. Tym niemniej na Wielkich Tourach wygrał trzy etapy ze startu wspólnego i tylko jedną czasówkę. Z tych pierwszych wyłącznie górskie, dwa na Giro i jeden na Vuelcie (Pena Cabarga-2013). W Monte Pora finiszował na solo z przewagą ponad 4:30 nad Włochem Danilo Di Luką i Rosjaninem Aleksandrem Jefimkinem. Trzy lata później w podobnym stylu triumfował na odcinku do Sestriere prowadzącym przez szutrową Colle delle Finestre. Co godne zauważenia w batalii asów na Monte Pora niesławny Riccardo Ricco nadrobił nad Alberto Contadorem 37 sekund i był bliski przejęcia różowej koszulki lidera. Ostatecznie „El Pistolero” obronił się tak na tym jak i kolejnym górskim etapie do Tirano. Po czym na kończącej 91. Giro czasówce do Mediolanu pozbawił Włocha wszelkich złudzeń.

Niedziela była kolejnym gorącym dniem. Na starcie po wpół do jedenastej mój licznik zanotował już 33 stopni. Z kolei na szczycie około południa 26. Średnia z niespełna 3-godzinnego „nagrania” wyszła 31, zaś maksimum 36 pokazało się pod sam koniec zjazdu. Tym samym upał był tu bodaj trudniejszym przeciwnikiem niż same góry. Po krótkich rozważaniach darowaliśmy sobie pokonanie trzech pierwszych kilometrów ruchliwą drogą SP671. Wybraliśmy znacznie przyjemniejszy, acz bardziej górzysty szlak przez centrum Rovetty i sąsiednią miejscowość Fino del Monte, na którym stromizna dochodziła do 8%. Po płaskim trzecim kilometrze wbiliśmy się na główną drogę na wysokości Ombregno. Przez kolejnych 5 kilometrów chcąc nie chcąc musieliśmy już brnąć pod górę główną arterią Val Seriany. Niekiedy omijając stojące w korkach samochody. Trasa mało przyjemna i niemal cały czas wiodąca w terenie zabudowanym, acz same miejscowości ładne dla oka, w tym te największe jak Castione della Presolana czy Bratto. Po niespełna 28 minutach wspinaczki w końcu opuściliśmy ten zatłoczony trakt skręcając na wschód w stronę Dorgi. Przejechaliśmy razem jeszcze ów płaski kilometr, po czym gdy podjazd odżył odjechałem Danielowi. Cały czyli 4,5-kilometrowy sektor na dojeździe do Colle Vareno pokonałem w 21:58 (avs. 12,2 km/h z VAM 980 m/h). Co ciekawe na wysokości tej górskiej osady droga przez niespełna kilometr biegnie w granicach prowincji Brescia, albowiem tereny te nie należą do Castione, lecz do gminy Angolo Terme. W połowie piętnastego kilometra znów zrobiło się luźniej, więc szybko dojechałem do Malga Alta di Sopra. Po czym za tą stacją trzeba się było jeszcze zmobilizować na ostatni kilometr wspinaczki. Tu ponownie dało się odczuć najazd weekendowych turystów. Liczne samochody porzucone po obu stronach drogi na odcinku kilkuset metrów i wielu spacerowiczów w najróżniejszym wieku. Niemniej udało się dotrzeć do końca asfaltu bez specjalnych slalomów, a nawet nieco dalej. Ominąłem bowiem szlaban i zatrzymałem się dopiero na odsłoniętym zboczu góry z ładnymi widokami na dolinę Seriana i górskie szczyty po jej zachodniej stronie.

Według stravy segment o długości 16,58 kilometra przejechałem w 1h 04:29 (avs. 15,4 km/h z VAM ledwie 816 m/h). Miało być lekko i tak w sumie wyszło. Po kilku minutach dojechał do mnie Daniel, po czym na tej dobrze nasłonecznionej miejscówce spędziliśmy kolejne 20 minut. Jeszcze dłuższy postój zrobiliśmy sobie w ogródku przed barem we wspomnianym Colle Vareno. Nic więc dziwnego, że była to jeszcze jedna góra, na której mniej czasu zajęło nam samo zdobycie szczytu niż zjechanie z mety do samochodu. Ale czy można sobie odmówić kawy z ciastkiem lub chłodniejszego napoju po dobrze wykonanej robocie? Nikt nas przecież nie gonił. Druga góra miała być stosunkowo krótka. Dzień wciąż dość długi. No i daliśmy sobie na wszystkie atrakcje wystarczająco dużo czasu opuszczając bazę kwadrans po dziewiątej. Tymczasem gdy my najpierw autem, a potem na rowerach poznawaliśmy dolinę Seriana oraz łagodną Monte Pora nasi kompani znad Lago di Como czyli Krzychu i Rafa mieli znacznie trudniejszy orzech do zgryzienia przed 1100-kilometrowym transferem do Gorzowa. Około wpół do dziesiątej ruszyli na nierówny pojedynek cyklisty-amatora z prawdziwym gigantem. Legendarną przełęczą Stelvio leżącą na wysokości aż 2758 metrów n.p.m., przeszło półtora tysiąca metrów ponad Bormio. Rafał zdobył ją już w 2015 roku od trudniejszy tyrolskiej strony czyli ze startem w Prato allo Stelvio. Dla Krzyśka tego rodzaju pułap byłby nowością, gdyby nie sobotnia Gavia. W każdym razie na Stelvio pobił swój prywatny rekord jeśli chodzi o amplitudę wspinaczki, bowiem dotychczas zrobił maksymalnie 1524 metry na pirenejskiej Col de Tentes. W przyjemnej temperaturze sięgającej 22-23 stopni wykonali swe trudne zadanie w czasie poniżej dwóch godzin. W każdym razie Rafał pokonał to 22-kilometrowe mega-wzniesienie w 1h i 55 minut. O Krzychu świadczą zdjęcia i relacje, albowiem podobnie jak przed dwoma laty również na tym wyjeździe był kolarzem anty-systemowym czyli nieuchwytnym dla stravy. „Ragazzi grazie per Vostra compania & arrivederci nella prossima stagione”.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3889762181

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3889762181

ZDJĘCIA

IMG_20200809_001

FILMY

VID_20200809_120918

VID_20200809_121839

VID_20200809_125346

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Malga Alta di Pora została wyłączona

Valico di Valcava

Autor: admin o 8. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Foppenico (SP177->SP179)

Wysokość: 1336 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1105 metrów

Długość: 14,8 kilometra

Średnie nachylenie: 7,5 %

Maksymalne nachylenie: 16,8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Z Ballabio ku dolinie rzeki Adda zjechaliśmy „krajówką” SS36 omijając centrum Lecco. Po czym ruszyliśmy na południe drogą SP639. W Calolziocorte zrobiliśmy krótki postój, by Daniel mógł kupić baterię do swego licznika. Choć była sobota i pora sjesty udało nam się znaleźć odpowiedni sklep. Następnie wpadliśmy jeszcze na małe zakupy spożywcze do jednego z przydrożnych marketów, aby mieć zapas produktów przed „handlowo niepewną” niedzielą. Dopiero wtedy zaczęliśmy szukać podnóża naszej drugiej góry. Z profilu tego wzniesienia wiedziałem, że start wspinaczki znajduje się na styku SP177 i SP179 około półtora kilometra przed miejscowością Torre de’ Busi. Na wysokości Foppenico wjechaliśmy na pierwszą z owych dróg, która po chwili przy zmiennym nachyleniu zaczęła wyraźnie się wznosić. Niebawem minęliśmy białą tablicę z napisem Torre de’ Busi, więc pomyślałem, iż czas już najwyższy rozglądać się za miejscem na pozostawienie auta. Zatrzymaliśmy się nieopodal bocznej uliczki prowadzącej do osady Favirano. Uznałem, że przejechany dopiero co autem odcinek pod górę to uwidoczniony na znanych mi przekrojach wzniesienia wstęp do całej góry. To znaczy stosunkowo łatwy segment o długości półtora kilometra. Dlatego po wskoczeniu na rowery zrazu zjechaliśmy w stronę Foppenico, a ściślej do miejsca, gdzie droga nr 177 zaczęła się wznosić. Dopiero później okazało się, że wysiedliśmy z samochodu na poziomie ledwie 330 metrów n.p.m. To znaczy nie dojechaliśmy nawet do oficjalnego początku wspinaczki pod Valcavę wytyczonego na wysokości niespełna 400 metrów. Co więcej cofając się jeszcze o 1,7 kilometra „straciliśmy” kolejne sto metrów wysokości. Tym samym startując z tak niskiego pułapu dodaliśmy sobie dobre trzy kilometry podjazdu. Wprowadziło to potem nieco zamieszania do naszych umysłów w trakcie męczącej wspinaczki. Niemniej warto było przejechać ów wstęp do właściwego wzniesienia, gdyż był to całkiem solidny odcinek o średnim nachyleniu 5,7%. Dzięki temu też była to nasza kolejna góra o przewyższeniu ponad 1000 metrów.

Podręcznikowa Valico di Valcava w swej trudniejszej zachodniej postaci to podjazd o długości 11,8 kilometra i przewyższeniu 942 metrów czyli ze średnim nachyleniem 8%. Start wskazany jest w miejscu, gdzie opuszcza się drogę SP177 i wjeżdża na górską SP179. Przełęcz leży na grzbiecie górskim Costa Albenza pomiędzy niewysokimi szczytami Monte Tesoro (1431 m. n.p.m.) i Monte Linzone (1392 m. n.p.m.). Najwyższy punkt drogi przebiega obok wyniosłych masztów radiowo-telewizyjnych, które swego czasu obsługiwały stacje ze sporej części północnej Italii. Droga przez ową przełęcz łącząca Valle San Martino (na zachodzie) z Valle Imagna (na wschodzie) powstała dopiero w połowie lat 70. aby zapewnić obsługę techniczną tych ważnych konstrukcji. Przełęcz zawdzięcza zaś swą nazwę niewielkiej osadzie leżącej na zachodnim zboczu góry. Co ciekawe od wschodu można dotrzeć w to miejsce aż na trzy sposoby w zależności od przyjętego punktu startu. Lecąc placem po mapie z północy na południe można rozpoczynać wspinaczki w miejscowościach: Sant’ Omobono, Capizzone lub Almenno San Bartolomeo. Wszystkie mają przewyższenia rzędu 900-1000 metrów czyli podobne do strony zachodniej, lecz są nieco dłuższe i przez to łagodniejsze. Łączą się one z sobą na 5 kilometrów przed finałem w okolicy Costa Valle Imagna. Warto przy tym zauważyć, iż wschodnie wersje tej kolarskiej góry znane są pod inną nazwą tzn. Valico di Ca’ Perucchini. Pomimo swej niewielkiej wysokości Valcava jest obecnie najwyższą drogową przełęczą w całości położoną na terenie prowincji Bergamo. Znacznie od niej wyższe przełęcze San Marco czy Vivione stanowią bowiem punkt graniczny z prowincjami Sondrio czy też Brescia. Zachodni podjazd pod Valcavę podzielić można na cztery segmenty. Najpierw mamy tu lekkie 1,5 kilometra na dojeździe do centrum Torre de’ Busi czyli odcinek o skromnym nachyleniu 2,7%. Potem solidne 6 kilometrów o średniej 7,7%, na którym mijamy wioskę San Marco. Następnie sławetne „muro” czyli 3-kilometrowy sektor o stromiźnie 11,3% z maksami do 18%! W końcu zaś od wirażu przy Ca’ dei Magnani finałowe 1300 metrów o średniej 7,3%.

Ta właśnie Valcava w opinii wielu ekspertów jest najtrudniejszym podjazdem jaki kiedykolwiek pojawił się na często zmienianej trasie wyścigu Giro di Lombardia. Dodać by można, iż najcięższym w dziejach wszystkich pięciu kolarskich „monumentów”. Zdaniem niektórych fachowców nawet zbyt trudnym jak na program imprezy klasycznej. Owszem Muro di Sormano jest od niej bardziej strome, ale nie ma nawet dwóch kilometrów długości. Natomiast tu mamy do czynienia z długą i zarazem stromą wspinaczką, która na każdym z trzech Wielkich Tourów godna byłaby miana premii co najmniej pierwszej kategorii, jeśli nie po prostu tej najwyższej. Uczestnicy GdL po raz pierwszy musieli się z nią zmierzyć podczas 80. edycji „La corsa delle foglie morte” czyli w sezonie 1986. Wyścig ten wygrał Włoch Gianbattista Baronchelli (drugi kolarz Giro d’Italia 1974 i 1978 oraz wicemistrz świata z roku 1980), zaś do historii przeszedł kryzys jaki na Valcavie zaliczył słynny Francuz Laurent Fignon. Kolejną edycję z Valcavą wygrał inny Włoch Moreno Argentin („Książę Ardenów” i mistrz świata z sezonu 1986). Warto zauważyć, iż podjazd ten znajdował się na przeszło sto kilometrów przed metą, która na kilka lat wróciła do Mediolanu, a mimo to potrafił decydować o losach wyścigu! W 1988 roku Francuz Charly Mottet zaatakował na Valcavie, zaś prowadzenie objął podczas zjazdu z niej i ostatecznie wygrał na solo po 105-kilometrowym rajdzie. Rok później przebił go Szwajcar Tony Rominger, który ostatniego kompana wczesnej ucieczki zostawił jeszcze na podjeździe, po czym przejechał samotnie 113 kilometrów i triumfował na mediolańskiej Corso Venezia z przewagą przeszło dwóch i pół minuty nad Francuzem Gillesem Delionem. Ten zaś wygrał rok później też na trasie z Valcavą, ale już na mecie w Monzy i po finiszu z 5-osobowej grupki. Potem nasza góra wróciła na szlak GdL w latach 2011-13, gdy finisz tej imprezy przeniesiono do Lecco. Natomiast po raz ostatni pojawiła się na nim w sezonie 2016, gdy organizatorzy Il Lombardia opracowali trudniejszą niż zwykle trasę do mety w Bergamo. Dzięki temu rządzili na niej czterej górale, spośród których najszybszy na finiszu był Kolumbijczyk Jhoan Esteban Chaves.

Na koniec owych wspominek z „wielkiego kolarskiego świata” trzeba jeszcze dodać, iż w roku 2012 zachodnia Valcava zadebiutowała w końcu na trasie Giro d’Italia. Miało to miejsce we wstępnej fazie etapu kończącego się 8-kilometrowym podjazdem z Ballabio na Piani Resinelli. Premię górską wygrał na niej bohater dnia czyli Matteo Rabottini. Podjazd pod Valcavę zapowiadał się na jeden z trudniejszych podczas naszej wyprawy, także dlatego iż musieliśmy go zrobić w drugiej kolejności będąc już „zmiękczeni” inną solidną wspinaczką. Dodatkowym „hamulcem” okazały się iście afrykańskie warunki atmosferyczne. Gorących dni na tym wyjeździe nam nie brakowało, lecz ten był bodaj najgorszym z nich. Wystarczy, iż podam kilka liczb. Temperatura na starcie 38 stopni, po chwili max. czyli 39! Średnia z całego wzniesienia 33. Na przełęczy w cieniu 28, zaś w słońcu 34. Nawet po zjeździe do auta, choć dochodziła już godzina osiemnasta mój licznik zanotował 31. Jednym słowem „ostry piekarnik”, a kto mnie zna ten wie że to nie moje warunki do jazdy. Zresztą taki gorąc „dusi” albo przynajmniej ogranicza każdego cyklistę. Dlatego zacząłem spokojnie, pamiętając o kryzysie, który dopadł mnie parę dni wcześniej na nieco łatwiejszej Passo della Cava. Daniel zaczął energiczniej, ale nie miałem zamiaru za wszelką cenę trzymać jego koła. Mój kompan jako pierwszy ukończył zatem 3-kilometrowy odcinek wiodący po drodze SP177. Za boiskiem we wiosce San Gottardo trzeba było odbić w lewo i wjechać na SP179. Po pewnym czasie doszedłem kolegę, który najwyraźniej zaczął płacić cenę za swój zbyt mocny początek. Gdy na wyjeździe z Torre de’ Busi zrobiło się stromiej jechałem już sam. Droga ta wiodła cały czas w kierunku północno-wschodnim, krętym szlakiem przez 14 serpentyn. Na początku ósmego kilometra przejechałem przez San Marco i mając w pamięci profil wzniesienia błędnie zakładałem, iż już niebawem będę musiał powalczyć z grawitacją na najtrudniejszym sektorze tej góry.

Tymczasem skończył się ósmy kilometr, potem dziewiąty i dziesiąty, a tu owszem było dość stromo, lecz żadnej przeraźliwie ściany nie napotkałem. Myślałem, że jeśli zostały mi do pokonania niespełna dwa kilometry to „doniesienia” o tego typu przeszkodzie były mocno przesadzone. Wtedy oczywiście nie wiedziałem, iż de facto przejechałem dopiero siedem kilometrów „prawdziwej” Valcavy i to co najgorsze dopiero przede mną. Niebezpieczeństwo czaiło się za rogiem, a właściwie za zakrętem w prawo po przejechaniu 7,5 kilometra na drodze SP179. Minąłem nastoletnich chłopaczków, którzy mieląc bardzo dzielnie na rowerach górskich próbowali wdrapać się tą górę. Szczęśliwie największa stromizna czyli owe 18% czekała mnie na krańcu pierwszej 300-metrowej ścianki. Potem przez kolejne dwa i pół kilometra tylko pozornie było łatwiej. Nachylenie niemal cały czas dwucyfrowe, momentami sięgające 14 czy nawet 17%. Tymczasem sił w tym upale szybko ubywało. Jakoś udało mi się zmęczyć ten morderczy sektor (bez przystanku). Według stravy segment pod nazwą „Il Muro su Valcava” pokonałem w 19:34 (avs. 8,4 km/h z VAM 1011 m/h). Niegdyś na tego typu „ścianie” za dobre tempo uznałbym VAM na poziomie 1200. Teraz jednak ze słabszą formą i w tym piekielnym upale walczyłem głównie o przetrwanie. Dopiero mijając ostatni wiraż na wysokości Ca’ dei Magnani poczułem się „bezpieczny”. Potem 600 metrów przed finałem minąłem jeszcze zjazd do osady Valcava i wkrótce po blisko 73 minutach wspinaczki zameldowałem się na przełęczy. Na segmencie o długości 11,7 kilometra czyli  oficjalnej Valcavie spędziłem zaś 1h 00:34 co dało średnią prędkość 11,6 km/h i VAM 933 m/h. Nie stanąłem jednak na zakręcie w najwyższym punkcie drogi. Przejechałem jeszcze kilkadziesiąt metrów, chcąc schować się na zacienionym wschodnim zboczu góry. Potem wróciłem na gwarną przełęcz, by w widocznym miejscu poczekać na Daniela. Spędziłem na tej mecie dobre 40 minut, z czego kilka czekając na przyjazd kolegi. Podjazd dał nam obu ostro popalić. Poratowaliśmy się zatem zimnymi napojami sprzedawanymi w jednym z dwóch „food truck’ów”.

Gdy my zdobywaliśmy Piani Resinelli i staraliśmy się nie polec na Valcavie u północnych rubieży Lombardii dwaj inni śmiałkowie walczyli ze srogim górskim terenem na swym królewskim etapie. Za moją namową Rafał zdecydował się przenieść start i metę ich mega-trasy z Bormio do Grosio. W ten sposób obie zaplanowane premie górskie mogli pokonać relatywnie wcześnie i na ostatnich 50 kilometrach mieć już niejako „z górki”. Po drodze atrakcje tylko z „górnej półki”. Najpierw podjazd z Mazzo in Valtellina na Passo della Foppa, lepiej znaną jako Mortirolo (1857 metrów n.p.m.). Bardzo stroma wspinaczka o długości 12,1 kilometra przy średniej 10,9%! Na której środkowy 6-kilometrowy segment ma średnie nachylenie 12,5 i maksymalne aż 18%. W historii Giro na Mortirolo wjeżdżano 14-krotnie, w tym 11 razy drogą wybraną przez Gorzowian. Ten cel Rafa i Żbiku osiągnęli już na 17 kilometrze swej trasy. Potem zjechali do Monno i pokonali 18-kilometrowe falsopiano do Ponte di Legno. Następnie po krótkim zjeździe musieli stawić czoło Gavii (2621 m. n.p.m.). Trzeciej pod względem wysokości drogowej przełęczy Włoch. Górze nie tylko wielkiej, lecz również stromej. Mimo długości 16,4 kilometra ma ona średnio 8,1% mimo tego, iż pierwsze 3 kilometry trzymają na poziomie tylko 5%. Wyżej jest już bardzo ciężko, zaś chwilowe stromizny sięgają 14 i 16%. Gavia na Giro wystąpiła 10-krotnie i to zazwyczaj w swej trudniejszej południowej wersji. Do legend tego wyścigu przeszły zaś wydarzenia z jej debiutu w roku 1960 i przede wszystkim ze śnieżnego etapu w sezonie 1988. Pomimo jazdy na wyższej wysokości nasi koledzy też musieli zmagać się z sobotnim upałem. Na Mortirolo jak i sporej części podjazdu na Gavię sięgała ona 27-28 stopni, co Krzyśka niemal nie wykończyło na skutek odwodnienia. Jednak wjechawszy na swą drugą górę byli już niemal „w domu”, więc poradzili sobie z tym trudnym wyzwaniem. Przejechali dystans 114 kilometrów z łącznym przewyższeniem 3006 metrów w czasie 6h 17:02 (avs. 18,1 km/h), przy czym na trasie spędzili w sumie nieco ponad 8 godzin. Całą przygodę skończyli tuż przed dwudziestą. My dojechawszy do Barzany około dziewiętnastej, w tym momencie spożywaliśmy już pierwszą kolację pod dachem Casa Vacanze Doralice.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3884137097

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3884137097

ZDJĘCIA

IMG_20200808_051

FILM

VID_20200808_165900

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Valico di Valcava została wyłączona

Piani Resinelli (Rifugio Soldanella)

Autor: admin o 8. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Lecco (via Don Giuseppe Pozzi -> SP62)

Wysokość: 1354 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1125 metry

Długość: 15,6 kilometra

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 14,1 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W sobotnie przedpołudnie musieliśmy się pożegnać z naszymi kolegami z Gorzowa. Krzysiek i Rafał przyjechali do Italii „tylko” na dziewięć dni. Swoje krótsze „Giro” chcieli jednak zakończyć z przytupem. Przez cały tydzień zwiedzali z nami stosunkowo niskie, acz bynajmniej nie łatwe podjazdy wokół Lago di Como. Finałowy weekend swych włoskich wakacji przeznaczyli zaś na trzy najsłynniejsze kolarskie góry Lombardii. W tym te dwie zdecydowanie najwyższe. W tym celu wyjeżdżając z Bellano skierowali się w stronę Morbegno. Następnie przejeżdżając praktycznie całą Valtellinę dotarli do Bormio. Ten słynny ośrodek narciarski miał być ich przystanią na ostatnią noc we Włoszech i zarazem bazą wypadową do kolejnych kolarskich podbojów. To znaczy zarówno do sobotniego „Medio Fondo” na pograniczu prowincji Sondrio i Brescia, jak również do wspinaczki pod Passo dello Stelvio zaplanowanej na niedzielne przedpołudnie. O tym czego nasi kompani dokonali będzie jeszcze okazja wspomnieć przy okazji kolejnego wpisu. Tymczasem ja z Danielem miałem się tego dnia przenieść do Barzany pod Bergamo, skąd od niedzieli mieliśmy ruszać na kolejne cztery etapy naszej wyprawy. Jednak po drodze niejako na pożegnanie z prowincją Lecco czekały nas jeszcze dwie ciekawe wspinaczki. Zaiste nie tak trudne i słynne jak Mortirolo czy Gavia stojące tego dnia na szlaku Rafy i Krzycha. Niemniej bezsprzecznie obie wymagające i do tego z ciekawą kolarską przeszłością. Pierwszą miał być blisko 16-kilometrowy podjazd z Lecco na Piani Resinelli, zaś drugim ledwie 12-kilometrowy (acz bardzo sztywny w końcówce) wjazd z Torre de Busi na Valico di Valcava. Ostatecznie oba te wzniesienia udało mi się jeszcze nieco „podrasować”. W pierwszym przypadku wydłużając całą wspinaczkę o kilkaset stromych metrów, zaś w drugim zaczynając podjazd niżej niż to sugerował jakikolwiek książkowy czy internetowy profil.

Nasz pierwotny program zakładał pierwszy przystanek w Lecco. Mieście liczącym 48 tysięcy mieszkańców, które w latach 2011-13 organizowało finisz Giro di Lombardia. To na jego ulicach monument ten wygrali: Szwajcar Olivier Zaugg oraz dwukrotnie Katalończyk Joaquin Rodriguez. To właśnie tutaj na mecie edycji z roku 2013 jako trzeci finiszował Rafał Majka. Tym niemniej już nawet w mieście tej wielkości można się pogubić. Niekiedy w plątaninie ulic trudno znaleźć szlak mający nas wyprowadzić z danej miejscowości ku wybranej górze. Tak było w tym przypadku, więc po paru minutach zmieniliśmy oryginalny plan. Zamiast do skutku szukać drogi SP62 postanowiliśmy wskoczyć na „krajówkę” SS36racc i czym prędzej podjechać do Ballabio. Miasteczka leżącego na ósmym kilometrze czekającego nas wzniesienia. Na tej wysokości bez trudu odnaleźliśmy szukaną drogę, zaś nasz samochód zostawiliśmy przy rondzie, od którego zaczyna się górna część owej wspinaczki. Tym samym etap 7a zaczęliśmy od przeszło 7-kilometrowego zjazdu do Lecco, zapoznając się przy tej okazji z dolną fazą podjazdu. Piani Resinelli jak dotąd dwukrotnie gościło uczestników Giro d’Italia. Po raz pierwszy w roku 1962, gdy etap szesnasty z metą w tej stacji wygrał Hiszpan Angelino Soler. Zwycięzca Vuelty z sezonu 1961 na owym Giro nie liczył się w „generalce”, lecz za to skutecznie polował na etapowe sukcesy. Zgarnął w sumie trzy, zaś ten był jego drugim. Finiszował tu z przewagą 1:27 nad Włochem Franco Balmamion’em, późniejszym triumfatorem całego wyścigu. Dokładnie pół wieku później zakończył się tu odcinek piętnasty 95. edycji Giro. Po 150-kilometrowej ucieczce zwyciężył Włoch Matteo Rabottini, który na tej imprezie wygrał też klasyfikację górską. Jako jedyny z grupy uciekinierów odparł on na ostatnich metrach pościg wspomnianego już Rodrigueza. Dynamiczny „Purito” zyskał tego dnia 25 sekund nad faworytami gospodarzy: Ivanem Basso i Michele Scarponim oraz 39 sekund nad Ryderem Hesjedalem, któremu odebrał koszulka lidera. W sumie przejechał w „maglia rosa” aż 10 etapów, lecz mediolańska czasówka ostatecznie przechyliła szalę zwycięstwa na stronę Kanadyjczyka.

Wspinaczkę zaczęliśmy kilka minut po jedenastej przy temperaturze 33 stopni. Pierwszy kilometr przejechaliśmy po: via Don Giovanni Pozzi i corso Giacomo Matteotti, po czym wpadliśmy na drogę SP62. Na początku trzeciego kilometra wyjechaliśmy z Lecco i niebawem minęliśmy Malavedo oraz Laorcę. Na tym odcinku Daniel dyktował mocne tempo, ale jakoś udało mi się za nim utrzymać. Podjazd stopniowo stawiał coraz wyższe wymagania. Wkrótce pokonaliśmy 2-kilometrowy sektor o średniej 8,5%, zaczynający się przed Pomiedo. Na początku siódmego kilometra wjechaliśmy na kilometrowe falsopiano, które doprowadziło nas do centrum Ballabio (7,2 km). Na wspomnianym rondzie odbiliśmy w lewo za plecami zostawiając nasz „wóz techniczny”. Zaczęliśmy nieco trudniejszy od dolnego, lecz bez wątpienia przyjemniejszy dla oka (widoki) i ucha (mniejszy ruch), górny segment tego wzniesienia. Co ciekawe do roku 1980 był on drogą płatną. Tu najpierw mieliśmy do pokonania półtora kilometra o średniej 9,1%. Potem zaś malowniczy odcinek z tuzinem serpentyn wiodący wzdłuż zbocza Costa Adorna. Było gorąco, lecz na szczęście nieco cienia dawały rosnące wzdłuż wąskiej drogi drzewa, przede wszystkim sosny piniowe. Po słabszych pierwszych kilometrach jeszcze przed półmetkiem przejąłem prowadzenie i zacząłem dyktować swoje tempo. Nie za mocne, gdyż w tym upale nie chciałem szaleć. Jednak ostatecznie okazało się ono nieco za mocne dla mojego kompana. Na Piani Resinelli dotarłem w 69 minut. Segment o długości 14,3 kilometra liczony od wjazdu na Corso Matteotti pokonałem w 1h 07:54 (avs. 12,7 km/h z VAM tylko 903 m/h). Niemniej zamiast wjeżdżać na duży i płaski już parking, skorzystałem jeszcze z biegnącej na prawo stromej dróżki do Rifugio Soldanella. Tym sposobem dodałem sobie jak i koledze, który ambitnie ruszył moim śladem, jeszcze 600 metrów podjazdu o średniej 11% i max. 14%. Zatrzymaliśmy się dopiero tam, gdzie szosa zmienia się w pieszy szlak na szczyt Grigna Meridionale (2184 m. n.p.m.). Spoglądając w przeciwną stronę widzieliśmy zaś leżące jakieś 1100 metrów poniżej schroniska Lago di Garlate. Jeziorko, które za sprawą rzeki Adda jest przedłużeniem wschodniego ramienia Lago di Como.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3884111640

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3884111640

ZDJĘCIA

IMG_20200808_001

FILMY

VID_20200808_122604

VID_20200808_130239

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Piani Resinelli (Rifugio Soldanella) została wyłączona

Alpe Giumello

Autor: admin o 7. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Bellano (SP66)

Wysokość: 1548 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1343 metry

Długość: 19,6 kilometra

Średnie nachylenie: 6,9 %

Maksymalne nachylenie: 13,4 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W dolnej połowie zjazdu z Valico di Moncodano dało się już odczuć upał panujący tego dnia nad Lago di Como. Temperaturka powyżej 30 stopni towarzyszyła nam od Esino Lario po Bellano. Krzysiek i Rafał byli już „wolni”, gdyż swój plan na „ulgowy” piątek właśnie przerobili. W drodze powrotnej do bazy mogli sobie pozwolić na zwiedzanie Varenny. Miejscowości uważanej za jedną z najładniejszych pośród wielu wyrosłych nad brzegami jeziora Como. Ja wraz z Danielem pojechałem prosto do domu, by schować się przed palącym słońcem. Mieliśmy na ten dzień zaplanowany jeszcze jeden górski odcinek specjalny. Do tego trudniejszy od pierwszego. Bliskość „La Casa Azzurra” była w tych godzinach nieoceniona. Mogliśmy wpaść do naszego apartamentu na półtorej czy nawet dwie godzinki. Urządzić sobie prawdziwą sjestę. Zatem zjedliśmy mały obiad i uzupełniliśmy płyny. Znaleźliśmy czas na krótkie „leżakowanie”. Ja przed ponownym wyjściem założyłem nawet nowe ciuchy kolarskie. Jednym słowem zrobiłem wszystko co tylko możliwie by poczuć się odświeżonym i odrobinę zregenerowanym przed kolejnym nierównym pojedynkiem kolarza amatora z wielkimi Alpami. Gdy kwadrans po trzeciej wróciliśmy na ulice Bellano powietrze zdawało się być jeszcze gorętsze niż przed dwoma godzinami. Odczucia te znalazły swe potwierdzenie w późniejszych odczytach z mojego Garmina, który na pierwszych kilometrach tej wspinaczki zanotował maksymalną temperaturę aż 34 stopni. W tych ciężkich warunkach przyszło nam zaatakować Alpe Giumello. Najwyższe szosowe wzniesienie w rejonie Valsassina i zarazem najtrudniejszy kolarski podjazd na wschodnim brzegu Lago di Como. Autor strony „cyclingcols” wycenił tą premię górską na 1009 punktów. Tylko jedna góra po tej stronie jeziora mogła się z nią równać. To jest nasza środowa wspinaczka pod Rifugio Roccoli del Lorla warta 1007 oczek. Zresztą nie tylko ich skala trudności jest zbliżona. Wzniesienia te wykazują jeszcze parę innych podobieństw.

Wystarczy spojrzeć na mapę czy profile owych podjazdów. Oba górskie szlaki biegną najpierw na wschód, by następnie obrać zdecydowanie północny kierunek. W dolnych fazach tych podjazdów obie prowincjonalne drogi wiją się po licznych serpentynach, by dopiero po jakimś czasie śmielej oddalić się od brzegów jeziora. W końcu zaś finałowe segmenty obu wspinaczek są tymi zdecydowanie najtrudniejszymi. Przy tym Roccoli dei Lorla ma bardziej stromą końcówkę, lecz finał z Alpe Giumello będąc nieco „łagodniejszy” jest za to dwukrotnie dłuższy. W książce „Passi e Valli in Bicicletta. Lombardia-1” wzniesienie to podzielono na trzy zasadnicze segmenty. Dolny o długości 7 kilometrów i amplitudzie 464 metrów czyli o średnim nachyleniu 6,6%. Środkowy również 7-kilometrowy z przewyższeniem 312 metrów i przeciętną tylko 4,5%. No i w końcu ten górny, gdzie na dystansie 6 kilometrów mieliśmy pokonać w pionie aż 543 metry przy średniej stromiźnie rzędu 9,5%. Tak w zarysie prezentował się nasz popołudniowy przeciwnik. Przez pierwsze 14 kilometrów mieliśmy się trzymać drogi SP66, po czym tuż przed miejscowością Narro wjechać na węższą Via Monte Muggio, by na niej dokończyć dzieła. Można było mieć tylko nadzieję, iż nie „samozniszczenia”. Z naszej bazy do początku podjazdu w północnej części Bellano mieliśmy ledwie 700 metrów, więc jadąc drogą SP72 już po chwili byliśmy u podnóża. Na pierwszych kilometrach mieliśmy niezły slalom. Już po przejechaniu 50 metrów nadzialiśmy się na pierwszy wiraż. Przed końcem pierwszego kilometra musieliśmy czterokrotnie zmienić kierunek jazdy. Nie bez podstaw autorzy wspomnianej książki orzekli, iż na Alpe Giumello mamy do czynienia ze swoistym „przedawkowaniem serpentyn”. Na całej górze naliczyli oni aż 40 „tornanti”, z czego 23 na pierwszych 7 kilometrach. Daniel najwyraźniej był pod wrażeniem dokuczającej nam temperatury. Na początku naszej wspinaczki co parę minut informował mnie o tym jak ona rośnie. Gdy grubo przekroczyła 30 stopni poprosiłem go by „hiobowe wieści” zachował dla siebie.

Przez pierwsze 2500 metrów jechaliśmy w terenie zabudowanym, mijając Ombriaco i Lezzeno. Pod koniec trzeciego kilometra droga, już otoczona lasami, skręciła na południe biorąc kurs na Pradello. Na ósmym kilometrze przejechaliśmy przez Vendrogno, za którą to miejscowością podjazd nieco odpuścił. W Inesio po przejechaniu 8,2 kilometra minęliśmy Chiesa di San Lorenzo Martire i po chwili zawróciliśmy na północny-zachód. Około półmetka podjazdu trzeba było pokonać trudniejszy kilometr o średniej 8,5%. Następnie szosa znów skierowała się na wschód. W połowie dwunastego kilometra zrobiło się luźniej, więc jadąc szybciej dotarliśmy do Narro w czasie 55:22 (avs. 13,9 km/h). Zależało mi na tym by na finałowy odcinek tego podjazdu wjechać razem. Wyjazd z drogi SP66 łatwo było przeoczyć. Chcąc kontynuować wspinaczkę pod Alpe Giumello tuż przed wjazdem do wioski należało wziąć ostry zakręt w lewo i nieomal zawrócić. Teraz został nam do pokonania najgorszy odcinek. Przynajmniej było już pewne, że nikt nie zrobi zbędnych kilometrów. Trzeba było pokonać jeszcze sześć. Tylko i aż tyle, zważywszy na fakt, iż każdy z 500-metrowych odcinków tej końcówki trzymał na poziomie od 8,2 do 10,2%, zaś maksymalna stromizna przekraczała 13%. Tu każdy z nas musiał już sobie radzić po swojemu. Ja miałem jeszcze zapas „paliwa”, więc ten stromy finał pokonałem w tempie niezłym, acz dalekim od dobrego. Sektor o długości 5,95 kilometra zmęczyłem w 34:36 (avs. 10,3 km/h z VAM 961 m/h). Najdłuższy segment całej góry czyli 19,03 kilometra przejechałem zaś w 1h 30:52 (avs. 12,6 km/h). Daniel kończył już na „oparach energii”, tracąc do mnie z grubsza minutę na każdym z ostatnich kilometrów. Niemniej tym większy szacun, że przetrwał i pokonał tą piękną górę pomimo ewidentnego kryzysu. Naszą metą były parking z widokiem na szczyt Monte Croce di Muggio (1799 m. n.p.m.). Alpe Giumello ma swoich fanów sportu o każdej porze roku. Zimą służy narciarzom, zaś latem paralotniarzom. Na szczęście działa tu również restauracja Capanna Vittoria, więc strudzeni cykliści mają się gdzie zatrzymać na kawkę lub coś pożywniejszego. Nie zmarnowaliśmy tej okazji, więc ostatecznie do Bellano zjechaliśmy tuż przed dziewiętnastą.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3879541096

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3879541096

ZDJĘCIA

IMG_20200807_055

FILMY

VID_20200807_170012

VID_20200807_170226

Napisany w 2020a_Lombardia | Możliwość komentowania Alpe Giumello została wyłączona