banner daniela marszałka

Archiwum: '2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence' Kategorie

Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence

Autor: admin o 15. stycznia 2021

Górskie zakątki Starego Kontynentu zwiedzam od blisko dwóch dekad, a dopiero po raz drugi przyszło mi ruszyć na kolejną wyprawę we wrześniu. Pierwszy tak późny kalendarzowo wyjazd miał miejsce w 2015 roku. Zarówno tamten do Ligurii i Piemontu, jak i tegoroczny we francuskie Alpy Nadmorskie i Prowansalskie nie był przewidziany w tak późnym terminie. Oba zostały wymuszone okolicznościami. Przed pięciu laty powód tego „czasowego poślizgu” był natury stricte prywatnej. Zerwanie więzadeł prawego barku po upadku na czerwcowym treningu, ledwie dwa tygodnie przed planowanym wypadem i około miesięczna rehabilitacja związana z tym faktem. Tym razem przyczyną późno-letniej wycieczki w Alpy było zjawisko o charakterze globalnym. Niesławny Covid-19, który od początku roku 2020 ostro miesza w życiu mieszkańców Błękitnej Planety. Szczęśliwie w moim i mojej rodziny nie wywołał on wielkich wstrząsów. Ot mniej rodzinnych spotkań, inna organizacja pracy zawodowej i konieczne roszady w programie wakacyjnych podróży. Musiałem „ścieśnić” terminy swych rowerowych eskapad. Mimo to jakimś cudem między jedną a drugą falą pandemii udało mi się zorganizować i odbyć dwie alpejskie wycieczki. W dodatku zakończone zdobyciem aż 59 nowych premii górskich.

Celem mojej drugiej wyprawy w sezonie 2020 były Alpy francuskie, a ściślej ich południowa tercja przylegająca do Morza Śródziemnego. W ujęciu północ-południe zwiedzałem teren od wysokogórskiej doliny Ubaye po słynne Lazurowe Wybrzeże. To był mój jedenasty wypad rowerowy do Francji. Tematem sześciu z dziesięciu wcześniejszych wypraw do tego kraju były Alpy. Swoją przygodę z tymi górami zacząłem od południowego podjazdu na legendarną przełęcz Col d’Izoard. Właśnie we francuskich Alpach zaliczyłem swe pierwsze wyścigi z gatunku „Granfondo” czyli: La Marmotte 2005 i 2006 oraz L’Etape du Tour 2006. Każdy z nich kończąc bardzo wyczerpującą (na skutek wcześniejszych premii i dystansu) wspinaczką do stacji L’Alpe d’Huez. Po raz trzeci we francuskie Alpy dotarłem w 2009 roku. Tym razem zwiedzałem je przez dwa tygodnie, przy okazji zaliczając L’Etape z metą na Mont Ventoux. Czwarte spotkanie miało miejsce w sezonie 2013 podczas niezapomnianej wyprawy pod szyldem Route Grandes Alpes. Na trasie od jeziora Genewskiego do Morza Śródziemnego i z powrotem, aż dwanaście z czternastu odcinków wiodło w całości lub częściowo po francuskich szosach. Mimo tych czterech wizyt wciąż sporo zostało mi do zobaczenia w tej części Alp Zachodnich.

Przed kilkoma laty zbadałem temat bliżej i uznałem, iż warto byłoby zaliczyć jeszcze co najmniej sto alpejskich podjazdów na ziemi francuskiej. Oczywiście realizację tak śmiałego planu musiałem rozłożyć na lata. Cały obszar francuskich Alp podzieliłem sobie zatem na trzy strefy: północną, centralną i południową. Zacząłem to zwiedzanie właśnie w takiej kolejności. To znaczy w czerwcu 2017 roku od departamentów Haute-Savoie & Savoie. Wespół z Darkiem Kamińskim i Tomkiem Busztą, zaś od piątego dnia także z Romkiem Abramczykiem i Piotrem Podgórskim „rozpracowałem” w sumie 29 kolarskich wzniesień po francuskiej stronie. Dwa lata później w tym samym wczesno-czerwcowym terminie wybrałem się z Darkiem i Tomkiem na zwiedzanie kolarskich podjazdów w departamentach Isere & Hautes-Alpes. Znów wpadło mi do kolekcji 29 premii górskich poczynając od Saint-Nizier-du-Moucherotte w okolicy Grenoble po unikalną Col du Parpaillon górującą nad Embrun. Pozostało już tylko dopiąć celu i rozegrać ostatnią tercję potyczki z francuskimi Alpami. Jej sceną musiały być górskie szosy departamentów Alpes-Maritimes oraz Alpes-de-Haute-Provence, acz finał całej wyprawy zaplanowałem sobie na Mont Ventoux, który jak wiadomo leży w „rejonie” Vaucluse.

W trakcie minionych kilkunastu lat byłem w tych stronach trzykrotnie. Niemniej zawsze w ramach dłuższych wypraw czyli nie koncentrując się akurat na tym obszarze. Dlatego poznałem dotąd jedynie 12 solidnych wzniesień z południowej części Alp francuskich. Najpierw w lipcu 2005 roku wjechałem na Cime de la Bonette od strony północnej. Cztery lata później zaliczyłem Mont Ventoux (od Bedoin), południową Col de Vars, północną Col de la Cayolle, wschodnią Col des Champs i południową Col d’Allos. Natomiast w sezonie 2013 poznałem zachodnie strony Col Saint-Martin i Col de Turini, południową Col de la Madone, zachodnią Col de Braus, południową Col de Brouis oraz kończący się na granicy z Italią podjazd pod Tunnel de Tende. Dopiero w tym roku całe dwa tygodnie mogłem poświęcić na zwiedzanie wyłącznie Alp Nadmorskich i Prowansalskich. W najnowszej podróży towarzyszył mi po raz pierwszy Adrian Zdrojewski, mój krajan z Sopotu. Człowiek z bogatym górskim doświadczeniem, acz niekoniecznie zdobytym na rowerze. To był jego kolarski debiut w Alpach, gdyż długie podjazdy testował dotąd na Gran Canarii. Dotarliśmy nad Cote d’Azur w pierwszą sobotę września, dokładnie tydzień po tym jak z Nicei wystartowała mocno opóźniona 107. edycja Tour de France. Chcąc zahaczyć o wszystkie najciekawsze podjazdy w tych okolicach ze względów logistycznych musiałem wynająć aż pięć baz noclegowych. Dwie pierwsze w Le Broc i Saint-Dalmas starczały na dłużej tzn. na sześć nocy każda. Trzy kolejne w Annot, Barcelonnette i Faucon były już tylko krótkimi przystankami na naszym długim szlaku.

Jak mogłem się spodziewać sierpniowa „Lombardia” zagwarantowała mi pewną zwyżkę formy. Straciłem parę kilogramów i nabrałem nieco mocy. Nie zakładałem jednak by mogło to wystarczyć do grania pierwszych skrzypiec w naszym górskim tandemie. Zbyt wiele kilogramów nas dzieliło. Adriano ma warunki fizyczne godne „kolarskiej kozicy”, a przy tym moc taką, iż w niczym nie ustępuje mi na pagórkowatych szosach Kaszub. Niemniej dzięki wspomnianej „włoskiej zaprawie” mogłem przynajmniej ograniczać skalę swych strat. Przejechaliśmy razem 28 podjazdów, niemal co drugi kończąc razem. Na 15 nie wytrzymałem tempa mocniejszego kolegi, ale też nie traciłem  zbyt wiele. To jest od kilkudziesięciu sekund do max. 5 minut. Wspinaczkę na Col d’Allos zakończyłem zaś honorowym „zwycięstwem”. Etapy 1-11 przejechaliśmy na drogach Alpes-Maritimes, zaś odcinki 12-14 na szosach Alpes-de-Haute-Provence. Tylko ostatni (piętnasty) wytyczyłem nam poza granicami tych dwóch departamentów. Całą wyprawę chciałem bowiem zwieńczyć wjazdem na Mont Ventoux od strony północno-zachodniej czyli z Malaucene. Na skutek gwałtownego załamania pogody musieliśmy jednak odwołać swój występ w ostatnim akcie naszego górskiego serialu. Tym samym na szlaku przez południowe Alpy francuskie podobnie jak w strefach północnej i centralnej zaliczyłem kolejne 29 wzniesień o przewyższeniu co najmniej 500 metrów. Pośród nich zaś 19 o amplitudzie przeszło tysiąca metrów. Pod względem wysokości bezwzględnej jak i względnej (różnice wzniesień) podjazdy francuskie przewyższały te lombardzkie.

O ile w sierpniu tylko raz wjechałem powyżej 2000 metrów n.p.m., o tyle tu ów pułap przekroczyłem dziewięciokrotnie. Przede wszystkim po długich piętnastu latach wróciłem na najwyższą ze swoich premii górskich. Ponownie wjechałem na Cime de la Bonette (2802), acz tym razem od strony południowej. Poza tym znacznie ponad wspomniany poziom wspięliśmy się zdobywając przełęcze: Moutiere (2452), Lombarde (2347) i Cayolle (2326). Trzy wrześniowe podjazdy miały przewyższenia przeszło 1500 metrów. Najwięcej metrów w pionie trzeba było pokonać podczas wjazdu z L’Escarene na Authion (1670), zaś niewiele mniej na wspomnianej już Bonette (1658). Do tego jeszcze Millefonts (1554), Lombarde (1481) i Andrion (1453) również pod tym względem górowały nad największymi z moich sierpniowych wzniesień. Francuskie podjazdy były też z reguły dłuższe od włoskich. O ile w Lombardii zaliczyłem tylko dwie przeszło 20-kilometrowe wspinaczki, o tyle na francuskich szosach pokonałem aż jedenaście gór tak znacznej długości. W tym dwie iście maratońskich rozmiarów. Po pierwsze Authion liczącą sobie aż 33,1 kilometra. Po drugie Greolieres-les-Neiges, od której zaczęliśmy całą zabawę, mającą 31,6 kilometra. W sumie na trasach 14 etapów przejechałem 1058 kilometrów z łączną amplitudą 31.404 metrów. Co prawda nieco więcej metrów w pionie nabiłem w Lombardii, ale tam wszystkich podjazdów miałem 30. Tu zaś do pełni szczęścia zabrakło nam Mont Ventoux, która w burzowe przedpołudnie 20 września okazała się górą niedostępną dla zwykłych śmiertelników.

Poniżej przedstawiam listę premii górskich, które poznałem na wrześniowym szlaku od Pont du Loup do Valbelle.

Mój rozkład jazdy:

6.09 – Greolieres-les-Neiges & Col de Vence

7.09 – Mont Vial & Mont Chauve

8.09 – Col d’Andrion & Valberg (S)

9.09 – L’Authion (SW) & Col de Turini (SE)

10.09 – Mont Agel & Fort de la Revere (via Col d’Eze)

11.09 – Madone d’Utelle & Vallon de la Gordolasque (Pont du Countet)

12.09 – Madone de Fenestre & Parking de Salese

13.09 – Cime de la Bonette & Col de la Moutiere

14.09 – Col de la Lombarde & Col de la Couillole

15.09 – Parking de Millefonts & Col de la Sinne

16.09 – Valberg (W) & Col de la Cayolle

17.09 – Lac d’Allos & Col des Champs

18.09 – Col d’Allos, Super-Sauze & Saint-Anne-la-Condamine

19.09 – Montagne de Lure (N) & Montagne de Lure (S)

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence została wyłączona

Montagne de Lure sud

Autor: admin o 19. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Saint-Etienne-les-Orgues (D113)

Wysokość: 1748 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1059 metrów

Długość: 18,1 kilometra

Średnie nachylenie: 5,9 %

Maksymalne nachylenie: 11,1 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zjechawszy do Saint-Etienne-les-Orgues chcieliśmy coś zjeść i wypić przed drugą połową etapu. W tym celu pojechaliśmy do centrum tej miejscowości, gdzie zatrzymaliśmy się przed barem Le Club Ski. Narciarzy nie spotkaliśmy. Nazwa została chyba w spadku po czasach gdy na stokach Montagne de Lure można było normalnie szusować. Lokal ten był zarazem zakładem bukmacherskim. Niemniej ofertę gastronomiczną miał dość skromną. Tym niemniej zamówiliśmy kawę i coś słodkiego, by pobudzić się przed drugą z sobotnich wspinaczek. Po opuszczeniu barowego ogródka poszliśmy jeszcze na plac Ludwika Pasteura. Zbliżała się godzina piętnasta i tym samym koniec sjesty. Gdy tylko stało się to możliwe wpadliśmy jeszcze do sklepu spożywczego by nabyć napoje orzeźwiające. W miasteczku było ciepło. Mój licznik odnotował tu temperaturę 29 stopni. Warto było się nawodnić przed kolejnym wysiłkiem. Południową wspinaczkę pod Montagne de Lure najprościej zacząć od wjazdu na drogę D113. Niemniej my zaczęliśmy ją na Boulevard Charles Caste. Podjazd południowy uchodzi za nieco trudniejszy od wariantu północnego, choć jest krótszy o dobre 8 kilometrów i ma mniejsze przewyższenie. Na stronie „cyclingcols” wyceniony został na 667 punktów. Tymczasem ten, który pokonaliśmy jako pierwszy uzyskał 655 oczek. Niewątpliwie wspinaczka z Saint-Etienne-les-Orgues jest solidniejsza. Podjazd ten trzyma niezłe nachylenie przez pierwsze 16 kilometrów. Najłatwiejsze kilometry tj. czwarty i szesnasty mają średnią stromiznę 5,4%, zaś najtrudniejszy (dziesiąty) 7,5%. Natomiast na ostatnich dwóch kilometrach teren znacząco łagodnieje, w tym na przedostatnim niemal się wypłaszcza. To 18-kilometrowe wzniesienie jest nie tylko trudniejszym z dwojga, lecz również tym przetestowanym przez zawodowy peleton. To właśnie po tej stronie góry ścigali się dwukrotnie uczestnicy „tygodniówki” Paryż – Nicea. Niemniej w obu przypadkach finisz wyznaczano na wysokości 1600 metrów n.p.m. czyli w pobliżu Station de Lure.

Pamiętam, że przy okazji „Wyścigu ku Słońcu” podjazd południowym zboczem Montagne de Lure był reklamowany, nie bez powodów, jako „małe Mont Ventoux”. Góra ta zadebiutowała na Paris – Nice w 2009 roku podczas etapu, który zaczął się w miejscowości Saint-Paul Troix Chateuax. Finałowa 14,5-kilometrowa wspinaczka była popisem Hiszpana Alberto Contadora. „El Pistolero” wygrał bardzo wyraźnie, gdyż swych najbliższych rywali wyprzedził o 58 sekund. Drugi był Luksemburczyk Frank Schleck, zaś trzeci rodak zwycięzcy Luis Leon Sanchez. Za nimi przyjechali: Cadel Evans, David Moncoutie i Jens Voigt, lecz już stratą niemal półtorej minuty. Co ciekawe ten sukces nie przełożył się na triumf kolarza spod Madrytu w całym wyścigu. Owszem Contador zdobył tu koszulkę lidera. Odebrał ją Francuzowi Sylvainowi Chavanelowi. Niemniej następnego dnia miał ostry kryzys na pagórkowatym odcinku do Fayence. Ta wpadka kosztowała go nie tylko prowadzenie, ale nawet miejsce na podium. Pomimo ataku na ostatnim etapie wokół Nicei ostatecznie zajął w „generalce” tylko czwarte miejsce. Główną nagrodę zgarnął zaś wspomniany „Lulu” Sanchez. Cztery lata później Montagne de Lure znów zmieniła lidera wyścigu z Paryża do Nicei. Tym razem wygrał na niej Australijczyk Richie Porte. Tasmańczyk nie zrobił tego tak zdecydowanie jak Contador, ale za to potrafił dowieźć żółtą koszulkę do mety całego wyścigu. Do Station de Lure przyjechał z przewagą 26 sekund nad Rosjaninem Denisem Mienszowem oraz 33 sekund nad grupką, którą przyprowadził dotychczasowy lider Amerykanin Andrew Talansky. Porte klasę potwierdził jeszcze na finałowej czasówce z Nicei na Col d’Eze, którą wygrał z zapasem 23 sekund nad Talanskym. Taka sama kolejność była na generalnym podium 71. edycji Paris – Nice, które uzupełnił Francuz Jean-Christophe Perraud.

Na drogę D113 wjechaliśmy po 750 metrach spędzonych na bocznej drodze. Po następnym kilometrze wyjechaliśmy z Saint-Etienne-les-Orgues. W połowie czwartego kilometra droga schowała się w lesie. Szosa prowadziła nas w kierunku północnym. Niemniej proste odcinki drogi były co kilkaset metrów lub kilometr przerywane kolejnymi wirażami. Tym razem mieliśmy wyraźny wiar w plecy, więc jechało nam się łatwiej niż miałoby to miejsce w neutralnych warunkach pogodowych. Na pewnym odcinku dobiegły nas ze strony lasu odgłosy wystrzałów. Czyżby ktoś polował w pobliżu? Od razu przypomniała mi się historia wypadku Grega Lemonda z wiosny 1987 roku. Miałem nadzieję, że nas nikt tu nie postrzeli. Zgodnie współpracowaliśmy zmieniając się na prowadzeniu co kilometr. Po drodze minęliśmy kilku cykloturystów, acz mimo weekendu ruch samochodowy czy też rowerowy był na tej górze znikomy. Na jednym z wiraży minęliśmy stadko krów o jasnobrązowym umaszczeniu, które leniwie pasły się na skraju lasu. Od półmetka podjazd stał się bardziej kręty. Nawierzchnia była tu lepszej jakości niż po północnej stronie góry. Na początku dziesiątego kilometra minęliśmy dróżkę biegnącą do XII-wiecznego Opactwa Chalaisienne. Po kilku wcale nie łatwych kilometrach dotarliśmy w końcu do Station de Lure. Według stravy segment o długości 13,17 kilometra przy średniej 6,4% przejechaliśmy w 50:56 (avs. 15,5 km/h i VAM 999 m/h). Powyżej stacji droga zatoczyła spory łuk aby ominąć Sommet de Morteiron (1708 m. n.p.m.). Po czym zgodnie z oczekiwaniami prawdziwa wspinaczka skończyła się po 16 kilometrach. Trzysta metrów dalej minęliśmy punkt widokowy na dolinę Jabron. W tym miejscu droga skręciła na wschód. Przejechawszy jeszcze 1400 metrów z trzema delikatnymi zakrętami po raz drugi zameldowaliśmy się na premii górskiej z widokiem na Signal de Lure. Segment „Challenge de Lure” pokonaliśmy w 1h 04:17 (avs. 16,2 km/h).

Tym razem na górze było chłodniej, ledwie 15 stopni. Do tego wietrzniej niż przed trzema godzinami i z gruntu pochmurnie. Z obawy przed deszczem już po kilku minutach rozpoczęliśmy długi zjazd do Valbelle. Na szczęście tylko miejscami dopadała nas mżawka. Poza tym trzeba było uważać na żwirowym odcinku poniżej Pas de la Graille. Do samochodu dotarłem cały i zdrów po wpół do szóstej. Przed końcem dnia mieliśmy jeszcze do przejechania około 80 kilometrów do bazy nr 5 w Faucon. Zważywszy, że nazajutrz była niedziela chcieliśmy po drodze zrobić zakupy spożywcze. Niestety trasa transferu biegnąca drogami D946 i D546 wiodła przez tereny raczej odludne. Dopiero tuż przed zmierzchem udało nam się namierzyć Carrefour Contact w miasteczku Buis-les-Baronnies. Nieco wcześniej dowiedzieliśmy się o niespodziewanym rozstrzygnięciu Tour de France. Młodziutki Tadej Pogacar zadziwił kolarski świat miażdżąc rywali na czasówce do La Planche Belles Filles i detronizując swego rodaka Primoza Roglica. Natomiast w cieniu „słoweńskiego zamachu stanu” Richie Porte czyli niegdysiejszy zdobywca naszej Montagne de Lure dochrapał się w końcu miejsca na generalnym podium „Wielkiej Pętli”. Do Faucon wjechaliśmy już po zmroku i aby odszukać miejsce noclegowe musieliśmy dzwonić do naszej gospodyni. Okazała się nią Angielka prowadząca turystyczny biznes w Prowansji, co znacząco ułatwiło nam konwersacje. Główny dom otaczała spora posiadłość z gajem oliwnym, laskiem i ogrodem. My zamieszkaliśmy w mniejszym domu na skraju tej posesji. Do swej dyspozycji na niższym piętrze mieliśmy spory open-space z dwoma łózkami i aneksem kuchennym. Na wyższym zaś antresolę z małą łazienką. Do tego bonus czyli widok z okna na oddaloną o kilkanaście kilometrów Mont Ventoux! Następnego dnia chcieliśmy ją zdobyć od zachodu, lecz na dwa różne sposoby. Ja miałem wjechać od strony Malaucene, gdyż słynniejszy podjazd z Bedoin poznałem już na L’Etape du Tour w sezonie 2009. Adrianowi zasugerowałem tą słynniejszą wspinaczkę.

Plan zakład dojazd samochodem na małą Col de la Madeleine (451 m. n.p.m.). Z niej mieliśmy się rozjechać rowerami na dwie strony świata. Ja na północ, Adek na południe. Po parokilometrowej rozgrzewce każdy z nas miałby do pokonania 21-kilometrową wspinaczkę o przewyższeniu około 1600 metrów. Przy moim dobrym dniu mogliśmy wjechać na szczyt m/w o tej samej porze. To miało być piękne zwieńczenie tej bardzo udanej podróży. Niestety ów „chytry” plan pokrzyżowała nam bezlitosna aura. W Faucon pogoda zaczęła się psuć już od rana. Gdy zaczęło padać zdecydowaliśmy się na lekką korektę programu. To znaczy na wspólny wjazd od strony Malaucene. Niestety w trakcie samochodowego dojazdu do tej miejscowości już nie padało, lecz lało jak z cebra. Zatrzymaliśmy się na parkingu kilkaset metrów od centrum, aby przeczekać to załamanie pogody. Niestety ulewa nie odpuszczała, zaś dodatkowo odzywała się jeszcze burza z piorunami. Powoli traciłem nadzieję na ponowne zdobycie Mont Ventoux lub choćby nawet zobaczenie znanej z Paris-Nice 2008 stacji Mont Serein (1437 m. n.p.m.). Tym bardziej, że czas nieubłaganie nam uciekał. Najpóźniej do czternastej trzeba było wrócić do bazy. Dlatego, że około siedemnastej mieliśmy już ruszyć w przeszło 20-godzinną trasę do Polski. Czekaliśmy na zmiłowanie niebios przez dobre dwie godziny. Po czym około południa z żalem daliśmy za wygraną. Zrobiliśmy jedynie krótki spacer po Malaucene, przy okazji odnajdując początek północno-zachodniego podjazdu na prowansalską „Łysą Górę”. Tym razem nie miałem szansy z nim się zmierzyć. Może w sezonie 2021 mi się uda? W każdym razie jedna z dwóch wypraw składać się ma z „prologu” na Pic de Nore, dwunastu dni we wschodnich Pirenejach oraz finałowego weekendu wokół Mont Ventoux. Na trzynastym etapie chciałbym zdobyć tą mityczną górę od Malaucene i Sault, zaś na krótszym czternastym przypomnieć sobie wspinaczkę z Bedoin. Niemniej śmiałe plany to jedno, a pandemiczne realia to drugie. Jeden Bóg wie czy w czerwcu lub sierpniu tego roku będzie można podróżować po Europie i na jakich warunkach.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4084080483

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4084080483

ZDJĘCIA

IMG_20200919_041

FILM

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Montagne de Lure sud została wyłączona

Montagne de Lure nord

Autor: admin o 19. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Valbelle (D53)

Wysokość: 1748 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1208 metrów

Długość: 24,1 kilometra

Średnie nachylenie: 5 %

Maksymalne nachylenie: 10,1 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W sobotnie przedpołudnie na dobrą sprawę wyjechaliśmy z „prawdziwych” Alp. Finałowy weekend mieliśmy już spędzić w Prowansji. Testując nasze siły na dwóch samotnych górach w Prealpach Prowansalskich, na obszarze górskiej grupy Prealpes du Vaucluse. Na etapie czternastym czekały nas wspinaczki po obu zboczach Montagne de Lure (1826 m. n.p.m.), zaś na piętnastym wjazd od zachodniej strony na słynną Mont Ventoux (1912 m. n.p.m.). Ostatnią bazą noclegową było zaś miasteczko Faucon, leżące w departamencie Vaucluse. Jakieś 190 kilometrów na zachód od Barcelonnette. W czasie tego transferu mieliśmy się zatrzymać we wiosce Valbelle, by ruszyć z niej na 85-kilometrową trasę o łącznym przewyższeniu blisko 2300 metrów. Pierwsza część transferu wiodła nas na zachód drogami D900 i D900b. Na pewien czas wpadliśmy do departamentu Alp Wysokich czyli Hautes-Alpes. Po drodze minęliśmy  miejscowość Remollon, z której rok wcześniej rozpocząłem stromą wspinaczkę na Mont Colombis. Następnie wjechaliśmy na D942, która skręciła na południe i doprowadziła nas do górskiej autostrady A51. Przejazd przebiegał sprawnie, acz przelotny deszcz nieco nas martwił w perspektywie popołudniowej wycieczki. Z trasy szybkiego ruchu zjechaliśmy w pobliżu Sisteron. Miasteczka leżącego nad rzeką Durance, w cieniu imponującej Rocher de la Baume. Miejscowość ta zwana jest „Bramą do Prowansji”. Co ciekawe w tutejszej cytadeli od maja 1638 do lutego 1640 roku z rozkazu kardynała Richelieu więziony był Jan Kazimierz Waza. Francuzi uznali bowiem przyszłego króla Rzeczpospolitej Obojga Narodów za szpiega wrogich im hiszpańskich Habsburgów. Niespełna trzy tygodnie przed naszym przejazdem Sisteron po raz pierwszy w swej historii gościło etapowy finisz Tour de France. Trzeci odcinek TdF 2020 wygrał tu Australijczyk Caleb Ewan, który wyprzedził Irlandczyka Sam’a Bennetta i Włocha Giacomo Nizzolo.

Ten wielki dzień dla niespełna 8-tysięcznego Sisteron poprzedziły wizyty najbardziej prestiżowych francuskich tygodniówek. Licząc od sezonu 2000 marcowa Paris – Nice zaglądała tu pięć razy, zaś czerwcowa Criterium du Dauphine dwukrotnie. W trakcie „Wyścigu ku Słońcu” na ulicach tego miasta zwyciężali: Matteo Tosatto (2000), Alex Zulle (2001), Carlos Barredo (2008), Luis Leon Sanchez (2012) i Jerome Cousin (2018). Natomiast podczas „Delfinatu”: Stuart O’Grady (2004) i Nacer Bouhanni (2015). Po zjeździe z autostrady przejechaliśmy jeszcze krótki odcinek na zachód drogą D946, po czym znajdując szosę D53 skręciliśmy na południe. Cały północny podjazd na Montagne de Lure od styku obu wspomnianych dróg liczy sobie aż 26,3 kilometra. Niemniej my postanowiliśmy wystartować z poziomu wiosek le Colombier i Valbelle czyli miejsca, gdzie teren gwarantował już nachylenie co najmniej 3%. Tym samym do przejechania po tej stronie góry mieliśmy 24 kilometry. Montagne de Lure to masyw długości 42 kilometrów położony między termalną stacją Montbrun-les-Bains (na zachodzie) a doliną Durance (na wschodzie). Jest to krasowa góra powstała na płycie wapienia urgońskiego. To termin zrozumiały dla specjalistów od rzeźby terenu. Nam wystarczy spamiętać, iż ta sama formacja geologiczna występuje na słynniejszej i nieco wyższej Mont Ventoux. Góra ma własny ośrodek narciarski wybudowany po południowej stronie masywu. Historia Station de Lure sięga 1934 roku. Niemniej od dobrych dwóch dekad chyli się ona ku upadkowi z racji niedoboru śniegu. Współcześnie funkcjonują tu zimą co najwyżej dwa wyciągi dla początkujących narciarzy. Masyw ten cieszy się uznaniem wśród fanów kolarstwa (w tym górskiego) oraz wszelakich sportów powietrznych: paralotniarstwa, szybownictwa i baloniarstwa. W górach tych żyją duże zwierzęta kopytne: jelenie, sarny, dziki i kozice. Natomiast na początku XXI wieku wróciły w te strony wilki.

Na spotkanie z północną stroną Montagne de Lure ruszyliśmy kilka minut przed dwunastą. Przez pierwsze trzy kilometry jechaliśmy przez tereny rolnicze mijając chociażby poletka, na których uprawia się lawendę. Pierwszy kilometr był łatwy, ale już w połowie drugiego stromizna sięgnęła 8,2%. Natomiast pod koniec trzeciego poszybowała do poziomu 10,1%. Jechaliśmy w kierunku południowo-wschodnim wprost na piętrzący się przed nami masyw górski. Lekko nie było, gdyż na pierwszych czterech kilometrach jechaliśmy pod wiatr. Potem wjechaliśmy do lasu i skręciliśmy na zachód, więc jedynym przeciwnikiem stała się góra. Wbrew pozorom nie tak łagodna jak wygląda to na załączonym obrazku (profilu). Od początku piątego do końca piętnastego kilometra szosa wiła się po północnym zboczu góry uparcie zmierzając na zachód. Klasycznych wiraży było tu niewiele, acz łagodniejszych łuków i zakrętów całe mnóstwo. Poza tym w pierwszej połowie tego segmentu nachylenie było bardzo zmienne, co znacznie utrudniało złapanie dobrego rytmu jazdy. Odcinki ze stromizną rzędu 7-8% co chwilę wymieniały się ze znacznie łatwiejszymi. Nie brakowało krótkich zjazdów spośród, których najbardziej wyrazisty był ten w połowie piątego kilometra. Potem na kilometrach dziesiątym i jedenastym nachylenie było co najwyżej umiarkowane, ale przynajmniej stabilne. Kilometr dwunasty okazał się trudniejszy z chwilówką na poziomie 8,6%. Potem było luźniej, acz na początku czternastego i w połowie piętnastego kilometra nachylenie momentami przekraczało 7,5%. O tym co nas dalej wiedzieliśmy zawczasu. Władze departamentu Alpes-de-Haute-Provence również na tej górze zadbały o cyklistów. Wzdłuż drogi D53 ustawiono białe tablice z zielonym marginesem i żółtą „czapą”. Po przejechaniu 14,7 kilometra w czasie około 51 minut dotarliśmy do wirażu na wysokości 1230 metrów n.p.m. W tym miejscu nasz górski szlak w końcu zmienił kierunek.

Na kolejnych pięciu kilometrach mieliśmy do pokonania trzy długie proste przedzielone klasycznymi serpentynami. Stromizna na tym sektorze miejscami przekraczała 8%, maksymalnie sięgając 8,5%. Dodatkową trudnością była chropowata nawierzchnia szosy i liczne kamyczki rozsypane na tym odcinku drogi. Przyznam, że ciężko mi się tu jechało. Musiałem się mocniej sprężyć by wytrzymać tempo Adriana. Udało się. Po przebyciu 19,7 kilometra razem dotarliśmy na pośrednią Pas de la Graille (1597 m. n.p.m.). Na tej przełęczy droga skręciła ostro w prawo i już do końca wspinaczki wiodła tylko w kierunku zachodnim. Na pierwszych kilkuset metrach stromizna doszła jeszcze do 7,7%. Potem podjazd zrobił się znacznie łatwiejszy. Na trzech ostatnich kilometrach nachylenie z rzadka sięgało 5-6%. W takim terenie wziąłem się za dyktowanie tempa i końcówkę pokonaliśmy ze średnią niemal 21 km/h. Ostatecznie ukończyliśmy tą wspinaczkę w czasie niespełna 85 minut. Według stravy cały podjazd od Valbelle czyli segment o długości 23,95 kilometra pokonaliśmy w 1h 24:51 (avs. 16,9 km/h z VAM 935 m/h). Najwyższy punkt tej szosy znajduje się na wysokości 1748 metrów n.p.m. czyli 78 metrów poniżej wierzchołka Signal de Lure, będącego dachem owego masywu górskiego. Szczyt ten zwieńczony jest masztami nadawczymi i budynkiem użytkowanym przez lokalne Towarzystwo Astronomiczne. W ich pobliże dotrzeć można szutrową ścieżką, która osiąga pułap 1806 metrów n.p.m. Przypuszczam, iż da się tam dojechać nawet na rowerach szosowych. Jednak my nie chcieliśmy kusić losu. Istniało wszak ryzyko przecięcia opon na tym kamienistym dukcie. Tymczasem do końca etapu czternastego mieliśmy daleko. Czekał nas najpierw 18-kilometrowy zjazd do Saint-Etienne-les-Orgues, a potem cała droga powrotna do Valbelle. Na górze było jeszcze dość ciepło (19 stopni), acz wietrznie. Na pewno pogodniej niż świadczą o tym załączone zdjęcia, wykonane w trakcie późniejszego zjazdu. Warunki panujące na Montagne de Lure około godziny wpół do drugiej lepiej oddaje zatem dwuczęściowy filmik.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4084080517

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4084080517

ZDJĘCIA

IMG_20200919_001

FILM

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Montagne de Lure nord została wyłączona

Sainte-Anne la Condamine

Autor: admin o 18. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: La Condamine-Chatelard (D29)

Wysokość: 1825 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 540 metrów

Długość: 6,7 kilometra

Średnie nachylenie: 8,1 %

Maksymalne nachylenie: 12,9 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po nieśpiesznym zjeździe z Super Sauze wpadliśmy do bazy ledwie na godzinkę. Szybki i lekki obiad poprzedził wycieczkę ku górnej Vallee de l’Ubaye. Ponieważ ku naszym ostatnim piątkowym górom trzeba było dojechać przynajmniej 15-20 kilometrów zdecydowaliśmy się skorzystać z samochodu. Nieco po trzeciej ruszyliśmy na wschód drogą D900. Tym razem każdy z nas miał inny cel. Adrian miał wjechać od południa na słynną Col de Vars (2108 m. n.p.m.). Przełęcz słynną z wielu edycji Tour de France i znajdującą się na turystycznej trasie Route des Grandes Alpes. Ja przed laty zdobyłem ją z obu stron. Od południa w 2009, zaś od północy w 2013 roku. Tym samym musiałem sobie poszukać innej atrakcji w tym rejonie. Mój wybór padł na krótki, acz stromy podjazd do stacji narciarskiej Sainte-Anne la Condamine. Dlatego wysiadłem z auta już po 15 kilometrach, gdy dojechaliśmy do wioski La Condamine-Chatelard (1285 m. n.p.m.). Ponieważ Adek zdecydował się na południowy Vars „okrojony” do kluczowej części tego podjazdu musiał pojechać nieco dalej i wyżej. Zatrzymał się w Saint-Paul de l’Ubaye na wysokości 1470 metrów n.p.m. Oba te podjazdy były swego rodzaju „rodzynkami” w programie naszej wrześniowej wyprawy. Pozostając w granicach departamentu Alpes-de-Haute-Provence porzuciliśmy na krótko Alpy Nadmorskie, wkraczając w Alpy Kotyjskie. Mój cel czyli Sainte-Anne la Condamine to stacja narciarska otwarta w roku 1956 i zlokalizowana na wysokościach od 1830 do 2400 metrów n.p.m. Obecnie posiada ona 7 wyciągów i 17 tras zjazdowych o łącznej długości 35 kilometrów. Z racji ekspozycji swych stoków na północny-wschód cieszy się najlepszymi warunkami śnieżnymi w tym rejonie. Niemniej ośrodek ten jest mniejszy od Super-Sauze, a tym bardziej od dużego Pra-Loup. Choć narciarzom zapewnia mniej atrakcji niż „sąsiadki” to dla amatorów kolarskich wspinaczek stanowi większe wyzwanie niż one. Według „cyclingcols” podjazd do Saint-Anne, choć niespełna 7-kilometrowy wart jest 446 punktów. Dla porównania Super-Sauze 399, zaś Pra Loup (i to w pełnej wersji) tylko 318.

Większa część podjazdu do Sainte-Anne la Condamine, a mianowicie pierwsze 4,7 kilometra do osady Les Pras pokrywa się z początkiem południowej wspinaczki do Tunelu de Parpaillon (2637. m.p.m.). To jest w kierunku przełęczy, która była moją ostatnią zdobyczą w trakcie ubiegłorocznej wyprawy po środkowej części Alp Francuskich. Niewątpliwie we wrześniu miałbym szanse dojechać do samego Tunelu, choć po tej stronie góry odcinek szutrowy jest dłuższy niż na północy, bo przeszło 11-kilometrowy. Pod koniec kalendarzowego lata zapewne nie byłoby śniegu, który mnie i Tomka Busztę zmusił do odrobiny trekkingu w czerwcu 2019 roku. Tym niemniej chcąc zdobyć Parpaillon trzeba było ruszyć na nią z samego rana, zaś Col d’Allos zostawić sobie na popołudnie. Nie zdecydowaliśmy się taki program zwiedzania. Wspinaczkę do Sainte-Anne zacząłem tuż przed wpół do czwartą przy temperaturze 28 stopni. Ładne, acz senne La Condamine-Chatelard opuściłem już po dwustu metrach. Przez pierwsze pół kilometra droga D29 wiodła wzdłuż lewego brzegu Le Parpaillon niemal przylegając do jego koryta. Następnie przeszła na prawą stronę owego potoku i choć nadal korzystała z wyżłobionej przezeń doliny to zachowywała już względem niego większy dystans. Do połowy drugiego kilometra szosa biegła na południe, by potem na dłużej obrać kierunek północno-zachodni. Na pierwszych dwóch kilometrach maksymalne nachylenie wyniosło 8,6%. Na tym odcinku przejechałem sześć wiraży. Na początku trzeciego kilometra minąłem kapliczkę św. Rocha, zaś po chwili dwa kolejne zakręty z widokiem na szczyt Serre de l’Aut (2008 m. n.p.m.). W tej okolicy stromizna sięgnęła już 10,9%. Dwie kolejne serpentynki w połowie czwartego kilometra pomogły się uporać z nachyleniem rzędu 9,6%. Jednak najtrudniejszy był początek piątego kilometra, gdzie na kilkusetmetrowej prostej wartości były cały czas dwucyfrowe, przez dłuższą chwilę sięgając niemal 13%. Odsapnąć mogłem dopiero na wirażu w lewo, gdy za plecami zostawiłem drogę na Col du Parpaillon.

Do stacji zostały mi stąd dwa kilometry, acz samej wspinaczki jakieś 1800 metrów. Do końca szóstego kilometra znów zdążałem na południe, zaś na ostatnich kilkuset metrach już tylko na północ. Na tym finałowym odcinku stromizna sięgnęła poziomu 9,9% w rejonie czternastego (ostatniego) zakrętu. Choć był to już trzeci podjazd dnia pokonałem go całkiem sprawnie. Segment o długości 6,46 kilometra i średniej 8,5% przejechałem w 32:01 (avs. 12,1 km/h z VAM 1051 m/h). Po dotarciu do najwyższego punktu drogi zjechałem na główny plac ośrodka czyli do krańca szosy. Dość szybko zawinąłem się z powrotem. Po dotarciu do La Condamine-le-Chatelard nie chciałem zbyt długo czekać na przyjazd Adriana. Dlatego zjechałem do Jausiers mijając początek północnej drogi na Cime de la Bonette. Zatrzymałem się na parkingu przed sklepem z regionalnymi produktami: Maison des Produits de Pays (Ubaye). Gdy ja składałem wizytę św. Annie mój kompan miał spotkanie z prawdziwą legendą kolarskich tras. Droga przez Col de Vars (czyli dzisiejsza D902) powstała już w 1890 roku. Peleton Tour de France po raz pierwszy przejechał przez nią w sezonie 1922. Pierwszym zdobywcą tej przełęczy został słynny Belg Philippe Thys. Do wybuchu II Wojny Światowej kolarze wjeżdżali na nią 13-krotnie. Natomiast w całej historii „Wielkiej Pętli” aż 35 razy. Z tego 23-krotnie od strony południowej. Dwukrotnie jako pierwsi na tej przełęczy Vars meldowali się: Nicolas Frantz (1924, 27), Bartolomeo Aymo (1925-26) i Jean Robic (1947-48). Premie górskie TdF wygrywali tu też: Gino Bartali (1938), Ferdi Kubler (1949), Louison Bobet (1950), Fausto Coppi (1951), Charly Gaul (1955) czy Joop Zoetemelk (1975). Jako ostatni uczynił to Tim Wellens, w sezonie 2019 na odcinku do Valloire. Poza tym Col de Vars pięć razy przetestowano na Giro d’Italia. Czterokrotnie wspinano się od południa, po raz pierwszy w 1949 roku na legendarnym etapie z Cuneo do Pinerolo zakończonym wielkim triumfem Coppiego. Nie wiem czy Adek czuł nad sobą duchy starych mistrzów. W każdym razie z segmentem o długości 8,4 kilometra i średniej 7,6% poradził sobie całkiem dzielnie. Czas kolegi to 38:06 (avs. 13,2 km/h z VAM 1009 m/h).

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4078959076

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4078959076

ZDJĘCIA

IMG_20200918_111

FILM

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Sainte-Anne la Condamine została wyłączona

Le Super-Sauze

Autor: admin o 18. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Barcelonnette / L’Ubaye (D209)

Wysokość: 1710 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 560 metrów

Długość: 9,1 kilometra

Średnie nachylenie: 6,2 %

Maksymalne nachylenie: 10,8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Tuż przed jedenastą zaczęliśmy zjeżdżać z Col d’Allos. Zjazd ten nie należy do łatwych, ani też szczególnie bezpiecznych. Przekonał się o tym Giancarlo Ferretti na trasie Tour de France z 1975 roku. „Żelazny Sierżant” na początku swej wielkiej dyrektorskiej kariery dowodził tu ekipą Bianchi-Piaggio, której liderem był Felice Gimondi. Wóz techniczny tego zespołu wypadł z drogi i runął w przepaść. Na szczęście do tragedii nie doszło. Auto zsunęło się po stromym zboczu i zatrzymało 80 metrów niżej. Ja nie musiałem na tej drodze podejmować żadnego ryzyka. Mogłem spokojnie podziwiać okolice i robić zdjęcia. Do czasu. W połowie zjazdu zdałem sobie sprawę, iż nie mam już miejsca na karcie telefonu by zapisywać kolejne fotki. Musiałem się zatrzymać na dłuższą chwilę by zrobić miejsce dla zdjęć przyszłych kosztem tych dawniejszych. Nie musiałem się jednak śpieszyć. Adrian miał jeszcze w planach spotkanie z Pra Loup. Nawet gdyby zjazd z Allos zajął mi tyle samo czasu co podjazd i tak pierwszy dotarłbym do Barcelonnette. Ostatecznie do naszej bazy zjechałem kwadrans po dwunastej, zaś Adek o wpół do pierwszej. Na swej drodze rozprawił się z niespełna 6-kilometrowym podjazdem do Pra Loup. Potrzebował na to 21:56 (avs. 15,4 km/h z VAM 953 m/h). Wzniesienie to nawet z poziomu La Pied de Maure ma mniej niż 500 metrów przewyższenia. Tym niemniej jest warte zobaczenia z uwagi na kolarską historię. Nie raz już wspominałem o etapie Touru 1975, który wygrał Bernard Thevenet. Francuz objął prowadzenie w tym wyścigu, po tym jak wyprzedził tu Gimondiego o 23 sekundy i Holendra Joopa Zoetemelka o 1:12. Merckx finiszował piąty ze stratą blisko dwóch minut. W 2015 roku Niemiec Simon Geschke okazał się najmocniejszy z 25-osobowej ucieczki, w której był też nasz Rafał Majka. Niemiec na mecie w stacji wyprzedził o 32 sekundy Amerykanina Andrew Talanskiego i o 1:01 Kolumbijczyka Rigoberto Urana. Jedynie w 1980 roku do Pra Loup nie jechano przez Allos, lecz z doliny Ubaye. Wygrał wówczas Belg Joe Deschoenmaecker, który o 2 sekund wyprzedził Hiszpana Juan Fernandeza oraz o 1:30 grupkę asów, którą przyprowadził Francuz Christian Seznec.

Już po kilku minutach od spotkania ruszyliśmy razem na Super-Sauze. Około 9-kilometrowy podjazd do tej stacji zaczyna się po wschodniej stronie Barcelonnette. Dlatego na początek mieliśmy do pokonania płaski odcinek na D902 oraz bocznej dróżce Digue de la Gravette biegnącej wzdłuż rzeki Ubaye. Dopiero przejechawszy 2,8 kilometra wjechaliśmy na drogę D209 prowadzącą do ośrodka narciarskiego. Historia tej stacji sięga roku 1934, gdy miejscowy rolnik Honore Couttolenc przerobił swą farmę na teren przeznaczony dla narciarzy. Pierwszy ośrodek rozwijał się wokół wioski Sauze. To jest na wysokości około 1400 metrów n.p.m. W późniejszych latach chcąc wytrzymać konkurencję z pobliską Pra-Loup trzysta metrów wyżej wybudowano jeszcze Super-Sauze. Dziś cała ta domena narciarska posiada 23 wyciągi oraz 39 tras zjazdowych o łącznej długości 65 kilometrów na poziomach od 1400 do 2400 metrów n.p.m. Jej letnią atrakcją jest pieszy szlak na szczyt Chapeau de Gendarme (2682 m. n.p.m.) czyli na Kapelusz Żandarma. Na tutejszych stokach rozwijała swój talent Carole Merle. Mistrzyni świata w gigancie z roku 1993 oraz wicemistrzyni olimpijska w supergigancie z Igrzysk w Albertville-1992. Narciarka ta zdobyła sześć małych kryształowych kuli: cztery za supergigant i dwie za gigant. W sumie triumfowała zaś w 22 zawodach o Puchar Świata. Pozornie czekał nas tu relatywnie łatwy podjazd. Po pierwsze krótszy niż Mont Chauve, po drugie mniejszy niż Fort Revere (Col d’Eze). Czyli jak dotąd najsłabszy zarówno pod względem długości jak i przewyższenia. Dodać jeszcze można, że oba moje wzniesienia z piątkowego popołudnia miały łącznie taką samą amplitudę co przedpołudniowa Col d’Allos. Niemniej jak wiadomo pozory potrafią mylić. Wspinaczka do Super-Sauze wcale nie była tak szybka, łatwa i przyjemna jakby się mogło wydawać. Trzeba tu się było uporać z dwoma naprawdę wymagającymi odcinkami. Najpierw drugi i trzeci kilometr o średnich stromiznach 9,2 i 8,5%, potem jeszcze szósty i siódmy z przeciętnymi na poziomie 8,4 i 8%.

Pierwszy kilometr był łatwy, nachylenie ani na chwilę nie dobiło do 6%. Najpierw przez kilkaset metrów jechaliśmy wzdłuż wioski Chaup ciągnącej się na lewo od drogi D209. Po 900 metrach minęliśmy Camping de la Chaup położony dla odmiany na prawo od szosy. Schody zaczęły się na drugim kilometrze. Stromizna od razu skoczyła do 9,1%, zaś pod koniec tego kilometra sięgnęła 10,8%. Na początku trzeciego kilometra wzięliśmy pierwszy z czterech wiraży na dojeździe do Sauze. Skończywszy trzeci kilometr byliśmy już w centrum tej miejscowości. Skręciliśmy stąd na południowy-wschód by trzymać ten kierunek przez ponad kilometr. Następnie po krótkim odcinku na północ dotarliśmy do budynku merostwa i kościółka parafialnego gminy Enchastrayes (4,4 km). Sama wioska o tej nazwie zlokalizowana była nieco wyżej. Przemknęliśmy przez nią na początku szóstego kilometra. Za tą miejscowością szlak skierował się wyraźniej na południe. Przez dobre dwa kilometry proste odcinki na przemian z delikatnymi łukami prowadziły nas w kierunku pierwszych wyciągów stacji Super-Sauze. Dane techniczne kolejnych kilometrów zamiast z tablic sczytywaliśmy z przydrożnych kamieni. Zasadnicza część wspinaczki skończyła się po 7,3 kilometra od rzeki Ubaye na wysokości 1680 metrów n.p.m. Kolejny kilometr wiódł najpierw po płaskim, a potem nawet nieco w dół. Dopiero na ostatnich 800 metrach trzeba było się jeszcze nieco sprężyć. Na teren ośrodka wjechaliśmy 450 metrów przed finałem. W samej stacji pojechaliśmy pod prąd co okazało się nieco dłuższą trasą. Zatrzymaliśmy się w jej najwyższym punkcie na placu przed dwoma hotelami. Jeden z nich nazwano Le Ventoux. Cały podjazd od rzeki zabrał nam niespełna 36 minut. Właściwa wspinaczka o pięć minut mniej. Według stravy segment „Monte Super Sauze” o długości 7,16 kilometra przy średniej 7,2% pokonaliśmy w 30:55 (avs. 13,9 km/h z VAM 996 m/h). Tempo raczej średnie jak na krótki podjazd. Niemniej zabierając się do niego mieliśmy już w nogach nieco przewyższenia (ja 1100 metrów, zaś Adrian niemal 1500). Poza tym trzeba było sobie zostawić pewien zapas energii na nasze poobiednie wyzwania.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4078959101

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4078959101

ZDJĘCIA

IMG_20200918_061

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Le Super-Sauze została wyłączona

Col d’Allos

Autor: admin o 18. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Barcelonnette / D109 (D908)

Wysokość: 2247 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1101 metrów

Długość: 16,9 kilometra

Średnie nachylenie: 6,5 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Barcelonnette była naszą czwartą „przystanią” podczas dwutygodniowej „żeglugi” po Alpach Nadmorskich i Prowansalskich. Na dwie noce wynająłem tu apartament na pierwszym piętrze domu stojącego na spokojnym osiedlu w zachodniej części miasteczka. Ten lokal najmniej nam przypadł do gustu ze wszystkich pięciu. Niemniej miał swoje plusy. Przede wszystkim umiarkowaną cenę i widok z kuchennego okna na Pra Loup. Posiadał skomplikowany system dostępu do mieszkania pod nieobecność gospodarza, z którym kontakt był ledwie telefoniczny. Najważniejsze jednak, że mieliśmy niezłą miejscówkę w dolinie Ubaye. Bazę, z której mając kilka dni czasu, można by zaliczyć aż dziewięć solidnych wzniesień kolarskich. W tej okolicy mamy przecież północną Bonette i południową Parpaillon (premie najwyższej kategorii). Do tego Cayolle, Allos i Vars (góry klasy pierwszej) oraz nieco łatwiejsze podjazdy na graniczną przełęcz Larche jak i do trzech stacji: Sainte-Anne la Condamine, Super-Sauze i Pra-Loup (każdy co najmniej drugiej kategorii). My mieliśmy do swej dyspozycji tylko jeden dzień, który zapowiadał się na bardzo pracowity. Ja w piątek miałem zaliczyć trzy premie górskie, zaś Adrian nawet cztery. Plan był następujący. Przed południem wjeżdżamy razem na Col d’Allos, rzecz jasna od północnej strony. Adek ze zjazdu „leci” jeszcze śladami Eddy Merckxa, Bernarda Thevenet i Simona Geschke do stacji Pra-Loup. Po chwilowej przerwie w bazie wybieramy się razem na podjazd do stacji Super-Sauze, zaczynający się po wschodniej stronie Barcelonnette. Natomiast po obiedzie czeka nas jeszcze wycieczka autem ku górnej części Vallee dell’Ubaye. Adriano miał tam wjechać z Saint-Paul-sur-Ubaye na słynną z wielu edycji TdF Col de Vars, zaś ja chciałem pokonać stromy, acz mało znany podjazd z La Condamine-Chatelard do stacji Sainte-Anne la Condamine.

Program mieliśmy napięty, więc z domu ruszyliśmy się wcześnie. Wyjechaliśmy z podwórka około wpół do dziesiątej. Do podnóża naszego pierwszego podjazdu mieliśmy bliziutko. Dokładnie 1600 metrów. Północna wspinaczka na Col d’Allos zaczyna się na wysokości bocznej drogi D109 w pobliżu osady La Pied de la Maure. Chwilę wcześniej minęliśmy wjazd na szosę D902 wiodącą ku przełęczy Cayolle oraz most nad potokiem Bachelard czyli Pont Rouge (1144 m. n.p.m.). Na Allos z obu stron podjeżdża się drogą D908, która to łączy doliny Ubaye (na północy) i Verdon (na południu). Pierwszą jej wersję tego szlaku komunikacyjnego oddano do użytku już w roku 1891. Przełęcz leży pomiędzy górskimi masywami Trois-Eveches (na zachodzie) i Pelat (na wschodzie). W przeciwieństwie do pobliskich Cayolle i Champs akurat Col d’Allos ma bardzo bogatą historię występów w Tour de France. Acz gwoli ścisłości trzeba powiedzieć, iż są to raczej stare dzieje. Na przełęcz Allos uczestnicy TdF po raz pierwszy wjechali już w 1911 roku. Następnie przez niemal cztery dekady była ona stałym punktem na trasach „Wielkiej Pętli”, która w pierwszej połowie XX wieku z roku na rok ulegały niewielkim korektom. Popularniejszym z dwojga podjazdów na Allos był ten południowy. Do wybuchu II Wojny Światowej kolarze wjechali na tą przełęcz aż 25 razy. Z czego 18-krotnie od strony Colmars (1913-14, 1919-32 i 1938-39) na etapach do Briancon lub Grenoble. Natomiast od strony Barcelonnette „szturmowali” tą górską przeprawę 7-krotnie (w sezonach 1911-12 i 1933-37) na odcinkach do Nicei oraz Digne-les-Bains. Tuż po najstraszliwszej z wojen Allos pojawiła się w pierwszych trzech edycjach Touru z sezonów 1947-49. Potem już tylko trzy razy w ciągu dwóch kolejnych dekad: 1957, 1967 i 1969. Następnie w pamiętnej edycji z roku 1975, zaś jeśli chodzi o czasy bardziej współczesne jedynie w latach 2000 i 2015. Ogółem na Allos podjeżdżano 34-krotnie, z czego 23 razy od południa. Od północnej flanki, którą nam przyszło przetestować, po II Wojnie wspinano się czterokrotnie (lata: 1947, 1957, 1967 i 1969).

Pierwszym zdobywcą tej góry został Luksemburczyk Francois Faber. Z kolei jego rodak Nicolas Frantz jako jedyny aż trzykrotnie pierwszy pojawił się na tej przełęczy (1924, 1927-28). Trzech kolarzy uczyniło to dwukrotnie. Pierwszy z nich był Belg Joseph Demuysere (1929 i 1931). W jego ślady poszli Francuzi: Benoit Faure (1930 i 1932) oraz Rene Vietto (1934 i 1947). Wspomniani kolarze z Wielkiego Księstwa Luksemburga sięgali po zwycięstwa w klasyfikacji generalnej Touru. Oprócz tej dwójki wśród zdobywców Allos mamy jeszcze dziewięciu triumfatorów TdF, choć niekoniecznie owi mistrzowie zdobywali tą przełęcz z chwili swej największej chwały. Na stosownej liście znajdujemy takie postacie jak: Octave Lapize (1912), Lucien Petit-Breton (1913), Firmin Lambot (1920), Henri Pelissier (1923), Lucien Buysse (1926), Gino Bartali (1938), Jean Robic (1948), Fausto Coppi (1949) i Eddy Merckx (1975). Ostatnim kolarzem, który w trakcie Touru jako pierwszy wjechał na Allos od północnej strony był na etapie do Digne-les-Bains z roku 1969 Hiszpan Luis-Pedro Santamarina. Wspomniałem już, iż ostatnimi czasy peleton TdF przejechał przez Allos tylko dwa razy. W 2000 roku organizatorzy wyścigu Dookoła Francji najwyraźniej chcieli nawiązać do dawnych etapów z metą w Briancon. Na blisko 250-kilometrowej trasie ze startem w Draguignan jak dawniej zaserwowano kolarzom „tryptyk”: Allos, Vars oraz Izoard. Premię górską na Col d’Allos wygrał wówczas Francuz Pascal Herve. W ucieczce dnia uczestniczył nasz Dariusz Baranowski. Polak jako ostatni puścił koło Kolumbijczyka Santago Botero, który wygrał ten odcinek po ataku na Izoard. „Ryba” wjechał nawet na ostatnią górę jako drugi. Niemniej na zjeździe wyprzedził go Włoch Paolo Savoldelli, zaś tuż przed metą dogoniła go grupa liderów z Lancem Armstrongiem. Z kolei w sezonie 2015 na 40. rocznicę triumfu Thevenet nad Merckxem pojechano do Pra Loup przez Allos, acz tym razem bez Saint-Martin, Couillole i Champs na rozgrzewkę. Niemiec Simon Geschke dokonał to czego nie udało się „Kanibalowi”, gdyż po zdobyciu Allos jako pierwszy dotarł też do mety w Pra Loup.

Podjazd zaczynaliśmy wcześniej niż inne, więc u podnóża góry nie było za ciepło. Tylko 16 stopni. Niemniej sama góra była terenem, w którym można było się skutecznie rozgrzać. Już na pierwszym kilometrze chwilowa stromizna sięgnęła 8,6%. Na samym początku drugiego kilometra minęliśmy drogę D109 prowadzącą do ośrodka narciarskiego Pra-Loup. Ten podjazd poznałem w lipcu 2009 roku zaliczywszy wcześniej południowy wjazd na Col de Vars. Droga na Allos była tego dnia otwarta, choć na poboczu stała już tablica zapowiadająca roboty drogowe pod koniec września. Nasza ścieżka stała się odtąd węższa i prze kolejne 5 kilometrów trzymała na średnim poziomie około 7,2%. Przy drodze pojawiły się charakterystyczne dla departamentu Alpes-de-Haute-Provence zielono-żółte tablice odliczające nam kolejne kilometry na szlaku ku Col d’Allos. Do połowy szóstego kilometra droga wiodła wzdłuż zbocza góry, równolegle do ginącego w dole lewej stronie potoku Bachelard. Początkowo jechaliśmy przez lasek, zaś później w otwarty terenie wzdłuż skał. Pod koniec piątego kilometra Adrian niespodziewanie dla mnie postanowił się zatrzymać, by spuścić ciśnienie z pęcherza. Nie stracił tyle czasu co Tom Dumoulin przed podjazdem na Umbrail, lecz ów pit-stop kosztował go z grubsza minutę. Nie będąc proszony o zatrzymanie się pojechałem dalej, ale przez jakiś czas kręciłem spokojniej, licząc na szybki powrót Adriana. Dolny segment o długości 6,21 kilometra pokonałem w 25:01 (avs. 14,9 km/h z VAM 1007 m/h). Po siedmiu kilometrach od domu czyli 5,4 kilometra od podnóża góry droga skręciła na zachód. Teraz z wyraźnie łagodniejszym nachyleniem wiodła przez blisko trzy kilometry w tym kierunku, aż po mostek nad potokiem Agneliers (8,2 km). Widoki na tym podjeździe były przednie. Parokrotnie miałem jak na dłoni piękny widok na łysy szczyt Grande Seolane (2909 m. n.p.m.) w masywie Trois-Echeves. Pod koniec dziewiątego kilometra minąłem wyciągi ośrodka Les Agneliers. Ponieważ długo nie widziałem Adka za plecami z czasem przyśpieszyłem. Profil wzniesienia mi pasował, więc chciałem je pokonać w mocnym rytmie.

Za wspomnianą stacją szosa zawróciła na wschód. W połowie jedenastego kilometra mój licznik zanotował maksymalną stromiznę 10%. W połowie dwunastego kilometra droga znów odbiła na południe. Po dwunastu kilometrach otworzyła się przede mną szeroka panorama na górskie hale, zaś na początku czternastego pokonałem dwa wiraże. Na tej górze serpentyn było jak na lekarstwo. Na początku piętnastego kilometra przejechałem nad Riou de Barreme, skręciłem w lewo i wjechałem na bardziej zacieniony odcinek. Gdy spojrzałem za siebie ujrzałem goniącego mnie Adriana. Pomyślałem, że ten jeden raz spróbuję wjechać na górę pierwszy i na solo. Niżej chętnie przystałbym na ponowne towarzystwo swego kompana. Jednak gdybym dał się dogonić na ostatnich dwóch kilometrach wyglądałoby na to, iż nawet na przyjaznej mi Allos byłem nieco słabszy. Postanowiłem odeprzeć ten pościg i pokusić się o „honorowe zwycięstwo”. Okazało się, że miałem jeszcze sporo pary pod nogami. Na ostatnim kilometrze nadrobiłem nad kolegą 27 sekund, acz nie wykluczam na ostatnich metrach Adriano już odpuścił. Końcówka wspinaczki wiodła po świeżutkim asfalcie. Na 300 metrów przed finałem minąłem Refuge du Col d’Allos. Niebawem pokonawszy dwa delikatne łuki drogi zameldowałem się na przełęczy. Niespełna 69 minut po wyjeździe na drogę D902. Segment Col d’Allos – Full Length o długości 16,85 kilometra przejechałem w 1h 04:35 co dało średnią prędkość 15,7 km/h. VAM po korekcie przewyższenia wyniósł 1023 m/h. Adriano miał tu czas netto (czystej jazdy) 1h 04:16. Zatem z pozoru nasz korespondencyjny pojedynek „przegrałem”. Niemniej głównie z uwagi na wolniejsze tempo tuż po rozstaniu. Na ostatnich 10 kilometrach, gdy już obaj jechaliśmy każdy „swoje”, byłem szybszy o skromne 8 sekund. Jednym słowem w drugiej części wyprawy wskoczyłem na poziom Adiego. By tego dokonać musiałem przez ponad godzinę generować średnią moc rzędu 300 watów. Na wadze dzieliło nas 18 kilogramów, więc każdy remis był dla mnie sukcesem. W końcu ile z „naszych” wspólnych 28 gór Alexander Kristoff wjechałby tempem Nairo Quintany 😉

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4078959143

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4078959143

ZDJĘCIA

IMG_20200918_001

FILM

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Col d’Allos została wyłączona

Col des Champs

Autor: admin o 17. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Colmars (D908 -> D2)

Wysokość: 2087 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 838 metrów

Długość: 12 kilometrów

Średnie nachylenie: 7 %

Maksymalne nachylenie: 11,2 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po zjeździe z okolic Lac d’Allos do Colmars ledwie 10 minut spędziliśmy na parkingu przed Bramą Sabaudzką. Ta krótka przerwa między dwiema górami była podyktowana pesymistyczną prognozą pogody na dalszą część dnia. Owszem na kwadrans przed czternastą było tu całkiem ciepło. Mój licznik zapisał wartość 28 stopni. Niemniej wystarczyło spojrzeć w niebo by przekonać się, że aura wkrótce ulegnie pogorszeniu i najpewniej deszcz nas w tych stronach nie minie. Naszą drugą wspinaczką miał być zachodni podjazd na Col des Champs. Przełęcz leżącą na terenie masywu Pelat i podobnie jak pobliska Cayolle na granicy departamentów Alpes-de-Haute-Provence oraz Alpes-Maritimes. Wspinaczka rozpoczynająca się w dolinie Verdon biegnie po drodze D2. Na przełęcz tą wjechałem już w lipcu 2009 roku, acz od nieco trudniejszej strony wschodniej. Podjazd wschodni poprowadzony szosą D78 zaczyna się w miejscowości Saint-Martin-d’Entraunes, a zatem dolinie rzeki Var. Według „cyclingcols” przed jedenastu laty miałem do przejechania 16,2 kilometra z przeciętnym nachyleniem 6,4% i max. 12%. W pionie pokonałem wówczas 1057 metrów. Tym razem miało być łatwiej. Czekała nas wspinaczka mniejsza i krótsza. Amplituda umiarkowana, bo tylko 832 metrów. Dystans 11,4 kilometra przy średniej stromiźnie 7,2% i max. 10%. Rzec można, iż jest to typowy podjazd na pierwszej kategorii. Col des Champs w programie Tour de France pojawiła się tylko raz. Na piętnastym etapie „Wielkiej Pętli” anno domini 1975 wytyczonym na szlaku z Nicei do Pra-Loup. Podjeżdżano na nią jednak od wschodu. Była trzecią z pięciu premii górskich na tym legendarnym odcinku, który zakończył panowanie Eddiego Merckxa na szosach Francji. Tym niemniej zanim wielki Belg zaliczył poważny „kolaps” podczas finałowej wspinaczki do wspomnianej stacji narciarskiej zdołał jako pierwszy wjechać zarówno na Champs jak i następną w kolejce Col d’Allos.

Z francuskiej wikipedii można się dowiedzieć, iż przy projektowaniu trasy TdF 2015 poważnie rozważano możliwość powrotu na Col des Champs dokładnie po 40 latach. Jednak włodarzy z A.S.O. zniechęcił do tego kiepski stan drogi D2, miejscami dziurawej lub pokrytej żwirem i kamyczkami. Uznano, iż zjazd z tej przełęczy na wyścigu byłby zbyt niebezpieczny. Dlatego ze startu w Digne-les-Bains do Colmars dojechano innym szlakiem. Tym samym kluczowe tego dnia wspinaczki: Allos i Pra Loup poprzedził znacznie łatwiejszy podjazd na Col de la Colle-Saint-Michel. Na nasze szczęście w sezonie 2020 na zachodnim Champs nie było już śladu po tych drogowych zaniedbaniach. Ruszyliśmy pod górę bez zbędnej zwłoki. Start z tego samego miejsca co na Lac d’Allos i taki sam początek wspinaczki. Niemniej do powtórzenia mieliśmy tylko pierwsze 500 metrów. Już na wysokości Fort de Savoie trzeba było skręcić w prawo i zamienić szosę D908 na wąziutką dróżkę D2. Przydrożna niebieska tablica świadczyła, że droga na przełęcz Champs stoi przed nami otworem, zaś na szlaku ku niej napotkamy stację Ratery 1700. Niewielki ośrodek narciarstwa klasycznego. Na tym podjeździe nachylenie niemal wszystkich półkilometrowych odcinków utrzymuje się na poważnym poziomie od 7 do 8,5%. Miałem szanse utrzymać się z Adrianem, bo brakowało tu jakichś szczególnie stromych ścianek. Niemniej zadanie było niełatwe. Droga D2 biegła niemal cały czas przez las, zaś na dolnym segmencie była kręta. Na pierwszych trzech kilometrach zaliczyliśmy w sumie osiem wiraży. Na początku czwartego kilometra mieliśmy po lewej ręce leśną polanę, lecz po chwili znów z obu stron otaczały nas drzewa. Takie okoliczności przyrody są cennym sojusznikiem strudzonego cyklisty w najgorętsze letnie dni. Niemniej z drugiej strony kradną nam górskie widoki. Pod koniec czwartego kilometra szosa bardziej zdecydowanie skierowała się na wschód. W połowie szóstego na chwilę się poszerzyła, gdyż wjechaliśmy na parking przy stacji Ratery 1700. Dolny segment o długości 4,76 kilometra (od wjazdu na szosę D2) przejechaliśmy w 22:25 (avs. 12,8 km/h).

Od połowy siódmego kilometra droga (znów wąska) przez kilkaset metrów wiodła na południowy-zachód. Powyżej stacji prowadziła przez miły dla oka leśny sektor i po całkiem niedawno wylanym asfalcie. Przejechawszy 7,4 kilometra ponownie skierowaliśmy się na wschód. W połowie dziewiątego kilometra las zaczął się przerzedzać. W końcu można było dostrzec okoliczne górskie szczyty. Przetrzymałem z kolegą ósmy i dziewiąty kilometr, ale na początku dziesiątego już nie dałem rady. Na około półtora kilometra przed szczytem puściłem koło. Nieco wcześniej na tym górnym odcinku niebo sprawiło nam pierwszy prysznic. Opad był soczysty, ale krótkotrwały. Niemniej po krótkiej przerwie trafił się kolejny. Najwyraźniej dwa razy wpadliśmy pod jakieś ciemne chmurzyska. Do końca starałem się minimalizować stratę do Adka. Ostatnie metry wspinaczki wiodły przez teren o bardzo surowym wyglądzie. Skały po prawej stronie drogi przypominały te z dolnej części podjazdu na Col de la Cayolle. Wspinaczka skończyła się na zakręcie w prawo, po przejechaniu niemal 11 kilometrów od centrum Colmars. Teren się wypłaszczył, lecz przy drodze nie było żadnej tablicy z napisem „Col des Champs”. Adrian pojechał dalej, zaś ja w ślad za nim. Na płaskowyżu przejechaliśmy niemal kilometr. Na parę chwil wróciliśmy nawet do departamentu Alpes-Maritimes. Cały podjazd na przełęcz zabrał mi 51 minut. Według stravy wspinaczkowy segment o długości 10,73 kilometra (od wjazdu na D2) Adriano pokonał w 47:50 (avs. 13,5 km/h z VAM 1012 m/h). Ja potrzebowałem na to 48:06 (avs. 13,4 km/h z VAM 1006 m/h). Na górze było rześko, tylko 14 stopni. Na miejscami mokrym zjeździe trzeba było uważać. Zjechawszy do Colmars wybraliśmy się jeszcze na spacer po zamkniętej w murach starówce. Potem ruszyliśmy na północ by przez wysoką Col d’Allos dotrzeć do bazy noclegowej nr 4 w Barcelonnette. Jakimś cudem na tym górskim szlaku burza nas nie dopadła. Na zjeździe do Vallee de l’Ubaye emocjonowaliśmy się wydarzeniami na trasie osiemnastego etapu Tour de France. Gdy na czele zostało dwóch zawodników ekipy Ineos stało się jasne, iż Michał Kwiatkowski po latach „harówki” na swych liderów w końcu wygra etap „Wielkiej Pętli”.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4074638186

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4074638186

ZDJĘCIA

IMG_20200917_051

FILM

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Col des Champs została wyłączona

Lac d’Allos

Autor: admin o 17. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Allos (D226)

Wysokość: 2110 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 692 metry

Długość: 10,6 kilometra

Średnie nachylenie: 6,2 %

Maksymalne nachylenie: 14,7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W Annot zatrzymaliśmy się tylko na jedną noc. Był to lokal typu Chambre d’Hotes czyli coś co lepiej znamy pod angielskim hasłem Bed & Breakfast. Owszem w naszym niewielkim apartamencie była dostępna kuchnia, z której skorzystaliśmy w środowy wieczór. Niemniej o poranku mogliśmy liczyć na śniadanie przygotowane przez naszych gospodarzy. Trzeba przyznać, że spisali się na medal, gdyż było ono doprawdy „wypasione”. Najedliśmy się ze smakiem i do syta przy okazji podziwiając piękny przydomowy ogród. Opracowując program naszej dwutygodniowej wycieczki poważnie rozważałem możliwość pokonania aż trzech wzniesień na dwunastym etapie. Na trasie z Annot do Barcelonnette (czwarta baza) podobnie jak dzień wcześniej czekały nas dwa pewne podjazdy. Niemniej tym razem obie wspinaczki mieliśmy zacząć z tego samego miejsca czyli z Colmars. Ta okoliczność oszczędzała nam nieco czasu. Tymczasem całkiem przyjemną górkę mieliśmy tego poranka dosłownie pod naszym nosem. Kusiło mnie by zacząć czwartek od łagodnej wspinaczki na Col de la Colle-Saint-Michel (1431 m. n.p.m.). Tym bardziej, że podjazd ten przed paroma laty znalazł się na trasie Tour de France. W 2015 roku na etapie siedemnastym z Digne-les-Bains do Pra Loup wygranym przez Niemca Simona Geschke. Przełęcz ta była trzecią z pięciu premii górskich tego odcinka. Przyznano jej drugą kategorię. Pierwszy wjechał na nią Belg Serge Pauwels. Startując z Annot mielibyśmy do przejechania 16 kilometrów o średnim nachyleniu tylko 4,5%. Gdybyśmy potraktowali ten podjazd ulgowo byłby dla nas ledwie rozgrzewką przed kluczowymi podjazdami dwunastego etapu. Na dokładne zapoznanie się ze świętym Michałem (podjazd i zjazd) potrzebowaliśmy jednak blisko dwóch godzin. Dlatego ostatecznie odpuściliśmy sobie kolarską wycieczkę na tą przełęcz. Mieliśmy się zadowolić samochodowym przejazdem przez nią, gdyż najkrótsza trasa do Colmars wiodła właśnie po drodze D908. Jednak w ostatniej chwili dowiedzieliśmy się, że jej górny odcinek jest zamknięty z uwagi na roboty drogowe.

Tym samym z Annot do Colmars musieliśmy pojechać okrężną 55-kilometrową trasą przez miejscowość Saint-Andre-les-Alpes. Transfer ten początkowo wiódł drogą krajową N202, częściowo wzdłuż brzegów Lac de Castillon. Następnie pod prąd rzeki Verdon szosami D955 i D908. W końcówce dojazd prowadził już lekko pod górę, gdyż nasze czwartkowe podjazdy mieliśmy zaczynać z wysokości około 1250 metrów n.p.m. Małe (490 mieszkańców), lecz atrakcyjne turystycznie Colmars zawdzięcza swą nazwę Rzymianom. Pierwsza osada zbudowana w tej okolicy, na jednym z pobliskich wzgórz, zwała się bowiem Collo Marto. Centrum wsi powstałej później u ujścia potoku Lance do Le Vedron otoczone jest murami z XVII wieku. Poza tym miejscowość ta do dziś „strzeżona” jest przez dwie warownie tzn. Fort de France (na południu) oaz Fort de Savoie (na północy). Przyjechawszy na miejsce zatrzymaliśmy się na parkingu w pobliżu północnej bramy do miejscowej „starówki”. Naszym pierwszym celem było Lac d’Allos. Uznawane przez Francuzów za najwyżej położone jezioro naturalne tej wielkości w Europie. Nie badałem ile w tym prawdy, a ile reklamy. Niemniej fakty są następujące. Jest to jezioro polodowcowe o powierzchni 43 hektarów (950 x 460 metrów) i maksymalnej głębokości 50 metrów. Leży na wysokości 2230 metrów n.p.m. w granicach Parc National du Mercantour. Nad jeziorkiem tym można odpocząć lub posilić się w Refuge du Lac d’Allos lub pomodlić się przy Chapelle Notre Dame des Monts. Nazwa kolarskiego podjazdu wiodącego w jego kierunku jest nieco umowna. Szosa nie dociera do brzegów jeziora, lecz kończy się na Parking du Laus 2110 metrów n.p.m. Do tafli francuskiego „Morskiego Oka” brakuje około dwóch kilometrów. Długość spaceru po tym szlaku oszacowano na 45 minut. Sprawniejsi turyści mogą stąd też w ciągu trzech godzin zdobyć Mont Pelat (3051 metrów n.p.m.) lub w nieco krótszym czasie dotrzeć na Col de la Cayolle.

Pełen podjazd z Colmars na wspomniany parking przed Lac d’Allos liczy sobie blisko 18 kilometrów. Niemniej jego pierwszy odcinek na drodze D908 to ledwie preludium do prawdziwej wspinaczki kolarskiej. Ten łagodny wstęp jest zarazem początkiem podjazdu na znaną z Tour de France przełęcz Allos. Na wspólnym dla obu wzniesień 7-kilometrowym segmencie przeciętne nachylenie wynosi tylko 2,5%. Wszystko zmienia się po wjeździe na szosę D226. Konkretna wspinaczka zaczyna się z poziomu 1414 metrów n.p.m. Główną dolinę opuszcza się tuż przed wioską Allos, zaraz po minięciu kościółka Notre-Dame-de-Valvert. Dłuższy profil tego podjazdu znalazłem na „archivio salite”. Jego krótszą wersję można sobie obejrzeć na „cyclingcols”. Jeśli chodzi o detale zasadniczej części owej wspinaczki to warto zerknąć na stronę „massimoperlabici”. Wedle jej autora mamy tu najpierw do pokonania 2-kilometrowy odcinek do osady Sainte-Brigitte (1529 m. n.p.m.) o nachyleniu 5,7%. Potem 3,5-kilometrowy sektor ze stromizną 8,9%, kończący się na wysokości 1842 metrów n.p.m. Następnie zjazd o długości 1,7 kilometra, na którym traci się aż 72 metry z wcześniej zdobytej wysokości. Na koniec zaś najtrudniejszy segment czyli 3,3 kilometra ze średnią stromizną aż 10,8%. Jazdę zaczęliśmy kilka minut po jedenastej. O tej godzinie było jeszcze pogodnie, acz nie przesadnie ciepło. Na pierwszych 10 kilometrach mieliśmy temperaturę w okolicach 23 stopni, zaś na szczycie 17. Dojazd do Allos posłużył nam za rozgrzewkę przed prawdziwym wyzwaniem jakie czekało nas dalej. Ten łatwy odcinek pokonaliśmy w 18 minut czyli jadąc z prędkością około 23,5 km/h. Wjechawszy na drogę D226 początkowo zawracaliśmy na południe. Po 600 metrach tuż przed pierwszym wirażem nachylenie sięgnęło 10,2%. Na drugim kilometrze też trafiła się chwilowa 10-tka, zaś pod koniec trzeciego mój licznik odnotował już stromiznę 11,1%. Na tych stromych ściankach co raz trudniej było mi utrzymać tempo dyktowane przez Adriana. Jechaliśmy naprawdę mocno, skoro przez pierwsze 2,35 kilometra wykręciliśmy tu VAM na poziomie 1134 m/h.

W końcu na wysokości Villard-Bas, tuż przed zakrętem nr 10, puściłem koło. Nie było sensu zbyt długo przeciągać tej liny. Odpadłbym prędzej czy później, a za zbyt długą walkę z przeznaczeniem mógłby tylko mocniej zapłacić na bardzo stromej końcówce wzniesienia. Należało nieco zluzować i opracować własny rytm jazdy. Niespełna kilometr dalej minąłem ostatnią osadę na tym szlaku czyli Villard-Haut (1784 m. n.p.m.), gdzie stromizna sięgnęła już 11,9%. Niebawem zrobiło się luźniej, zaś pod koniec piątego kilometra nachylenie zupełnie odpuściło. Na pierwszych 5 kilometrach straciłem do Adka 24 sekundy. W połowie szóstego kilometra zaczął się zjazd. Miejscami stromy i prowadzący po wilgotnej nawierzchni. Pokonałem go bardzo ostrożnie. Po 6,4 kilometra od Allos minąłem Parking de la Cluite, zaś skończywszy siódmy kilometr wjechałem do Parku Narodowego Mercantour. Sto metrów dalej zaczęła się najtrudniejsza faza wspinaczki. Na początek 1200 metrów ze średnią 11,9% i max. 14,7%. Potem łatwiejsze 600 metrów wzdłuż potoku Chadoulin. Za mostkiem kolejny bardzo stromy odcinek. Tym razem 1400 metrów, po krętej trasie z sześcioma wirażami. Sektor nieco przyjemniejszy od pierwszej ściany, choć także z poważnymi stromiznami: średnio 11,1% i max. 14,4%. Dopiero na ostatnich 200 metrach można było odetchnąć na delikatnym zjeździe do kresu szosy na końcu Parking du Laus. Cały o podjazd od centrum Colmars zajął mi ponad 64 minuty. Na ciężkiej końcówce straciłem do kolegi tylko minutę. Adriano segment o długości 3,08 kilometra i średniej 10,4% przejechał w 17:09 (VAM 1129 m/h). Ja potrzebowałem na to 18:10 (VAM 1065 m/h). Jeśli chodzi o cały podjazd z początkiem w Allos to straciłem 2:07, z czego przeszło 40 sekund na wspomnianym zjeździe. Pokonałem to wzniesienie w 45:53 (avs. 13,8 km/h), zaś Adrian w 43:46 (avs. 14,4 km/h). Na prędkości pionowe nie ma co patrzeć, gdyż są one „zafałszowane” czasem bezproduktywnie straconym na zjeździe. Pojechaliśmy dobrze. Adi na stravie zajmuje tu obecnie 20., zaś ja 33. miejsce w „peletonie” liczącym 198 osób.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4074638229

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4074638229

ZDJĘCIA

IMG_20200917_001

FILM

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Lac d’Allos została wyłączona

Col de la Cayolle

Autor: admin o 16. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Entraunes (D2202)

Wysokość: 2326 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1085 metrów

Długość: 15 kilometrów

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 9,8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Col d’Allos, Col de la Cayolle i Col des Champs to ciekawy górski tercet w południowej części Alp francuskich. Każda z tych przełęczy ma wysokość ponad 2000 metrów n.p.m. Można je wszystkie zdobyć w ramach jednej 120-kilometrowej rundy, acz kosztem pokonania w pionie około 3200 metrów. W lipcu 2009 roku wraz z Darkiem Kamińskim zaliczyłem tą okrężną trasę wyruszając z Barcelonnette i jadąc zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara. Tym samym na Cayolle podjechałem od północy, na Champs od wschodu i na Allos od południa. Teraz chciałem zdobyć te góry od przeciwnych stron. Tamta wyprawa zbudowana wokół naszego udziału w L’Etape du Tour z metą na Mont Ventoux obejmowała niemal cały obszar francuskich Alp od Górnej Sabaudii po Prowansję. Nie mieliśmy czasu na bardzo dokładne poznawanie poszczególnych regionów. Celowaliśmy w najważniejsze premie górskie na szlaku naszej podróży. Natomiast trzy wspomniane przełęcze zaliczyliśmy jednego dnia czyli hurtem. Zasięg terytorialny wrześniowej wycieczki anno domini 2020 był znacznie skromniejszy i ograniczał się do górskich szos dwóch departamentów. Dlatego mogliśmy sobie z Adrianem pozwolić na spokojniejsze zwiedzanie okolicy i poznanie niemal każdej ciekawszej góry na wybranym przeze mnie obszarze. Dzięki temu trzy wspomniane na wstępie miejsca odwiedzałem tym razem na raty przez trzy kolejne doby. W środę zmierzyłem się z południową stroną Col de la Cayolle, w czwartek z zachodnim zboczem Col de Champs, zaś w piątek z północnym obliczem Col d’Allos. Z owej trójki Cayolle jest najwyższa i zarazem najtrudniejsza, przynajmniej w swej południowej wersji. Podjazd północny na tą przełęcz jest co prawda długi, ale łagodny. Ma długość 27,5 kilometra i przeciętne nachylenie tylko 4,4%. Jedynie na ostatnich pięciu kilometrach robi się dość wymagający. Wspinaczka południowa to już „zupełnie inna para kaloszy”. Biorąc za punkt startu miejscowość Saint-Martin-d’Entraunes (1055 m. n.p.m.) mamy do pokonania 21 kilometrów o średniej stromiźnie 6,1%, przy czym na ostatnich 15 kilometrach nawet 7,1%.

Ponieważ był to dzień naszej drugiej przeprowadzki niespecjalnie były warunki ku temu by zaliczyć południową Col de la Cayolle w jej pełnym wymiarze. Tego dnia musieliśmy pokonać autem w sumie 125 kilometrów w górskim terenie. Każdy przystanek na tej drodze wymagał zaś poświęcenia „paru chwil” na wyładunek i załadunek sprzętu przewożonego wewnątrz samochodu. Uznałem, iż rozsądniej będzie ograniczyć długość spotkania z Cayolle. Lepiej było przejechać tylko najbardziej konkretną część tego wzniesienia czyli darować sobie łagodny wstęp między Saint-Martin-d’Entraunes a Entraunes. Zrezygnowaliśmy zatem z 6-kilometrowego odcinka o przeciętnej zaledwie 3,4%. Na pozostałych 15 kilometrach i tak mieliśmy do pokonania grubo ponad 1000 metrów w pionie. Południowy podjazd na Cayolle prowadzi drogą D2202. W pobliżu tej szosy na wysokości 1790 metrów n.p.m. swe źródła ma rzeka Var. Ostatnie 5 kilometrów tej wspinaczki znajduje się na terenie Parku Narodowego Mercantour. Przełęcz leży na wschód od szczytu Mont Pelat (3051 m. n.p.m.) i przebiega przez nią granica między departamentami Alpes-Maritimes oraz Alpes-de-Haute-Provence. Po drugiej stronie tej przeprawy wzdłuż potoku Bachelard biegnie droga D902, która łączy dolinę Var z leżącą na północy Vallee de l’Ubaye. Col de la Cayolle trzykrotnie pojawiła się w programie Tour de France. Za pierwszym razem wspinano się na nią od „naszej” południowej strony, zaś przy dwóch kolejnych okazjach od północy. Zadebiutowała na „Wielkiej Pętli” w sezonie 1950, gdy pojawiła się na trasie etapu siedemnastego z Nicei do Gap. Została wówczas poprzedzona południowo-wschodnim podjazdem do stacji Valberg (Col de Vasson). Odcinek ten wygrał Francuz Raphael Geminiani, lecz na premię górską jako pierwszy wjechał jego rodak Jean Robic, triumfator pierwszego powojennego Touru z sezonu 1947. Północną wersję Cayolle przetestowano w latach 1955 i 1973 na etapach dziewiątych do Monako i Nicei, o których wspomniałem już przy relacji z zachodniego Valbergu. Kolejnymi zdobywcami Cayolle zostali wówczas: Charly Gaul oraz Vicente Lopez-Carril.

Po drugim wjeździe na Valberg podobnie jak na trzecim etapie wpadliśmy na kawkę do restauracji Le Sapet. Potem już czym prędzej udaliśmy się w kierunku Entraunes. Przejechawszy około 30 kilometrów zatrzymaliśmy się na pierwszym parkingu jaki zobaczyliśmy po wjeździe do tej miejscowości. U podnóża podjazdu było gorąco, ale niebo już się zaperzało. Tymczasem jednak, na kilka minut przed wpół do czwartą, mieliśmy tu temperaturę na poziomie aż 33 stopni. Początek wspinaczki wyznaczyliśmy sobie z miejsca położonego nieco niżej niż postój. Cofnęliśmy się do tablicy stojącej na południowej granicy miasteczka. Po 150 metrach od startu przejechaliśmy przez mostek nad młodą tu rzeką Var i wpadliśmy do centrum Entraunes. Po 400 metrach minęliśmy boczną dróżkę wiodącą do kampingu Tellier, zaś samo miasteczko zostawiliśmy za plecami. Od tego momentu podjazd zrobił się poważny. Już na pierwszym kilometrze stromizna przekroczyła 8%. Na drugim nachylenie było podobne, zaś na trzecim chwilowo sięgnęło 9,5%. Na początku trzeciego kilometra zaczęliśmy się wspinać drogą wzdłuż ciemnoszarych skał łupkowych. Krajobraz był kolorystycznie zbliżony do tego, który uczestnicy Giro d’Italia widują na zboczach Etny. Po przebyciu 4,2 kilometra zakończyliśmy pierwszą fazę wspinaczki. Pozostała część piątego kilometra wiodła nas przez niemal płaski teren. Na tym odcinku przejechaliśmy przez dwa krótkie tunele, zaś zakończyliśmy go przejazdem przez most Saint-Roch na prawy brzeg rzeki Var. Po pokonaniu trzeciego wirażu droga ponownie skierowała się na północ i trzymała solidne nachylenie przez kolejne dwa kilometry. Dokładnie po sześciu kilometrach przemknęliśmy przez osadę Saint-Sauveur (1661 m. n.p.m.). Następnie w połowie ósmego kilometra wpadliśmy do Estenc, „wyrosłej” nad jeziorkiem w pobliżu źródeł Varu. Na chwilowo łagodniejszym terenie minęliśmy tu restaurację Relais de la Cayolle.

Na początku dziewiątego kilometra stromizna znów stała się poważna. Przejechawszy 8,5 kilometra minęliśmy stare Refuge Cantonniere zbudowane na wysokości 1850 metrów n.p.m. Powyżej tego schroniska zaliczyliśmy zakręty nr 4 i nr 5, po czym za mostkiem nad strumykiem Garret (1911 m. n.p.m.) wjechaliśmy do Parku Narodowego Mercantour. Po chwili droga odbiła na wschód, po czym delikatnym łukiem zawróciła na zachód. Skończywszy jedenasty kilometr wpadliśmy do kolejnego ciemnego tunelu. Po jego drugiej stronie spotkała nas zoologiczna niespodzianka. Z owej czeluści wyjechaliśmy wprost na krowy, które nonszalancko zwiedzały sobie ów odcinek drogi nie zważając na to, iż wytyczono ją na półce skalnej. Akurat w tym miejscu teren po naszej lewej ręce dość gwałtownie się urywał. Spokojnym slalomem ominęliśmy to zagubione stadko i po chwili już nieco szybciej ruszyliśmy dalej przed siebie. Widok przed naszymi oczyma nie nastrajał optymistycznie. Chmury kłębiące się nad przełęczą zdążyły już ściemnieć i przybrały wręcz granatową barwę. Można było mieć poważne wątpliwości czy zdążymy skończyć wspinaczkę zanim rozpęta się pogodowy armagedon. Na początku trzynastego kilometra zaczęliśmy najbardziej pokręcony segment drogi D2202. To znaczy sektor z pięcioma wirażami (numery 7-11) na dystansie około 2,2 kilometra. Ostatni z nich znajdował się na wysokości 2287 metrów n.p.m., nieco ponad pół kilometra przed finałem. Mimo sporej wysokości otaczająca szosę roślinność nie ograniczała się bynajmniej do traw czy krzewów. Drzewka iglaste (jodły) całkiem dobrze się tu przyjęły. Dotarliśmy na przełęcz w niespełna 65 minut. Segment ze stravy o długości 14,13 kilometra z przewyższeniem 1063 metrów pokonaliśmy w 1h 02:32 (avs. 13,6 km/h i VAM 1020 m/h). To dało nam miejsce wśród 6% najlepszych wyników z południowego Cayolle.

Na górze było już tylko 16 stopni, ale na nasze szczęście jeszcze nie padało. Spotkaliśmy tu starsze małżeństwo zmotoryzowanych turystów. Dzięki temu załapaliśmy się na dwójkowe zdjęcie przy pamiątkowej steli. Po 10-minutowym pobycie na przełęczy ruszyliśmy z powrotem mając ledwie nieśmiałą nadzieję na to, iż uda nam się uniknąć deszczu. Mimo nader dobrze widocznego zagrożenia na zjeździe nie zaniedbywałem „obowiązków” fotograficznych. Ryzyko się opłaciło i jakimś cudem udało się nam zjechać do Entraunes na sucho. Niemniej wicher, który dopadł nas na dole zwiastował rychłą już ulewę. Ta dopadła nas dosłownie chwilę po tym jak ruszyliśmy samochodem w dalszą drogę. Była gwałtowna, ale potrwała może z kilkanaście minut. A zatem wielce opłaciła się nam decyzja o skróceniu podjazdu. Gdybyśmy start owej wspinaczki wytyczyli sobie w Saint-Martin-d’Entraunes to bez dwóch zdań zostalibyśmy ostro zlani. Jeśli nie na podjeździe, to już na pewno w trakcie zjazdu. Po kwadransie niebo przestało płakać. Tymczasem w dalszej części trasy na południe czekała nas jeszcze nie lada atrakcja turystyczna. To znaczy przejazd przez malowniczy Gorges du Daluis. Droga D2202 co chwila wpadała tu do krótkich tuneli, niekiedy jednokierunkowych. Zmęczony ciężkim dniem kierowca łatwo mógł się pogubić. W jednym podstępnym miejscu przydała się przytomność umysłu towarzyszącego mu pilota 😉 Po wyjeździe z wąwozu wspomniana szosa zmieniła się w drogę D902, zaś po rozstaniu się z doliną Var wpadliśmy na krajówkę N202. Pod sam koniec tego transferu musieliśmy jeszcze skorzystać z szosy D908 prowadzącej na Col de la Colle-Saint-Michel (1431 m. n.p.m.). Nasza trzecia baza noclegowa czyli Chambres d’Hotes Le Baou znajdowała się na początku łagodnego podjazdu wiodącego na tą przełęcz. Według booking.com jakieś 900 metrów na północ od centrum Annot.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4069761247

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4069761247

ZDJĘCIA

IMG_20200916_049

FILM

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Col de la Cayolle została wyłączona

Valberg (via Saint-Bres)

Autor: admin o 16. września 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Guillaumes (D28)

Wysokość: 1672 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 881 metrów

Długość: 13,2 kilometra

Średnie nachylenie: 6,7 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po trzech ciężkich etapach od niedzieli do wtorku ten środowy w teorii wyglądał na znacznie łatwiejszy. W trakcie ósmego, dziewiątego i dziesiątego dnia wyprawy za każdym razem mieliśmy do pokonania więcej niż 2500 metrów w pionie. Tym razem łączne przewyższenie z obu podjazdów miało wynieść mniej niż 2000. Jednak etapy przejazdowe nigdy nie są łatwe, choćby dlatego że na ogół więcej czasu niż zwykle trzeba spędzić w samochodzie. Druga środa była właśnie takim dniem. Przed południem tym razem już na dobre opuściliśmy Saint-Dalmas (Valdeblore), by pod wieczór pojawić się na jedną noc w Annot. Gminie zamieszkanej przez nieco ponad 1000 osób i leżącej na terenie sąsiedniego departamentu Alpes-de-Haute-Provence (Alpy–Górna Prowansja). W trakcie tego transferu mieliśmy zaplanowane dwa przystanki, gdyż nasz dzienny program zgodnie ze świecką tradycją musiał zawierać dwie kolarskie wspinaczki. Etap jedenasty był już ostatnim na szosach Alp Nadmorskich. Na pożegnanie z departamentem Alpes-Maritimes mieliśmy zaliczyć jeden z dwóch zachodnich podjazdów na Col de Valberg oraz wjechać od południa na wysoką Col de la Cayolle. W obu tych miejscach byłem już wcześniej. W stacji Valberg zaledwie przed ośmioma dniami, zaś na przełęczy Cayolle jedenaście lat wcześniej. Teraz chodziło zaś o to by zdobyć te wzniesienia od innej strony niż za pierwszym razem. Do ośrodka narciarskiego na przełęczy Valberg (znanej też pod nazwą Vasson) można podjechać trzema drogami. Południowo-wschodnią przez Gorges de Cians i miejscowość Beuil przetestowaliśmy na trzecim etapie wycieczki. Poza tym do stacji tej dotrzeć można na dwa sposoby od strony zachodniej. Obie te górskie ścieżki zaczynają się w Guillaumes. Najkrótszy i zarazem najszybszy dojazd do tego miasteczka prowadził nas przez Col de la Couillole. To jest przełęcz, którą na rowerach zdobyliśmy w poniedziałek. Jako, że Valberg był nam już znany wiedzieliśmy, gdzie na terenie tego ośrodka będzie można się spokojnie wypakować i przygotować do jazdy. Dlatego pierwszy przystanek zrobiliśmy sobie na górze, po czym etap 11a zaczęliśmy od zjazdu do Guillaumes.

Przy okazji relacji z trzeciego dnia wspomniałem, że w stacji Valberg widywano już ważne kolarskie imprezy. Zacznijmy od tej największej czyli Tour de France. Uczestnicy „Wielkiej Pętli” przemknęli tędy czterokrotnie. Trzy razy walczono tu o punkty do klasyfikacji górskiej, w tym dwukrotnie gdy na Col de Valberg podjeżdżano od zachodu. W sezonie 1955 jako pierwszy wjechał na nią od tej strony Luksemburczyk Charly Gaul. „Anioł Gór” zgarnął tu premię górską na 275-kilometrowym etapie dziewiątym z Briancon do Monaco wygranym przez Francuza Raphaela Geminianiego. Po raz drugi przetestowano ten podjazd w roku 1973 i też na dziewiątym odcinku podczas innego górskiego maratonu. Był to 235-kilometrowy etap z Embrun do Nicei wygrany przez Hiszpana Vicente Lopeza-Carilla, na którym to Valberg należał do jego rodaka Pedro Torresa. Natomiast południowo-wschodni podjazd na Valberg pojawił się na Tourze już w sezonie 1950. Na etapie siedemnastym z Nicei do Gap, także wygranym przez Geminianiego. Męski Tour de France nigdy się tu nie zatrzymał, co innego jego kobieca wersja rozgrywana w latach 1984-2009 pod czterema różnymi nazwami. Górskie odcinki Tour Cycliste Féminin 1996 oraz Grande Boucle Féminine Internationale 1998 zakończone w tym miejscu należały do Włoszki Fabiany Luperini. Znakomitej „góralki”, która w swej karierze pięciokrotnie wygrała wyścig Dookoła Włoch i trzy razy ściganie Dookoła Francji. Luperini była jeszcze trzecia na mecie w Station du Valberg podczas „Pętli” z roku 2003. Niemniej wówczas tak etap jak i cały wyścig należał już do Baskijki Joane Sommariba, zawodniczki która Grand Boucle wygrała w sumie trzykrotnie. Warto też wspomnieć, iż w sezonie 1999 zakończył się tu przedostatni etap Paris – Nice. Po finiszu z 10-osobowej grupki na ulicach Valberg triumfował śp. Frank Vandenbroucke. Belg na progu najlepszego sezonu swej „pokręconej” kariery wyprzedził tu Francuza Richarda Virenque i Włocha Dario Frigo. Swoją drogą tercet asów na miarę dopingowych czasów. Siódmy na kresce był Holender Michael Boogerd, zwycięzca tej 57. edycji „Wyścigu ku Słońcu”.

Z dwóch zachodnich podjazdów do stacji Valberg wybraliśmy ten południowy, prowadzący drogą D28 przez osadę Saint-Bres. Zadecydowały względy techniczne i estetyczne. Ta wspinaczka jest nieco trudniejsza od opcji północnej korzystającej z szosy D29 i przechodzącej przez wioskę Peone. Według danych ze strony „cyclingcols” pierwsza ma długość 13,1 kilometra przy średniej stromiźnie 6,7%. Natomiast druga 14,2 kilometra i przeciętne nachylenie 6,2%. Nasza została wyceniona przez Michela na 643 punkty (ta druga na 552). Na dobrą sprawę całe przewyższenie musieliśmy pokonać na dystansie niespełna 12 kilometrów, albowiem końcówka jest tu zupełnie płaska. Przed dokonaniem wyboru zrobiłem też rozpoznanie terenu oglądając zdjęcia obu dróg opublikowane na google-maps. Po tej „lustracji” uznałem, że szlak biegnący po D28 jest nie tylko trudniejszy, ale też atrakcyjniejszy widokowo. Kolarska historia niewiele miała tu do dodania. Udało mi się jedynie ustalić, iż przez Saint-Bres jechano w trakcie Tour de France z roku 1973. Wielokrotnie przerywany zjazd do Guillaumes zabrał nam przeszło 40 minut. Miejscowość ta powstała u ujścia potoku Le Tuebi do rzeki Var. Mieszka w niej na stałe nieco ponad 600 osób. Prezentowała się całkiem ładnie, ale mieliśmy czasu na jej zwiedzanie. Zatrzymaliśmy się na chwilę pod budynkiem lokalnego merostwa w pobliżu drogi D29, którą wkrótce mieliśmy zignorować. Około wpół do pierwszej na dole było 31 stopni. Temperatura jeszcze nieco wzrosła na pierwszych kilometrach podjazdu. Mój licznik zanotował maxa na poziomie 33, zaś u kresu wspinaczki przyjemniejsze 23. Na samym początku przejechaliśmy przyozdobiony licznymi flagami most nad Tuebi. Brązowa tablica przy wjeździe na tą przeprawę informowała, iż nasz podjazd pod Valberg znajduje się na słynnej trasie Route des Grandes Alpes. Dodam, iż chodzi tu o alternatywną wersję tego szlaku wynikającą z wcześniejszego wyboru przełęczy Cayolle zamiast Bonette. Już po stu metrach jazdy odbiliśmy w lewo wracając na górską D28.

Na pierwszym kilometrze jechaliśmy przez wioskę Saint-Claire. Dopiero wraz z końcem drugiego kilometra szosa obrała zdecydowanie wschodni kierunek. Wiodła nas odtąd zboczem góry wzdłuż prawej strony Vallon du Riou. W połowie czwartego kilometra przecisnęliśmy się przez mostek, na którym obowiązywał ruch wahadłowy. Pod koniec piątego skaliste otoczenie szlaku zamieniliśmy na bardziej zielone okolice. Na trzecim wirażu zostawiliśmy za sobą dróżkę prowadzącą do osad: Le Veynas, Saint-Jean i Cardenas. Na siódmym kilometrze szosa początkowo zawracała na zachód, ale na czwartym zakręcie przypomniała sobie, że jej cel znajduje się przecież na wschodzie. Niebawem, bo pod koniec ósmego kilometra wpadliśmy na chwilę do Saint-Bres (1361 m. n.p.m.). Na dziewiątym kilometrze minęliśmy jeszcze mniejsze Les Couletas, zaś na dziesiątym zaliczyliśmy wiraże nr 5 i 6. Ogółem na tej drodze było do pokonania tylko siedem serpentyn. Ostatnia znajdowała się po niespełna 11 kilometrach od podnóża wzniesienia. Na wysokości bramy do lokalnego punktu recyklingu. Stąd do stacji mieliśmy jeszcze niemal dwa i pół kilometra, lecz do końca wspinaczki już tylko kilometr. Przejechawszy 11,8 kilometra minęliśmy znajdujący się po naszej lewej stronie punkt widokowy na Cime Negre (2553 m. n.p.m.) i sąsiadujące z tą górą szczyty. Po chwili minęliśmy białą tablicę z napisem „Col du Valberg” i tym samym ów podjazd mieliśmy już za sobą. Na ostatnich 1400 metrach było już zupełnie płasko. Na wjeździe do stacji trzeba było nieco uważać na prowadzone w tych dniach roboty drogowe. Po 13 kilometrach od Guillaumes wjechaliśmy na pierwsze rondo, gdzie nasza droga połączyła się z szosą D29. Potem już najkrótszą ścieżką przez centralny deptak dotarliśmy do naszego samochodu. Podjazd do stacji zabrał nam około 54 minuty. Nieco mniej faktyczna wspinaczka, bowiem segment o długości 11,76 kilometra pokonaliśmy w 50:26 (avs. 14 km/h z VAM 1053 m/h). Ten czas dał całkiem niezłe miejsce na stravie tj. pośród 7% najlepszych wyników.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/4069761143

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4069761143

ZDJĘCIA

IMG_20200916_001

FILM

Napisany w 2020b_Alpes-Maritimes & Alpes-de-Haute-Provence | Możliwość komentowania Valberg (via Saint-Bres) została wyłączona