banner daniela marszałka

Archiwum: '2024a_Sabaudia & okolice' Kategorie

Sabaudia & okolice

Autor: admin o 2. listopada 2024

Celem pierwszej z tegorocznych podróży stała się Sabaudia czy też szerzej północna część francuskich Alp. Oczywiście nie była to moja pierwsza podróż ku tej krainie. Jakże chętnie wykorzystywanej przez organizatorów Tour de France przy konstruowaniu tras „Wielkiej Pętli”. Do departamentu Savoie zawitałem już w latach 2005-2006. Obie te wizyty związane były z udziałem w bardzo wymagającej imprezie cyclosportive o nazwie La Marmotte. Dlatego też pierwszymi podjazdami jakie tam poznałem były obecne na szlaku popularnego „Świstaka” wspinaczki pod przełęcze Telegraphe i Galibier. Aczkolwiek podczas pierwszej z tych wypraw zaliczyłem też wjazdy do stacji La Plagne i Courchevel oraz na przełęcz Iseran. W sezonie 2009 spędziłem na szosach obu Sabaudii już cały tydzień. W owym czasie poznałem m.in. Joux-Plane, Val Thorens, Mont du Chat, Madeleine czy Croix de Fer. Dubeltowa Route des Grandes Alpes aka „Hannibal” z roku 2013 też w dużej mierze wiodła drogami obu sabaudzkich departamentów. Przy tej okazji dorzuciłem do swej górskiej kolekcji podjazdy na Ramaz i Glandon (w wersji północnej) oraz do stacji Semnoz, a także zaliczyłem drugie strony już wcześniej widzianych przełęczy Roselend czy Madeleine.

Jednak najwięcej czasu szeroko pojętej Sabaudii poświęciłem jak dotąd w czerwcu 2017 roku. W ciągu 16 dni spędzonych w tym subregionie pokonałem aż 30 nowych górskich premii. W trakcie 4 etapów na szosach Haute-Savoie zaliczyłem m.in. przełęcz Pierre-Carree oraz płaskowyże Saix i Solaison. Natomiast podczas 12 dni w Savoie pokonałem m.in. Val Pelouse, Signal de Bisanne, Meribel-Mottaret, Tignes, Lachat, La Toussuire oraz Mollard. Od tego czasu we Francji byłem jeszcze czterokrotnie. Jednakże w jej innych górskich rewirach. To znaczy w środkowych i wschodnich Pirenejach (2018 & 2022) oraz środkowej i południowej części Alp (2019 & 2020). Tym samym teraz wróciłem do Sabaudii po siedmiu długich latach. Choć dawnymi czasy wiele gór tam poznałem, to wciąż sporo zostało mi do zobaczenia. Wstępnie zakładałem, iż podobnie jak w dwóch poprzednich sezonach na czerwcową eskapadę ruszę ze swym mazowieckim przyjacielem Piotrem Mrówczyńskim. Dla niego miała być to okazja do świętowania swych 50-tych urodzin na sportowo i to w ulubionej górsko-francuskiej scenerii. Niestety sprawy rodzinne zatrzymały Piotra w kraju. Na szczęście szybko znalazłem zacne zastępstwo w osobie Daniela Szajny. Kolegi z pobliskiej Gdyni, z którym w sierpniu 2020 roku przemierzałem górskie drogi Lombardii. Ja zyskałem wypróbowanego wspólnika, zaś Daniel otrzymał okazję do zaliczenia kolejnych legendarnych podjazdów, tym razem rodem z TdF.

Naszą jedyną bazą na wszystkie 16 noclegów pod francuskim niebem był apartament w Domaine des Granges Longes. Posiadłości leżącej na obrzeżach miejscowości Les Marches (gmina Porte-de-Savoie) i należącej do rodziny zajmującej się produkcją wina. Miejscówka ta położona jest 13 kilometrów na południowy-wschód od Chambery. Stolicy departamentu Sabaudia, która gościła uczestników szosowych Mistrzostw Świata z roku 1989. Czempionatu, na którym nieodżałowany Joachim Halupczok w wielkim stylu sięgnął po złoty medal w wyścigu „amatorów”. Ta lokalizacja pozwalała nam dotrzeć samochodem do wszystkich wybranych przeze mnie wspinaczek w czasie poniżej półtorej godziny. Najczęściej w ciągu kilkudziesięciu minut. Tymczasem teren „do zbadania” mieliśmy niemały. Od okolic Genewy na północy po Bourg d’Oisans na południu, zaś na wschodzie sięgający górnych partii dolin Maurienne i Tarentaise. Zatem podczas codziennych wypadów z Domaine des Granges Longes nie ograniczaliśmy się do zwiedzania samej Sabaudii. Celowaliśmy też w „górki” należące do trzech sąsiadujących z nią departamentów. Ostatecznie w ciągu piętnastu (nierzadko pochmurnych czy deszczowych) dni udało mi się zaliczyć 25 nowych premii górskich, z czego 15 w granicach Savoie, po 4 na szosach Haute-Savoie oraz Isere, a także 2 w Ain. Nie poprzestaliśmy przy tym na zwiedzaniu samych Alp, lecz przetestowaliśmy swe siły również na trzech najtrudniejszych podjazdach francuskiej Jury czyli: Mont du Chat, Grand Colombier oraz Biche. Niemniej ile jurajskich podjazdów pokonaliśmy to już sprawa sporna, albowiem góra Mont-Saleve choć geograficznie zaliczana do francuskich Prealp, geologicznie należy do Jury.

W trakcie swoich piętnastu górskich etapów przejechałem 752 kilometry z łącznym przewyższeniem 27.655 metrów. W przeszłości nieraz bywało więcej tak w pionie jak i poziomie, lecz i tak miałem tu powody do satysfakcji. Zaliczyłem 13 wzniesień o przewyższeniu ponad 1000 metrów. Mimo nie najwyższej formy udało mi się bez szczególnych problemów ukończyć ekstremalne wspinaczki pod: Telesiege La Tougnete, Col de la Loze czy La Saussaz, kończące się na wysokościach ponad 2000 metrów n.p.m. Były to zarazem pojazdy o największych amplitudach. Na pierwszym z nich musiałem pokonać niemal 1900, zaś na drugim nieco ponad 1700 metrów przewyższenia. Blisko 30-kilometrowa La Tougnete okazała się być moją najdłuższą wspinaczką, nie tylko tej wyprawy, lecz w całym sezonie 2024. Jednak na owej trójce nie skończyły się moje zdobycze spod znaku hors-categorie. Do tego grona zaliczyłbym jeszcze co najmniej: zachodni Mont du Chat, Grand Colombier (od Artemare), Lac de la Grand Lechere, Notre Dame du Pre czy La Combe. Mój kompan by zrealizować swe górskie marzenia musiał niekiedy podążać własną drogą. Zatem niejako z założenia nasze ścieżki poznawcze kilka razy się rozjechały. Na swoich solowych występach Daniel zaliczył Alpe d’Huez, Croix-de-Fer, Madeleine, Telegraphe & Galibier, Val Thorens oraz Roselend & Petit Saint-Bernard. Wszystkie w czasie, gdy ja zmagałem się z mniej znanymi, choć niekoniecznie łatwiejszymi, podjazdami w tej samej okolicy.

Mój rozkład jazdy:

31.05 – Col du Granier NE

1.06 – Montsapey Bataille & Col de Champ-Laurent

2.06 – Plateau des Glieres & Col de la Forclaz de Montmin

3.06 – Col des Pitons N & Mont Saleve E

4.06 – Mont du Chat NW & La Feclaz

5.06 – Col du Grand Colombier SW & Col de la Biche

6.06 – Collet de Vaujany

7.06 – Prapoutel-les-Sept-Laux & Le Pleynet

8.06 – Col du Mollard NW & Le Chalmieu

9.06 – Lac de la Grand Lechere

10.06 – Col de la Loze & Vallee de Chaviere

11.06 – La Saussaz & L’Orgere

12.06 – Telesiege de Tougnete

13.06 – Notre Dame du Pre & La Combe

14.06 – Col du Granier SE

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania Sabaudia & okolice została wyłączona

Col du Granier SE

Autor: admin o 14. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Chapareillan

Wysokość: 1134 metry n.p.m.

Przewyższenie: 850 metrów

Długość: 10 kilometrów

Średnie nachylenie: 8,5 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Na ostatni dzień naszego Tour de Savoie plany mieliśmy ambitne. We wstępnym programie była druga z rzędu wycieczka do Bourg-Saint-Maurice. Daniel chciał tego dnia wjechać na Col de l’Iseran (2764 m. n.p.m.) czyli najwyższą szosową przełęcz we Francji jak i w całych Alpach. Po przejechaniu 47 kilometrów i zrobieniu przeszło 2000 metrów przewyższenia brutto zapewne poprzestałby na tym jednym wielkim wyzwaniu. Ewentualnie przerywając późniejszy zjazd mógł sobie jeszcze zafundować kilkukilometrowy podjazd do stacji narciarskiej Tignes. Dodam, że właśnie na piątek 14 czerwca przewidziane było oficjalne otwarcie Iseran dla ruchu drogowego. Czy doszło ono do skutku to już inna kwestia. Ja na tą przełęcz zdążyłem już wjechać z obu stron czyli: z północnej w 2005, zaś z południowej w 2013 roku. Natomiast wspomniany ośrodek narciarski odwiedziłem w sezonie 2017. Niemniej nie wykluczałem powrotu na drogę D902 i towarzyszenia koledze przez pierwsze 25 kilometrów jego etapu. Pierwsza wersja mojego planu zakładała bowiem podjazd pod Barrage de Saut (2284 m. n.p.m.). Aby dotrzeć do tej zapory musiałbym skorzystać ze szlaku na Iseran aż po okolice Lac du Chevril, po czym wskoczyć na boczną dróżkę Route de la Sassiere. Miałbym do podjechania 22,9 kilometra przy średnim nachyleniu 6%. Natomiast w drodze powrotnej do św. Maurycego jako drugą premię górską zrobiłbym krótki, lecz bardzo stromy podjazd z Saint-Foy-Tarentaise do La Savonne (1773 m. n.p.m.). To wspinaczka ledwie 7-kilometrowa, ale o średniej 9,7% ze stromiznami sięgającymi aż 17%.

Drugą rozważaną przeze mnie opcją była ponowna „zabawa” w rejonie na zachód od Bourg-Saint-Maurice. Wówczas na pierwsze danie wybrałbym sobie ciężki podjazd z Centron na La Fruitiere de Montgirod (1915 m. n.p.m.) czyli 14,9 kilometra o średniej 8,6%. Po czym ów dzień jak i cały wyjazd zakończyłbym spokojniejszą wspinaczką z Landry do Les Bauches (1782 m. n.p.m.) mającą 14,6 kilometra i przeciętne nachylenie 7%. Niestety wszystkie te plany jak i moje rozważania „wzięły w łeb” na skutek kolejnego załamania pogody. Piątkowa aura od rana była fatalna. W rejonie Porte-de-Savoie czyli na wysokości niespełna 250 metrów n.p.m. tylko kilkanaście stopni i rzęsisty deszcz. Na mapach meteo cały region zasnuty chmurami. Nie było sensu wyprawiać się w wysokie partie gór. Dwa tysiące metrów wyżej zapewne sypnęło śniegiem. Zakładam, że otwarcie przełęczy Iseran też przesunięto o kilka dni. Przed południem wyszliśmy z bazy tylko po to zrobić ostatnie zakupy. Potem w kantynie u naszych gospodarzy zakupiłem skrzyneczkę wina na użytek własny jak też podarunki dla rodziny i przyjaciół. Na szczęście popołudniu opady zaczęły słabnąć i w porze obiadowej ostatecznie ustały. Postanowiliśmy jakoś uratować ten dzień. To znaczy tak samo jak w pierwszy piątek naszego pobytu w Les Marches zaliczyć jedną górkę po szybkim wypadzie z domu. Niemniej pomysły na ten „plan awaryjny” mieliśmy rozbieżne. Ja celowałem w przełęcz, od której zaczęliśmy nasze sabaudzkie wspinaczki. Znów miałem zdobyć Col du Granier, acz od innej strony niż na pierwszym etapie.

Daniel wolał zaliczyć zupełnie nową premię górską, więc wybrał się na Col de Marocaz (958 m. n.p.m.). Z pozoru to niewielka górka. Na pewno niewysoka. Szczególnie jak na alpejskie standardy. Niemniej w swym południowym wydaniu to całkiem poważny podjazd. Mój kompan miał tu do pokonania 9,6 kilometra o średnim nachyleniu 7,6%. Przewyższenie do zrobienia 687 metrów czyli większe niż na Col d’Aspin pokonywanej od Sainte-Marie-de-Campan. Przełęcz ta pojawiła się na trasach Tour de France w latach 1954 i 1974. Za pierwszym razem na odcinku do Aix-les-Bains podjeżdżano na nią od strony południowej. Premię górską jak i sam etap wygrał wówczas Francuz Jean Dotto, czwarty kolarz tego wyścigu. Ja do podnóża swojej ostatniej góry miałem znacznie bliżej niż kolega. Wybierałem się bowiem do Chapareillan. Po dwóch tygodniach górskiej zaprawy byłem gotów wjechać na Granier najtrudniejszym z sześciu szlaków prezentowanych na stronie „climbfinder”. W ramach pierwszego odcinka tej górskiej opowieści wspomniałem, iż peleton Tour de France na tą przełęcz wjeżdżał już siedemnaście razy. Dwukrotnie skorzystano z tej najbardziej stromej opcji wiodącej przez tereny należące do departamentu Isere. Po raz pierwszy w 1972 roku na etapie prowadzącym z Valloire do Aix-les-Bains, kiedy to premię górską na Granier wygrał słynny Belg Lucien Van Impe. Równo cztery dekady później na odcinku z Saint-Jean-de-Maurienne do Annonay-Davezieux w jego ślady poszedł Chorwat Robert Kiserlovski.

Dojazd z Les Marches wiódł mnie lekko w dół drogami D1090 i D590a. Po przejechaniu 4,3 kilometra skręciłem w uliczkę przy kościele św. Błażeja. Ta szybko przeszła w D285 znaną też jako Route de la Chartreuse. Już po kilkuset metrach podjazd stał się poważny i przez kolejne dwa kilometry trzymał na poziomie co najmniej 7%. Po tym jak szlak zmienił kierunek z północnego na zachodni wjechałem do La Palud, zaś po wyjeździe z wioski zacząłem pierwszy segment z dwucyfrowym nachyleniem. To jest odcinek o długości 1200 metrów i stromizną dochodzącą do 12%. Gdy się on skończył byłem już w lesie, w którym skrywa się przeszło połowa tego podjazdu. Piąty i szósty kilometr do łatwych nie należały, ale to co najtrudniejsze zaczęło się na 4,2 kilometra przed finałem. Według „cyclingcols” ostatnie cztery kilometry południowo-wschodniej ścieżki pod Col du Granier mają średnie nachylenie 10,1%. To dwa ciężkie sektory o podobnej długości przedzielone ledwie dwustumetrowym wypłaszczeniem. Każdy kilometr miałem tu zresztą elegancko rozpisany na biało-zielonych tablicach. Najostrzejsze kawałki o średnich 11,3 i 11,7%. Na 1200 metrów przed przełęczą wróciłem do Sabaudii. Na ostatnich kilometrach podjazdu powietrze było przesiąknięte wilgocią, zaś widoczność znikoma. Dopiero tuż przed przełęczą ujrzałem skrawki niebieskiego nieba. Na samej górze słońce miejscami przebijało się przez chmury. Dystans 9,8 kilometra od wjazdu na drogę D285 przejechałem w 51:40. Średnia prędkość 11,4 km/h i VAM 977 m/h. Tempo wspinaczki niby lepsze niż we wcześniejszych dniach, lecz z drugiej strony to był relatywnie krótki podjazd.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11651747098

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11651747098

COL DE MAROCAZ by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/activities/11651751304

ZDJĘCIA

Granier-SE_01

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania Col du Granier SE została wyłączona

La Combe

Autor: admin o 13. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Villette

Wysokość: 1771 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1102 metry

Długość: 11,4 kilometra

Średnie nachylenie: 9,7 %

Maksymalne nachylenie: 18 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po zjechaniu do Les Plaines wsiadłem do samochodu i zawróciłem w stronę Bourg-Saint-Maurice. Przejechawszy tylko 8 kilometrów zatrzymałem się w Villette na spotkanie z drugą ze swych czwartkowych górek. Wspomnę, że największe wzniesienia w tej okolicy można zacząć w pobliskiej wiosce Aime. Mam na myśli blisko 20-kilometrowy podjazd do stacji narciarskiej La Plagne (2093 m. n.p.m.). Wykorzystany na trasach Tour de France z lat 1984, 1987, 1995 i 2002. Na którym to w sezonie 2025 zakończy się ostatni górski etap kolejnej „Wielkiej Pętli”. Poza tym po drugiej stronie owej miejscowości można zacząć niemal równie długą, acz nie do końca szosową wspinaczkę na Cormet d’Areches (2108 m. n.p.m.). Obie poznałem już w latach 2005 i 2017, przy czym drugą z nich zakończyłem na polanie Plan Pichu (1939 m. n.p.m.). Dlatego też teraz postanowiłem wjechać na La Combe, odkrytą dzięki „climbfinder”. To podjazd niemal o połowę krótszy od dwóch wcześniej wymienionych niemniej na tyle stromy, iż przez autorów wspomnianej strony został wyceniony nieco wyżej niż jego wyżsi sąsiedzi. Samochód zostawiłem na poboczu ulicy, będącej wstępem do owej wspinaczki. Tym samym na start musiałem zjechać 600 metrów do miejsca, gdzie owa Route de la Piaz (D85a) schodzi się z drogą krajową N90. Gdy tuż przed piętnastą ruszałem pod górę Daniel był już w połowie swego drugiego podjazdu. Zmierzał ku włoskiej granicy klasycznym blisko 30-kilometrowym szlakiem od grodu św. Maurycego na Małą Przełęcz św. Bernarda.

Col du Petit Saint-Bernard (2188 m. n.p.m.) jest niemal o trzysta metrów niższa od Wielkiej Przełęczy tego samego patrona leżącej na granicy szwajcarsko-włoskiej. Podjazdy na Małą zaczynają się też z wyższego pułapu niż wspinaczki pod Col du Grand Saint-Bernard. Niemniej to wciąż spory kawał kolarskiej góry. Mój kompan miał tu do pokonania aż 29,8 kilometra, choć o mocno umiarkowanym średnim nachyleniu 4,6% przy max. 8%. Myślę, że mocny amator mógłby to wzniesienie przejechać na dużej tarczy. Niemniej niewielka stromizna może się okazać zwodnicza. Trzeba mieć na uwadze dystans i sam fakt, że trzeba tu pokonać około 1380 metrów przewyższenia. Daniel na dwóch górach zrobił tego dnia 101 kilometrów z łącznym przewyższeniem 2568 metrów. Był to jego najdłuższy etap w Sabaudii, acz w pionie nieco więcej uzbierał szóstego dnia na wspinaczkach pod Grand Colombier i Biche. Ja miałem przyjemność zaliczyć tą górę na jedenastym etapie Route des Grandes Alpes z sezonu 2013. Podjazd zacząłem wtedy w Seez po długim zjeździe z Col de l’Iseran czyli musiałem podjechać 28 kilometrów. Przełęcz ta czterokrotnie pojawiła się na trasach Tour de France i raz wystąpiła w Giro d’Italia. Za wyjątkiem wspomnianego w poprzednim odcinku etapu z TdF-2009 podjeżdżano tylko od francuskiej strony. Na Tourze premie górskie wygrywali tu tej klasy górale co Gino Bartali (1949) czy Federico Bahamontes (1963). Na Giro z roku 1959 znalazła się ona w końcówce 296-kilometrowego etapu z Aosty do Courmayeur. To właśnie na nim Luksemburczyk Charly Gaul znokautował liderującego Jacquesa Anquetila. Nadrobił nad Francuzem prawie 10 minut i wygrał swój drugi wyścig Dookoła Włoch.

Jeśli chodzi o historię najnowszą kolarstwa to należy wspomnieć, iż dwa kawałki podjazdu drogą D1090 wykorzystano na jedenastym etapie Touru z roku 2018. Metę tego górskiego odcinka wyznaczono w stacji narciarskiej La Rosiere Espace San Bernardo na wysokości 1844 m. n.p.m. Podjeżdżano z Bourg-Saint-Maurice, lecz bardziej stromym szlakiem przez Montvalezan. Ten dzień jak i cały wyścig należał do Gerainta Thomasa, który na mecie o 20 sekund wyprzedził Toma Dumoulin i swego kolegę z zespołu Chrisa Froome’a. Na samej Małej Przełęczy św. Bernarda zakończyła się zaś dziewięciodniowa rywalizacja w Tour de l’Avenir z roku 2021. Etap ten po 70-kilometrowym solowym rajdzie wygrał Carlos Rodriguez. Hiszpan dotarł do mety na francusko-włoskiej granicy z przewagą 1:52 nad Georgiem Steinhauserem i Filippo Zaną. Nad liderującym Tobiasem Hallandem Johannessenem nadrobił nawet 2:11. Ta śmiała akcja niemal dała mu zwycięstwo w całym wyścigu. Ostatecznie do Norwega zabrakło mu 7 sekund. Daniel miał zatem swoje spotkanie z kolarską „klasyką”, zaś ja kolejny już raz wystąpiłem w roli odkrywcy tego co szosowym wyścigom nieznane. Wystartowałem w pełnym słońcu przy temperaturze 32 stopni. Na początek długa i dość stroma prosta biegnącą przez cały kilometr wzdłuż wioski. Nachylenie nieco odpuściło na wysokości kampingu La Gliere. Po 1150 metrach od startu trzeba było skręcić w prawo, by zacząć krętą wspinaczkę po górskim zboczu. Na kilku sektorach gęsto zalesionym, co pozwalało chować się przed palącym słońcem.

Od połowy drugiego kilometra cała seria zakrętów, aż 10 wiraży na dystansie ledwie 650 metrów. W sumie do końca trzeciego kilometra minąłem ich piętnaście. Potem droga „poszła” wyraźnie na wschód ku wiosce Charves, którą minąłem w połowie piątego kilometra. Już na kilkaset metrów przed nią nachylenie wskoczyło na stały dwucyfrowy poziom i ta stromizna utrzymała się do wirażu na końcu szóstego kilometra. Kolejna prosta w kierunku wschodnim zawiodła mnie do osady Planvillard (6,7 km). Za nią kilometrowa stromizna, acz nie tak ciężka jak poprzednia. Na początku ósmego kilometra ten górski szlak zmienił kurs na zachodni, by po dotarciu w pobliże potoku Nant Agot ostatecznie skręcić na północ. Na początku dziewiątego kilometra powrót do lasu, zaś niespełna kilometr dalej początek bardzo stromego finału. Najcięższy i zarazem najpiękniejszy fragment owej wspinaczki. Szczególnie zachwycający w końcówce dziesiątego kilometra tuż po wyjeździe na halę, gdzie trzeba pokonać „drogowy korkociąg”. To słowa bynajmniej nie na wyrost. Mamy tu aż 9 zakrętów na dystansie ledwie 350 metrów przy nachyleniu 11%. Potem jeszcze chwila zacienionej szosy i na koniec pół kilometra w otwartym terenie do kresy szosy przy ostatniej chacie w La Combe. Bardzo ciężki podjazd, ale urozmaicony. Przy tym z ładnymi widokami mimo kilku kilometrów ukrytych w lesie. Warto było go poznać i pokonać, co udało mi się zrobić w czasie 1h i 12 minut. Dodam, że w tej okolicy wart uwagi jest też podjazd La Fruitiere de Montgirod (1915 m. n.p.m.), na którym trzeba pokonać 14,9 kilometra o średniej 8,6%.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11643680430

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11643680430

COL DU PETIT SAINT-BERNARD by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/11643974061

ZDJĘCIA

La-Combe_01

FILM

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania La Combe została wyłączona

Notre Dame du Pre

Autor: admin o 13. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Les Plaines

Wysokość: 1829 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1292 metry

Długość: 16 kilometrów

Średnie nachylenie: 8,1 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W ramach trzeciego wypadu ku dolinie Tarentaise pominęliśmy już tereny należące do domeny narciarskiej Les 3 Vallees. Tym razem pojechaliśmy znacznie dalej na wschód, by zatrzymać się dopiero w Bourg-Saint-Maurice po przejechaniu 95 kilometrów drogami A43, A430 i N90. Ta miejscowość trzykrotnie była gospodarzem Mistrzostw świata w kajakarstwie górskim. Jednak co dla nas istotniejsze wielokrotnie pojawiała się też na trasach „Wielkiej Pętli”. W tym trzy razy jako miasteczko startowe i raz w roli etapowej mety. Zakończył się w nim szesnasty etap TdF z roku 2009. Ten górski odcinek ze startem w szwajcarskim Martigny miał bardzo ciekawą trasę. Prowadził szosami trzech państw i zmuszał do pokonania obu przełęczy św. Bernarda. O zwycięstwo walczyło na nim do końca siedmiu uciekinierów. Po solowej akcji jako pierwszy linię mety minął Mikel Astarloza. Jednak tą wygraną mu później odebrano, albowiem u Baska przed Tourem wykryto EPO podczas kontroli antydopingowej. Sukces ten ostatecznie zapisano na koncie Francuza Sandy Casara, który najszybciej finiszował z grupki pościgowej. Z ulic miasteczka, którego patronem jest św. Maurycy można zacząć aż trzy podjazdy znane z kronik wyścigu Dookoła Francji. Na północ leci stąd droga D902 zmierzająca na przełęcz Cormet de Roselend (1967 m. n.p.m.). Na wschód ku włoskiej granicy rusza szlak D1090 wiodący na Col du Petit Saint-Bernard (2188 m. n.p.m.). Natomiast biegnąca na południe szosa D119 prowadzi ku czterem częściom stacji narciarskiej Les Arcs należącej do domeny Paradiski. Najwyższa z nich znajduje się na wysokości 2144 metrów n.p.m.

Daniel na czternastym etapie naszych kolarskich wakacji postanowił wjechać na obie z wyżej wymienionych przełęczy. Na pierwszą ze swych czwartkowych premii górskich wybrał Cormet de Roselend. Na drodze do tego celu miał do pokonania podjazd o długości 19,4 kilometra i średnim nachyleniu 5,9%, przy max. 12%. Bardzo solidna wspinaczka, acz nieco łatwiejsza od północnej zaczynającej się w gminie Beaufort. Roselend zadebiutowała na „Wielkiej Pętli” w sezonie 1979 i jak dotąd pojawiła się na Tourze czternaście razy. Po raz piętnasty uczestnicy TdF wjadą na nią w 2025 roku na etapie do La Plagne. Od południowej strony wjeżdżano na nią tylko pięciokrotnie. Ostatnio w 2020 roku na odcinku do La Roche-sur-Foron wygranym przez Michała Kwiatkowskiego, kiedy to na przełęcz tą najszybciej dotarł Marc Hirschi. Pierwszym zdobywcą tej „tourdefransowej” góry został Holender Henk Lubberding, zaś po nim premie górskie tego wyścigu wygrywali tu m.in. Claudio Chiappucci, Alex Zulle, Laurent Brochard, Michael Rasmussen, Nairo Quintana i jako ostatni w 2023 roku Giulio Ciccone. Ponieważ wszystkie trzy wzniesienia spod Bourg-Saint-Maurice zaliczyłem już w latach 2009 i 2013 to nie miałem tu czego szukać. Wybrałem sobie na ten dzień dwie mało znane wspinaczki, acz pod względem sportowym trudniejsze niż wspomniane podjazdy rodem z Touru. Pierwszą z nich miała być ciężka Notre Dame du Pre / Glaisy z Les Plaines, zaś drugą stroma La Combe z Villette.

Chcąc jak najszybciej pojawić się u podnóża pierwszej z tych gór ponownie wskoczyłem do samochodu. Najpierw musiałem przejechać 22 kilometry w dół Vallee de la Tarentaise, po czym nie przeoczyć zjazdu z krajówki N90 w boczną D88. To na tej drugiej drodze miałem wkrótce przejechać aż 9 kilometrów z całej wspinaczki na Notre Dame du Pre / Glaisy. Profil tego wzniesienia znalazłem przed wieloma laty na stronie www.salite.ch Niemniej nie miałem pewności czy ów podjazd w całości jest asfaltowy. Tym bardziej że dokładniejsza pod względem opisów www.cyclingcols.com do dziś jeszcze prezentuje go w niespełna 10-kilometrowej wersji z finałem na Col du Tra (1311 m. n.p.m.). Moich wątpliwości nie rozwiewała usługa „google street view”, gdyż obrazki z niej wciąż nie obejmują górnych partii tego podjazdu. Dopiero informacje z przebogatej bazy https://climbfinder.com utwierdziły mnie w przekonaniu, że po szosie można tu dotrzeć na wysokość ponad 1800 metrów n.p.m. Co więcej wynikało z nich, iż jest to wzniesienie nieco trudniejsze niż pobliska wspinaczka z Aime do stacji La Plagne. Do mojej czwartkowej mety uczestnicy Touru zapewne nigdy nie będą musieli się wspinać. Aczkolwiek przez przełęcz Tra przejechano na siedemnastym etapie TdF-2023. Tym wiodącym do Courchevel przez Col de la Loze. Przy czym drogą D88 wspinano się wówczas od łatwiejszej wschodniej strony, zaś premię górską drugiej kategorii wyznaczono w Longefoy czyli na parę kilometrów przed wioską Notre Dame du Pre. Ten sam podjazd był już w planach na rok 2019, lecz ostatecznie wypadł z programu po tym jak etap do Val Thorens mocno skrócono.

Droga D88 na samym początku opada w stronę rzeki. Chciałem wystartować z najniższego punktu w okolicy, więc zatrzymałem się przed mostem na Iserą. Dzień był ciepły i słoneczny. Pogodowo jeden z najlepszych na tym wyjeździe. Niemal przez cały pierwszy kilometr jechałem przez Les Plaines. Z centrum miałem wioski ładny widok na kapliczkę św. Jacka wybudowaną na pobliskiej skale. Potem na około siedem kilometrów szosa schowała się w lesie. Szlak był bardzo kręty. Poniżej Notre-Dame-du-Pre naliczyłem aż 25 wiraży. Te stanowią pewne urozmaicenie i nierzadko pomoc w rowerowej wspinaczce. Niemniej tu problemem była aktualna nawierzchni drogi. Na co dzień pewnie nie najgorsza, ale akurat świeżo przed moim przybyciem wysypano na nią żwirek. Od połowy drugiego do początków ósmego kilometra musiałem się zmagać nie tylko ze stromizną na poziomie 8-9%, lecz również z sypkim podłożem. W dolnej części tego odcinka owego kruszywa nie sposób było ominąć. W górnej można było sobie znaleźć paski czystego asfaltu przydatnego do nieco szybszej jazdy. Pod koniec piątego kilometra minąłem ślepą dróżkę wiodącą ku osadzie Montagny. Niemniej na swoim szlaku pierwsze gospodarstwo rolne napotkałem dopiero na początku dziewiątego kilometra. Odtąd dojazd do Notre Dame du Pre wiódł już pośród łąk. Przy drodze zacząłem widywać osobliwe tabliczki. Jak sądzę zawierały one imiona i wiek mieszkańców wioski oraz ich wypowiedziane publicznie marzenia.

Sama miejscowość ładna i zadbana. W trakcie późniejszego zjazdu pokręciłem się dłuższą chwilę po placu z pomnikiem poświęconym jej „tubylcom” poległym na zachodnim froncie I Wojny Światowej. Natomiast podczas wspinaczki od razu skręciłem w lewo by przejechać ostatnie 300 metrów po drodze D88. Na wirażu udekorowanym postaciami 5-osobowej rodzinki cyklistów zamiast skręcić w lewo ku przełęczy Col du Tra odbiłem w prawo by wjechać na Route de la Montagne. Na niej miałem do pokonania w pionie jeszcze blisko 550 metrów i dystans 6,5 kilometra. Pierwszy kilometr z hakiem był umiarkowanie trudny. Teren jeszcze otwarty oferował ładne widoki na okoliczne górskie szczyty. Jednak pod koniec jedenastego kilometra szosa znów wpadła do lasu. Na dwunastym nachylenie drogi cały czas było dwucyfrowe. Ten ciężki odcinek zaprowadził mnie w pobliże kampingu Rocher de Glaisy. Następnie przez półtora kilometra szlak wiódł na wschód, zaś na przełomie trzynastego i czternastego kilometra stromizna znów sięgała 12%. Na ostatnich dwóch kilometrach droga biegła już tylko w kierunku południowym. Na tym sektorze najbardziej stromo było w pierwszej połowie ostatniego kilometra. Przez kolejne trzysta metrów nachylenie stopniowo malało, zaś odcinek od parkingu do końca szosy okazał się już zupełnie płaski. Podjechałem w to miejsce w czasie nieco ponad 1h i 23 minuty. Zrobiłem w pionie niemal 1300 metrów. Na tym wyjeździe miałem tylko trzy większe góry, zaś w całym sezonie 2024 ledwie cztery.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11642730280

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11642730280

CORMET DE ROSELEND by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/11643974061

ZDJĘCIA

Notre-Dame-du-Pre_01

FILM

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania Notre Dame du Pre została wyłączona

Telesiege de Tougnete

Autor: admin o 12. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Salins-les-Thermes

Wysokość: 2397 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1882 metry

Długość: 29,5 kilometra

Średnie nachylenie: 6,4 %

Maksymalne nachylenie: 20 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W środę drugi raz wybraliśmy się do Vallee de la Tarentaise. Podobnie jak w poniedziałek zatrzymaliśmy się w dolnej części owej doliny. Znów przyjechaliśmy tu na spotkanie z istnym olbrzymem pośród górskich podjazdów. Tym razem był to „potwór dwugłowy”. Biorąc pod uwagę stan naszej formy sportowej aby mieć szanse na ujarzmienie takiej bestii musieliśmy rozdzielić siły. Daniel miał ruszyć pod górę z miasteczka Moutiers by po pokonaniu 37,5 kilometrów drogą D117 dotrzeć do Val Thorens na wysokość co najmniej 2318 metrów n.p.m. Jego celem była stacja narciarska otwarta w sezonie zimowym 1971/72, należąca do wielkiej domeny Les Trois Valles. Pod względem poziomu usytuowania bazy uchodząca za najwyżej położony ośrodek narciarski Starego Kontynentu. Amatorzy „białego szaleństwa” mają w nim do swej dyspozycji 78 tras o łącznej długości 150 kilometrów, obsługiwanych przez 30 wyciągów. Można tu szusować nawet z wysokości 3230 metrów n.p.m. Ja maratoński podjazd do tego miejsca zaliczyłem już w lipcu 2009 roku. Teraz chciałem dotrzeć wyżej. Na kolarski szczyt odkryty całkiem niedawno dzięki nieocenionej stronie „cyclingcols”. Moim celem była górna stacja kolejki krzesełkowej La Tougnete, na którą dociera wyciąg ruszający z Meribel. Podczas swojej wspinaczki przez pierwsze 28 kilometrów mógłbym korzystać z tej samej drogi co kolega. Rozjechalibyśmy się dopiero w Les Menuires na wysokości ponad 1800 metrów n.p.m. Stąd moja uwaga o wyprawie na „dwugłowego potwora”.

Tym niemniej z tych samych względów, dla których we wtorek nie pojechałem do stacji Valmeinier wolałem nie wracać na przetarty przed laty szlak. Miałem ciekawą alternatywę. Otóż równolegle do wspomnianej szosy D117 biegnie na południe z okolic Moutiers 12-kilometrowa droga D96. Węższa i bardziej kręta, wytyczona na prawym brzegu potoku Doron de Belleville. Mogłem po niej dojechać na wysokość 1190 metrów n.p.m. i tym sposobem ominąć pierwsze 17 kilometrów głównego szlaku w tej dolinie. Chcąc nie chcąc i tak musiałem sobie przypomnieć przeszło 10-kilometrowy odcinek poznany przed piętnastu laty. Po czym dojechawszy do Les Menuires miałem odnaleźć boczną dróżkę prowadzącą niemal na szczyt góry Tougnete (2434 m. n.p.m.). Patrząc na profil końcówki mego wzniesienia mogłem się spodziewać przeprawy podobnej jak dwa dni wcześniej na Col de la Loze. Największe wrażenie robił 600-metrowy finał podjazdu. Miałem pewne wątpliwości czy po przeszło dwóch godzinach wspinaczki zdołam przepchnąć korby na takiej stromiźnie. Swoją drogą ciekawe czy La Tougnete pójdzie niebawem w ślady wspomnianej przełęczy i pojawi się na trasie Tour de France. Gdyby wylano asfalt po wschodniej stronie owej góry to można by zaprojektować ekstremalny etap górski w całości poprowadzony drogami i dróżkami powyżej Moutiers. To jest trasą łączącą trzy główne doliny terenu narciarskiego Les Trois Vallees. To na razie melodia przyszłości. Tym niemniej w samej dolinie Belleville kolarscy „profi” bawili już parę razy.

W stacji Val Thorens zakończyły się dwa etapy „Wielkiej Pętli”. W 1994 roku był to 149-kilometrowy odcinek z Bourg d’Oisans, na którym uczestnicy TdF musieli pokonać trzy potężne premie górskie, albowiem finałowe wzniesienie poprzedzały wspinaczki pod przełęcze Glandon i Madeleine. Dwójkowy finisz na terenie stacji wygrał Nelson Rodriguez, który o 3 sekundy wyprzedził Piotra Ugriumowa. Po nich ze stratą 1:08 do zwycięzcy finiszował Marco Pantani, który wyskoczył z grupy liderów wyścigu na ostatniej ćwiartce wspinaczki. Kolumbijczyk odniósł tu swój życiowy sukces. Rosyjski Łotysz rozpoczął rozłożony na trzy dni przeskok z dziewiątego na drugie miejsce w „generalce”. Natomiast Włoch nadrobił nad dwoma Francuzami z Festiny (Richard Virenque i Luc Leblanc) półtorej minuty robiąc spory krok na drodze do swego pierwszego podium w Paryżu. Na powrót Touru do Val Thorens trzeba było czekać długie 25 lat. W sezonie 2019 zakończył się tu przedostatni etap wyścigu. Metę wyznaczono na wysokości 2365 metrów n.p.m. tj. o 90 metrów wyżej niż przy pierwszej okazji. Miał to być 130-kilometrowy etap ze startem w Albertville i przejazdem przez Cormet de Roselend oraz Col du Tra. Załamanie pogody, które dosięgło peleton TdF już dzień wcześniej na zjeździe z przełęczy Iseran, pokrzyżowało owe plany organizatorów. Odcinek ten skrócono do niespełna 60 kilometrów i po strzale startera pojechano prosto do Moutiers. Tym razem w ramach dolnej fazy finałowego podjazdu skorzystano z wybranej przeze mnie drogi D96.

Nieudany występ w 106. edycji Touru osłodził tu sobie słynny Vincenzo Nibali. Sycylijczyk dotarł do mety z przewagą 10 sekund nad Alejandro Valverde oraz 14 nad Mikelem Landą. Na mecie nie było większych różnic w czołówce. Triumfatora od dziesiątego kolarza na kresce dzieliło raptem pół minuty. Nie był to jednak etap bez znaczenia dla ostatecznej hierarchii wyścigu. Wielokilometrowy podjazd zmógł wicelidera (a wcześniej wielodniowego lidera) czyli Juliana Alaphilippe’a. Francuz stracił trzy minuty do swych najgroźniejszych rywali i spadł na piąte miejsce w klasyfikacji generalnej. Jego kryzys wykorzystali: Geraint Thomas, Steven Kruijswijk oraz Emanuel Buchmann przesuwając się o jedną pozycję w wyścigowej tabeli. Na kilkanaście lat przed tym jak „Wielka Pętla” po raz pierwszy zawitała do Val Thorens jakieś ¾ owego podjazdu wykorzystano na szesnastym etapie TdF z roku 1979, którego metę wyznaczono w Les Menuires. Górski odcinek rozpoczęty w Morzine-Avoriaz wygrał tu Belg Lucien Van Impe, który o 6 sekund wyprzedził liderującego Bernarda Hinault oraz o 16 swego rodaka Claude’a Criqueilion. Co istotne drugi tego dnia Bretończyk nadrobił blisko minutę nad wiceliderem Holendrem Joop’em Zoetelmelkiem. Schodząc z tą kolarską historią w stronę Moutiers trzeba się jeszcze zatrzymać w Saint-Martin-de-Belleville. W tej wiosce na wysokości 1418 metrów n.p.m. zakończył się trzeci etap sierpniowego Criterium du Dauphine z dziwnego sezonu 2020. Wygrał go po śmiałej akcji Davide Formolo. Włoch finiszował tam samotnie z przewagą 33 sekund nad 7-osobową grupą asów, którą przyprowadził Primoz Roglić.

Na dojeździe najpierw zatrzymałem się w Moutiers, gdzie Daniel wysiadł z auta na dużym parkingu przy sklepie sieci Carrefour. Pierwsze metry swego podjazdu miał tuż za rogiem. Potrzebował jedynie przejechać na lewy brzeg potoku Doron de Bozel, by znaleźć się na drodze D117. Jego wspinaczka prezentowała się następująco. Najpierw 10,5 kilometra pod górę z przeciętnym nachyleniem 5,9%. Następnie wypłaszczenie i łagodny zjazd na 4-kilometrowym odcinku z przejazdem przez Saint-Jean-de-Belleville. Potem drugi segment wzniesienia czyli 13 kilometrów o średniej znów 5,9% kończący się na rondzie przed Les Menuires. Centrum owej stacji miał ominąć za sprawą kilometrowego zjazdu. Na koniec czekało go jeszcze 9 kilometrów podjazdu z nachyleniem 6,3%. Według cyclingcols” miał do pokonania 1836 metrów różnicy wzniesień, lecz z amplitudą brutto aż 1993 metrów. W praktyce na uliczkach Val Thorens zajechał na wysokość aż 2375 metrów n.p.m. Zatem już na samym podjeździe zrobił przeszło 2000 metrów przewyższenia, zaś dodając odcinki pod górę z późniejszego zjazdu uzbierał tu 2178 metrów w pionie. Ja wolałem pominąć płaski odcinek na szosie D915. Dlatego wsiadłem jeszcze do samochodu i pojechałem w głąb doliny Bozel. Stanąłem za miejscowością Salins-les-Thermes by wystartować z małego placu na początku dróżki D96. Ruszyłem dobry kwadrans po koledze, lecz mimo to miałem szansę go spotkać po swym wjeździe na D117. Mój szlak wiodący do łącznika obu dróg był co prawda bardziej wymagający pod kątem stromizny, lecz z drugiej strony krótszy o pięć kilometrów.

Już na samym wstępie żółte tablice drogowe w aż czterech językach ostrzegały tu podróżnych przed mankamentami szosy D96. Na dobrą sprawę odradzając wjazd na nią kierowcom większych pojazdów. Tym lepiej dla mnie pomyślałem. Szlaki wąskie i kręte mają więcej uroku, poza tym mogłem liczyć na jazdę przy minimalnym ruchu samochodowym. Dróżka może i boczna, ale miała dobrą nawierzchnię. Do tego miejscami oferowała ładne widoki, w tym na biegnącą po drugiej stronie doliny szosę D117. Pod tym względem przypominała ona mój sobotni szlak na przełęcz Mollard, z którego dostrzec mogłem (również po lewej stronie) szosę prowadzącą na Col de la Croix de Fer. Charakterystyczne dla Sabaudii biało-żółte „kamienie milowe” informowały mnie o nachyleniu kolejnych kilometrów oraz dystansie dzielącym mnie od końca doliny Belleville. Te drugie newsy mogłem zignorować skoro nie wybierałem się do Val Thorens. Na drodze D96 miałem przejechać niemal 12 kilometrów. Najpierw musiałem pokonać podjazd o długości 10,7 kilometra i średniej 6,6%. Stosunkowo trudny w swej dolnej części, gdzie poniżej osady Villartier, przez trzy kilometry nachylenie utrzymywało się na poziomie 8-9%. Na dziesiątym kilometrze przejechałem przez największą na tym szlaku wioskę Planvillard. Następnie po minięciu osady La Rochette zacząłem zjazd o długości 1,2 kilometra, na którym straciłem 33 metry ze zdobytej dotąd wysokości. Po 52 minutach jazdy z rozpędu wpadłem na D117 i w oddali na końcu prostego odcinka drogi ujrzałem znajomą sylwetkę Daniela.

Postanowiłem dogonić kolegę i przejechać razem z nim kolejny segment podjazdu aż do ronda przed Les Menuires. Tylko pierwszą część tego pomysłu udało mi się zrealizować. Na kolejnych trzech kilometrach z hakiem odrobiłem do swego kompana przeszło półtorej minuty. Załapałem go między Saint-Martin-de-Belleville a osadą Saint-Marcel. Niemniej pościg ten zmęczył mnie na tyle, że razem przejechaliśmy niecałe trzy kilometry. Daniel mocniej depnął na dojeździe Praranger i nie byłem w stanie utrzymać jego koła. Na kolejnych dwóch kilometrach straciłem jakieś 20 sekund. Na rondzie z drewnianym narciarzem kolega odbił w prawo, zaś ja pojechałem prosto by dotrzeć do centrum Les Menuires. Kolejny kilometr miałem całkiem solidny, potem droga wyraźnie złagodniała. Zacząłem się rozglądać po okolicy, zerkając w lewą stronę i wypatrując dróżki, która wprowadziłaby mnie na finałowy odcinek ku Telesiege de Tougnete. Okazało się, że od wspomnianego ronda trzeba było przejechać 1600 metrów, po czym skręcić w uliczkę wiodącą zrazu na plac zabaw Village de Pioupiou. Aby się upewnić, że to właściwa opcja zatrzymałem się na około 3 minuty by spokojnie to sobie sprawdzić na mapie z telefonu. Od wjazdu na ową alejkę do szczytu brakowało mi jeszcze siedmiu kilometrów. Na tym dystansie musiałem pokonać w teorii 588, zaś faktycznie 615 metrów przewyższenia. Podobnie jak na poniedziałkowej Col de la Loze nachylenie było mocno zmienne. Na dwa kilometry przed finałem trafiła się nawet chwila stromego zjazdu.

Sam wstęp nie był trudny. Pierwszą kilkunastoprocentową stromiznę napotkałem na odcinku przy okazałym hotelu Brelin. Potem kilkaset metrów względnego luzu. Po czym piąty kilometr od końca cały bardzo trudny ze średnią aż 11,1%. Następnie prawie dwa kilometry z nachyleniem wahającym się na poziomie od 5 do 11,5%. Ten sektor skończył się przy dolnej stacji kolejki Granges. Następnie wspomniany już zjazd, a po nim kolejna stromizna na półtora kilometra przed finałem. Ostatnie 1,2 kilometra to odcinek o dwóch diametralnie różnych połówkach. Najpierw 600 metrów niemal zupełnie płaskiego terenu. Za to następne pół kilometra istna ściana do nieba. Za bardzo sugerowałem się zdjęciem zamieszczonym na stronie „cyclingcols”. Ujrzawszy to „muro” pomyślałem, że meta znajduje się przy budynku Maya Altitude. Przydrożne znaki straszyły stromizną rzędu 22, a nawet 27%. Mimo to ten fragment finału jakoś przebrnąłem. Niemniej gdy tam dotarłem zdałem sobie sprawę, że po łuku w prawo, czeka mnie jeszcze ostra poprawka. Zwątpiłem w swe siły i ostatnią ściankę zwyczajnie przeszedłem. Gdy tylko się skończyła wskoczyłem na rower i dokręciłem pozostałe mi do wyciągu sto metrów z hakiem. Na górze widoczność minimalna i temperatura ledwie 7 stopni. Górny segment Tougnete wypada uznać za nieco łatwiejszy od tego z Loze, acz sam finał jest tu trudniejszy. Na pokonanie całej góry potrzebowałem 2h i 20 minut. Podobnie jak mój kolega podczas swojej wspinaczki zrobiłem ponad 2000 metrów w pionie. Norma dzienna zrobiona na jednym mega-podjeździe. Jak dla mnie najwyższym, największym i najdłuższym w sezonie 2024. Nie potrzebowaliśmy drugiej premii górskiej, by uznać ów dzień za udany.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11634929216

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11634929216

VAL THORENS by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/11635084358

ZDJĘCIA

Tougnete_01

FILM

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania Telesiege de Tougnete została wyłączona

L’Orgere

Autor: admin o 11. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Freney

Wysokość: 1945 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 912 metrów

Długość: 12,1 kilometra

Średnie nachylenie: 7,5 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Pokonawszy ekstremalną La Saussaz miałem jeszcze siły i ochotę na pokonanie kolejnej góry, acz niekonieczne z tak samo wysokiej półki jak ta pierwsza. Wzniesienie pierwszej kategorii w zupełności by mnie zadowoliło. Tego rodzaju wspinaczkę miałem zresztą w najbliższej okolicy. Mam na myśli blisko 17-kilometrowy podjazd z Saint-Michel-de-Maurienne do stacji narciarskiej Valmeinier (1854 m. n.p.m.), na którym trzeba pokonać w pionie łącznie 1152 metry. Ścigali się na nim uczestnicy Tour de l’Avenir z roku 2016. Przedostatni etap tej imprezy wygrał Australijczyk Nick Schultz, zaś drugi na kresce David Gaudu zdobył owego dnia koszulkę lidera, którą to nazajutrz obronił. Góra owszem zacna, ale w moich oczach miała pewien zasadniczy mankament. Chcąc dojechać do owej mety musiałbym po raz czwarty w życiu pokonać pierwsze 9 kilometrów podjazdu na Col du Telegraphe, gdyż dolna połówka owej wspinaczki biegnie po drodze D902. Wolałem poznać zupełnie nowego. W tym celu musiałem pojechać nieco dalej na wschód. W górnej części Vallee de la Maurienne można znaleźć kilka ciekawych podjazdów. Najsłynniejszy jest ten wiodący na zamykającą ową dolinę niebotyczną przełęcz Iseran (2770 m. n.p.m.). Znana największym kolarskim wyścigom jest też stosunkowo krótka północna wspinaczka na Col du Mont-Cenis (2086 m. n.p.m.). Ja w krainie Haute Maurienne oprócz Iseran poznanej w sezonie 2013 zaliczyłem nieco później czyli w czerwcu 2017 roku jeszcze trzy ciekawe wzniesienia.

To znaczy zaczynające się na ulicach Modane podjazdy. Ten pod Barrage de Plan d’Amont (2078 m. n.p.m.) oraz ów wiodący do skraju szosy ponad stacją Valfrejus (1950 m. n.p.m.). Dwa dni później na zakończenie tamtej wyprawy do Sabaudii wspiąłem się jeszcze z Termignon na płaskowyż Plan du Lac (2362 m. n.p.m.). Wszystkie te premie górskie zaliczyłem wespół z Romkiem Abramczykiem, kolegą z Mazowsza. Każda z nich zmuszała do pokonania od 900 do 1060 metrów przewyższenia na dystansie niespełna 15 kilometrów. Tego rodzaju „górki” potrzebowałem na wtorkowe popołudnie, acz tym razem chciałem ruszyć pod górę z miejscówki poniżej Modane. Na tym odcinku doliny Maurienne można obecnie zacząć dwa wymagające podjazdy. Z wioski Francoz startuje szlak wiodący na parking l’Arcelin II (2058 m. n.p.m.) należący do ośrodka narciarskiego Orelle. To jest najmłodszej stacji w olbrzymiej domenie Les Trois Valles, a przy tym jedynej znajdującej się po południowej stronie masywu Vanoise. Ten podjazd ma 14 kilometrów i średnie nachylenie 8,3% czyli wymiary godne L’Alpe d’Huez. Tym niemniej droga jest nowiutka. O jej istnieniu dowiedziałem się już po powrocie z Francji za sprawą strony https://deuxmille.cc Dzięki tej niewiedzy przynajmniej nie miałem problemów z wyborem premii górskiej na dokładkę po La Saussaz. Upatrzyłem sobie wspinaczkę z położonego nieco dalej na wschód Freney do parkingu ponad Refuge de l’Orgere. Nieco krótszą i nie sięgającą poziomu 2000 metrów n.p.m., lecz przez 11 kilometrów oferującą stromiznę na średnim poziomie 8%.

Do podnóża tej góry musiałem dojechać 18 kilometrów. Na miejscu pokluczyłem chwilę po wiosce zanim znalazłem spokojną „przystań” dla swego samochodu nad lewym brzegiem rzeki L’Arc. Ruszyłem pod górę parę minut po wpół do trzeciej. Okolica była rozgrzana do przynajmniej 30 stopni. Tymczasem ja w pośpiechu przygotowań zapomniałem zabrać bidonu. Zorientowałem się, że go nie mam dopiero pod koniec pierwszego kilometra, gdy dojeżdżałem już do Saint-Andre. Jednak nie chciało mi się zawracać do samochodu. Postanowiłem zaryzykować i pokonać tą niełatwą górę o „suchym pysku”. Zastanawiałem się czy dam radę przetrwać godzinę w tym terenie i warunkach pogodowych bez większego kryzysu. Podjąłem się wyzwania mając na uwadze, iż wspinam się do mety przy schronisku. Liczyłem na to, iż nawet jeśli dotrę na górę ostatkiem sił to będę mógł coś przekąsić i wypić zaraz po ukończeniu wspinaczki i w ten sposób nieco się odbudować. Wioskę św. Andrzeja w trakcie podjazdu w zasadzie ominąłem, gdyż karnie trzymałem się szosy D215. Na późniejszym zjeździe z przypadku do niej wpadłem i bynajmniej nie żałuje, gdyż jak widać na załączonych obrazkach to całkiem klimatyczne miejsce, w którym jest na czym oko zawiesić. Dokładnie po dwóch kilometrach wspinaczki zjechałem ze wspomnianej drogi, gdyż ta tuż przed osadą św. Stefana (Saint-Etienne) skręca na zachód by wrócić do doliny Maurienne. Dalsza część tego podjazdu prowadzi już górską szosą D106. Zrazu na wschód, a potem zasadniczo w kierunku północnym. Trzeci i czwarty kilometr to najtrudniejszy sektor wspinaczki. Dwa ciężkie kilometry o średniej ponad 9,5%.

W połowie piątego kilometra dojechałem do wioski Fontagneux, gdzie minąłem kaplicę Saint-Blaise. Na przydrożnej łące w cieniu drzew pasły się owce, a ja prażyłem się w pełnym słońcu. Szeroki wiraż w lewo wyznaczał koniec piątego kilometra. Kilkaset metrów dalej minąłem osadę św. Antoniego. W połowie siódmego kilometra dotarłem do Le Pre du Col i dowiedziałem się, że zostało mi zrobienia w pionie jeszcze 365 metrów. Trzeba przyznać, że na tej górze informacja turystyczna jest bardzo dokładna. Praktycznie każda najdrobniejsza osada jest tu poprzedzona tabliczką z nazwą jak i wysokością, na której się ona znajduje. W połowie ósmego kilometra minąłem zatem Les Charmettes. Pierwszy kilometr za nią był ciężki, za to drugi o wiele łatwiejszy. Tuż za Le Planay na chwilę zrobiło się zupełnie płasko. Jednak potem musiałem wydusić się z siebie resztki energii na solidnych stromiznach dziesiątego i jedenastego kilometra. Jakieś 1200 metrów przed finałem nachylenie zaczęło stopniowo maleć, by niebawem zaniknąć na przeszło pół kilometra. Po tym wypłaszczeniu z podjazdu została już tylko sama końcówka o długości 250 metrów i nachyleniu do 10,5%. Udało się. Wjechałem, ale nie bez trudu. Czas 1h i 5 minut bez kropli wody czy isotonicu w temperaturze co najmniej 26 stopni na pierwszych siedmiu kilometrach. Na szczęście schronisko nie zawiodło. Ponoć z pełnym zakresem usług otwarte jest od 1 czerwca do 30 września. Może przyjąć max. 70 noclegowiczów. Ja byłem żywotnie zainteresowany jedynie jego ofertą kulinarną. Naleśniki na słodko i kawka postawiły mnie do pionu.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11626854974

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11626854974

TELEGRAPHE & GALIBIER by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/11627310949

ZDJĘCIA

Orgere_01

FILM

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania L’Orgere została wyłączona

La Saussaz

Autor: admin o 11. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Saint-Martin-de-la-Porte / L’Arc

Wysokość: 2088 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1393 metrów

Długość: 16,1 kilometra

Średnie nachylenie: 8,7 %

Maksymalne nachylenie: 17 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Na wtorek zapowiadano słoneczną pogodę. Niewiele takich dni mieliśmy na tej wyprawie. Uznałem zatem, iż będzie to najwłaściwszy dzień na to, by Daniel zapoznał się w mitycznym Col du Galibier. Góra legenda, szczególnie w swej północnej odsłonie. Rzec można ikona Tour de France. Podjazd, który debiutował na „Wielkiej Pętli” 10 lipca 1911 roku na etapie z Chamonix do Grenoble. Galibier nie była pierwszą alpejską przełęczą, która pojawiła się na trasie Touru. Ten tytuł przysługuje znacznie skromniejszej Col Bayard, pokonanej już w 1905 roku. Tym niemniej to właśnie dzień pierwszego wjazdu kolarzy na Galibier uznaje się za początek znajomości tego wyścigu z Wysokimi Alpami. Od tego czasu uczestnicy TdF wjechali na tą przełęcz już 63 razy, co jest rekordem pośród alpejskich podjazdów tej imprezy. W latach 1911-48 obecna była na każdym Tourze, zaś od roku 1952 pojawia się z grubsza na co drugiej edycji. Przełęcz leży na granicy departamentów Savoie i Hautes-Alpes, pomiędzy masywami Arves (W) i Cerces (E), w cieniu szczytu Grand Galibier (3228 m. n.p.m.). Uznawana jest za granicę między północną a południową częścią francuskich Alp. Obecnie trzeba tu wjechać na wysokość 2642 metrów n.p.m. Do roku 1976 wspinaczka ta kończyła się w tunelu wykutym pod koniec XIX wieku na poziomie 2566 metrów n.p.m. W sezonie 2011 w ramach świętowania stulecia obecności Galibier na trasach Touru, na przełęcz tą wjechano dwukrotnie. Dzień po dniu z dwóch przeciwnych stron. Pomysł ten powtórzono w roku 2022, kiedy to ostatnim jak dotąd zdobywcą północnego Galbier został Warren Barguil.

Co godne podkreślenia osiemnasty etap 98. Tour de France zakończono na samej przełęczy po wjeździe od południowej strony. Dzięki temu Galibier stała się i nadal pozostaje najwyższą metą etapową wyścigu. We wspomnianym roku 2011 dwukrotnie jako pierwszy wjechał na nią Andy Schleck. Oprócz niego jeszcze sześciu kolarzy po dwakroć wygrywało górskie premie TdF usytuowane w tym miejscu. Byli to kolejno: Honore Barthelemy, Henri Pelissier, Federico Ezquerra, Charly Gaul, Federico Bahamontes oraz Julio Jimenez. O Col du Galibier mógłbym napisać przynajmniej kilka akapitów. Niemniej to nie ta góra jest głównym bohaterem tego odcinka mojej górskiej opowieści, zatem ograniczę się to ledwie dwóch. Cóż jeszcze warto dodać? Na przełęcz tą można wjechać trzema szlakami, przy czym dwa południowe łączą się na pośredniej przełęczy Lautaret (2058 m. n.p.m.), więc finałowy segment o długości niespełna 9 kilometrów mają już wspólny. Niewątpliwie najtrudniejsza z owej trójki jest jednak droga północna. To w zasadzie dwa podjazdy w jednym. Najpierw 12,1 kilometra o średniej 7% kończące się na Col du Telegraphe (1566 m. n.p.m.). Następnie blisko 5-kilometrowy zjazd do wioski Valloire (1403 m. n.p.m.), po którym przychodzi czas na Galibier właściwy czyli 18,1 kilometra z przeciętną 6,8% i max. 11%. Na ostatnich 8 kilometrach tego podjazdu średnia to 8,3%. Pomiędzy miasteczkiem Saint-Michel-de-Maurienne a przełęczą różnica wzniesień wynosi 1927 metrów. Tym niemniej de facto na tym 35-kilometrowym szlaku trzeba pokonać przewyższenie aż 2095 metrów. Z takim to właśnie „potworem” miał się zmierzyć mój kompan.

Ja zdążyłem już wjechać na Galibier czterokrotnie. Po raz pierwszy w 2005 roku podczas wyścigu La Marmotte. Rok później ponownie na kolejnej edycji popularnego „Świstaka”. Po raz trzeci w sezonie 2013 na czwartym etapie Route des Grandes Alpes. W końcu zaś jedyny raz od południowej strony w roku 2019 pokonawszy przeszło 42-kilometrowy szlak z początkiem w dolinie Romanche. Jedynym uzasadnieniem dla wykonania czwartej północnej wspinaczki na tą przełęcz mogłaby być chęć zrobienia porządnej dokumentacji fotograficznej. Jak dotąd nie miałem ku temu okazji, albowiem tak na obu wyścigach jak i w trakcie naszego „rajdu” po ukończeniu tego podjazdu trzeba było zjechać na drugą stronę. Uznałem, że to nie jest wystarczająco dobry powód. Tym niemniej poważnie rozważałem pokonanie pierwszych 9 kilometrów z trasy na Col du Telegraphe w ramach niemal 17-kilometrowej wspinaczki ku stacji Valmeinier (1854 m. n.p.m.) odwiedzonej przez Tour de l’Avenir w 2016 roku. Ostatecznie nawet z tego zrezygnowałem, więc w Saint-Michel-de-Maurienne pojawiłem się dopiero późnym popołudniem by odebrać stamtąd swego wspólnika. Na Daniela czekało we wtorek ciężkie wyzwania. Aczkolwiek ja wcale nie miałem łatwiej. Na pierwsze danie wybrałem sobie odkryty dzięki stronie „climbfinder” hardcorowy podjazd pod La Saussaz. Jeszcze trudniejszy niż wjazd z Valloire na Galibier. Natomiast na drugie przemierzyć miałem szlak z Freney do Refuge de l’Orgere. Ostrzejszy niż północny Telegraphe. Same wspinaczki miałem nieco trudniejsze niż kolega, ale przynajmniej mogłem liczyć na dłuższy odpoczynek pomiędzy nimi.

Z bazy w Les Marches pojechaliśmy do Saint-Martin-de-la-Porte, a nie do św. Michała, gdyż Daniel chciał sobie zrobić kilkukilometrową rozgrzewkę w dolinie Maurienne przed wjechaniem na górską drogę D902. Dojazd liczył 74 kilometry czyli dokładnie tyle samo co poniedziałkowy do Brides-les-Bains. Był szybki i bezproblemowy, jako że niemal przez cały dystans mogliśmy korzystać z autostrady A43. Zatrzymaliśmy się w centrum wioski na wysokości około 750 metrów n.p.m. podjechawszy ponad kilometr szosą D219. Na samym początku owego podjazdu minęliśmy spory plac budowy. Okazuje się, że jest to jedno z wejść do kopania tunelu bazowego Mont d’Ambin na przyszłej transalpejskiej linii kolei dużych prędkości Lyon – Turyn. Wspomniana droga, na której wkrótce miałem pokonać pierwsze 7,5 kilometra mojej wspinaczki nie jest obca kolarskim wyścigom. Co prawda wielki Tour de France jeszcze tu nie gościł, ale w minionej dekadzie skorzystano z dolnej części mojego podjazdu podczas Tour de l’Avenir oraz Criterium du Dauphine. Oba górskie odcinki kończyły się w Saint-Michele-de-Maurienne, więc tutejsze wspinaczki miały spore znaczenie dla losów rywalizacji. Na młodzieżowym Tourze z roku 2015 wspinano się tędy na Beau Plan (1420 m. n.p.m.) podczas etapu, który wygrał Elie Gesbert. Natomiast cztery lata później na „Delfinacie” premia górska była w niższym miejscu tj. na Col de Beaune (1209 m. n.p.m.). Pierwszy na tą przełęcz wjechał Austriak Gregor Muhlberger, ale po 8-kilometrowym zjeździe, na finiszu minimalnie wyprzedził go Julian Alaphilippe.

Około jedenastej zjechaliśmy w kierunku autostrady. Następnie Daniel wskoczył na płaską drogę D1006 by nią dotrzeć do Saint-Michel-de-Maurienne. Ja zawróciłem po dojechaniu do wiaduktu nad torami kolejowymi czyli nie zacząłem wspinaczki z najniższego możliwego punktu. Poza tym zorientowałem się, że po jedenastym etapie zapomniałem doładować Garmina i może mu nie starczyć baterii na nagranie obu wtorkowych gór. Dlatego postanowiłem, że tego dnia licznik włączał będę tylko na same podjazdy. Na dole było ciepło (26 stopni), lecz wietrznie. Podjazd z początku łagodny. Na dojeździe do Saint-Martin-de-la-Porte ma on przeciętne nachylenie poniżej 4%. Bezpośrednio ponad tą wioską piętrzy się szczyt Bec de l’Aigle (2007 m. n.p.m.) zasłaniający jeszcze wyższe góry wyrastające na jego zapleczu. Po wirażu w prawo i przejechaniu 1100 metrów minąłem swój samochód. Od tego momentu stromizna wzrosła. Na kolejnych pięciu kilometrach miała się już utrzymywać w przedziale od 6 do 7,5%. Droga początkowo szła na wschód, aż do wioski La Porte, przez którą przejechałem na czwartym kilometrze. Potem szlak skręcił na północ w stronę La Vilette. Na wjeździe do tej osady łąka była aż czerwona od kwitnących maków. Powyżej niej nachylenie podjazdu miało już co najmniej 8%. W połowie ósmego kilometra trzeba było opuścić szosę D219. Wiraż w prawo prowadzący ku nieodległej już Col de Beaune musiałem „wyprostować” by wjechać na węższą dróżkę, początkowo otoczoną gęstym lasem.

Od tego miejsca do szczytu wzniesienia pozostało mi jeszcze 8,5 kilometra, zaś do zrobienia w pionie wciąż miałem jakieś 900 metrów. To oznaczało średnią o wartości 10,6% czyli wyższą niż na końcówce z Col de la Loze, a przy tym do pokonania na dłuższym niż tam dystansie. Podobnie jak na alejce pomiędzy Meribel i Courchevel był to segment o zmiennym nachyleniu. Stromizny rzędu 10-12 % nie robiły już żadnego wrażenia. Obawiać się mogłem odcinków na poziomie 15% i więcej. Tym bardziej, że na niektórych ściankach asfalt był posypany żwirkiem. Pierwsza z nich pojawiła się na samym początku dziesiątego kilometra. Jednak najostrzejsze kawałki trzeba było pokonać na dojeździe do Charbutin oraz całym kilometrze powyżej tej osady. W jednym miejscu musiałem postawić stopę na szosie, acz nie z braku sił. Zmusiła mnie do tego kombinacja stromizny i sypkiej nawierzchni. Na czwartym kilometrze od końca nachylenie nieco złagodniało, lecz wciąż trzymało się w pobliżu 10%. Przydrożnych drzew było co raz mniej, więc obrazki przed oczyma miałem coraz lepsze. Niemniej nadal trzeba było się skupiać na walce ze sporą stromizną. Ta wyraźniej odpuściła dopiero na ostatnich kilkuset metrach. Do kresu szosy dotarłem w czasie 1h i 32 minut z hakiem. Średnia prędkość 10,5 km/h i VAM na znajomym w tych dniach poziomie około 900 m/h. Nagroda za cały wysiłek przednia czyli wspaniałe widoki w każdą stronę. Na północy jeden z domków osady La Saussaz zagubionej pośród hal masywu Vanoise. Na południu dolina Maurienne i rozliczne szczyty Massif des Arves. Te drugie można stąd podziwiać siedząc przy ławie ustawionej na ostatnim wirażu drogi.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11626402778

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11626402778

TELEGRAPHE & GALIBIER by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/11627310949

ZDJĘCIA

La-Saussaz_01

FILM

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania La Saussaz została wyłączona

Vallee de Chaviere

Autor: admin o 10. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Bozel

Wysokość: 1757 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 902 metry

Długość: 19 kilometrów

Średnie nachylenie: 4,7 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Czysto teoretycznie w Brides-les-Bains mogliśmy zostać do wieczora. Gdybyśmy tylko mieli nieograniczone pokłady energii to najpewniej razem ruszylibyśmy jeszcze na Courchevel. Daniel mógłby zaliczyć podjazd znany z Tour de France 1997, 2000 i 2005. Ten na którym wygrywali: Richard Virenque, Marco Pantani i Alejandro Valverde. Ja mając tą premię górską na swoim koncie towarzyszyłbym koledze tylko do wysokości około 1570 metrów n.p.m. Potem odbiłbym na boczną dróżkę prowadząca na Col de la Platta (2406 m. n.p.m.). Według strony „cyclingcols” od rozjazdu miałbym do pokonania jeszcze 10 kilometrów o średniej niemal 8,4%. W tym trzy szutrowe odcinki o łącznej długości dwóch kilometrów oraz stromizny sięgające 15%. W sumie 1820 metrów przewyższenia czyli jeszcze więcej niż na Col de la Loze. Niemniej to była tylko piękna teoria. Uczciwie trzeba powiedzieć, że nie stać nas było na takie „przeboje”. Mój kompan po wjechaniu na Sommet des Lanches stwierdził, iż na ten dzień wystarczy mu górskich przygód. Wolał odpocząć przed dwunastym etapem naszego Tour de Savoie, na którym miał się zmierzyć z legendarną wspinaczką na Col du Galibier via Telegraphe. Ja mimo niemałego zmęczenia chciałem dodać do swego dorobku jeszcze jedno wzniesienie. Tym niemniej pokonanie kolejnej mega-góry i zrobienie jednego dnia 3500 metrów w pionie wydawało się być wyzwaniem ponad moje siły.

Potrzebowałem spokojniejszej górki. Takiej o stosunkowo łagodnym nachyleniu i amplitudzie niespełna tysiąca metrów. Dlatego na późne południe wybrałem sobie wspinaczkę z Bozel do Vallee de Chaviere. Mogłem ją zacząć z ulic Brides-les-Bains, lecz wówczas miałbym do pokonania aż 26,5 kilometra z przewyższeniem ponad 1150 metrów. Pierwsze 7,5 kilometra, w tym jakieś 270 metrów różnicy wzniesień przejechaliśmy zatem samochodem. Zatrzymaliśmy się na wschodnim krańcu Bozel. Na parkingu przy Rue du Lac. Z najbliższego ronda mogłem ruszyć na południowy-wschód drogą D915 ku swej drugiej premii górskiej. W tym czasie Daniel udał się na wypoczynek do pobliskiego parku. Chaviere nie jest jedynym podjazdem jaki można zacząć z ulic tej miejscowości. Gdybym pojechał prosto na wschód drogą D918 przemierzyłbym dolinę Champagny do mety na wysokości 1566 metrów n.p.m. przy schronisku Laisonnay. Ta wspinaczka zaczyna się w centrum Bozel i liczy 14 kilometrów o średniej 5,4%. Zatem jest dość podobna do tej przeze mnie wybranej. Z kolei ruszając z miasteczka na północ mógłbym dotrzeć na poziom 1578 metrów n.p.m. tj. do kresu szosu za osadą La Cour u podnóża Mont Jovet. Ten podjazd to już „inna para kaloszy”, bowiem ma tylko 8,8 kilometra długości, ale o średniej stromiźnie aż 8,1%. Mi jednak najbardziej pasowała najdłuższa z owej trójki wspinaczka ku Pralongan-la-Vanoise z przedłużeniem do kresu szosy w dolinie Chaviere.

Już przed kilkunastu laty, gdy mierzyłem się ze znacznie trudniejszymi podjazdami do Courchevel czy Val Thorens założyłem sobie, iż jeśli tylko będzie kiedyś okazja to postaram poznać wszystkie cztery drogi, które biegną na południe od Moutiers. Po zaliczeniu Meribel w roku 2017 została mi już tylko ta skrajnie wschodnia odnoga Vallee de Bozel. Tuż przed szesnastą ruszyłem na wschód drogą D915. Na początek kilkaset metrów z ledwie umiarkowanym nachyleniem, a po nich cały kilometr nawet lekko zjazdowy. Można powiedzieć, że podjazd zaczął się na dobre dopiero po dwóch kilometrach, gdy minąłem rondo we wiosce Le Villard. Za tą miejscowością droga szła dalej na wschód, ale tym razem po serpentynach. Przejechałem sześć wiraży na dystansie niespełna dwóch kilometrów. Nachylenie było tu solidniejsze utrzymując się na poziomie powyżej 6%. Gdy szlak już wyraźnie odbił na południe stromizna początkowo niewiele się zmieniła. Wyraźnie złagodniała na siódmym kilometrze na dojeździe do Planay. Natomiast na dziewiątym zrobiło się zupełnie płasko. Podjazd odżył gdy przejechałem na lewy brzeg Doron de Pralognan. Przez półtora kilometra trzeba było powalczyć ze stromizną rzędu 7-8,5%, zanim po jedenastu kilometrach znów zrobiło się luźniej. Wkrótce przejechałem krótką galerię, zaś w połowie trzynastego kilometra wpadłem do Pralognan-la-Vanoise. Ta miejscowość też „uczestniczyła” w Zimowych Igrzyskach sprzed ponad trzech dekad. Rozgrywano tu zawody w curlingu, który wtedy był jeszcze dyscypliną pokazową.

Po wschodniej stronie wsi wjechałem na drogę D124, która przez pierwsze kilkaset metrów wznosiła się łagodnie pod postacią Route du Plateau. Gdy miałem już w nogach 13,8 kilometra podjazdu minąłem tablicę oznaczającą wjazd do doliny Chaviere. Odtąd przez kolejne cztery kilometry stromizna utrzymywała się na poziomie od 6,5 do 8%, za wyjątkiem krótkiego wypłaszczenia na wysokości Pont de Gerlon. Wzdłuż drogi pasło się stado krów. Nieco wyżej minąłem beczkowóz służący do przewozu mleka. Za osadą Les Prioux ujrzałem też stragan, z którego miejscowi rolnicy sprzedawali swe produkty. Przejechałem jeszcze dobry kilometr zanim zatrzymałem się u kresu szosy na wysokości nieco wyższej niż podaje to załączony do artykułu profil wzniesienia. Na dotarcie w to miejsce potrzebowałem 1h i 10 minut. Asfaltowa droga zmienia się tu w szutrowy dukt, który niebawem przechodzi na lewy brzeg potoku Doron de Chaviere. Szlak ten prowadzi ku schronisku Roc de la Peche (1911 m. n.p.m.), zaś ostatecznie dociera do Refuge de Peclet-Polset (2479 m. n.p.m.). Kulminacją tej bocznej doliny jest Col de Chaviere (2796 m. n.p.m.). Przełęcz, z której schodzi się na południową stronę masywu Vanoise czyli ku Vallee de la Maurienne. W trakcie owego zejścia można zahaczyć o schronisko l’Orgere (1935 m. n.p.m.), do którego miałem nadzieję dotrzeć na rowerze już na wtorkowym etapie.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11619999669

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11619999669

ZDJĘCIA

Chaviere_01

FILM

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania Vallee de Chaviere została wyłączona

Col de la Loze

Autor: admin o 10. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Brides-les-Bains

Wysokość: 2304 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1719 metrów

Długość: 22,4 kilometra

Średnie nachylenie: 7,7 %

Maksymalne nachylenie: 18 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po weekendzie spędzonym w krainie Maurienne wybraliśmy się na pierwszą wycieczkę ku Vallee de la Tarentaise. Ta długa dolina rozciąga się wzdłuż górnego biegu rzeki Isere. Na odcinku od Col de l’Iseran aż po miasto Albertville, które było organizatorem Zimowych Igrzysk Olimpijskich w roku 1992. Swą nazwę zawdzięcza ona celtyckiej osadzie Darantasia, istniejącej tu przed rzymskim podbojem Galii. Na obrzeżach Tarentaise znaleźć można multum podjazdów znanych z tras Tour de France. Wśród przełęczy oprócz tej już wspomnianej warto wymienić: Col de la Madeleine, Cormet de Roselend czy też Col du Petit Saint-Bernard. Ponadto na lewym brzegu rzeki zaliczyć można szereg kolarskich wspinaczek wiodących do stacji narciarskich wybudowanych na północnych zboczach masywu Vanoise. Górskie etapy Touru kończyły się w aż ośmiu ośrodkach sportów zimowych z tego rejonu. Cztery z nich tj. Meribel, Les Menuires, Val Thorens i Courchevel należą do największego w Europie terenu narciarskiego czyli Les Trois Valles. Domeny posiadającej aż 335 tras zjazdowych o łącznej długości 600 kilometrów, a także 120 kilometrów tras biegowych. Wszystkie tutejsze mety rodem z TdF zdążyłem już odwiedzić. Do Courchevel podjechałem w 2005 roku by obejrzeć finał etapu wygranego przez Alejandro Valverde. Potem w sezonie 2009 zaliczyłem maratoński podjazd do Val Thorens przy okazji mijając niżej usytuowaną Les Menuires. Natomiast w 2017 dojechałem do Mottaret czyli najwyższego punktu na drodze wiodącej przez Meribel.

Gdy przed siedmiu laty ostatni raz zwiedzałem Sabaudię na rowerze o Col de la Loze nikt jeszcze nie słyszał. Szosowy szlak przez to miejsce, łączący stacje Meribel i Courchevel, wówczas jeszcze nie istniał. Asfaltową dróżkę przez Sommet des Lanches (2304 m. n.p.m.) wybudowano bowiem w roku 2018, zaś jej uroczystego otwarcia dokonano dopiero 12 maja 2019 roku. Ten wąziutki 4-metrowy szlak jest zamknięty dla użytkowników pojazdów silnikowych bez specjalnych uprawnień. Warto też sprecyzować, iż przełęcz która dała nazwę tej premii górskiej znajduje się de facto tuż przed finałem zachodniej wspinaczki. To znaczy na wysokości 2275 metrów n.p.m. Ledwie trzy miesiące po oficjalnej inauguracji zorganizowano tu etapową metę Tour de l’Avenir. Króciutki odcinek ze startem w Brides-les-Bains liczył zaledwie 23 kilometry i na dobrą sprawę ograniczał się do jednego mega-podjazdu. Bohaterem dnia został Australijczyk Alexander Evans. W następnym roku we wrześniu ten sam podjazd wypróbowali już uczestnicy „Wielkiej Pętli”. Seniorzy ścigali się na pełnowymiarowej trasie ze startem w Grenoble i przejazdem przez przełęcz Madeleine. Do mety najszybciej dotarł Kolumbijczyk Miguel Angel Lopez, który wyprzedził dwójkę Słoweńców: Primoza Roglica o 15 i Tadeja Pogacara o 30 sekund. „Rogla” w tym dniu powiększył przewagę nad swym młodszym rodakiem do blisko minuty. Natomiast „Superman” z Andów wskoczył na trzecie miejsce i miał spory zapas na czwartym w generalce Tasmańczykiem Richie Porte’m. Mało kto spodziewał się wówczas, iż tak ustalona hierarchia wyścigu wywróci się trzy dni później na czasówce w Wogezach.

Oba wyścigi wróciły na Col de la Loze w sezonie 2023. Finałowy podjazd rodem z Tour de France wyglądał nieco inaczej niż trzy lata wcześniej. Co prawda na Sommet des Lanches znów wjechano od zachodniej strony. Niemniej sam dojazd z Brides-les-Bains do Meribel był dłuższy niż uprzednio, gdyż prowadził przez Courchevel-le-Praz (1261 m. n.p.m.). Co więcej przy tej okazji mety nie zlokalizowano na szczycie wzniesienia, lecz przeszło trzysta metrów niżej. To jest po 6-kilometrowym zjeździe z premii górskiej do linii mety w górnej części stacji Courchevel. Tym razem o zwycięstwo etapowe walczyli nie liderzy wyścigu, lecz najlepsi górale wśród uciekinierów. Najlepszym z nich okazał się Austriak Felix Gall, który o 34 sekundy wyprzedził Simona Yatesa oraz o 1:38 Pello Bilbao. Jadący w żółtej koszulce Jonas Vingegaard finiszował czwarty, lecz nadrobił niemal sześć minut nad Tadejem Pogacarem. Słoweniec miał tego dnia ciężki kryzys i odpadł od grupy lidera jeszcze zanim ta wjechała na 7-kilometrową końcówkę podjazdu. Lepiej od niego spisali się obaj Polacy. Rafał Majka ukończył ten etap na ósmym, zaś Michał Kwiatkowski na osiemnastym miejscu. Tymczasem na Tour de l’Avenir znów było krótko, lecz konkretnie. Odcinek o długości 65 kilometrów wygrał Isaac Del Toro, późniejszy triumfator tej imprezy. Meksykanin o sekundę wyprzedził tu Amerykanina Matthew Riccitello, który po tym etapie wskoczył na pozycję lidera. Za nimi finiszowali zaś Davide Piganzoli, Giulio Pellizzari oraz William Junior Lecerf. Ci sami zawodnicy, acz w nieco zmienionej kolejności zajęli miejsca w top-5 całego wyścigu.

W sezonie 2025 Col de la Loze czy też Sommet des Lanches pojawi się na „Wielkiej Pętli” po raz trzeci. Tym razem jednak kolarze po raz pierwszy wspinać się będą ku mecie od strony wschodniej czyli przejeżdżając wszystkie poziomy stacji narciarskiej Courchevel. Etap osiemnasty przyszłorocznego Touru zapowiada się hardcorowo, jako że finałowa wspinaczka ma zostać poprzedzona podjazdami na przełęcze Glandon i Madeleine. Mając na uwadze historię najnowszą kolarstwa postanowiłem, że uszanujemy „nową świecką tradycję” i wjedziemy na Col de la Loze od strony Meribel. Tak czy owak trzeba było przyjechać do Brides-les-Bains, bowiem to właśnie w uzdrowisku nad rzeczką Le Doron de Bozel mają swój początek obie drogi wiodące na Sommet des Lanches. Kurort położony jest 6 kilometrów na południowy-wschód od miasta Moutiers. Do przejechania mieliśmy 73 kilometry, ale dzięki autostradom A43 i A430 oraz drodze krajowej N50 zabrał nam około 50 minut. Spokojne i darmowe miejsce na pozostawienie samochodu znaleźliśmy na parkingu pod budynkiem Salle Multi-Activites La Dova. Oficjalna punkt startu do obu wspinaczek znajduje się przed budynkiem tutejszego merostwa. Stoi tam instalacja w kolorze miedzianym poświęcona Col de la Loze. Z owego pomniczka można się dowiedzieć jak ciężkie wyzwanie czeka na cyklistę, który odważy się zmierzyć z jednym bądź drugim obliczem tej góry. Z wyrytych na nim danych wynika, iż podjazd wiodący przez Meribel jest o przeszło cztery kilometr krótszy. Tym niemniej pod każdym względem bardziej stromy.

Podjazd zaczęliśmy od wjazdu na Avenue du Comte Greyfie de Bellecombe. Na początek musieliśmy dojechać do drogi prowadzącej na Meribel. Ten wstępny odcinek ma długość 1,1 kilometra i średnie nachylenie 5,8%. Wyjeżdżając z uzdrowiska musieliśmy ominąć „zasadzki” przygotowane przez drogowców, zaś na początku drugiego kilometra przejechać nad szosą D915 biegnącą do miasteczka Bozel. Mając to za sobą wjechaliśmy na drogę D90 prowadzącą do Meribel czyli najstarszej spośród ośmiu stacji należących dziś do domeny Les Trois Valles. Historia tego ośrodka narciarskiego sięga lat 1938-39. w sezonie 1973 zakończył się w nim etap 7b Tour de France wygrany przez Francuza Bernarda Thevenet. Natomiast w trakcie Igrzysk Olimpijskich Albertville-1992 przeprowadzono tu rozgrywki hokeja na lodzie oraz zawody w narciarstwie alpejskim kobiet. Warto jeszcze dodać, iż w lutym 2023 roku Meribel wespół z Courchevel zorganizowało Mistrzostwa Świata w narciarstwie alpejskim. Do przejechania na szlaku do centrum Meribel-les-Allues mieliśmy 11,3 kilometra ze średnią 7%. Przez pierwsze pięć kilometrów trzeba się było zmagać ze stromizną rzędu 8 czy 8,5%. Łatwiej zrobiło się na siódmym kilometrze czyli na dojeździe do Les Allues. Przez kolejne pięć kilometrów nachylenie było już zmienne i wahało się na poziomie od 4 do 8%. Po jedenastu kilometrach minęliśmy rondo, na którym z naszym szlakiem połączyła się szosa D98 ze stacji La Tania wykorzystana na zeszłorocznym TdF. Przeszło 11-kilometrowy segment na drodze D90 przejechałem o ponad trzy minuty wolniej niż w sezonie 2017, gdy wspinałem się do Mottaret.

Przejechaliśmy dzielnicę Mussillon i w połowie trzynastego kilometra skręciliśmy w lewo wjeżdżając na Route de l’Agentila. Ta droga prowadzi do altiportu Meribel LFKX położonego na wysokości 1717 metrów n.p.m. Niemniej wjazd na dawną drogę techniczną, a dziś alejkę rowerową pod Col de la Loze znajduje się nieco niżej. Na tym szlaku mieliśmy więc do przejechania 3,1 kilometra o średniej 6,5%. Całkiem solidny odcinek, który przejechałem ostrożnie. Skupiałem się przede wszystkim na tym, by nie przeoczyć miejsca, gdzie trzeba będzie wskoczyć na finałowy segment wzniesienia. Znaleźliśmy je 150 metrów za ósmym wirażem tej drogi. Przyznam, iż niełatwo byłoby się domyślić, iż czas opuścić szlak prowadzący na lotnisko, gdyby nie spora tablica z danymi końcówki podjazdu, którą ustawiono na przydrożnym murku. Stąd do szczytu zostało nam jeszcze 661 metrów przewyższenia do pokonania na dystansie 7 kilometrów. Sama średnia stromizna tego segmentu czyli 9,4% nie mówi jednak o nim wszystkiego. Zamiast stałego podjazdu o wysokim nachyleniu mamy tu „przeplatankę” odcinków niemal płaskich oraz ścianek o stromiźnie w okolicy 20%. Szosa była wilgotna i miejscami zabrudzona, co utrudniało pokonywanie najbardziej stromych fragmentów trasy. Na wysokości blisko 1900 metrów n.p.m. wyjechaliśmy ponad górną granicę lasu. Niebawem minęliśmy stację kolejki linowej Rhodos i wjechaliśmy między chmury. Stało się jasne, że na szczycie nie spotka nas żadna widokowa nagroda za dwie godziny sporego wysiłku. Jechaliśmy nieco arytmicznie. Na łatwiejszych odcinkach zbierając siły na pokonanie kolejnych ścianek.

Po dziewiętnastu kilometrach minęliśmy stację kolejki krzesełkowej, zaś pod koniec dwudziestego wzięliśmy zakręt w lewo za budynkiem Saulire Express. Na tym skończyły się serpentynki. Przez ostatnie dwa i pół kilometra jechaliśmy już prosto na północ. Do samego końca napotykając drastyczne zmiany nachylenia. Przedostatni kilometr stosunkowo łatwy o średniej niespełna 8%. Niemniej na ostatnim znów dwucyfrowe wartości. Szczególnie mocne na ostatnich 300 metrach czyli odcinku zaczynającym się w pobliżu prawdziwej przełęczy Loze. Daniel miał do dyspozycji małą tarczę z 39 ząbkami oraz kasetę z największym trybem 30. Jednym słowem zmuszony był tu korzystać z przełożenia, którego nawet „profi” woleli by nie używać. Niemniej miał moc potrzebną do przepchnięcia korby. Ja korzystałem z kompaktowej tarczy i z tyłu wrzuciłem swój najluźniejszy tryb 32. Nawet z tym „arsenałem” nie było mi łatwo. Najważniejsze, że obaj wdrapaliśmy się na górę bez żadnego przystanku. Danielo jakieś 15 sekund szybciej dzięki finiszowi na zbyt twardym przełożeniu. Na pokonanie całej góry potrzebowaliśmy 1h i 54 minut. Z tego przeszło 44 minuty spędziliśmy na 7-kilometrowej końcówce. Mimo niepogody na górze spędziliśmy aż 25 minut. Spokojny zjazd zabrał nam niemal tyle samo czasu co mozolny wjazd. Do Brides dotarliśmy zatem grubo po piętnastej. W dolnej części zjazdu dowiedzieliśmy się, że droga na Col de la Loze zostanie otwarta dopiero 21 czerwca. Wcześniej jakoś przeoczyłem tę tablicę. Aczkolwiek tego rodzaju informacja i tak by nas pewnie nie powstrzymała. Poza tym nie my pierwsi wjechaliśmy na tą górę przed „otwarciem sezonu”.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11618887029

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11618887029

COL DE LA LOZE by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/11618899567

ZDJĘCIA

Loze_01

FILM

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania Col de la Loze została wyłączona

Lac de la Grande Lechere

Autor: admin o 9. czerwca 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: La Chambre

Wysokość: 1695 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1225 metrów

Długość: 15,5 kilometra

Średnie nachylenie: 7,9 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W niedzielę drugi dzień z rzędu wybraliśmy się do doliny Maurienne. Ten sam wygodny dojazd autostradą A43. Niemniej krótszy o jakieś 10 kilometrów niż w sobotę. Tym razem zatrzymaliśmy się w La Chambre. Scenariusz zwiedzania taki sam jak wczoraj czyli startujemy razem, lecz szybko się rozjeżdżamy ku własnym celom. Daniel jedzie poznać kolejną górską legendę z kronik Tour de France, zaś ja ruszam ku mecie nie odkrytej jeszcze przez kolarskie wyścigi. Wspomniana miejscowość w kolarskim światku znana jest przede wszystkim jako punkt startu do południowej wspinaczki na Col de la Madeleine (1993 m. n.p.m.). Przełęcz ta po raz pierwszy pojawiła się na trasie Touru dopiero w sezonie 1969. Przy czym stało się to na tyle szybko na ile było możliwe, albowiem budowę drogi D213 łączącej dolne rejony dolin Tarentaise i Maurienne ukończono w roku 1968. Od tego czasu organizatorzy „Wielkiej Pętli” skorzystali z niej już 27 razy. Co oznacza, iż umieszczali ją w programie TdF praktycznie co drugi sezon. Ostatnio w 2020 roku, gdy na etapie do Meribel / Col de la Loze premię górską na tej przełęczy wygrał Richard Carapaz. Przed nim trzykrotnie jako pierwsi pojawiali się na niej Lucien Van Impe oraz Richard Virenque. Gdy piszę te słowa wiadomo już, że południowy podjazd na „Magdalenę” wkrótce po raz piętnasty zostanie wykorzystany na Tourze. To znaczy w 2025 roku na odcinku, którego metę znów wyznaczono na Col de la Loze. Choć tym razem kolarze zmierzać na nią będą od strony Courchevel.

Madeleine odrobinę brakuje do wysokości 2000 metrów n.p.m. Pomimo tego należy ona do elitarnego grona alpejskich przepraw, na których z każdej strony trzeba pokonać przewyższenie przeszło 1500 metrów. Od południowej strony przełęcz tą można wjechać na dwa sposoby. Tour de France zawsze wybierał drogę główną czyli D213. Tym niemniej na pierwszych 14-15 kilometrach tej wspinaczki można skorzystać również z bocznej szosy D76. Oba szlaki łączą się powyżej poziomu 1600 metrów n.p.m. na terenie stacji narciarskiej Saint-Francois-Longchamp. Alternatywna wersja południowej „Magdaleny” jest nawet ciut trudniejsza od tej klasycznej. „Cyclingcols” wycenia bowiem podjazd znany z tras Touru na 1216 punktów, zaś ten drugi nawet na 1255. Szlak południowo-zachodni swój wyścigowy chrzest przeszedł na pięciodniowym Criterium du Dauphine z sierpnia 2020 roku. Miało to miejsce na etapie do Saint-Martin-de-Belleville, gdy premię górską na tak zdobywanej Madeleine wygrał Davide Formolo. Ja na tą przełęcz wjechałem już dwukrotnie, za każdym razem korzystając z drogi D213. W roku 2009 od południowej strony, zaś w sezonie 2013 od północnej na trzecim etapie Route des Grandes Alpes. Teraz chciałem się zapoznać ze szlakiem biegnącym po szosie D76. Niemniej nie po to by odwiedzić „Magdalenkę” po raz trzeci w życiu. To zadanie pozostawiłem swemu wspólnikowi. Sobie wytyczyłem metę na końcu drogi prowadzącej do Refuge du Lac de la Grande Lechere.

Mój podjazd miał mieć średnie nachylenie identyczne z tym jakie czekało na Daniela. Miałem o tyle łatwiejsze zadanie, iż moja wspinaczka była o cztery kilometry krótsza. Po dotarciu do La Chambre wypakowaliśmy się na małym parkingu przy Chemin des Moines. W spokojnej okolicy z widokiem na ogród publiczny Martinet. Wystartowaliśmy razem jakiś kwadrans po dziesiątej. Na popołudnie zapowiadano deszcz. Należało się zatem śpieszyć byśmy choć jedno wzniesienie przejechali na sucho. Wskoczyliśmy na szosę D213 kierując się ku centrum miejscowości. Po trzystu metrach minęliśmy kolegiatę pod wezwaniem św. Marcela, ale chwilę później wspomniana droga skręciła w prawo i „zabrała” mi kolegę. Daniel zaczął swój pojedynek z górą biorąc kurs na Saint-Martin-sur-la-Chambre. Ja pociągnąłem jeszcze kilkaset metrów po płaskim aż do ronda za mostkiem nad potokiem Le Bugeon. Na nim moja D76 też odbiła w prawo, ale to jeszcze nie był czas na to by zrzucić łańcuch na małą tarczę. Podjazd rozwijał się stopniowo. Pierwsze 500 metrów w typie „falsopiano”. Kolejny kilometr już z umiarkowanym nachyleniem około 5%. Następne tysiąc metrów z przejazdem przez wioskę Notre-Dame-du-Cruet już całkiem poważne, bo na poziomie 7-8%. Po czym w połowie trzeciego kilometra pojawiły się dwucyfrowe wartości. Zacząłem właśnie najtrudniejszy segment całego wzniesienia czyli 4 kilometry o średniej aż 10,1%. Na tym sektorze pięć wiraży, zaś w połowie piątego kilometra ładne widoki na „porzuconą” dolinę rzeki Arc.

Podjazd mocno trzymał do połowy siódmego kilometra. Łatwiej zrobiło się na dojeździe do Montgellafrey. Tuż przed wioską musiałem skręcić ostro w lewo, by jeszcze przez półtora kilometra o średniej 9% kontynuować jazdę szosą D76. Zjazdu z alternatywnego szlaku na Madeleine nie mogłem przeoczyć. Spory baner rozpięty na wirażu w lewo zapraszał do schroniska ulokowanego nad Lac de la Grande Lechere. Pozostał mi jeszcze do pokonania segment o długości 6,7 kilometra i średnim nachyleniu 7,2%. Po drodze wioska Les Charrieres i nieco wyżej osada Le Mollaret. Za nią dwa ciężkie kilometry. Wzdłuż drogi już tylko pojedyncze gospodarstwa (Les Andres) czy domki letniskowe (Sappey). Na 600 metrów przed końcem parking na leśnej polanie. Za nim finałowy odcinek z nachyleniem nieco poniżej wymagających standardów tej góry. Na pokonanie podjazdu potrzebowałem 1h i 21 minut czyli znów wspinałem się w tempie 900 m/h. Na mecie po swej lewej ręce miałem gwarne w tym dniu schronisko. Przed sobą początek Chemin de la Grande Rigole czyli pieszego szlaku ku szczytom masywu Lauziere. Szmaragdowe jeziorko skrywało się w dole po prawej stronie drogi. Do samochodu zjechałem przed trzynastą. Na Daniela poczekałem przeszło pół godziny. W tym czasie słyszałem już pomruki burzy w górach. Na szczęście koledze też udało się umknąć przed deszczem. Drugą część dziesiątego etapu trzeba było jednak odwołać. Dzięki wcześniejszemu powrotowi bazy udało się nam obejrzeć końcówkę relacji z ósmego etapu Criterium du Dauphine. Na znanym nam podjeździe pod Plateau des Glieres zacięta walka o generalne zwycięstwo trwała do samego końca.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/11610438515

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/11610438515

COL DE LA MADELEINE by DANIEL SZAJNA

https://www.strava.com/activities/11610861394

ZDJĘCIA

Grande-Lechere_01

FILM

Napisany w 2024a_Sabaudia & okolice | Możliwość komentowania Lac de la Grande Lechere została wyłączona