banner daniela marszałka

Archiwum: '2024c_Appennini Nord & Centrale' Kategorie

Appennini Nord & Centrale

Autor: admin o 23. listopada 2024

To była moja trzecia rowerowa wyprawa w Apeniny. Od poprzedniej minęła cała dekada. W międzyczasie owszem bywałem na półwyspie kilkukrotnie, ale jedynie w celach stricte turystycznych dzięki tanim lotom do Rzymu, Neapolu, Pisy czy Bari. Pierwsze kolarskie podjazdy w tych górach zaliczyłem w lipcu 2011 roku w trakcie wakacji z Iwoną. Pomieszkiwaliśmy w Volastrze (Cinque Terre) oraz Borgo a Cascia (okolice Reggello), co dało mi okazję do poznania 9 toskańskich wzniesień i 1 premii górskiej na terenie Ligurii. Zacząłem od mało znanej Passo Lagastrello, lecz później pokonałem m.in. ciężką San Pellegrino in Alpe, samotną Monte Amiata czy Passo dell’Abetone rozsławioną rajdem Fausto Coppiego na Giro d’Italia z roku 1940. Trzy lata później wespół z Darkiem Kamińskim wybrałem się do Włoch aż na 18 dni, aby poznać kolarskie atrakcje większej części Półwyspu Apenińskiego. Naszych celem były najciekawsze podjazdy w północnej i środkowej części Apenin. Apetyt na trudne wspinaczki nam dopisywał. W niektóre dni zaliczaliśmy nawet po trzy górskie premie. Pod względem organizacyjnym ta wyprawa była chyba najtrudniejszym wyzwaniem jakiego się podjąłem w przeszło dwudziestoletniej historii moich górskich wojaży. Na czym polegała owa trudność? Otóż w Apeninach największe kolarskie podjazdy są bardziej porozrzucane niż w Alpach. Trzeba się sporo najeździć po całej długości włoskiego buta, by zebrać najcenniejsze „skarby” owych gór. To zmuszało nas do licznych transferów samochodowych oraz niemal codziennych przeprowadzek. Można powiedzieć, że zwiedzaliśmy Italię w trybie „niemal każda noc pod nowym dachem”.

Prolog zrobiliśmy sobie w San Marino. Następnie zdążaliśmy na południe wzdłuż Adriatyku przemierzając szosy Marche, Abruzji ku biegunowi południowemu tej wyprawy na Campitello Matese w regionie Molise. Potem przyszedł czas na stołeczne Lacjum i powrót na północ szlakiem zachodnim przez Umbrię, Toskanię i Ligurię. Pod koniec zahaczyliśmy jeszcze o lombardzki rejon Oltrepo Pavese, zaś trzy ostatnie góry czyli Monte Penice, Monte Cimone oraz Corno alle Scale zaliczyłem na terenie Emilli-Romanii. Sporo wygód trzeba było poświęcić, lecz z mojej perspektywy opłaciło się. Podczas tej wyprawy zaliczyłem aż 36 premii górskich w dziewięciu włoskich regionach i jedną w granicach „najstarszej republiki świata”. W tym gronie znalazły się takie góry jak: Monte Nerone, Prati di Tivo, Blockhaus, Sella di Leonessa via Terminillo, Campo Cecina czy Monte Beigua. Dzięki temu przed tegoroczną wycieczką miałem na swym koncie 47 apenińskich podjazdów. W tym 22 o przewyższeniu przeszło tysiąca metrów i 21 o amplitudzie co najmniej 500 metrów. Jak łatwo policzyć trafiły mi się też 4 górki o wymiarach nieco „poniżej moich standardów”. Tym niemniej bywałe na Giro d’Italia w roli górskich finiszy. Dlatego skusiłem się na pojedynki z Il Ciocco, Montecopiolo, Montecassino czy finałem pod Campo Imperatore, których nie odnotowałem w sekcji „górskie skalpy”.

Po dziesięciu latach od tamtej przygody zamarzył mi się powrót w górskie rewiry między Morzem Tyrreńskim i Adriatykiem. Niestety nie mogłem liczyć na towarzystwo swych kompanów z ubiegłorocznej wyprawy do Andaluzji. Adrian szykował się do wypadu na piesze wędrówki po Bieszczadach. Natomiast Rafał na przełomie sierpnia i września brał udział w ultra-maratonie Transiberica, w tym roku zorganizowanym na nieoczywistej trasie z Bolzano do Bilbao. Znaleźć nowego wspólnika na dość długi wyjazd, w dodatku dalszy niż w Alpy nie było łatwo. Ostatecznie nieco przypadkiem znalazłem towarzysza do tej podróży, choć nie na pełen czas zaplanowanej przeze mnie wyprawy. Mateusz Dąbrowski z entuzjazmem odpowiedział na moje zapytanie zaintrygowany celem tej podróży. Przed laty zaliczył niejeden mocny podjazd w Alpach, lecz w Apeninach jeszcze nie bywał. Wynegocjował zatem u małżonki 10-dniowe zwolnienie z obowiązków domowych. Pomimo ledwie dwóch tysięcy kilometrów zrobionych w tym sezonie był gotów zmierzyć się ze stromą górą Marco Pantaniego, kolosami Abruzji oraz kultowym podjazdem Rzymian. Umówiliśmy się na wspólny wyjazd i współpracę na apenińskim szlaku do okolic Terni w południowej Umbrii. Potem mój kompan musiał dotrzeć koleją na lotnisko Fiumicino, by skorzystać z bezpośredniego lotu do naszego portu w Rębiechowie.

Mój tegoroczny pomysł na Apeniny nie był aż tak ambitny jak ten sprzed dekady. Tym niemniej wciąż „gruby” jak na moje aktualne możliwości fizyczne. Zaplanowałem sobie wypad składający się z prologu i 15 standardowych etapów. Teren poznawczy znów miał się ograniczyć do północnej i środkowej części tego łańcucha górskiego. Choć nie porzucam nadziei, że za dwa-trzy lata odwiedzę jeszcze południowe krainy półwyspu czyli: Kampanię, Basilikatę, Kalabrię i Apulię. Zasięg tegorocznej wycieczki miał być nieco mniejszy niż wyprawy z 2014 roku, albowiem nawrotkę zaplanowałem na wysokości Rzymu. To oznaczało rezygnację z południowych kresów Abruzji i Lacjum oraz wizyty w Molise. Tym razem chciałem zacząć na szosach Emilii-Romanii. W ramach prologu miał być podjazd na Passo dei Mandrioli lub Cantoniera di Carpegna. Natomiast program pierwszego etapu przewidywał Passo Fangacci oraz Monte Fumaiolo. Kolejny tydzień przeznaczyłem na wzniesienia Marche, Abruzji i Lacjum, gdzie czekały na nas największe atrakcje czyli: Monte Carpegna, Monte Prata, Blockhaus (tym razem od Roccamorice), Sella di Leonessa i wspinaczki wokół płaskowyżu Campo Imperatore. Następnie już na solo miałem „przerobić” podjazdy Umbrii, Toskanii i Ligurii, a nawet zajrzeć na południowy kraniec Piemontu by zwieńczyć wszystko wspinaczką na Capanne di Cosola.

Niestety przez pechowe zrządzenie losu skończyło się tylko na ambitnych planach. Przez dwadzieścia lat wszelakich podróży nigdy nie dopadło mnie żadne poważne choróbsko. Bodaj największego strachu napędził mi upadek z 2020 roku na deszczowym zjeździe z Monte Bisbino, w którym solidnie poturbowałem sobie kolano. Zazwyczaj w realizacji planów mogły mi namieszać tylko niedostatki kondycji lub bardzo zła pogoda. Tym razem to nie były jedyne problemy. Otóż jakoweś „mikroby” zaatakowały mnie tuż po przyjeździe do Italii. Na sobotnim prologu, który ostatecznie wytyczyliśmy sobie na drogach wokół Monte Fumaiolo dopadły mnie dreszcze. Nazajutrz Passo di Calla (bez Fangacci) ledwie ukończyłem jadąc w gorączce. W poniedziałkowy poranek, gdy pierwszy raz zmierzyłem sobie temperaturę ujrzałem odczyt 38,8 stopni. Wtedy wiedziałem już, że muszę sobie darować rower do czasu, gdy poczuję się lepiej. Pytanie na jak długo? Tym bardziej, że w tej podróży na leżakowanie nie miałem wielu szans. Na cztery dni zostałem wyłączony z aktywności innej niż krótkie spacery. Z górami Marche przegrałem zatem walkowerem. Na rower wróciłem w piątek, gdy byliśmy już w Abruzji. Niemniej przez trzy pierwsze dni po reaktywacji ograniczałem się do jednej wspinaczki na dobę. Dopiero na początku drugiego tygodnia zacząłem kręcić w pełnym wymiarze, acz siłą rzeczy na nieco zwolnionych obrotach.

Na domiar złego, gdy już powoli zacząłem się rozkręcać, w pierwszych dniach października nadeszło załamanie pogody. Zapłakana Toskania nie zachęcała do jazdy. Nieco lepiej wyglądała aura w Ligurii, choć i tam też szału nie było. Na dobrą sprawę w przyjemnych warunkach dało się pojeździć jedynie w sobotę, kiedy to znów podjechałem dwa wzniesienia. W kapryśny piątek i pochmurną niedzielę zaliczyłem tylko po jednej górce. Tym samym w ciągu 16 dni spędzonych na włoskiej ziemi, zamiast planowanych 31 pokonałem na rowerze tylko 13 podjazdów. Wśród nich zaledwie 3 o przewyższeniu ponad tysiąca metrów (Capo la Serra, Rocca Calascio i Passo del Faiallo). Parę innych ujrzałem jedynie z samochodu czyli w roli „dyrektora sportowego mimo woli”. Ogólnie na dwóch kółkach przejechałem raptem 452 kilometry o łącznej amplitudzie 12.445 metrów. Bez dwóch zdań pod względem sportowym ten wyjazd kompletnie mi się nie udał. Dlatego temat pt. „Appennino Settentrionale & Appennino Centrale” uważam za niedokończony. Postaram się tam wrócić już w przyszłym sezonie. Tym razem w korzystniejszym terminie czyli u progu lata. Będę chciał zaliczyć wszystkie premie górskie, które byłem zmuszony pominąć w 2024 roku. Poza tym dorzucę tuzin kolejnych, by ciekawie uzupełnić program kolejnej 15-dniowej wycieczki.

Mój rozkład jazdy:

21.09 – Valico Monte Fumaiolo

22.09 – Passo della Calla

23-24-25-26.09 – Giorni di Riposo

27.09 – Valico di Capo la Serra

28.09 – Rocca Calascio

29.09 – Sella di Leonessa N

30.09 – Selvarotonda & Forca Canapine

01.10 – Forca Capistrello & Pettino

04.10 – Passo del Faiallo

05.10 – Passo del Ghiffi SW & Valico di Barbagelata

06.10 – Passo del Portello

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Appennini Nord & Centrale została wyłączona

Passo del Portello

Autor: admin o 6. października 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Gattorna

Wysokość: 1036 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 883 metry

Długość: 14,9 kilometra

Średnie nachylenie: 5,9 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12588872567

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12588872567

ZDJĘCIA

Portello_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Passo del Portello została wyłączona

Valico di Barbagelata

Autor: admin o 5. października 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Castagnelo

Wysokość: 1120 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 927 metrów

Długość: 15,4 kilometra

Średnie nachylenie: 6 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12580517946

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12580517946

ZDJĘCIA

Barbagelata_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Valico di Barbagelata została wyłączona

Passo del Ghiffi SW

Autor: admin o 5. października 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Borgonovo Ligure

Wysokość: 1090 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 992 metry

Długość: 18,8 kilometra

Średnie nachylenie: 5,3 %

Maksymalne nachylenie: 9 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12579017465

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12579017465

ZDJĘCIA

Ghiffi_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Passo del Ghiffi SW została wyłączona

Passo del Faiallo

Autor: admin o 4. października 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Voltri

Wysokość: 1061 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1058 metrów

Długość: 22,7 kilometra

Średnie nachylenie: 4,7 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12572000779

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12572000779

ZDJĘCIA

Faiallo_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Passo del Faiallo została wyłączona

Pettino

Autor: admin o 1. października 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Settecamini

Wysokość: 1129 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 898 metrów

Długość: 15,2 kilometra

Średnie nachylenie: 5,9 %

Maksymalne nachylenie: 12,5 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12548018551

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12548018551

ZDJĘCIA

Pettino_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Pettino została wyłączona

Forca Capistrello

Autor: admin o 1. października 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Palombara

Wysokość: 1217 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 928 metrów

Długość: 16,4 kilometra

Średnie nachylenie: 5,7 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12546787752

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12546787752

ZDJĘCIA

Forca-Capistrello_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Forca Capistrello została wyłączona

Forca Canapine

Autor: admin o 30. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: incrocio SP476 & SS685

Wysokość: 1572 metry n.p.m.

Przewyższenie: 919 metrów

Długość: 19,6 kilometra

Średnie nachylenie: 4,7 %

Maksymalne nachylenie: 8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

xxx

xxx

xxx

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12540296195

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12540296195

ZDJĘCIA

Forca-Canapine_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Forca Canapine została wyłączona

Selvarotonda

Autor: admin o 30. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Pallottini

Wysokość: 1543 metry n.p.m.

Przewyższenie: 729 metrów

Długość: 13,4 kilometra

Średnie nachylenie: 5,4 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Ostatni dzień września zacząłem od pożegnania ze swym kompanem. O poranku zawiozłem Mateusza na dworzec kolejowy w Terni, skąd miał on dotrzeć na lotnisko Fiumicino. Następnie wróciłem do naszej bazy noclegowej na wzgórzach ponad miastem by spakować oba rowery, cały swój dobytek jak i większą część bagaży kolegi przed dalszą podróż w górę „włoskiego buta”. Tym niemniej zanim na dobre skierowałem w kierunku północnym zrazu pojechałem blisko 80 kilometrów na wschód by zaliczyć górkę widzianą niegdyś podczas relacji z Tirreno-Adriatico. Na pożegnanie ze stołecznym regionem Lacjum chciałem pokonać przeszło 13-kilometrowy podjazd do niewielkiej stacji narciarskiej Selvarotonda. Korzystając z dróg krajowych SS79 i SS4 po przeszło godzinie jazdy około wpół do dwunastej dotarłem do osady Pallottini należącej do gminy Cittareale. Tam zatrzymałem się w przydrożnej zatoczce naprzeciwko baru Silvana. Do „oficjalnego” początku wzniesienia na rondzie u styku szosy SP59 z drogą prowadzącą do wioski Collicelle miałem jakieś trzysta metrów. W poniedziałek po trzech dniach ostrożnego „powrotu do grona żywych” miałem już działać zgodnie z planem czyli przerobić dwie premie górskie. Tego dnia chciałem bowiem sprawdzić czy w drugim tygodniu stać mnie będzie na jazdę o zwyczajowej dla moich wypraw objętości. Nawet jeśli jakość czytaj tempo wspinaczki odbiegać miałaby od zakładanej wcześniej prędkości. Oba podjazdy miały być stosunkowo łagodne co powinno było ułatwić mi zdanie tego testu.

Wspomniałem już, że podjazd do ośrodka narciarskiego Selvarotonda pojawił się na trasie marcowego wyścigu „Dwóch Mórz”. W stacji tej zakończył się bowiem czwarty etap Tirreno-Adriatico z roku 2014. Tego dnia w niebieskiej koszulce lidera jechał nasz Michał Kwiatkowski. Polak rok wcześniej ukończył T-A na czwartym miejscu przegrywając jedynie z największymi asami owych czasów czyli: Vincenzo Nibalim, Chrisem Froome’m i Alberto Contadorem. „Kwiato” miał znakomity początek sezonu 2014. Wygrał m.in. Volta ao Algarve i Strade Bianche. Tu wraz z kolegami z drużyny Omega-Pharma triumfował w drużynówce na otwarcie wyścigu, po czym dzięki drugiemu miejscu na finiszu w Arezzo wyszedł na prowadzenie. Na czwartym odcinku musiał bronić się przed atakami znakomitych górali. Ten podjazd nie złamał Michała. Owszem poniósł drobne straty do najlepszych, ale utrzymał koszulkę lidera. Etap wygrał Contador, który na finiszu wyprzedził o sekundę Nairo Quintanę. Potem ze stratą 5 sekund do Hiszpana przyjechali Dani Moreno, Roman Kreuziger i Richie Porte. Nasz przyszły mistrz świata finiszował siódmy ze stratą 10 sekund do „El Pistolero”. Dzięki temu na trasę piątego etapu ruszył z przewagą 16 sekund nad Contadorem i 23 nad Quintaną. Niestety na kolejnym górskim odcinku prowadzącym do Guardiagrele przez stromy podjazd na Passo Lanciano Polak został znokautowany przez Contadora. Do Hiszpana stracił przeszło sześć minut, zaś do pozostałych asów z czołówki wyścigu około cztery. Tym samym definitywnie pożegnał się z szansami nie tylko na podium, ale i miejsce w top-10 tej edycji T-A.

Kwadrans przed dwunastą ruszyłem na północ drogą SP17 ku szczytom widzianym w oddali. Pierwsze kilometry były łagodne. Początkowo szosa biegła równolegle do spływających z gór źródeł Velino. W połowie trzeciego kilometra przeszła na lewy brzeg tej rzeczki i zaczęła się wić zakrętami. Pod połowie piątego kilometra dotarłem do największej miejscowości na tym górskim szlaku czyli Cittareale. Ta gmina dziś licząca niespełna 400 mieszkańców przez kilka stuleci należała do Abruzji. Dopiero po zjednoczeniu Italii znalazła się w granicach regionu Lazio. W jej okolicy urodził się cesarz rzymski Wespazjan oraz jego synowie Tytus i Domicjan, którzy również rządzili Cesarstwem w I wieku n.e. Na wylocie z tej miejscowości przykuły moją uwagę pozostałości dawnych murów obronnych Rocca di Cittareale czyli zamku wybudowanego pod koniec XV wieku przez Aragończyków na pograniczu Królestwa Obojga Sycylii i Państwa Kościelnego. Powyżej wioski nachylenie podjazdu nieznacznie wzrosło, lecz nadal było umiarkowane. Co najwyżej 6% na kolejnych kilometrowych sektorach. Na początku siódmego kolejne wiraże, potem droga odbiła na zachód. W końcu w połowie dziewiątego kilometra należało zjechać z szosy SP17 prowadzącej ku granicy Lacjum z Umbrią. Aby dotrzeć do wspomnianej stacji narciarskiej musiałem odbić w lewo i skręcić na południowy-zachód ku schroniskom położonym na zboczach Monte San Venanzio (1801 m. n.p.m.).

Na bocznej dróżce SP17a podjazd stał się już nieco trudniejszy. Przede wszystkim bardziej nieregularny. Momenty wypłaszczeń przeplatały się z odcinkami o stromiźnie dochodzącej do 10 czy nawet 12%. Pierwszy z tych trudniejszych sektorów należało pokonać pod koniec dziesiątego kilometra. Szlak wspinaczki zawracał tu jeszcze na południe. Wraz z początkiem jedenastego kilometra definitywnie skierował się na zachód. W połowie tego kilometra po lewej ręce mogłem jeszcze dojrzeć w dole domostwa Cittareale. Zaraz potem przejechałem pod bramą witającą mnie w stacji Selvarotonda. Niemniej do mety miałem jeszcze blisko trzy kilometry, w tym niemal wszystkie najtrudniejsze odcinki tego wzniesienia. Najpierw mocne 800 metrów, gdy droga ostatni raz skręciła na północ. Potem pół kilometra na złapanie oddechu i 600-metrowa „poprawka” również w przedziale 8-12%. Niespełna kilometr przed finałem nachylenie odpuściło i na finiszu trzymało na poziomie od 5 do 7%. Po wjechaniu na plac dojechałem do jego kresu. Na pokonanie wzniesienia potrzebowałem nieco ponad 50 minut przy dość spokojnej jeździe w tempie około 15 km/h. Na miejscu zupełny spokój. Taki obrazek na przełomie lata i jesieni mnie nie zdziwił. Gorzej, że od kilku lat z uwagi na brak śniegu również w sezonie zimowym nie ma tu turystów. To już jednak znak naszych czasów czyli zmian klimatycznych. Narciarzy tu zatem nie uświadczysz. Cyklistów amatorów dociera niewielu. Na najdłuższym segmencie z owej góry w aplikacji „strava” przez cały rok 2024 oprócz mnie zapisało swe wyniki jeszcze tylko siedem osób.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12539101907

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12539101907

ZDJĘCIA

Selvarotonda_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Selvarotonda została wyłączona

Sella di Leonessa N

Autor: admin o 29. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Leonessa SP10

Wysokość: 1901 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 962 metry

Długość: 16,7 kilometra

Średnie nachylenie: 5,8 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Obiecałem koledze trzy największe skarby kolarskich Apeninów i słowa udało się dotrzymać. W czwartek Mateusz dzielnie walczył z przeciwnym wiatrem na Campo Imperatore. W sobotę zmierzył się z kolosalnym Blockhausem. Jednak druga niedziela naszej wyprawy była dla niego ostatnim dniem wycieczki. Na poniedziałkowe popołudnie zaplanowany miał powrotny lot do Trójmiasta z lotniska Fiumicino. Ostatni etap wspólnej podróży przeznaczyliśmy zatem na spotkanie z przełęczą Sella di Leonessa, lepiej znaną pod hasłem Terminillo. Postanowiliśmy wziąć tą słynną górę „w dwa ognie”. Matteo miał ją pokonać od trudniejszej południowej strony. Ja zaliczyłem ten podjazd w 2014 roku i teraz chciałem przetestować nieznany mi wariant północny. Ta pierwsza wspinaczka zaczyna się w miejscowości Vazia i liczy sobie 21 kilometrów. Na tym dystansie jest do zrobienia niemal 1400 metrów przewyższenia. Po drodze trzeba zaś pokonać 13-kilometrowy segment o średnim nachyleniu 8,3%. Moje zadanie było prostsze. Miałem wystartować z miasteczka Leonessa i zaliczyć podjazd niespełna 17-kilometrowy o przeciętnej 5,8%. Niemniej po tej stronie góry też można było się zmęczyć. Owszem dolna połówka północnego wzniesienia jest łagodna, lecz potem na ostatnich 9 kilometrach czeka już solidna wspinaczka o średniej 7,7%. Mimo pochorobowego osłabienia śmiało mogłem zakładać, iż będę się wspinał o jakieś pół godziny krócej niż mój kompan. Dlatego z naszej bazy ponad Terni zrazu pojechaliśmy w kierunku Rieti. Tam Matti wystartował z ulic Madonna del Cuore biorąc kurs na Vazię. Gdy tylko ruszył ja wskoczyłem do auta, by czym prędzej przetransferować się do Leonessy.

Sella di Leonessa to przełęcz o bogatej historii występów na trasach Giro d’Italia. Sięga ona lat trzydziestych XX wieku czyli czasów gdy „z rozkazu” Benito Mussoliniego wybudowano w tych stronach drogę krajową nr 4. Wokół osad Pian de’ Valli oraz Campoforogna zaczęła powstawać stacja narciarska Terminillo, która swą nazwę wzięła od sięgającego 2217 metrów n.p.m. najwyższego szczytu pasma Monti Reatini. Już w latach 1936-39 zorganizowano tu górskie czasówki Giro. Pierwszą z nich wygrał Giuseppe Olmo, drugą Gino Bartali, zaś trzecią i czwartą Giovanni Valetti. W bliższych nam czasach wyznaczano w niej mety etapów ze startu wspólnego. W 1987 roku zwyciężył tu Francuz Jean-Claude Bagot, w 1992 Kolumbijczyk Luis Herrera, w 1997 Rosjanin Paweł Tonkow, w 2002 Stefano Garzelli, zaś w 2010 Duńczyk Chris-Anker Sorensen. Warto też dodać, iż w latach 2015 i 2017 zakończyły się w niej królewskie odcinki Tirreno-Adriatico. Oba wygrał Nairo Quintana dzięki czemu triumfował w tych edycjach „Wyścigu Dwóch Mórz”. Kolarze uczestniczący w wielkim Giro niemal równie często co we wspomnianej stacji kończyli wspinaczki po zboczach Monte Terminillo na położonej przeszło 200 metrów wyżej przełęczy. Sella di Leonessa ośmiokrotnie wystąpiła na tym wyścigu w roli premii górskiej. Pięć razy wspinano się na nią od strony południowej, zaś trzy razy od północnej. Moim szlakiem podjeżdżano w latach 1960, 1962 i 1991. Jej pierwszym zdobywcą został słynny Luksemburczyk Charly Gaul. Dwa lata później wjeżdżano na przełęcz z obu stron na jednym etapie. Obie premie wygrał wówczas Francuz Joseph Carrara. Natomiast przy ostatniej okazji najszybciej podjechał tą stroną Kolumbijczyk Demetrio Cuspoca.

Po przyjeździe do Leonessy wypakowałem się przy Viale Rieti. Do podnóża podjazdu miałem stamtąd tylko kilometr. Na tym odcinku ominąłem miejscową starówkę, do której wjeżdża się przez bramę Porta Spoletina. Pojechałem dalej szosą SP69 biegnącą wzdłuż wschodniej części murów okalających to miasteczko. Niebawem wjechałem na prowadzącą ku przełęczy drogę SP10. Pierwsze 1700 metrów miało umiarkowane nachylenie w przedziale od 4 do 6%. Następnie po krótkim zjeździe przez kilkaset metrów było zupełnie płasko. Kolejne kilometry płynęły mi dość szybko z uwagi na łatwy teren. Najpierw półtora kilometra ze stromizną około 4%, zaś po nim odcinek o podobnej długości z nachyleniem ledwie 2%. Nic co mogło sprawiać problemy. Mimo kiepskiej kondycji byłem w stanie jechać z prędkością nieco ponad 20 km/h. Ta lekka dotąd melodia zaczęła nabierać poważniejszych tonów dopiero na siódmym kilometrze, który zakończył się przy ścieżce prowadzącej do Rifugio Vallonina. Droga od jakieś czasu prowadząca na wschód skręciła w tym miejscu na południe i niebawem postawiła mi znacznie twardsze warunki współpracy. Na początku ósmego kilometra średnia stromizna wzrosła do 6,5%, by następnie przez półtora kilometra trzymać już na poziomie 8%. Od początku podjazdu na szosie widziałem wymalowane białą farbą liczby informujące o tym ile kilometrów zostało mi do przełęczy. Z kolei ich czarne odpowiedniczki umiejscowione na białych przydrożnych tabliczkach odmierzały dystans w przeciwnym kierunku. Gdy do szczytu pozostało mi 8,5 kilometra droga SP10 wpadła w gęstszy niż dotąd las. Kilometr dalej pojawiły się pierwsze serpentyny.

Na 6 kilometrów przed finałem minąłem dróżki prowadzące do osady Fonte Nova. Nieco ponad 3 kilometry przed przełęczą wyjechałem ze wspomnainego lasu. Dzień był pogodny, acz nieszczególnie ciepły. Na tym podjeździe temperatura sięgnęła tylko 16 stopni. Okoliczne górskie szczyty pięknie prezentowały się na tle niemal bezchmurnego nieba. Na dwa kilometry przed końcem wyjechałem na otwarty teren ze skalnymi ścianami wyrastającymi z górskiej łąki. Na sam koniec czekał mnie jeszcze piękny dla oka odcinek z czterema wirażami. Finiszowało się całkiem przyjemnie, albowiem na ostatnich 700 metrach nachylenie stopniowo malało. Zgodnie z oczekiwaniami na linii „górskiej premii” pojawiliśmy się niemal równocześnie. Mateusz miał wszak do zrobienia nie tylko dłuższą o pół godziny wspinaczkę, lecz również trwający około 15 minut dojazd z Madonna del Cuore do Vazii. Tym samym pojawił się na przełęczy ledwie trzy minuty wcześniej. Na tej mecie w pięknych okolicznościach przyrody spędziliśmy razem jakiś kwadrans. Potem rozpoczęliśmy zjazd do Leonessy. Chcąc zrobić zdjęcia do tej opowieści szybko zostałem w tyle. Wkrótce straciliśmy z sobą kontakt. Na trzecim kilometrze zjazdu zatrzymałem się by zrobić kolejną fotkę. Gdy tylko ruszyłem w dalszą drogę zdałem sobie sprawę, że właśnie przebiłem dętkę w przednim kole. Coś co zrazu wyglądało na mały kłopot rychło okazało się być większym problemem. Szybko wymieniłem gumę, ale od dawna nie używana mini-pompka była zepsuta. Nie miałem jak wtłoczyć do dętki tych kilku atmosfer. Na domiar złego telefon nie miał zasięgu, więc o swej sytuacji nie mogłem poinformować kolegi.

Cóż było robić? Rozpocząłem spacer w dół szosy SP10. Do samochodu brakowało mi stąd przeszło 14,5 kilometra. Miałem nadzieję, że spotkam po drodze jakiegoś kolarza-amatora wspinającego się na przełęcz od północnej strony, który pożyczy mi na chwilę swoją pompkę. Przeszedłem kilometr, dwa, trzy i nikogo takiego nie spotkałem. Przechadzka z rowerem pod bokiem zaczęła się dłużyć, choć przyznam iż przy tej słonecznej pogodzie nie była niczym strasznym. W końcu na wysokości około 1420 metrów napotkałem dwóch „Samarytan”, którzy poratowali mnie w potrzebie. Dzięki nim pozostałe mi do Leonessy przeszło 11 kilometrów pokonałem już szybciej, bo na grzbiecie swego „karbonowego rumaka”. Spokojnie zjechałem na sam dół, po drodze zatrzymując się gdzie trzeba by zrobić kolejne zdjęcia. Niemniej moja przygoda kosztowała nas tyle cennego czasu, że postanowiliśmy nie jechać prosto do bazy noclegowej. To był akurat dzień, w którym zawodowcy walczyli o tytuł mistrza świata na trasie wokół Zurychu. Na naszej wyprawie nie mieliśmy czasu my śledzić wydarzenia tego czempionatu. Chcieliśmy przynajmniej obejrzeć ostatnią godzinkę jego wielkiego finału. Postanowiliśmy zatem podjechać do bliżej położonego Rieti i tam wpaść do jakiegoś baru, w którym leciałaby relacja z wyścigu męskiej elity. Skończyło się jednak na tym, iż ostatnie kilometry tej rywalizacji obejrzeliśmy na telefonie Mateusza. W ramach spaceru po zatłoczonych uliczkach miasta doszliśmy nad rzekę Salto pod pomnik Lira czyli poświęcony włoskiej walucie sprzed wprowadzenia Euro. Następnie zahaczyliśmy też o Piazza San Rufo, gdzie wedle sięgającej czasów renesansu tradycji znajduje się centralny punkt Italii.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12532492952

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12532492952

SELLA DI LEONESSA via TERMINILLO by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12532511542

ZDJĘCIA

Sella-di-Leonessa_01

FILM

Napisany w 2024c_Appennini Nord & Centrale | Możliwość komentowania Sella di Leonessa N została wyłączona