banner daniela marszałka

Archiwum dla sierpień, 2018

Monte Cesen / Malga Mariech

Autor: admin o 11. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1510 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1258 metrów

Długość: 18 kilometrów

Średnie nachylenie: 7,0 %

Maksymalne nachylenie: 11,4 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Sobota 11 sierpnia była dla nas dniem przeprowadzki. Jedynym w trakcie tego wyjazdu. Podobnie bowiem jak w przypadku czerwcowej wyprawy po francuskich Pirenejach górskie „skarby” sierpniowego Veneto udało mi się „ogarnąć” za pomocą dwóch baz noclegowo-wypadowych. Tego dnia mieliśmy się przenieść z Borso del Grappa do Vittorio Veneto. Miasta w północno-wschodniej części prowincji Treviso, mającego przeszło 28 tysięcy mieszkańców. Co ciekawe przez wieki istniała w tym miejscu miejscowość Ceneda. W 1866 roku została ona połączona z pobliskim Serravalle i na cześć Wiktora Emanuela, pierwszego króla zjednoczonej Italii, otrzymała nowe imię czyli Vittorio. Następnie w roku 1923 dodano do niego drugi człon Veneto. Mieliśmy do przejechania autem 58 kilometrów. Nasza trasa w swej drugiej części wiodła równolegle do masywu Monte Cesen. Właśnie w tej części Prealpi Venete znalazłem dla siebie i kolegów dwie wspinaczki ósmego etapu. Pierwszy punkt mojego programu przewidywał przystanek w Valdobbiadene. Owo przeszło 10-tysięczne miasteczko jest stolicą obejmującego 15 gmin winiarskiego rejonu Prosecco di Conegliano-Valdobbiadene. To wytrawne białe wino musujące produkowane jest z winorośli glera. Powstaje metodą Charmata, która w odróżnieniu od techniki szampańskiej zakłada, iż druga fermentacja zachodzi nie w butelce, lecz w zbiornikach ciśnieniowych i dopiero gotowe wino musujące jest butelkowane. Valdobbiadene dwukrotnie wystąpiło w roli gospodarza etapowej mety podczas Giro d’Italia. W 2009 roku sprinterski etap wygrał tu Alessandro Petacchi, zaś w sezonie 2015 na blisko 60-kilometrowej czasówce rozpoczętej w Treviso najmocniejszy okazał się Białorusin Wasilij Kirijenka. Na start naszej wspinaczki 8a dojechaliśmy drogami SP26, SR348 i SP36, w pobliżu Fener przejeżdżając na wschodni brzeg Piawy. Rzeki-legendy z czasów I Wojny Światowej, gdy stała się strategiczną linią włoskiej obrony przed atakującymi wojskami austriackimi.

Do Valdobbiadene pojechaliśmy we trzech. Można rzec stałym składem czyli: ja, Darek i Tomek. Pozostali uczestnicy tej weneckiej eskapady kręcili lub spacerowali w innej okolicy. Adam przejechał 79 kilometrów z podjazdami pod Col Visentin-Forcella Zoppei (1420 m. n.p.m.) oraz Passo La Crosetta (1118 m. n.p.m.). Na tą drugą wspinaczkę podłączył się do niego Arturro, który tego dnia przejechał 42 kilometry. Pedro & Romano poprzestali zaś na długim spacerze po ulicach Vittorio Veneto. Odnośnie naszego nowego miasta-gospodarza warto wspomnieć, iż zakończyło się tu aż 9 etapów Giro. Pierwszy w roku 1937, kiedy to najszybszy był Włoch Glauco Servadei. Potem zwyciężali jego rodacy Adolfo Leoni (1947), Renato Giusti (1961), Pietro Scandelli (1966), Lino Farisato (1968) oraz Emanuele Bombini (1985). Najważniejsze jednak, iż w sezonie 1988 zakończył się w tym mieście cały wyścig Dookoła Włoch. Rozegrano wtedy dwa podetapy. Sprinterski 21a wygrał Szwajcar Urs Freuler, zaś czasówkowy 21b inny „wąsacz” nasz Lech Piasecki. „Piasek” na tym 43-kilometrowym etapie o 47 sekund pokonał Belga Erica Vanderardena oraz o 1:01 Szwajcara Tony Romingera. Zwycięzca owej edycji Giro Amerykanin Andy Hampsten stracił do Polaka 2:04. Niemniej mimo owych szosowych tradycji najsłynniejszym kolarzem pochodzącym z tej miejscowości jest przełajowiec Renato Longo, 5-krotny mistrz świata w cyclo-crossie między rokiem 1959 a 1967. Na dojazd do Vittorio-Veneto mieliśmy sporo czasu. Zbiórkę i odbiór dwóch zarezerwowanych przez mnie apartamentów przewidzieliśmy na godzinę m/w 18:00. To miało nam dać czas na zaliczenie obu wspinaczek na południowych zboczach Monte Cesen. Najwyższy wierzchołek tego masywu liczy sobie 1570 m. n.p.m. Po szosie można dojechać niemal na sam szczyt. Pod warunkiem, że obierze się kurs na gospodarstwo agroturystyczne Malga Mariech.

Po dotarciu do Valdobbiadene nie szukaliśmy parkingu w centrum miasteczka. Postanowiliśmy znaleźć jakieś ciche i zacienione miejsce na pierwszym kilometrze czekającego nas wkrótce podjazdu, gdzieś przy drodze SP143. Wypakowaliśmy się w willowej okolicy jakieś 800 metrów od Piazza Guglielmo Marconi, na którym zaczyna się ta przeszło 18-kilometrowa wspinaczka. W pogodzie bez zmian. Tym razem na starcie mój licznik zanotował temperaturę 33 stopni. Na placu zrobiłem kilka zdjęć, więc ruszyłem pod górę jakieś dwie minuty po kolegach. W tym momencie byli oni już niemal w połowie pierwszego kilometra. Pierwsze 500 metrów miało być łatwe czyli ze średnim nachyleniem 4%. Niemniej gdy tylko zostawiliśmy za sobą monument poświęcony miejscowym ofiarom I Wojny Światowej „Valdobbiadene ai Suoi Caduti” oraz ostatnie miejskie budynki droga skręciła na północny-zachód i podyktowała znacznie twardsze warunki. Kolejny kilometr prowadzący do wirażu przy Chiesa San Floriano miał już mieć średnio 8,9%. Zaskakująco szybko doszedłem swych obu kompanów, którzy najwidoczniej na tej górze nie mieli zamiaru się umordować. Pierwszy segment długości 1,69 kilometra przejechałem w 6:31 (avs. 15,6 km/h) i już na wysokości wspomnianego kościółka pod wezwaniem św. Floriana byłem na prowadzeniu. Tak Dario jak i Tommy nie spróbowali się podczepić pod „szybszą kolejkę”, więc czekała mnie dłuższa jazda na solo. Czułem się dobrze, więc postanowiłem kontynuować wspinaczkę w wyższym rytmie. Jedynie upał mógł budzić moje obawy. Słonko ostro przygrzewało. Do połowy dwunastego kilometra temperatura niemal nie schodziła poniżej 30 stopni, zaś maksymalnie sięgnęła 34. Zatem istniało niebezpieczeństwo, że gdy „pójdę za mocno” to przegrzeję swój system. Zasadnicza część tego wzniesienia to dość równy, lecz całkiem solidny odcinek z dwunastoma wirażami wiodący po Via San Francesco. Ma on długość 9,7 kilometra przy średniej 7,4% i kończy się w Pianezze (11,2 km) na wysokości 1076 metrów n.p.m. Do tej osady dotarłem w około 51 minut.

Według stravy porównywalny segment „Cronoscalata Mediofondo di Primavera” o długości 10,63 kilometra przejechałem w 49:53 (avs. 12,8 km/h z VAM 977 m/h). Dario i Tommy dotarli do Pianezze jakiś kwadrans później. W tym miejscu trzeba wspomnieć o tym, iż aby kontynuować podjazd do Malga Mariech należało tu wybrać uliczkę, przy której stała wielka niebieska tablica z napisem „Monte Cesen”. Alternatywną opcją wspinaczkową był zaś skręt w prawo i wjazd na „Strada Endimione”, która doprowadzić nas mogła do Casere Budui (1218 m. n.p.m.). Niemniej tą górską metę zostawiłem nam na późniejsze popołudnie. Mieliśmy ją zresztą zdobyć od innej, trudniejszej strony. Z Pianezze do Malga Mariech brakowało nam jeszcze około 430 metrów w pionie i przeszło 7 kilometrów dystansu. To znaczy odcinek drogi o średnim nachyleniu 6%. Niemniej w górach prosta matematyka bywa zwodnicza. Górna część tego podjazdu nie jest regularnym segmentem o umiarkowanej stromiźnie. W dużym uproszczeniu można ją podzielić na łatwy niespełna 3-kilometrowy początek oraz trudny koniec o długości 4,5 kilometra. Niemniej taki opis też jest zbytnim uproszczeniem. Finałowa faza tego wzniesienia ma wszystko. Najpierw łagodny odcinek o długości 1800 metrów i średniej tylko 3,9%. Potem na czternastym kilometrze delikatny zjazd, na którym traci się 15 metrów wysokości. Po czym z owego szybkiego odcinka wpada się od razu na ściankę o stromiźnie sięgającej aż 14%. Ten stromy fragment jest jedynie wstępem do długiego i trudnego sektora, który po wirażu w prawo ciągnie się jeszcze przez ponad dwa i pół kilometra w kierunku wschodnim aż po łuk drogi okalający najeżone masztami wzgórze Monte Barbaria. Ogółem od początku piętnastego kilometra trzeba pokonać odcinek 3,15 kilometra przy średniej 9,3%. Dopiero po minięciu tego miejsca można było złapać oddech na łatwiejszych 400 metrach, po czym na ostatnim kilometrze nachylenie wahało się jeszcze na poziomie od 7 do 12%. Całą wspinaczkę ukończyłem w czasie 1h 20:23 (avs. 13,5 km/h).

Na stravie najdłuższy segment jaki u siebie znalazłem to ten zatytułowany „Valdo-Cesen” o długości 16,46 kilometra z przewyższeniem 1137 metrów. Nie obejmuje on jednak pierwszych 600 metrów podjazdu, zaś kończy się już na zakręcie przy Monte Barbaria. Uzyskałem na nim czas 1h 13:21 (avs. 13,5 km/h z VAM 930 m/h). Tomek wykręcił tu czas 1h 35:43 (netto 1h 32:30), zaś Dario 1h 35:53 (netto 1h 33:13). Tym samym na mecie w pobliżu schroniska Mariech czekałem na obu dobre 20 minut. W tym czasie pogoda szła ku gorszemu. Początkowo na górze było 23 stopni, ale niebawem temperatura spadła do 19. Poza tym nad wspomnianą Barbarią gromadziły się ciemne burzowe chmury. Na mecie nie brakowało innych turystów. Pojawiła się tam chociażby grupka włoskich amatorów kolarstwa górskiego, w wieku dość zaawansowanym. W końcu na horyzoncie dojrzałem sylwetki swych wyluzowanych kolegów. Po skończeniu swego podjazdu Dario rozbawił mnie stwierdzeniem, iż wspinaczka była łatwa. Zakładam, że gdyby się zmobilizował i pojechał moim tempem miałby inne odczucia. Dwukrotny mistrz olimpijski w boksie Jerzy Kulej zwykł mawiać „Nie ma pięściarzy odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni”. Przekładając ten aforyzm na język kolarski rzekłbym „Nie ma łatwych gór, są tylko przejechane poniżej własnych możliwości”. Niewątpliwie to wzniesienie może zmęczyć każdego kolarza, tym bardziej zaś cykloamatora lub cykloturystę. Ma spore przewyższenie na miarę premii górskiej najwyższej kategorii. Poza tym niemały dystans, zaś w jego ramach aż 15 kilometrów o co najmniej solidnym nachyleniu. Do tego naprawdę trudną końcówkę. Na tym wyjeździe moja forma była daleka od optymalnej. Nie pojechałem tej góry jakoś rewelacyjnie. Jednak mogłem być z siebie umiarkowanie zadowolony. Pomimo początkowo tropikalnych warunków wytrzymałem tą wspinaczkę do samego końca, o czym świadczy przyzwoity wynik na segmencie „Mariech last 4 km”. Ów odcinek o długości 4,39 kilometra pokonałem w 21:22 (avs. 12,3 km/h z VAM 1008 m/h). Na nasze szczęście pomimo zrazu złych znaków na niebie udało nam się nie zmoknąć na zjeździe do Valdobbiadene.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1765644181

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1765644181

ZDJĘCIA

20180811_001

FILMY

VID_20180811_112737

VID_20180811_130414

VID_20180811_131101

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Monte Cesen / Malga Mariech została wyłączona

Bocca di Forca

Autor: admin o 10. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1402 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1133 metry

Długość: 9,1 kilometra

Średnie nachylenie: 12,4 %

Maksymalne nachylenie: 22 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po zjechaniu z Vedetta dell’Archeson nie od razu wybraliśmy się na drugą z piątkowych gór. Wróciliśmy do Borso del Grappa, by w naszej bazie odpocząć i przede wszystkim coś zjeść przed kolejnym wyzwaniem. W Casa Alba pojawiliśmy się o godzinie 14:10. Nasza sjesta trwała niespełna dwie godziny. Kilka minut przed szesnastą znów zjechaliśmy do Via Piave i ponownie ruszyliśmy na wschód drogą SP26. Tym razem musieliśmy po niej przejechać 8,5 kilometra czyli o trzy więcej niż przed południem. Nasz dojazd skończył się tuż przed Possagno. Rodzinną miejscowością Antonio Canovy (1757-1822), słynnego rzeźbiarza i malarza epoki neo-klasycyzmu. W kontraście do czekającej nas wkrótce stromej wspinaczki ostatni odcinek owej „rozgrzewki” prowadził w dół i to dość zdecydowanie. Na półtorakilometrowym zjeździe straciliśmy około 70 metrów wysokości. Gdy tylko teren się wypłaszczył musieliśmy się bacznie rozglądać. Po lewej stronie owej drogi trzeba było znaleźć uliczkę prowadzącą do osady Masiere. Owe poszukiwania ułatwiły nam tabliczki z napisami „le malghe” i „via degli Alpini” niezbicie świadczące o tym, iż właśnie w tym miejscu zaczyna się mordercza wspinaczka pod Bocca di Forca. Jak trudny to podjazd świadczą jego dane techniczne. Na Salto della Capra najtrudniejszy był segment o długości 3,5 kilometra ze średnim nachyleniem 12,8%. Tymczasem tu mogliśmy liczyć na podobną stromiznę, lecz na odcinku aż 6 kilometrów. Według lektury spod szyldu „Passo e Valli in Bicicletta” czyli „Prealpi Venete – 1” najtrudniejszy miał być 4-kilometrowy sektor pomiędzy 1,8 a 5,8 kilometra od startu, na którym trzeba się uporać ze ścianą o przeciętnej aż 14%. Przy tym ostatni kilometr tego fragmentu wspinaczki miał mieć aż 16%. Bez dwóch zdań Bocca di Forca wyglądała na górę trudniejszą od swej zachodniej sąsiadki.

Parę lat temu porównywałem sobie „najsztywniejsze” duże podjazdy przetestowane przez kolarzy z zawodowego peletonu. Robiłem to na bazie najbardziej stromych 6-kilometrowych odcinków każdego z „badanych” wzniesień. To zajęcie doprowadziło mnie do wniosku, iż największe „piekło” przeżyli uczestnicy Giro del Trentino z roku 2012, gdy musieli zmierzyć się z wenecką Punta Veleno górującą nad wschodnim brzegiem Lago di Garda. Na środkowym segmencie tej wspinaczki trzeba było pokonać aż 912 metrów w pionie, co dawało średnią na poziomie aż 15,2%. Niewiele lżej bywało w Wenecji Julijskiej na znanym z Giro d’Italia zachodnim Monte Zoncolan. To znaczy podjeździe od miasteczka Ovaro. Tam na środkowych sześciu kilometrach trzeba się wznieść o 894 metry co daje średnio 14,9%. Na asturyjskim Angliru, które swą sławę zawdzięcza Vuelcie najgorsza jest górna połówka (między 7 a 1 km przed metą) o przewyższeniu 816 metrów czyli ze średnią 13,6%. Natomiast lombardzkie Mortirolo podobnie jak dwa wyżej wymienione włoskie wzniesienia też „najmocniejsze” jest w swej środkowej fazie. Niemniej jego maksymalna 6-kilometrowa amplituda to już 741 metrów czyli średnia 12,3%. Pod tym względem najłatwiej bywa we Francji. Za najbardziej stromy duży podjazd rodem z Touru wypada uznać zachodni Mont du Chat, w którego górnej części trzeba pokonać 6 kilometrów o przewyższeniu 680 metrów, a więc z przeciętną „tylko” 11,3%. Jak na ich tle wypada Bocca di Forca czyli nasza „zmora” z późnego popołudnia dnia 10 sierpnia Roku Pańskiego 2018? Trzeba rzec, iż broni się z honorem. Na owej górze najtrudniejszy też jest środek (widać to włoska reguła). Jest nim segment między 1,8 a 7,9 kilometra od startu. Sektor ten kończy się na wysokości szutrowej ścieżki prowadzącej do Rifugio Monte Pallon. Na owym odcinku o długości 6,1 kilometra amplituda wynosi aż 777 metrów co daje średnią rzędu 12,7%. Jednym zdaniem jest tu łatwiej niż na Punta Veleno czy Zoncolanie, nieco lżej niż na Angliru, acz trudniej niż na najbardziej „doświadczonym” w tym gronie Mortirolo.

Zgodnie z książkową podpowiedzią mój najbardziej stromy podjazd sezonu 2018 miał liczyć 9,9 kilometra. Podobnie jak Salto della Capra „w realu” okazał się krótszy, o ile o tym poniżej. Na początku mieliśmy mieć luźne 300 metrów na dojeździe do Masiere. Następnie solidne półtora kilometra o przeciętnej 8%, z przejazdem przez wioskę Vardanega. Potem już tylko wspinaczkowa masakra na odludziu. Najpierw wspomniany 4-kilometrowy sektor o stromiźnie aż 14% i na koniec segment o długości 4,1 kilometra przy średniej 10,8%. Pogoda nie ułatwiała nam zadania. Na dojeździe temperatura była jeszcze wyższa niż przed południem. Tym razem aż 33 stopni, zaś na pierwszym kilometrze wspinaczki nawet 35! Zaczęliśmy ten podjazd razem. Po 650 metrach solidarnie zboczyliśmy z kursu, gdy na rozjeździe omyłkowo odbiliśmy w prawo ku wiosce Cei. Szybko zdaliśmy sobie sprawę z pomyłki i zawróciliśmy tracąc na tym tylko kilkadziesiąt sekund. Przed dojazdem do Vardanegi (1,4 km) zyskałem nad kolegami kilkanaście sekund. Ta przewaga niebawem znacząco wzrosła, gdy moi dwaj towarzysze w pobliżu kościółka San Bortolo skręcili w lewo. Ich ścieżka okazała się ślepą drogą, więc już po raz drugi stracili blisko minutę. Na początku trzeciego kilometra stromizna po raz pierwszy poszybowała w pobliże 20%. Zatem skończyły się żarty i zaczęły schody, w dodatku wysokie. Jechałem sam i starałem się znaleźć sposób na pokonanie piętrzącej się przede mną stromizny. Najważniejsze było trzymanie równego oddechu. Na tego rodzaju podjeździe amator mego pokroju nie jedzie, lecz przepycha. Ważne by jak najdłużej trzymać w miarę równy oddech i nie wpaść w dług tlenowy. Niekiedy dochodzi do tego jeszcze walka o utrzymanie równowagi na stromej ścianie. Początkowo szło mi całkiem nieźle. Do dziesiątego zakrętu na wysokości Casa Gialla (4,1 km) czyli Żółtego Domu dojechałem z przewagą 1:25 nad Darkiem i 1:52 nad Tomkiem.

Wkrótce jednak oprócz stromej ściany i upału pojawił się trzeci problem. Na leśnym odcinku drogi znienacka zaatakowała  nieprzyjacielska eskadra. To znaczy grupa bąków (gzów), która zaczęła mnie kąsać po łydkach, ramionach i karku. Można powiedzieć, że na tym odcinku byliśmy w sytuacji bez wyjścia. Podjazd był tu tak stromy, że nie mogliśmy jechać szybciej niż 6-9 km/h i uciec tym natrętom. Machanie rękoma i odpędzanie owych napastników też niewiele dawało, a poza tym utrudniało jazdę na przeraźliwie stromej ścianie. Przy tym fakt, iż wobec upału i stromej wspinaczki pociłem się niemiłosiernie tylko pobudzał te „końskie muchy” to ponawiania swych ataków. Przeklinałem swój los i mozolnie gramoliłem się do góry. Na początku szóstego kilometra nie dałem już rady i musiałem postawić nogę na szosie. Przez dłuższą chwilę łapałem oddech, po czym na przeszło 20%-owej stromiźnie spróbowałem ponownie wystartować ruszając w poprzek wąskiej dróżki. Niestety udało mi się wpiąć tylko jednego buta. Przez to po chwili drugi raz straciłem równowagę i musiałem ponownie się zatrzymać. W tym miejscu minął mnie Dario. Tym razem już nawet nie próbowałem wskakiwać na rower. Postanowiłem podejść kilkadziesiąt metrów do najbliższego zakrętu i dopiero tam korzystając z mniejszego nachylenia ruszyć dalej. Na tym zamieszaniu straciłem przeszło dwie minuty. W tym samym miejscu podobne problemy miał też Tomek, ale stanął tylko raz i na około 20 sekund. Wyżej wspinałem się już bez tego typu złych przygód. Nie miałem żadnych szans na dogonienie Darka. Skupiłem się na tym, by bez kolejnych przystanków dojechać na samą górę. Po przejechaniu 6,65 kilometra wjechałem na drogę SP141, zaś jakiś kilometr dalej minąłem skręt do schroniska Monte Pallon. Tu skończył się najbardziej stromy odcinek na drodze Strada degli Alpini. Ów odcinek o długości 6,63 kilometra pokonałem w czasie 47:41 (netto 45:22) czyli ze średnią prędkością 8,3 km/h i VAM na poziomie 987 m/h. Darek był tu ode mnie o 57 sekund szybszy, zaś Tomek o 2:55 wolniejszy.

Do końca wspinaczki brakowało jeszcze 1400 metrów, bowiem jak się okazało podjazd ten miał aż o 800 metrów mniej niż zapowiadane 9,9 kilometra. Końcówka była stroma, ale to już bez żadnego ekstremum. Po tym co przyszło nam pokonać wcześniej nachylenie rzędu 13-14% nie robiło już większego wrażenia. Podjazd skończył się na wysokości bocznej drogi ku Malga il Piz. Według stravy 8-kilometrowy odcinek między Vardanega a metą Bocca di Forca pokonałem w 1h 01:03 (netto 58:44). Blisko dwie minuty wolniej od Darka (czas 59:04) oraz przeszło cztery i pół minuty szybciej od Tomka (czas 1h 05:13). Ponieważ w tym miejscu nie spotkałem naszego lidera pojechałem dalej przed siebie drogą SP141. Tym samym po przejechaniu niespełna 600 metrów dotarłem do miejsca, gdzie ta górska szosa łączy się z naszym wcześniejszym podjazdem znanym jako Salto della Capra. Po kilku godzinach znaleźliśmy się zatem w tym samym miejscu. Tu poczekaliśmy na przyjazd Tomka. Mimo późniejszej pory pogoda był tu lepsza niż około godziny trzynastej. Temperatura 25 stopni i pełne słońce. Postanowiliśmy wysuszyć swe koszulki na gorącym asfalcie. Zabawiliśmy tam przeszło pół godziny. Potem zawróciliśmy, ale nie od razu zaczęliśmy zjazd. Najpierw postanowiliśmy się przyjrzeć oficjalnej mecie podjazdu. To znaczy wjechaliśmy pomiędzy skały na ścieżkę prowadzącą do gospodarstwa Il Piz. Na początku zjazdu zapomniałem ponownie włączyć licznik, przypomniałem sobie o tym dopiero poniżej schroniska Monte Pallon. Stąd osobliwy wykres drugiej części profilu mojego etapu 7b. Koledzy pojechali przodem. Ja robiłem za „straż tylną” mając za zadanie zrobienie dokumentacji fotograficznej. Oczywiście na stromym niemal cały czas trzeba było naciskać na hamulce. Obręcze kół w moim rowerze się rozgrzały i po pięciu kilometrach zjazdu dosięgła mnie klątwa z Brocon. Znów „kapeć” w przednim kole. Stało się to w pobliżu Casa Gialla, gdzie dość szybko wymieniłem dętkę. Niestety nie szło jej napompować. Musiałem więc zadzwonić do swych kompanów z prośbą o ratunek. Dario & Tommy gdy tylko dojechali do Casa Alba wsiedli do naszego auta i przyjechali mnie odebrać. Grazie Molto Amici.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1763237990

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1763237990

ZDJĘCIA

20180810_046

FILMY

VID_20180810_172341

VID_20180810_173725

VID_20180810_173759

VID_20180810_180423

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Bocca di Forca została wyłączona

Vedetta dell’Archeson (Salto della Capra)

Autor: admin o 10. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1470 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1133 metry

Długość: 11,2 kilometra

Średnie nachylenie: 10,1 %

Maksymalne nachylenie: 20,3 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Piątek 10 sierpnia był naszym ostatnim dniem pobytu w cieniu wielkiej Monte Grappy. Nazajutrz mieliśmy się bowiem przeprowadzić z Borso del Grappa do Vittorio Veneto, by z tego miasta wybierać się ku najciekawszym kolarskim wzniesieniom wschodniej części Wenecji Euganejskiej. Tak tym zlokalizowanym na obszarze Prealpi Venete jak i rozsianym na północnych rubieżach regionu Veneto pośród strzelistych szczytów Dolomiti Bellunesi. Niemniej wcześniej należało się godnie pożegnać z jej wysokością. Górą, która gościła nas przez dobry tydzień i który nieźle nas wszystkich sponiewierała podczas królewskiego etapu wtorkowego. Już zawczasu postanowiłem, iż na pożegnanie z Monte Grappą spróbuję pokonać dwie najtrudniejsze drogi szosowe prowadzące po jej zboczach. Podjazdy znane jako Salto della Capra oraz Bocca di Forca czyli nr 3 i nr 4 z mapy „Brevetto Monte Grappa”, którą wkleiłem do swego wcześniejszego artykułu pt. „Monte Grappa intro”. Niedługie bo około 10-kilometrowe. Niezbyt wysokie, bo kończące się na wysokości około 1400 metrów n.p.m. Nie szczególnie duże, bo mające przewyższenie nieco ponad 1100 metrów. Niemniej obie przeraźliwie strome, szczególnie dla człowieka, który nawet latem waży blisko 80 kilogramów. W trakcie swych rozlicznych podróży „ujarzmiłem” niemałe stadko kolarskich gór tego pokroju. Z rzadka jednak próbowałem się z dwoma tego typu podjazdami jednego dnia. Poza tym do niedawna nie miałem problemów, z tym by w trakcie sezonu zejść z wagą do powiedzmy 75 kilogramów. Na stronie http://fightclubteam.altervista.org przeczytałem, że Salto della Capra to weneckie Mortirolo. Skoro tak to jeszcze trudniejsza Bocca di Forca zasługuje na miano lokalnego Zoncolanu. Pozostało mi zatem mieć nadzieję, że skoro w przeszłości udało mi się „przeżyć” te dwie słynne wspinaczki to przy odpowiedniej dozie samozaparcia zmęczę również ich weneckie kopie.

Oba podjazdy mieliśmy dosłownie pod naszym nosem czyli w odległości 5-8 kilometrów od bazy noclegowej w Borso del Grappa. Tym samym w tym dniu mogliśmy nie ruszać samochodu. Wystarczyło zjechać z podwórka do Via Piave czyli drogi SP26 i przejechać nią kilka kilometrów w kierunku wschodnim. Mój oryginalny plan zakładał, iż zaczniemy „zabawę” od góry dalszej i moim zdaniem trudniejszej czyli Bocca di Forca, po czym w drodze powrotnej zaliczymy Salto della Capra. Darek wolał rozbić całe nasze zadanie na dwa niezależne podetapy przedzielone domową strefą bufetu, po powrocie z pierwszej góry. Przy tym zasugerował by zacząć dzień „Skokiem Kozicy”, która to z dwojga wspinaczek wydała mu się bardziej wymagająca. Przyznam, że nie wiem jak to wydedukował, ale nie zamierzałem kruszyć kopii o takie detale. Tym samym zaczęliśmy siódmy etap Giro del Veneto od wycieczki krótszej i obiektywnie nieco mniej stromej. Tradycyjnie liczyć mogliśmy na towarzystwo Tomka. Natomiast Adam opracował kolegom z Mazowsza łatwiejszy szlak wokół Feltre. Niewątpliwie tak Adamo jak i Romano daliby radę przerobić nasz piątkowy program. Przynajmniej jedno z tych wzniesień pokonałby też Arturro, skoro swego czasu dotarł do Rifugio Prati di Kohl. Niemniej zakładam, że w porannym zespole rytm jazdy wyznaczał Pedro, który preferuje trasy objazdowe – niekiedy dłuższe, acz z obiektywnych względów mniej górskie. Tak też nasi kompani pokonali w piątek niespecjalnie wymagającą, acz ponoć ładną rundę o długości 82 kilometrów i przewyższeniu około 1300 metrów. Z grubsza 60 kilometrów jazdy po płaskim i pagórkach plus na koniec podjazd z Pedaveny na Croce d’Aune (1015 m. n.p.m.). Jedynie Romek, który w połowie tej wspinaczki pomylił drogę zaserwował sobie dwie premie górskie i na pierwszej wjechał na wysokość około 1250 metrów n.p.m. W sumie przejechał zaś 97 kilometrów z łączną amplitudą 1820 metrów.

Zespół Mazowsze był już za półmetkiem swej trasy, gdy blisko kwadrans po godzinie jedenastej w towarzystwie Darka i Tomka wyjechałem na spalone słońcem drogi po południowej stronie masywu Monte Grappa. Wybrawszy sobie na pierwszego przeciwnika wzniesienie Salto della Capra dotarliśmy do podnóża owej wspinaczki po przejechaniu 5,5 kilometra szlakiem przez miasteczka Sant’Eulalia i Crespano del Grappa. Podjazd ten zaczyna się w miejscowości Quattro Strade wyrosłej na styku dróg SP26 i SP20. W swej najtrudniejszej części wiedzie on stromą i krętą Via Sant’Andrea, która na wysokości 1403 metrów n.p.m. zbiega się z dochodzącą od wschodu szosą SP141 będącą przedłużeniem podjazdów nr 4-5-6-7 tzn. Bocca di Forca i trzech wspinaczek przechodzących przez Passo del Tomba. W pobliżu tego miejsca w skale górującej nad ostatnim wirażem ścieżki św. Andrzeja zamontowano figurę „patronki” tego wzniesienia. Tym niemniej sam podjazd nie kończy się u styku obu górskich szlaków. Warto jeszcze odbić w lewo i przejechać kolejne pół kilometra do położonego przeszło 40 metrów wyżej miejsca o nazwie Vedetta dell’Archeson. To była nominalna meta naszej wspinaczki. Podjazd miał mieć długość 11,33 kilometra i średnie nachylenie 9,8%, przy maximum rzędu 18-20%. Jednak według mojego licznika dotarłem tam już po przejechaniu 10,8 kilometra od Quattro Strade. Wyszło mi więc krócej, lecz bardziej stromo. Według książki „Prealpi Venete 2” owo weneckie Mortirolo można rozpisać na następujące segmenty. Najpierw 2,61 kilometra o średniej 7,3% z przejazdem przez wioskę Fietta. Następnie zaczyna się Via Sant’Andrea. Droga z trzydziestoma wirażami o długości 8,23 kilometra i średniej stromiźnie 10,6%. Początkowo serpentyny są tu długie i nieprzesadnie strome. Drugi segment podjazdu (do dziewiątego zakrętu) to 4,72 kilometra o średniej 9%. Natomiast sektor trzeci to 3,51 kilometra z przeciętną 12,8%. Są na nim nawet dwa odcinki o blisko 15-procentowej stromiźnie. Pierwszy o długości 930, zaś drugi 1360 metrów. Finał już na drodze SP141 liczy sobie 490 metrów o średniej 8,6%.

Ten podjazd dla „kolarskich kozic” przyszło nam pokonać w upalnych warunkach. Na dojeździe do Quattro Strade mój licznik notował temperaturę na poziomie 31 stopni. Pod górę ruszyłem razem z Tomkiem. Dario wyrwał do przodu jakieś pół minuty szybciej. Po przejechaniu 700 metrów minęliśmy kościół parafialny pod wezwaniem św. Trójcy w miejscowości Fietta. Nieco dalej na rondzie trzeba było wybrać drogę po prawej stronie Osteria da Miky. Na początku drugiego kilometra wyprzedziłem Darka, po czym szybko zyskałem wyraźną przewagę nad moimi kolegami. Momentami traciłem z nimi kontakt wzrokowy. Dlatego po dojechaniu do Sant’Andrea zatrzymałem się na blisko minutę by zobaczyli, iż na rozjeździe za tą osadą trzeba odbić w prawo. Potem ruszyłem dalej swoim tempem. Zakładałem, że na najtrudniejszym fragmencie wzniesienia Dario zacznie odrabiać do mnie dystans lub nawet mnie wyprzedzi. Tym niemniej moi kompani pierwszy segment na drodze św. Andrzeja pojechali bardzo spokojnie i już na tym odcinku stracili przeszło pięć minut. Ja ów sektor o długości 4,88 kilometra pokonałem w 26:25 (avs. 11,1 km/h z VAM 1012 m/h). Natomiast Dario uzyskał na nim czas 31:59, zaś Tommy 32:05. Tym niemniej na tym odcinku stromizna wzniosła się co najwyżej na poziom 11,2% czyli nic strasznego. To już mocniej trzymało nas na drugim kilometrze, gdzie nachylenie chwilowo doszło do poziomu 13,1%. Pierwsze ściany „z innej bajki” miały się pojawić dopiero na ósmym kilometrze. Z tym wyzwaniem też sobie poradziłem. Moja lektura nie ściemniała. Maksymalna stromizna jaką zanotował mój Garmin to 20,3% w odległości 7,3 kilometra od startu wspinaczki. Przy czym wyżej nie brakowało jeszcze paru wskazań powyżej 18%. Po pokonaniu dwóch serii serpentyn na ósmym i dziewiątym kilometrze minąłem szczyt Punta Musce (1266 m. n.p.m.). Dalej czekały mnie już tylko dwie pary zakrętów przed dojazdem do szosy SP141.

Na ostatnich czterech kilometrach wspinaczki temperatura spadła z 31 do ledwie 21 stopni. Według stravy najbardziej stromy fragment tego wzniesienia o długości 3,4 kilometra pokonałem w 22:26 (avs. 9,1 km/h z VAM aż 1163 m/h). Darek i Tomek przebrnęli tą stromą ścianę w podobnym tempie. Dario uzyskał na tym segmencie czas 23:27, zaś Tommy 23:45. Tym samym wykręcili tu VAM odpowiednio 1112 i 1098 m/h. Dojechawszy do szosy SP141 od razu skręciłem w lewo, by skończyć wspinaczkę na Vedetta dell’Archeson. Po drodze minąłem gospodarstwo Malga Vedetta. Na tej drodze było już nieco łatwiej, lecz wciąż nie dało się odsapnąć. Nachylenie momentami przekraczało 11%. Gdy już dojechałem do La Vadetty spostrzegłem, iż w prawo od głównej drogi odchodzi ścieżka do Malga Archeset. Postanowiłem ją sprawdzić. Co prawda wiodła ona miejscami po mocno zniszczonym asfalcie, ale dało się po niej jechać. Tym sposobem przejechałem jeszcze 400 metrów dodając sobie bodaj 25 metrów przewyższenia. Zatrzymałem się dopiero, gdy droga ta przeszła w szuter i zaczęła opadać w kierunku wspomnianego gospodarstwa. W tym miejscu z widokiem na kapliczkę wieńczącą szczyt Cima della Mandria (1480 m. n.p.m.) postanowiłem poczekać na przyjazd kolegów. Dario pojawił się po około sześciu minutach. Na Tomka czekaliśmy nieco dłużej, bo choć stracił do Darka nie więcej niż półtorej minuty to zagubił się nam w okolicy La Vedetty szukając naszej mety po zachodniej stronie Laghetto di Val Archeson. Ze swego „występu” mogłem być zadowolony. Poradziłem sobie z tym wzniesieniem lepiej niż mogłem się spodziewać. Pomijając krótki postój w okolicy Sant’Andrea na przejechanie 10,8 kilometra od Quattro Strade po Vedetta dell’Archeson potrzebowałem 1h 03:25 co oznaczało średnią prędkość 10,2 km/h i VAM na poziomie 1048 m/h. Niespodziewanie dojechał na szczyt o 6-7 minut szybciej od swych znacznie lżejszych towarzyszy. Tym razem jakoś udało się zaprzeczyć prawu grawitacji.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1763237996

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1763237996

ZDJĘCIA

20180810_001

FILMY

VID_20180810_125059

VID_20180810_131806

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Vedetta dell’Archeson (Salto della Capra) została wyłączona

Lago di Calaita

Autor: admin o 9. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1608 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 863 metry

Długość: 11,8 kilometra

Średnie nachylenie: 7,3 %

Maksymalne nachylenie: 16,9 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Passo Rolle było głównym celem naszego szóstego etapu, lecz rzecz jasna nie jedynym. W czwartek jak w każdy inny dzień mieliśmy się zmierzyć z dwoma poważnymi wyzwaniami. Planując tą wyprawę zastanawiałem się nad dwoma kandydaturami do spełnienia roli podjazdu o kryptonimie 6B. Idąc „na łatwiznę” mogliśmy zostawić samochód na kolejne półtorej godziny w Fiera di Primiero, by z tego miasteczka ruszyć na Passo Cereda (1369 m. n.p.m.). Jednym słowem zrobić to co przed południem na samym początku swej trasy uczynił Adam. To była całkiem ciekawa opcja. Cereda nie jest przełęczą wysoką ani tym bardziej długim podjazdem, lecz do łatwych wzniesień na pewno nie należy. Od tej strony podjazd na nią liczy 7,9 kilometra przy średnim nachyleniu 8,1%. W pionie trzeba tu pokonać 641 metrów, zaś najbardziej stromy kilometr ma średnio aż 11,6%. Do tego ta górska przeprawa trzykrotnie znalazła się na trasach Giro d’Italia. Aczkolwiek jej zachodnią stroną podjeżdżano tylko w 2005 roku, gdy pierwszy na górze pojawił się Luksemburczyk Benoit Joachim. Tym niemniej w sąsiedniej dolinie Vanoi czekało na nas coś ciekawszego. Trzeba było tylko przejechać autem jedenaście kilometrów. Tą ciekawszą alternatywą była bardzo stroma w końcówce wspinaczka z Lausen do Lago di Calaita. Podjazd pod każdym względem trudniejszy od Ceredy. Po pierwsze o cztery kilometry dłuższy, po drugie wyższy o blisko 240 metrów i po trzecie mający przewyższenie większe o jakieś 220 metrów. Do tego jeszcze kusiła mnie stromizna ostatnich czterech kilometrów tej wspinaczki ze średnią 10,8%. Pomyślałem sobie, że to wzniesienie będzie znakomitym testem naszych możliwości przed zaplanowanymi już na piątek najbardziej stromymi podjazdami tej wyprawy czyli Salto della Capra & Bocca di Forca.

Dla ludzi ambitnych wybór był prosty. Wsiadamy do samochodu i jedziemy do widzianej już dzień wcześniej Valle di Vanoi. Przez dekady jedyny przejazd z Valle di Primiero do tej właśnie doliny prowadził drogą SP79 przez Passo Gobbera (989 m. n.p.m.). Stosunkowo łatwy podjazd na tą przełęcz zaczyna się w miejscowości Imer i ma długość 5,7 kilometra przy średniej 6,1%. Trzykrotnie musiał ją pokonać peleton Giro, bowiem w latach 1955, 1956 i 1967 nie było innego łącznika między zjazdem z Passo Rolle a początkiem północnego podjazdu na Passo Brocon. Niemniej aktualnie można też tam dotrzeć przez Traforo di Monte Totoga. Tunel ten został otwarty jesienią roku 1984, prowadzi szosą SP80 i liczy sobie 3350 metrów. Skorzystaliśmy z niego. Po drugiej stronie zatrzymaliśmy przy drodze SP79 nieopodal Trattoria da Marina. W odległości niespełna trzech kilometrów od miejsca, w którym dzień wcześniej zaczynaliśmy nasz drugi podjazd pod Brocon. Jak już wspomniałem naszym celem było Lago di Calaita. Jeziorko o powierzchni ledwie 2,5 hektara i głębokości 7 metrów. Podobnie jak Passo Rolle położone na terenie Parku Naturalnego Paneveggio – Pale di San Martino. Jeśli wierzyć wikipedii zamieszkują je ryby takie jak: pstrąg potokowy, strzebla potokowa, wzdręga czy golec zwyczajny. Z kolei gromadę płazów reprezentują w jego okolicach: żaby, ropuchy, traszki i salamandry. Na wielu z tych stałych mieszkańców jeziora latem pada blady strach, gdy na „gościnne występy” wpadają tu czaple siwe. Jeśli zaś chodzi o lokalną florę to sporą część brzegów tego jeziorka zarasta rdest ziemnowodny. W pobliżu jeziora od początku XX wieku działa gospodarstwo Malga Doch, zaś turyści mogą się tu zatrzymać w funkcjonującym od roku 1970 Rifugio Miralago.

Niemniej największą atrakcją wydaje się być górska droga prowadząca w to miejsce szlakiem przez Valle del Lozen. Pierwsze 3,3 kilometra tego wzniesienia to zarazem trzy-czwarte zachodniego podjazdu na wspomnianą Passo Gobbera. Potem trzeba jednak skręcić w lewo i wybrać szosę SP239. Nachylenie na pierwszych ośmiu kilometrach jest tu umiarkowane i wynosi tylko 5,4%. Melodia zmienia się po minięciu Ristorante Lozen wraz z powrotem na lewy brzeg potoku o tej samej nazwie. Najpierw trzeba przejechać dwa kilometry o średniej 9,7%. Potem zaś kolejne 1800 metrów ze stromizną 12,6%. Dopiero na ostatnich dwustu metrach można sobie odsapnąć lub też zafiniszować (jak komuś został zapas energii), bowiem nachylenie wynosi tam już ledwie 4%. Wystartowaliśmy razem około 16:40 z rozdroża przy stacji paliw Tamoil. Po wcześniejszej burzy temperatura znacząco spadła. Na starcie mieliśmy przyjemne 24 stopni. Ruszyliśmy nie za szybko, tak by tempo od startu było wygodne dla całej naszej trójki. Droga od początku wiodła nas na wschód krętym szlakiem po serpentynach. Już na pierwszym kilometrze zaliczyliśmy trzy wiraże. Piąty oplatał pas zieleni, na którym pasły się lamy. Tu po przejechaniu niespełna 1700 metrów od Lausen minęliśmy zjazd na drogę SP239dir. Tą alternatywna szosą wiodącą przez: Prade, Cicona i Zortea również można pokonać spory odcinek dolnej połówki tego wzniesienia. Dołącza ona do wybranej przez nas drogi SP239 na wysokości 1040 metrów n.p.m. jakieś 6 kilometrów przed finałem owej wspinaczki. Na siódmym zakręcie byliśmy już we wiosce Revedea (2,4 km), zaś niespełna kilometr dalej musieliśmy zjechać z szosy SP79. O konieczności ostrego skrętu w lewo poinformowała nas mała brązowa tabliczka z napisem „Calaita 8,5”. Nietrudno było ją przeoczyć, lecz jechaliśmy na tyle spokojnie, że w porę ją zauważyłem.

Na drodze SP239 powitał nas zaskakująco prosty i długi odcinek szosy, który na początku piątego kilometra stał się niemal płaski. Na szóstym kilometrze minęliśmy Valline De Sot i Valline De Sora. Na dojeździe do pierwszej z nich chwilowa stromizna na moment przekroczyła 9%. Jednym słowem był to najbardziej stromy fragment dwóch pierwszych tercji tego wzniesienia. Przyznam, że ta okolica przypadła mi do gustu. Uwagę przykuwały zadbane wiejskie domki wybudowane i przyozdobione w charakterystycznym dla tego regionu górskim stylu. W końcu po 33 minutach jazdy dotarliśmy w pobliże Albergo Lozen. Droga skręciła w prawo i niemal od razu postawiła nam twardsze warunki. Jak wspomniałem na stromej końcówce chciałem się sprawdzić. Zatem mocniej depnąłem i niebawem odjechałem kolegom. Podjazd zrobił się trudny, ale w akceptowalnych granicach. Na dziewiątym kilometrze maksymalna stromizna sięgnęła 11,8%, zaś pod koniec dziesiątego już 13,3%. Niemniej średnia na tym odcinku to było 9-10%. O tym czy zdam ten „ściankowy egzamin” miały zadecydować dopiero ostatnie dwa kilometry. W sumie pasowało mi, że ten podjazd stopniowo „przykręcał śrubę”. Po przejechaniu 10,6 kilometra minąłem skręt na szutrową ścieżkę do Agritur Malga Lozen. W tym rejonie stromizny na poziomie 14% były już normą, lecz najgorsze miało dopiero nadejść. Mój licznik zanotował max’a czyli 16,9% na 700 metrów przed finałem. Cały podjazd przejechałem zaś w czasie 57:08. Według stravy finałową stromiznę o długości 3,86 kilometra pokonałem w 23:33 (avs. 9,9 km/h z VAM 1059 m/h). Tomek najwyraźniej czuł się coraz lepiej, bowiem w samej końcówce odjechał Darkowi. Na stromym segmencie uzyskał czas 25:15, zaś Dario 25:50. Do jeziora dotarliśmy po godzinie wpół do szóstej i spędziliśmy przy nim około 20 minut. Nie zaszliśmy jednak do schroniska Miralago. Wspinaczka ta dała mi nadzieję, że nazajutrz mimo swych blisko 80 kilogramów jakoś sobie poradzę z dwoma dłuższymi i bardziej stromymi ścianami na południowych zboczach Monte Grappy.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1761384596

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1761384596

ZDJĘCIA

20180809_041

FILMY

VID_20180809_174959

VID_20180809_175344

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Lago di Calaita została wyłączona

Passo Rolle

Autor: admin o 9. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1973 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1257 metrów

Długość: 21,9 kilometra

Średnie nachylenie: 5,7 %

Maksymalne nachylenie: 10,7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Czwartek 9 sierpnia został przeznaczony na spotkanie z prawdziwą klasyką Dolomitów. Czekała nas w tym dniu kolejna wycieczka do Trentino. Tym razem do miejscowości Fiera di Primiero, z której mieliśmy zacząć południowy podjazd na Passo Rolle. Przełęcz leżącą wedle rozbieżnych danych na wysokości 1984 lub 1973 metrów n.p.m. W cieniu wysokiej na ponad 3000 metrów górskiej grupy Pale di San Martino. Jedną z naszych nagród za dotarcie w to miejsce miał być widok na jej szczyty. To znaczy na najwyższy Cima della Vezzana (3192 m. n.p.m.) i przede wszystkim na strzelisty Cimon della Pala (3186 m. n.p.m.), nazywany Matterhornem Dolomitów. Pierwsza droga przez tą górską przeprawę została wybudowana jeszcze za rządów austriackich, bo w latach 1863-1874. Biegnie ona dolinami Cismon i Travignolo łącząc w ten sposób Valle di Primiero na południowym-wschodzie ze słynną doliną Val di Fiemme na północnym-zachodzie. Dziś znana jest pod nazwą SS50. Nieco łatwiejszy zachodni podjazd zaczyna się w Predazzo czyli miasteczku znanym ze skoczni, na których złote medale Mistrzostw Świata zdobywali Adam Małysz (2003) i Kamil Stoch (2013). Obie wspinaczki liczą sobie nieco ponad 20 kilometrów, więc kto chciałby przyjrzeć się jednego dnia obu stronom tego kolarskiego wzniesienia musi pokonać dystans co najmniej 86 kilometrów z przewyższeniem około 2220 metrów. Droga ta przebiega przez utworzony w roku 1967 Park Naturalny Paneveggio-Pale di San Martino o powierzchni blisko 20 tysięcy hektarów. Natomiast stoki narciarskie wokół tej przełęczy są jednym z dwunastu obszarów wchodzących w skład wielkiego terenu narciarskiego o nazwie Dolomiti Superski. W historii włoskiego kolarstwa ta przełęcz ma szczególne znaczenie. W Dolomitach nie brak podjazdów trudniejszych, wyższych czy po prostu sławniejszych niż Rolle, by wymienić tylko: Pordoi, Sella, Fedaia-Marmolada, Giau czy Tre Cime di Lavaredo. Niemniej to właśnie nasza czwartkowa góra była pierwszym wzniesieniem na obszarze Monte Palidi (Bladych Gór), z którym przyszło się zmierzyć uczestnikom Giro d’Italia.

A zatem używając terminologii rodem z kalendarza kolarskich klasyków można powiedzieć, iż tego dnia mieliśmy zaplanowany wykład u dolomickiej „Dziekanki”. Passo Rolle zadebiutowała na Giro już w roku 1937. Pojawiła się na trasie szesnastego etapu wiodącego z Vittorio Veneto do Merano. Tego samego dnia, acz nieco później, kolarze zapoznali się też ze wschodnim podjazdem na Passo di Costalunga. Pierwszy na obu przełęczach jak i na mecie był słynny Gino Bartali, który do tyrolskiego Meran dotarł z przewagą 5:38 nad trójką najbliższych rywali. Trzy dni później po raz drugi triumfował w „La Corsa Rosa”. Ten znakomity kolarz i znany z pobożności człowiek upodobał sobie południowy podjazd na przełęcz Rolle, bowiem wygrał tu jeszcze premie górskie w latach 1939, 1946 i 1949. Nie dziwi więc, że to on właśnie został tu upamiętniony. Na parkingu zamontowano tablicę z jego wizerunkiem i mottem: „Pięknie jest wspinać się po górach, bo jesteś w nich bliżej Boga”. Jak dotąd wyścig Dookoła Włoch pojawił się na Passo Rolle 23 razy. Pierwsze trzy wizyty miały miejsce jeszcze przed wybuchem II Wojny Światowej. Potem Giro odwiedzało tą górską przeprawę w każdej kolejnej dekadzie poza obecną, ale i to niedopatrzenie zostanie wkrótce naprawione. Rolle znajdzie się bowiem na dwudziestym etapie 102. edycji zaprojektowanym na szlaku z Feltre do Monte Avena. Tego dnia zawodowcy ścigać się będą na trasie, z którą co roku zmagają się amatorzy uczestniczący w Gran Fondo Sportful (dawniej GF Campagnolo), albowiem pokonają też przełęcze: Cima Campo, Passo Manghen i Croce d’Aune. Najczęściej, bo aż sześciokrotnie Giro bywało na Rolle w latach pięćdziesiątych. Natomiast w XXI wieku wyścig ten odwiedził ową przełęcz trzykrotnie tj. w sezonach 2001, 2003 i 2009. Jak dotąd peleton Giro d’Italia 16 razy wspinał się na nią od strony południowej, zaś wariant zachodni został wykorzystany 7-krotnie.

Raz, nieco z przypadku, na Passo Rolle zorganizowano finisz. W roku 1962 etap czternasty miał prowadzić z Belluno do miasteczka Moena, na granicy Val di Fiemme i Val di Fassa. Niemniej załamanie pogody (śnieżyca) wymusiło skrócenie tego odcinka z zaplanowanych 198 do 160 kilometrów. Wyścig przejechał „tylko” przez przełęcze: Duran, Staulanza i Cereda, zaś finisz wyznaczono już na czwartej czyli właśnie Rolle. Organizatorzy oszczędzili kolarzom wspinaczek i zjazdów na Valles i San Pellegrino. Wygrał mało znany uciekinier Vincenzo Meco, z przewagą 3:27 nad grupką sześciu asów, którą przyprowadził wyśmienity czasowiec Ercole Baldini. Rok później skopiowano ten odcinek na dziewiętnastym etapie i tym razem obyło się bez większych przeszkód. Na każdej z sześciu premii górskich jak i na mecie pierwszy był Vito Taccone. Poza Bartalim jeszcze czterem zawodnikom udało się więcej niż raz wygrać na Passo Rolle. Gastone Nencini uczynił to w latach 1955 i 1957. Luksemburczyk Charly Gaul w 1956 i 1959, zaś wspomniany Taccone w 1963 i 1964. U progu obecnego stulecia (2001 i 2003) w ich ślady poszedł Kolumbijczyk Freddy Gonzalez. Z kolei jego rodak Carlos Ochoa pozostaje ostatnim zdobywcą tej przełęczy. Poza tym warto dodać, iż uczestnicy Giro d’Italia trzykrotnie finiszowali w San Martino di Castrozza czyli za półmetkiem południowego podjazdu. Najpierw w roku 1954 na etapie dziewiętnastym w tej górskiej miejscowości wygrał Holender Wout Wagtmans, który o 5 sekund wyprzedził Włocha Primo Volpiego. Potem w sezonie 1982 roku na odcinku szesnastym zwyciężył tu Hiszpan Vicente Belda, który o 3 sekundy wyprzedził Włocha Mario Beccię i o 5 sekund swego rodaka Faustino Rupereza. Natomiast w 2009 roku już czwartego dnia imprezy finisz z 16-osobowej grupy wygrał w tym miasteczku, zdyskwalifikowany później, Włoch Danilo Di Luca. „Killer” z Abruzji wyprzedził tu swych rodaków Stefano Garzellego i Franco Pellizottiego. Meta tej edycji Giro z uwagi na jubileusz stulecia wyścigu została wyznaczona w Rzymie. Dlatego wszystkie alpejskie odcinki rozegrano do półmetka zmagań, zaś decydujące górskie odcinki wypadły w Apeninach.

Jeśli o mnie chodzi to byłem już wcześniej na Passo Rolle dwa razy. Niemniej dawno temu i jak dotąd nie miałem okazji by zmierzyć się z południowym podjazdem na tą przełęcz. Pierwszy raz dotarłem na nią już w lipcu 2004 roku, gdy wraz z Jarkiem Chojnackim wjechałem na Rolle od strony Predazzo. Następnie jednak zawróciliśmy i po kilku kilometrach zjazdu wskoczyliśmy na drogę SP81 by wspinaczkami pod Passo di Valles i Passo San Pellegrino zamknąć naszą rundę wokół Canazei. Z kolei w czerwcu 2008 roku zachodnia Rolle pojawiła się na mojej drodze, gdy wespół z Piotrem Mrówczyńskim wziąłem udział w 215-kilometrowym Gran Fondo Campagnolo ze startem i metą w Feltre. Góra ta, a w zasadzie jej trzecia tercja o długości 6,5 kilometra, była piątym z sześciu podjazdów w programie tego wyścigu. Pokonanie maratońskiej i przy tym arcytrudnej trasy (5200 metrów przewyższenia) zajęło mi blisko 9 godzin. Tym razem zjechałem już rzecz jasna na południową stronę przełęczy. Niemniej zjazd to inna perspektywa. Poza tym w okolicy przełęczy Valles i Rolle dopadła nas ulewa, momentami padał nawet śnieg z deszczem. Dlatego podczas blisko 40-kilometrowego zjazdu do Ponte Oltra jedynym celem było przetrwanie. Dopiero po kolejnych 10 latach dałem sobie szansę na poznanie drugiego oblicza tej góry. Wzniesienia z jakże wielkimi kolarskimi tradycjami. Trzeba przy tym powiedzieć, iż podjazd od Fiera di Primiero jest nieco trudniejszego od tego, który zaczyna się we Val di Fiemme. Aczkolwiek nawet z tej strony nie stanowi on wyzwania ponad siły średnio wytrenowanego amatora. Portal cyclingcols wycenił to wzniesienie na 715 punktów, zaś szlak zachodni tylko na 556. Podobne proporcje wynikowe spotkać można na „archivio salite” tzn. 785 do 613. Dla porównania ledwie 15-kilometrowy Col du Turini, który mieliśmy okazję zobaczyć w minioną sobotę na trasie Paris-Nice autor cyclingcols wycenił na 820 punktów. Jednym słowem Passo Rolle w każdej ze swych dwóch postaci to podjazd „tylko” pierwszej kategorii.

Nieco uproszczając opis zawarty w książce „Passi e Valli in Bicicletta 21 – Trentino 1” południowy podjazd pod Rolle można opisać następująco. Start w centrum Fiera di Primiero na Ponte Mirabello ponad potokiem Cismon. Najpierw łatwe 1,5 kilometra o średniej 2,9% z przejazdem przez Siror tj. wstępny odcinek prowadzący do kolejnego mostu nad ową rzeczką. Potem dojazd do San Martino di Castrozza o długości 11,5 kilometra przy średnim nachyleniu 6%. W centrum tej miejscowości wracamy na lewy brzeg wspomnianego potoku. Droga staje się bardziej kręta, widoki są coraz ładniejsze, ale stromizna specjalnie się nie zmienia. Prawdziwa wspinaczka kończy się przy Malga Fosse na wysokości 1930 metrów n.p.m. Od miasteczka św. Marcina do tego miejsca przejeżdża się 7,5 kilometra z przeciętną 6,4%. Na sam koniec pozostaje odcinek falsopiano czyli 2,1 kilometra o średniej 2%. Jak komuś mało przewyższenia to na czterysta metrów przed przełęczą może jeszcze odbić w prawo i pojechać wyżej szutrową drogą Val Venegia do mety przy Baita Segantini (2182 m. n.p.m.). To dodatkowe 2,9 kilometra przy średniej 7,8%. Do Fiera di Primiero wybraliśmy się osobno. Koledzy z Mazowsza plus Adam wyruszyli z bazy przed godziną ósmą. My tradycyjnie nie spieszyliśmy się. Wyjechaliśmy z domu dopiero około jedenastej. „Drużyna-A” rozpoczęła zatem swój występ tuż przed dziewiątą, przy czym nie wszyscy pojechali na przełęcz Rolle. Adam poznał ją już wcześniej, więc na ten dzień opracował sobie inną trasę. Jeszcze na ulicach Fiery odbił w prawo ku Tonadico skąd zaczął 8-kilometrowy podjazd na Passo di Cereda (1369 m. n.p.m.). Następnie pokonał znacznie łatwiejszy pod Forcella Aurine (1297 m. n.p.m.), po czym szlakiem przez Tiser i Sospirolo dotarł do Pedaveny. Stąd od południa wjechał na Croce d’Aune, a nawet nieco wyżej bo na wysokość 1124 metrów. Na koniec zjechał do Ponte Serra, skąd odebrali go trzej zdobywcy Passo Rolle. Przy tym dodam, iż Arturro & Romano niczym pilni studenci „poszli na oba wykłady”, bowiem z przełęczy zjechali do Predazzo, by wjechać na nią także od strony zachodniej.

My po przyjeździe do Fiery zatrzymaliśmy się w górnej części miasteczka. Na zapleczu stacji benzynowej firmy ENI, tej spod znaku sześcionogiego psa. Tym samym na start naszej wspinaczki musieliśmy się cofnąć jakieś 600 metrów. Ruszyliśmy z Darkiem o godzinie 12:10, zaś Tomek jakieś trzy minuty wcześniej. Było gorąco, temperatura 36 stopni. Niemniej w oddali na północy widać już było burzowe chmury zwiastujące rychłe załamanie pogody. Wiedziałem, że ten równy i stosunkowo łagodny podjazd powinien mi pasować dlatego postanowiłem pojechać go mocniej od samego początku. Tomka złapałem w połowie czwartego kilometra, zaś nieco wcześniej zgubiłem Darka. Z kolei z przeciwnej strony minął nas zjeżdżający już Pedro, który to wieszczył nadciągającą nawałnicę. Byłem na to mentalnie przygotowany, więc niespecjalnie się zdziwiłem gdy na siódmym kilometrze naszła mnie ulewa. Przez kilka następnych kilometrów trzeba było jechać w strugach deszczu. Temperatura momentalnie spadła. Według zapisu z licznika jeszcze na piątym kilometrze wynosiła 33 stopni, by na początku kilometra jedenastego spaść do poziomu ledwie 19 stopni. Niebawem, pod koniec dwunastego kilometra minąłem dolną stację kolei gondolowej kursującej na Alpe Tognola. Zanim dojechałem do San Martino di Castrozza było już po burzy. Według stravy segment o długości 11,32 kilometra powyżej Siror przejechałem w 42:27 (avs. 16 km/h z VAM 998 m/h). Darek na tym odcinku spędził 47:48. Artur, Pedro i Romek 48:44, zaś Tomek 54:02. Podczas wizyty u św. Marcina na początku czternastego kilometra trzeba było na moment zjechać z drogi SS50 i pojechać prosto. Przez chwilę zrobiło się bardziej stromo, ale z drugiej strony tak jak czy Darek zaoszczędziliśmy w ten sposób około 250 metrów. Tomek już wcześniej zjechał w uliczkę Via Dolomiti, więc nim mógł poznać ów skrót załatwił sobie inny objazd.

Zanim wyjechałem z San Martino dostrzegłem ruszającego przede mną innego amatora. Gość ruszył dość mocno, ale pomyślałem sobie, że z czasem go dogonię. Nic z tych rzeczy mój cel długo pozostawał w zasięgu wzroku, lecz powolutku mi odjeżdżał i na pozostałych do szczytu ośmiu kilometrach dołożył mi pewnie minutę. Zagadką dla mnie pozostanie czy był ode mnie nieco mocniejszy czy też przede wszystkim świeższy, bowiem dajmy na to zaczynał swą wspinaczkę dopiero od tego miasteczka. Tak czy owak zdopingował mnie do szybszej jazdy również na górnym segmencie. Droga nadal była szeroka i dobra jakościowo, lecz nabrała bardziej górskiego charakteru. Pojawiły się serpentyny. Trzy już na wylocie z San Martino di Castrozza. Potem dziesięć zakrętów między początkiem szesnastego i dziewiętnastego kilometra. W końcu zaś te najbardziej efektowne z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego. Na początku tego zakręconego sektora spotkałem Romka i Artura wracających z Predazzo. W końcówce było na tyle łatwo, że mogłem finiszować ze średnią 24,5 km/h. Na przełęcz po przebyciu 21,9 kilometra wjechałem w czasie 1h 20:50 (avs. 16,3 km/h). Strava mierzy tu czasy na segmencie o długości 20,16 kilometra. Ten dystans pokonałem w 1h 16:00 (avs. 15,9 km/h z VAM 957 m/h). Dario wykręcił na nim czas 1h 23:38. Tomka wyniku brak. Ciekawostką jest fakt, iż na górnym odcinku Roman był o kilkanaście sekund szybszy od Darka, więc gdyby jechali razem znów mogłoby być ciekawie. Na górze dojechałem do okolic hotelu Venezia. Potem zjechałem na parking, gdzie dostrzegłem tablicę z Bartalim. Gdy już byliśmy w komplecie zaszliśmy do baru Cimon. Było dość ciepło tj. 24 stopni, więc dopóki nie wiało na tamtejszym tarasie można się było cieszyć górskim słońcem przy kawie i gorącej czekoladzie. Dopiero po około godzinnym pobycie na przełęczy ruszyliśmy w drogę powrotną do Fiera di Primiero. Przy samochodzie spotkaliśmy się tuż przed wpół do czwartą. Teraz czekał nas krótki transfer do Lausen, wioski w sąsiedniej dolinie Vanoi.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1761384620

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1761384620

ZDJĘCIA

20180809_001

FILMY

VID_20180809_134030

VID_20180809_134740

VID_20180809_143730

VID_20180809_144421

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Passo Rolle została wyłączona

Passo Brocon (da Canal San Bovo)

Autor: admin o 8. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1618 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 880 metrów

Długość: 13,7 kilometra

Średnie nachylenie: 6,4 %

Maksymalne nachylenie: 8,8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Popołudniowa ulewa zatrzymała nas w Albergo Passo Brocon na bardzo długo. Prawdę mówiąc pobiłem tu chyba swój prywatny rekord w kategorii „posiadówka na przełęczy” między końcem podjazdu a początkiem zjazdu. Podejrzewam, iż dotąd najdłuższy stop przytrafił mi się na Pian della Mussa we wrześniu 2015 roku. Niemniej nawet tam pod gościnnym dachem Ristorante Il Bricco spędziłem „tylko” godzinę i 40 minut. Tymczasem tu „zakotwiczyliśmy” aż na 2 godziny i 20 minut. Przy dobrej pogodzie w tym czasie zdążylibyśmy bez trudu zjechać do Valle del Vanoi i wjechać na Brocon, z północnej strony. Niemniej nigdzie nam się śpieszyło. Większą część „roboty” mieliśmy już w nogach. Pozostał nam do zobaczenia podjazd mniejszy i znacznie krótszy od pierwszego. Mogliśmy zatem przeczekać to załamanie pogody. Siedząc za restauracyjnym stołem zaopatrzeni w gorące kawy i herbaty zastanawialiśmy się gdzie przebywa Adam. Tomek dostał od niego enigmatycznego sms-a, z którego jednak nie sposób było wydedukować czy Adamo zamierza do nas dołączyć. Ostatecznie do tego nie doszło. Adam „luzował” nogę po Grappie w samotności. Co prawda wjechał południowy Brocon, ale zawrócił już z okolic Casa Saronnese. W drodze powrotnej przejechał pewien odcinek na drodze SP246 di Celado, po czym wrócił na szosę SP75 i zjechał do Grigno. W sumie przejechał tylko 64 kilometry czyli bardzo niewiele jak na swoje maratońskie standardy. Tymczasem my wyszliśmy w teren dopiero około wpół do czwartej. Przed zjazdem rozejrzeliśmy się po okolicy. Akurat na tej przełęczy można sobie wybrać miejsce na odpoczynek, gdyż po przeciwnej stronie szosy funkcjonuje drugi hotelik o nazwie Pizzo degli Uccelli. Świadectwem niespokojnych losów tej górskiej okolicy jest zaś stojący tu granitowy pomnik z orłem w brązie. Pierwotnie postawiony dla upamiętnienia austriackich budowniczych drogi, zaś następnie poświęcony włoskim żołnierzom, którzy w trakcie I Wojny Światowej zginęli tu pod lawiną.

Jak komuś nie dość rowerowej wspinaczki to może po asfalcie przejechać kolejne 1,2 kilometra i skończyć swój podjazd przy agroturystycznym gospodarstwie Malga Arpaco na wysokości około 1660 metrów n.p.m. My jednak dość już tu zabawiliśmy i uznaliśmy, że nie czas na pomniejsze wycieczki. Rozpoczęliśmy zjazd na północną stronę góry. Podróż ta była całkiem przyjemna, bowiem wyjrzało już słońce i temperatura zaczęła odbijać od zastanego na przełęczy minimum czyli 19 stopni. Na zjeździe trzeba było uważać nieco bardziej niż zwykle, gdyż droga dopiero co zaczęła wysychać. Zważywszy, że na górnym i środkowym odcinku szosa ta jest ukryta w lesie, nie działo się to szybko. Stąd sporą część owego zjazdu odbyliśmy jeszcze po mokrej nawierzchni. Niemniej zjeżdżałem sobie spokojnie zadowolony z tego, iż dane nam będzie obejrzeć również północny podjazd pod Brocon, aż tu nagle na cztery kilometry przed końcem zjazdu złapałem gumę w przednim kole. Najprawdopodobniej na nic nie najechałem. To była raczej kwestia zbyt rozgrzanej od częstego hamowania obręczy i niefortunnie podwiniętej taśmy na niej. Wydarzenia następnych dni umacniały mnie w tym podejrzeniu. Jednak, przez cały kolejny tydzień jakoś nie znalazłem czasu na potwierdzenie tej teorii i definitywnie rozwiązanie problemu. Tymczasem zmieniłem dętkę na poboczu drogi, napompowałem nową do poziomu może 6 atmosfer i dokończyłem zjazd. Niemniej w tym momencie nie miałem już kolejnego zapasu. Dlatego zakładałem, iż na dole powiem kolegom co mnie na dłużej zatrzymało i zaproponuję by po zakończeniu swego etapu przyjechali po mnie co Canal San Bovo łatwiejszym szlakiem przez drogę SR50. Dario i Tommy czekali już na mnie od dłuższego czasu na skraju Ponte sul Vanoi. Od razu zaczęli mnie namawiać bym spróbował szczęścia i wyruszył wraz z nimi w drogę powrotną do Grigno. Ostatecznie dałem się przekonać i postanowiłem zaryzykować. Kilka minut przed siedemnastą z linii startu na wspomnianym moście rozpoczęliśmy wspinaczkę trzykrotnie przetestowaną w dziejach Giro. Podjazd, na którym w 1956 roku Charly Gaul na dobre pożegnał swych rywali.

Nie było już czasu na wizytę w pobliskiej mieścinie. Co ciekawe dzień później do drugiej wspinaczki na szóstym etapie czyli podjazdu do Lago di Calaita startowaliśmy z tej samej doliny i to z oddalonej o ledwie 2,5 kilometra od tego miejsca wioski Lausen. Obie te miejscowości położone są przy drodze SP79 prowadzącej na Passo del Brocon. Warto jednak wspomnieć o innym ciekawym kolarskim wyzwaniu, które można zacząć w tym samym miejscu. Ku dolinie Valsugana, acz nie do Grigno, można bowiem dotrzeć jeszcze innym około 40-kilometrowym szlakiem. Znacznie trudniejszym i bardziej dzikim. Zamiast skręcać na most trzeba by jednak pojechać dalej prosto tzn. wzdłuż potoku Vanoi w kierunku północno-wschodnim czyli drogą SP56 ku wiosce Caoria. W niej na wysokości 800 metrów n.p.m. zaczyna się blisko 19-kilometrowy podjazd na Passo di Cinque Croci (2016 m. n.p.m.). Niestety ta droga prowadząca w górskie ostępy masywu Lagorai tylko na swych pierwszych sześciu kilometrach jest asfaltowa. Dobre 900 metrów przewyższenia trzeba pokonać już po szutrze. Przy czym na zdjęciach nie wygląda on gorzej niż znane mi czy Darkowi ścieżki na Colle delle Finestre czy Croix de Couer. Górny odcinek off-road liczy sobie 12,7 kilometra przy średniej 7,1%. Pod tym względem nieco łatwiej wygląda dostęp na przełęcz Pięciu Krzyży od strony południowej. Sam podjazd jest co prawda dłuższy (22,3 kilometra) i większy (1664 metrów amplitudy). Niemniej jadąc momentami bardzo stromym szlakiem przez Val Campelle (opisany pod datą 17.08.2016) można dotrzeć po asfalcie na wysokość 1487 metrów n.p.m. Dzięki temu do pokonania na drodze gruntowej pozostaje niespełna 7 kilometrów o średnim nachyleniu 7,7%. Przyznam, że kusi mnie by kiedyś wjechać na tą przełęcz i to jednego dnia od obu stron. Niemniej w tym celu musiałbym zabrać do Trentino rower przełajowy.

Co do samej Valle del Vanoi warto jeszcze wspomnieć o pewnej ciekawostce natury etnicznej. Od średniowiecza osiedlali się w tej dolinie nie tylko Włosi i Germanie, lecz także Czesi przybywający w te strony do pracy w górnictwie. Ponoć ślady po tym osadnictwie widać jeszcze w nazwiskach miejscowej ludności. Poza tym jeden z fresków z kościoła w Caorii przedstawia zamek w Pradze, zaś patronem tej okolicy podobnie jak czeskiej stolicy jest św. Jan Napomucen. Nasza druga wspinaczka pod Brocon szybko przybrała formę procesji. Nikt się nie zaginał. Cały blisko 14-kilometrowy podjazd przejechaliśmy w spokojnym tempie ze średnią prędkością nieco ponad 13 km/h. Ja starałem się pamiętać by możliwie najdłużej jechać w pozycji siedzącej, aby nie przenosić ciężaru ciała na przednie koło. Darek od początku czuł się słabo. Narzekał na niedobór cukru i w zasadzie to bardziej z jego niż mojego powodu kręciliśmy wolniej niż zwykle. W dolnej części podjazdu minęliśmy kilka wiosek. Najpierw Fosse po 1,8 kilometra od startu. Kilkaset metrów dalej Pugnai, zaś w pierwszej połowie czwartego kilometra mogliśmy sobie spojrzeć z góry na Ronco Chiesa. Czas jeszcze jakiś sektory leśne mieszały się z bardziej podatnymi na słońce odcinkami biegnącymi przez łąki. Znów zrobiło się ciepło. Na starcie mieliśmy tu nawet 29 stopni. Pod koniec siódmego kilometra droga już na dobre schowała się w lesie. Podjazd był regularny, więc można było się wspinać w stosunkowo jednostajnym rytmie. Najłatwiejszy drugi kilometr miał średnie nachylenie 4,1%, zaś najtrudniejszy ósmy 7,7%. Maksymalna stromizna sięgała tylko 9%. Z kolei jedyny niemal płaski 200-metrowy odcinek przejechaliśmy w połowie dwunastego kilometra. Po nim trzeba było pokonać jeszcze finałowy segment o długości niemal 2 kilometrów przy średniej 7%. Wjechaliśmy na przełęcz w czasie 1h 02:02 z prędkością VAM na poziomie tylko 851 m/h. Przypuszczam, że będąc w nieco lepszej formie i przy odpowiednio bojowym nastawieniu tego typu wzniesienie z przewyższeniem niespełna 900 metrów moglibyśmy „przerobić” w 50 minut.

Tym razem nasza wizyta na Passo del Brocon była bardzo krótka bo 5-minutowa. Dotarliśmy tam ponownie tuż przed osiemnastą. Czekał nas jeszcze długi zjazd, w dodatku z dwoma płaskimi odcinkami. Jednym słowem taki co musiał nas kosztować kolejną godzinę z hakiem. Szczególnie, że trzeba było jeszcze zrobić zdjęcia po drodze. Nie było zatem na co czekać. Po kilku okolicznościowych fotkach czym prędzej ruszyliśmy ku Casa Saronnese. Tomek wzorem kolarskiego profesjonała zaopatrzył się w gazetę. Można powiedzieć, że przez najbliższą godzinę pewna „donna” ze zdjęcia stała się bliska jego sercu. Na tym zjeździe stawałem rzadziej niż zazwyczaj. Z kolei na wysokości Castello Tesino nie chcąc kusić losu nie wpadłem do wybrukowanego centrum. Trzymałem się drogi SP79 do jej samego końca, po czym wjechałem na szosę SP75. Za miasteczkiem musiałem pokonać jeszcze delikatny kilometrowy podjazd. Potem znów mogłem cieszyć się zjazdem na dwóch dolnych odcinkach bardzo krętym. Nie musiałem zjeżdżać na sam dół, w końcu nasz samochód stał nieco wyżej. Gorzej, że nie „dawał znaku życia”. Przy aucie powitały mnie zmartwione oblicza kolegów. Okazało się, że zostawiliśmy włączone światło w aucie, więc przez osiem godzin naszej nieobecności akumulator miał prawo się rozładować. Mieliśmy drobną nadzieję, że samochód zaskoczy na pozostałym nam do pokonania 300-metrowym zjeździe. Niestety tak krótki odcinek na to nie wystarczył. Cóż było robić? Należało się przeistoczyć z kolarzy w amatorską czwórkę bobslejową. Dario zasiadł za kółkiem, zaś ja wespół z Adamem i Tomkiem pchaliśmy nasz „bolid” na delikatnie obniżającym się odcinku drogi dojazdowej do SS47. Nie wiem czy nasze wysiłki by coś dały. Na szczęście na swej drodze spotkaliśmy miejscowego „Dobrego Samarytanina”, a w zasadzie dwóch. Młody chłopak jechał z przeciwka na skuterze. Minął nas, lecz po chwili zawrócił i spytał jaki mamy problem. Gdy już wiedział o co chodzi zadzwonił po swego ojca, który niebawem przyjechał i wybawił nas z tej opresji. Dzięki ich nieocenionej pomocy udało nam się wrócić do Borso del Grappa przed zmrokiem.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1759221912

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1759221912

ZDJĘCIA

20180808_041

FILM

20180808_160759

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Passo Brocon (da Canal San Bovo) została wyłączona

Passo Brocon / Casa Saronnese

Autor: admin o 8. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1631 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1364 metry

Długość: 23 kilometry

Średnie nachylenie: 5,9 %

Maksymalne nachylenie: 11,6 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po długim i ciężkim dniu wokół Monte Grappy należał się nam nieco luźniejszy etap. Na najbardziej strome drogi po południowej stronie tego masywu mieliśmy się wybrać w najbliższy piątek. Wcześniej na środę i czwartek zaplanowałem wypady poza granice regionu Veneto. Dwie wycieczki na północ ku południowo-wschodnim kresom Trentino. W tej włoskiej prowincji bywałem wielokrotnie i to począwszy od pierwszej wyprawy z roku 2003. Niemniej wciąż pozostało mi w niej coś ciekawego do zobaczenia. Na piątym etapie zaproponowałem kolegom dwukrotny wjazd na Passo del Brocon (1618 m. n.p.m.), wzorem wczorajszej Grappy najpierw od południowej i następnie od północnej strony. Natomiast na szóstym odcinku mieliśmy zdobyć od południa przełęcz Rolle (1973 m. n.p.m.) oraz pokonać stromą w końcówce wspinaczkę do Lago di Calaita (1608 m. n.p.m.). Jak zwykle mogłem liczyć na towarzystwo Darka i Tomka. Tym razem wyjątkowo dołączył też do nas Adam. Koledzy z Mazowsza najwyraźniej mocno sponiewierani przez wielką Grappę przeznaczyli sobie ten dzień na regeneracje. Przejechali się jedynie do pobliskiego Bassano del Grappa. Miasta, które w 1985 roku organizowało Mistrzostwa Świata w kolarstwie torowym oraz jak dotąd ośmiokrotnie gościło etapowy finisz Giro d’Italia. Po raz ostatni w sezonie 1992, gdy wygrał w nim sprinter Endrio Leoni. Tymczasem nasza czwórka ruszyła ku kolejnym górom drogą krajową SS47. Po drodze minęliśmy widziane kilka dni wcześniej Primolano i jadąc dalej wzdłuż Brenty niebawem wjechaliśmy do trydenckiej Valsugany. W dolinie tej mieszkaliśmy przez kilka dni podczas wyprawy z sierpnia 2016 roku. Niemniej wtedy najdalej na wschód zabrnęliśmy do miasteczka Castelnuovo by podjechać na przełęcz Manghen oraz do kresu Val Campelle. Tym razem zatrzymaliśmy się w Grigno, gdzie zaczyna się jeden z trzech południowych podjazdów na Passo del Brocon. Ten biegnący po drodze SP75. Powyżej 800 metrów n.p.m. w okolicy Castello Tesino łączą się z nim dwa inne. Najpierw zachodni rozpoczynany na szosie SP78, zaś nieco wyżej wschodni prowadzący po drodze SP212.

Górski szlak przez przełęcz Brocon wybudowano w latach 1905-08, a zatem nie była to „włoska robota”, gdyż Trentino przed I Wojną Światową należało do Cesarstwa Austro-Węgier. Celem Habsburgów było uzyskanie bezpośredniego połączenia między Valsuganą a dystryktem Primiero, znajdującym się po południowej stronie przełęczy Rolle. Passo del Brocon swą nazwę zawdzięcza popularnej w tych stronach roślince, znanej pod łacińskim terminem Erica Carnea. Po naszemu to wrzosiec krwisty, zaś w potocznej mowie miejscowych górali po prostu Brocon. Przełęcz ta została czterokrotnie wykorzystana na wyścigu Dookoła Włoch. Niemniej wszystko to miało miejsce w latach 50. i 60. Po raz pierwszy uczestnicy Giro zmierzyli się z nią w sezonie 1955 na etapie dziewiętnastym z Cortina d’Ampezzo do Trento. Kolarze pojechali wtedy szlakiem przez przełęcze: Falzarego, Pordoi i Rolle. Brocon podjeżdżana od strony północnej była ostatnią premią górską. Pierwszy wjechał na nią Francuz Jean Dotto, który do mety w Trydencie dotarł z przewagą 3:36 nad grupką, którą przyprowadził Włoch Fiorenzo Magni. Rok później północny Brocon znalazł się na trasie legendarnego odcinka z Merano na Monte Bondone. Wszystkie premie tego dnia zgarnął Luksemburczyk Charly Gaul. Etap dwudziesty owej edycji rozgrywany w zimowych warunkach (marznący deszcz, śnieżyca i temperatura -4 stopni na mecie na wysokości 1300 metrów n.p.m.) zrobił rewolucję w „generalce”. Połowa peletonu wycofała się na trasie, w tym lider Pasquale Fornara. Gaul wygrał z przewagą aż 7:44 nad Włochem Alessandro Fantinim i jednego dnia z 24 miejsca awansował na pozycję lidera! Jedynie w 1959 roku wspinano się na Brocon od strony południowej, gdyż tym razem etap zaczął się w Trento. Na przełęczy jako pierwszy pojawił się Włoch Vito Favero. Niemniej na finiszu w dalekim Bolzano wyprzedzili go Katalończyk Miguel Poblet i Belg Rik Van Looy. Natomiast po raz ostatni peleton Giro przejechał tą przełęcz w roku 1967. Podobnie jak dwanaście lat wcześniej wystartowano w Cortinie i w menu były te same cztery podjazdy. Premię wygrał Hiszpan Vicente Lopez-Carill, zaś etap Włoch Vittorio Adorni.

Na koniec owej wkładki historycznej dwie ciekawostki. Każdy z czterech zdobywców tej przełęczy stawał w swej karierze na podium któregoś z Wielkich Tourów. Dotto wygrał reaktywowaną w roku 1955 Vueltę. Gaul dwukrotnie zwyciężył w Giro (1956 i 1959), zaś w sezonie 1958 triumfował na trasie Touru. Favero był drugi w tej samej edycji „Wielkiej Pętli”. Natomiast Lopez-Carill ukończył na trzecim miejscu TdF 1974. Poza tym zarówno w 1959 jak i 1967 roku po etapach prowadzących przez Brocon nowym liderem wyścigu Dookoła Włoch zostawał słynny Francuz Jacques Anquetil. Niemniej akurat tych dwóch edycji Giro nie udało mu się wygrać. Najpierw stracił „maglia rosa” na rzecz Gaula, zaś osiem lat później oddał ją Felice Gimondiemu. We włoskiej wieloetapówce triumfował za to w latach 1960 i 1964. Aby dotrzeć do podnóża południowego Brocon po minięciu miejscowości Tezze Valsugana zjechaliśmy z „krajówki” nr 47 na boczną drogę SP75dir. Początek podjazdu szybko wypatrzyliśmy. Trudniej było znaleźć miejsce do pozostawienia samochodu na kilka najbliższych godzin. Przy szosie wzdłuż torów kolejowych go nie było. Postanowiliśmy je poszukać na podjeździe. Ostatecznie wypakowaliśmy się przy drugim wirażu wzniesienia. Jakieś trzysta metrów od linii startu naszej wspinaczki. W tym miejscu wspomnę, iż nieopodal po przeciwnej stronie Brenty we wiosce Selva zaczyna się 15-kilometrowy podjazd do Rifugio Barricata (1351 m. n.p.m.). Jedna z nielicznych północnych wspinaczek na Altopiano di Asiago. Teoretycznie mogliśmy więc tego dnia połączyć długi południowy podjazd na Brocon z owym wzniesieniem na prawym brzegu rzeki. Tym niemniej droga prowadząca do owego schroniska jest wąska i ze względów bezpieczeństwa jednokierunkowa. Tym samym aby dotrzeć z powrotem do Grigno musielibyśmy złamać przepisy lub też zrobić długi objazd przez Piana di Marcesina i znane nam już lokalizacje takie jak: Rifugio Valmaron, Enego i Primolano. Łatwiej było zatem trzymać się oryginalnego pomysłu i poznać Brocon od obu stron. Tym bardziej, że strona północna, acz krótsza i ogólnie łatwiejsza też była warta zobaczenia, choćby ze względu na rolę jaką ów podjazd odegrał w dziejach Giro d’Italia.

Najpierw trzeba było jednak zdobyć Passo del Brocon od strony południowej. Nasz podjazd liczyć miał przeszło 27 kilometrów, acz w rzeczywistości składał się on z dwóch wspinaczkowych segmentów o łącznej długości 19,5 kilometra. Pierwszy to 9 kilometrów przy średniej 6,7% kończący się półtora kilometra przed miasteczkiem Castello Tesino. Natomiast drugi miał się rozpocząć jakieś dwa kilometry za tą miejscowością. Nieco dłuższy bo mający 10,6 kilometra przy średniej 7% kończy się na wysokości Casa Saronnese 1631 m. n.p.m. Jakieś kilkanaście metrów wyżej niż sama przełęcz i ponad 4,5 kilometra przed nią. Wystartowaliśmy około wpół do dwunastej, jak co dzień w tropikalnych warunkach. Tym razem przy temperaturze 36 stopni. Tradycyjnie ruszyłem szybciej od Darka, ale ten tym razem nie odpuścił pierwszych kilometrów. Dlatego widząc, że jedzie blisko na krótko zwolniłem by zyskać towarzysza na długie kilometry tej wspinaczki. Na pierwszych trzech kilometrach kręcił obok nas Adam, w roli lotnego fotoreportera. Niemniej potem przepadł nam na wiele godzin bez konkretnych wieści. Tomek jechał od startu swoje czyli spokojnym tempem, by nie stracić zbyt wielu sił już na pierwszym wzniesieniu. Trzeba przyznać, iż pierwsza faza tej wspinaczki jest całkiem efektowna. Droga została tu wykuta w skalnej ścianie i wije się po wielu serpentynach. Już na pierwszych trzech kilometrach trzeba pokonać sześć wiraży. Potem drugie tyle na piątym i szóstym kilometrze. W połowie czwartego przejeżdża się przez Ponte Minatori (Most Górników), zaś pod koniec wjeżdża się do długiego na blisko 250 metrów tunelu. Następnie na kilometrze piątym wpada się w dwie bliźniacze galerie wybudowane na zakrętach drogi. Zapewne za sprawą wysokiej górskiej ściany zaczęły nam tu szwankować liczniki. Mój Garmin błądził nieco poza pasem drogi, stąd potem na stravie zabrakło moich wyników na wielu segmentach. Z kolei telefon Darka niekiedy gubił sygnał by odżyć po krótszym lub dłuższym czasie.

W każdym razie pierwsze 9 kilometrów przejechaliśmy w czasie 38:51 (avs. 14,0 km/h z VAM 943 m/h). Tomek na tym odcinku spędził 47:22 (avs. 11,4 km/h). Następnie po przejechaniu 700 płaskich metrów dojechaliśmy do łącznika naszej drogi SP75 z szosą SP246 biegnącą od Celado. W tym miejscu byliśmy, więc jakieś 10,5 kilometra od szczytu wzniesienia Cima di Campo. Premii górskiej, którą zaliczyłem wraz z Darkiem, Adamem i Piotrem Walentynowiczem w lipcu 2012 roku wspinając się od miejscowości Arsie. Po 800 metrach zjazdu skróciliśmy sobie nieco drogę wjeżdżając na wyłożone kostką uliczki Castello Tesino. Po minięciu kościoła parafialnego San Giorgio wróciliśmy na główny szlak, który w tym miejscu wiódł już po drodze SP79. Jednak druga faza wspinaczki zaczęła się dla nas dopiero w połowie trzynastego kilometra. Od miejsca gdzie nasza droga spotkała się z południowo-wschodnim podjazdem rozpoczynanym na szosie SP212. Tu skręciliśmy na północ by przez kolejne 10 kilometrów z hakiem pokonać w pionie blisko 740 metrów. Podjazd był regularny i nigdy przesadnie stromy. W najtrudniejszym momencie tego segmentu nachylenie sięgnęło 9,5%. W takim terenie czułem się dobrze i mogłem dyktować tempo, które mi odpowiadało, a jednocześnie nie było zbyt szybkie dla Darka. Ten fragment podjazdu pokonaliśmy w 48:11 (avs. 12,9 km/h z VAM 900 m/h). Gdy zbliżaliśmy się do szczytu wzniesienia zdało się słyszeć pomruki zbliżającej się burzy. Dlatego po minięciu najwyższego punktu na naszej trasie czym prędzej pognaliśmy w stronę przełęczy. Na tym z gruntu płaskim odcinku Dario rozkręcał prędkość do 40 km/h i więcej. Po wyjechaniu z lasu minęliśmy ośrodek narciarski z wyciągami krzesełkowymi na zboczach Monte Agaro (2062 m. n.p.m.) oraz boczną drogę ku dolinie Malene. Ostatecznie dotarliśmy na przełęcz w czasie 1h 44:18 (avs. 15,7 km/h). Ledwie udało nam się umknąć przed ulewą. Czym prędzej schowaliśmy się w Albergo Passo Brocon. Jadący za nami Tommy (czas 1h 59:23) nie miał tyle szczęścia. Już po drodze złapał go pierwszy opad, zaś bliżej mety dopadła druga pora deszczowa. Godzina była relatywnie młoda czyli 13:30. Postanowiliśmy przeczekać deszcz pod dachem górskiego hotelu.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1759221916

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1759221916

ZDJĘCIA

20180808_001

FILMY

VID_20180808_143911

VID_20180808_153347

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Passo Brocon / Casa Saronnese została wyłączona

Monte Grappa (da Caupo)

Autor: admin o 7. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1732 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1400 metrów

Długość: 28,5 kilometra

Średnie nachylenie: 4,9 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Już pierwsza Grappa nieco podcięła mi nogi, a tu jeszcze trzeba było „wypić” drugą. Podjazd od strony Semonzo wedle skali porównawczej rodem z „archivio salite” był najtrudniejszą spośród 50 moich wspinaczek w sezonie 2018. Do tego jeszcze pokonaną przy średniej temperaturze 29 stopni Celsjusza. Nic dziwnego, że sporo zdrowia mnie ona kosztowała. Tym bardziej, że starałem się ją pokonać na tyle mocno, na ile było to możliwie w tych cieplarnianych warunkach. Na zjeździe do Caupo nie specjalnie można było wypocząć. W górnej partii trzeba było trochę popracować na kilku hopkach. Gdy już zjechałem do tego miasteczka czym prędzej „zaparkowałem” przed lokalem BavarianCafe, w którym spędziłem następne pół godziny z okładem. Nie specjalnie śpieszyło mi się do zdobywania Monte Grappy od północnej strony, gdyż około wpół do trzeciej w rejonie tym było aż 35 stopni. Na szczęście mogłem sobie zorganizować strefę bufetu. Najpierw jakiś zimny sok dla schłodzenia „systemu”, potem ciastko i kawa na pobudzenie organizmu przed kolejnym wysiłkiem. Słońce prażyło niemiłosiernie, a tymczasem czekał mnie najdłuższy podjazd na tej wyprawie, choć nieco krótszy od czerwcowych wjazdów na Aubisque czy Tentes. W tej chwili pewnie wiele bym dał za umiarkowaną temperaturę zastaną przez nas we francuskich Pirenejach. Teoretycznie miałem do pokonania około 1400 metrów w pionie i to na dystansie 28,5 kilometra. Jak ktoś sobie szybko te dane podzieli to uzna, że podjazd czekał mnie długi, lecz stosunkowo łatwy, gdyż o średnim nachyleniu poniżej 5%. Niemniej pozory mylą. Na północnej Monte Grappie liczne mini-zjazdy znacząco zaniżają średnią stromiznę wzniesienia. Ogólne przewyższenie jest tu wyraźnie wyższe niż różnica poziomów między startem a metą. W ślad za swą książkową lekturą podam, iż amplituda netto na tej górze to 1402 metry, lecz przewyższenie brutto wynosi już 1571. Gdyby jeszcze od całej długości podjazdu odliczyć wszystkie zjazdowe odcinki o łącznej długości 5 kilometrów to okazuje się, że efektywne nachylenie owego podjazdu wynosi już 6,6%.

Podjazd ten można by tak oto podzielić i opisać w kilku zdaniach. Pierwszy segment do wysokości niemal 1000 metrów n.p.m. jest trudny, ale regularny. Na pierwszym kilometrze stromizna trzyma na poziomie niemal 11%, lecz średnie nachylenie tego 8-kilometrowego odcinka to 8,2%. Sektor drugi o długości ponad 4 kilometrów w sumie łatwy, z umiarkowanym nachyleniem jedynie na kilometrze jedenastym. Segment trzeci podobnie jak pierwszy około 8-kilometrowy doprowadza w okolice restauracji Forcelletto. Jest najbardziej zróżnicowany pod względem terenu. Nie brak tu stromych ścianek o nachyleniu do 16%, acz mamy też kilka wypłaszczeń, a nawet półtorakilometrowy zjazd. W końcu czwarta faza wspinaczki o długości też 8 kilometrów. Podobnie jak trzecia zmienna, acz bardziej „uporządkowana”. Najpierw mamy tu wjazd na wysokość 1620 metrów n.p.m. czyli 3,6 kilometra o średniej 6,1%. Potem dwa kilometry zjazdu do rozdroża na poziomie 1546 metrów n.p.m., gdzie zaczyna się biegnąca na sam szczyt szosa SP149 jak i zjazd na południe drogą SP148. Na koniec finałowy odcinek o długości 2,4 kilometra i stromiźnie 7,7%. Podjazd rozpoczynany w Caupo dwukrotnie pojawił się na trasach Giro d’Italia w latach 1974 i 2017. Co ciekawe w obu przypadkach na przedostatnich etapach Giro. Nigdy nie pokonano go w pełnym wymiarze. Wspinaczkę kończono na wysokości 1620 metrów n.p.m. po przejechaniu około 24 kilometrów, po czym rozpoczynano 26-kilometrowy zjazd do Romano d’Ezzelino. Podczas edycji z sezonu 1974 premia górska na Monte Grappa znajdowała się niespełna 30 kilometrów przed metą etapu, którą wyznaczono w Bassano del Grappa. Na górę pierwszy wjechał Hiszpan Jose-Manuel Fuente, lecz na dole finiszował jako ostatni z 6-osobowej grupki asów. Ze zwycięstwa etapowego w grodzie nad Brentą cieszył się Eddy Merckx, który w sprinterskiej rozgrywce ograł czwórkę Włochów tj. Francesco Mosera, Felice Gimondiego, Gianbattistę Baronchellego i Tino Contiego. Belg tego dnia zapewnił sobie piąte generalne zwycięstwo w wyścigu Dookoła Włoch, zaś w kolejnych miesiącach również po raz piąty wygrał Tour de France, a także zdobył swój trzeci tytuł mistrza świata w gronie zawodowców.

W 2017 roku Monte Grappa nie była ostatnim górskim wyzwaniem dla uczestników Giro. Ze szczytu tego wzniesienia do linii mety w Asiago brakowało aż 67 kilometrów. Po długim zjeździe do Romano d’Ezzelino kolarze przejechali jeszcze płaski odcinek o długości 17 kilometrów, w dużej mierze doliną Brenty. Potem pokonali 14-kilometrowy podjazd pod Fozę i na koniec mieli jeszcze 15 kilometrów pofałdowanego terenu na Altopiano di Sette Comuni. Dlatego też wpływ tej góry na losy etapu jak i całego wyścigu był mniejszy. Dość powiedzieć, że zwycięzca tutejszej premii górskiej Belg Dries Devenyns finiszował potem ze stratą 17 minut do najlepszych. Tego dnia z etapowego zwycięstwa cieszył się Francuz Thibaut Pinot. Trzeci na kresce był Vincenzo Nibali, zaś piąty liderujący Nairo Quintana. Niemniej najbardziej zadowolony na mecie mógł być Holender Tom Dumoulin, który stracił do nich wszystkich ledwie 15 sekund i przed kończącą wyścig czasówką do Mediolanu miał znakomitą pozycję do skutecznego kontrataku. Przyznam, iż niełatwo było mi wyczuć ile czasu mogę potrzebować na pokonanie góry o tak zmiennym charakterze jak północna Grappa. Tym bardziej, że byłem już nieźle „zmiękczony” pierwszą przeszkodą. Zbyt wiele od siebie nie oczekiwałem. Plan był prosty. Przede wszystkim wjechać, mniejsza o to w jakim stylu. Założyłem sobie na starcie, iż jeśli obędzie się bez kryzysu to spróbuję się wyrobić w czasie poniżej dwóch godzin. Zastanawiałem się jeszcze co też aktualnie porabiają moi nierychliwi o poranku kompani czyli Dario i Tommy. Ile godzin po mnie ruszyli się z bazy i na jakim etapie swej drugiej wspinaczki spotkam ich śmigających w dół? O tym, że powinniśmy się minąć gdzieś po drodze byłem bowiem święcie przekonany. Gdybym zobaczył ich dopiero na szczycie Grappy to mogłoby im już nie starczyć dnia na zobaczenie obu stron tej góry, zaś zjazd do Semonzo kończyliby po zmroku.

Północny podjazd pod Monte Grappa był w pewnym sensie wspinaczką szczególną. Co do zasady pod górę ruszam w nieznane. Owszem znam dane techniczne wzniesienia (jego profil), czasem mam też dodatkowe informacje z książek, internetu czy relacji telewizyjnych. Niemniej nie mam okazji do wcześniejszego zobaczenia góry na żywo. Regułą jest kolejność: najpierw podjazd, potem zjazd. W sezonie 2018 od tej zasady miałem trzy wyjątki. Pierwszym był północny Soulor, zaś drugim północna Grappa. Było dla mnie jasne, że najtrudniejsze będą jej początkowe kilometry. Przede wszystkim pierwsze osiem, na których nachylenie było ciągle solidne, a momentami wręcz wysokie. Do tego nie miałem złudzeń, że temperatura będzie tu najwyższa. Starałem się jechać przyzwoitym tempem, ale jednocześnie z pewną rezerwą pamiętając jak długi to podjazd. Według stravy ten segment o długości 8,34 kilometra przejechałem w 42:40 (avs. 11,7 km/h). W połowie jedenastego kilometra spotkałem swych kompanów z Trójmiasta. Darek z Tomkiem zjechali do Caupo kilka minut przed szesnastą. Na dole przejechali się jeszcze po płaskim do pobliskiego Arten, skąd w drogę powrotną ruszyli dopiero o godzinie 16:50. Zanim to uczynili ja już po raz drugi zameldowałem się na szczycie Grappy. Drugi fragment wzniesienia był łatwiejszy i przeto szybszy, więc w czasie poniżej 58 minut dotarłem do połowy trzynastego kilometra. Niebawem na leśnym odcinku przed Ponterą musiałem pokonać 390 metrów o średniej 12,6%, na którym znaki drogowe straszyły chwilową stromizną do 17%. Potem trzeba było przejechać przeszło dwukilometrowy sektor o średnim nachyleniu 8% na dojeździe do Val Tosela (15,7 km). Z kolei następne dwa łatwe kilometry doprowadziły mnie do miejsca, gdzie do naszej drogi dobiegał z zachodu szlak nr 10 czyli podjazd rozpoczynany w Cismon del Grappa. To w tej okolicy spotkałem Romka podczas swojego wcześniejszego zjazdu. Zaraz potem czekał mnie kolejny stromy odcinek czyli 450 metrów o średniej 12,9%, po którym znów miałem przed sobą dwa łatwe kilometry, w przeważającej mierze zjazdowe, na dojeździe do Forcelletto.

Tu zaczęła się czwarta i ostatnia część tej wspinaczki. Na dojeździe do znanej z Giro d’Italia linii górskiej premii łatwo nie było. Momentami nachylenie dochodziło do 11-12%. Ta faza podjazdu skończyła się pod koniec 24. kilometra. Potem mogłem odpocząć na blisko dwukilometrowym zjeździe do rozdroża na wysokości 1546 metrów n.p.m. Dojechałem do niego w czasie około 1h 46 minut. Pozostało mi jeszcze 2400 dość trudnych metrów. Mogłem zatem zawalczyć o wynik poniżej 2 godzin. Na finałowym odcinku po szosie SP149 starałem się trzymać prędkość około 12 km/h. Wiedziałem, że to wystarczy mi do osiągnięcia tego celu. Dałem radę. Byłem bliski kresu sił, ale ostatecznie ta góra mnie nie pokonała. Na szczyt dotarłem po pokonaniu 28,1 kilometra w czasie 1h 58:17 (avs. 14,3 km/h z VAM 694 m/h). Prędkość pionowa z pozoru dość żenująca, ale biorąc pod uwagę iż przewyższenie jest tu de facto o 170 metrów większe oraz odliczając kilkanaście minut straconych na odcinkach płaskich i zjazdowych to wyszedł mi VAM w okolicy 900 m/h. Moi koledzy uzyskali bardzo zbliżone wyniki. Dario wykręcił czas 2h 02:45 (avs. 13,1 km/h), zaś Tomek był od niego o sekundę wolniejszy. Przy czym obaj stracili do mnie przeszło 4 minuty na pierwszych 17 kilometrach, zaś potem jechali już m/w moim tempem. Co ciekawe jadący znacznie wcześniej Pedro uzyskał co do sekundy ten sam czas co Tomek. Romek miał czas brutto 2h 03:10, lecz netto 2h 00:01. Adam wdrapał się na górę w 2h 03:10 (netto 2h 02:55), zaś Artur wspinał się przez 2h 03:06. Jednym zdaniem na blisko 30-kilometrowej górze dzieliło nas niespełna 5 minut czyli niewiele. Podjazd wiele mnie kosztował. Wyprułem się do końca. W schronisku zamówiłem sobie tosta. Podano mi dwa sporej wielkości trójkąty. Byłem tak zmęczony i jednocześnie zasuszony, że dałem radę przełknąć tylko jeden z nich. Całe szczęście, iż do bazy miałem już niemal wyłącznie z górki. To był bardzo ciężki dzień. Od czasu gdy przestałem startować w imprezach Gran Fondo rzadko robiłem jednego dnia ponad 3000 metrów w pionie. Ubiegłoroczny rekord padł w Szwajcarii na etapie z Grand Dixence i Thyon-2000. Zrobiłem wtedy łącznie 3224 metry. Tymczasem tu na dystansie 101,6 kilometra musiałem pokonać aż 3403 metry.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1756578583

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1756578583

ZDJĘCIA

20180807_051

FILMY

VID_20180807_123646

VID_20180807_124615

VID_20180807_130454

VID_20180807_144018

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Monte Grappa (da Caupo) została wyłączona

Monte Grappa (da Semonzo)

Autor: admin o 7. sierpnia 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1732 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1541 metrów

Długość: 18,8 kilometra

Średnie nachylenie: 8,2 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Tym razem królewski etap przyszedł szybko. Już przed półmetkiem całej wyprawy. Było oczywiste, że będzie nim odcinek wytyczony na zboczach Monte Grappy. Zdobycie tego wzniesienia od dwóch przeciwnych stron wymaga bowiem zrobienia w pionie ponad 3000 metrów przewyższenia. Po prologu i trzech mniej lub bardziej trudnych etapach cała ekipa była już gotowa na ciężki pojedynek z wenecką górą-legendą. Dróg prowadzących na szczyt tego masywu jest tyle, że chcąc je wszystkie przejechać musielibyśmy się po nich kręcić najpewniej przez pięć dni. Tyle czasu nie mieliśmy. Zbyt wiele ciekawych podjazdów czekało na nas w innych zakątkach regionu Veneto. Ja na okolice Monte Grappy zdecydowałem się poświęcić dwa etapy: czwarty i siódmy. Nie mogąc poznać wszystkiego postanowiłem zaliczyć przynajmniej cztery spośród najtrudniejszych wspinaczek w tym rejonie. Na pierwszy rzut miały pójść dwa z trzech podjazdów przetestowanych przez wyścig Giro d’Italia. To znaczy te z początkiem w Semonzo oraz Caupo i za każdym razem z finałem przy schronisku Bassano. Natomiast przy drugiej okazji chciałem się uporać z ekstremalnie stromymi wspinaczkami na szlakach prowadzących do La Vedetta (Salto della Capra) i Bocca di Forca, acz już bez ponownej jazdy do samego szczytu góry. Na ten sam program zdecydowali się też Darek z Tomkiem. Kolegom z Mazowsza oraz Adamowi wystarczyło jedno spotkanie z Monte Grappą, ale też podeszli do niego z pełnym zaangażowaniem i swym ambitnym planem. Opracowali sobie bardzo ciekawą i tylko nieznacznie łatwiejszą od naszej trasę z przejazdem przez cztery drogi wymienione przeze mnie we wcześniejszym artykule. Na pierwszy podjazd wybrali ten od Romano d’Ezzelino czyli prowadzący drogą nr 1, po czym zjechali do Seren del Grappa szlakiem nr 8. Następnie ponownie wjechali na szczyt od strony Caupo drogą nr 9, skąd zjechali do Semonzo szlakiem nr 2. W sumie przejechali 111 kilometrów z łącznym przewyższeniem około 3400 metrów.

Ja klasyczny podjazd Romano d’Ezzelino zaliczyłem dawno temu. W czerwcu 2008 roku, gdy zjawiłem się w tych stronach by wystartować Grand Fondo Campagnolo (obecnie znanym jako GF Sportful). Pamiętam, że zatrzymałem się wówczas wraz z Piotrkiem Mrówczyńskim na trzy noclegi w Pedavenie nieopodal Feltre. W piątek poprzedzający nasz górski maraton chcieliśmy zdobyć Monte Grappę, której nie było na trasie czekającego nas wyścigu. Jednak na dojeździe do podnóża góry zaskoczyła nas ulewa z piorunami. Pietro ostatecznie zrezygnował z tej wspinaczki. Ja nie odpuściłem. Górę pokonałem, ale na szczycie zastały mnie chłodne i wietrzne warunki. Na szczęście nie musiałem zjeżdżać. Piotr wjechał po mnie na górę samochodem. Do bazy noclegowej wróciliśmy autem szlakiem przez Caupo. Warto powiedzieć, iż nie bez przyczyny ów podjazd pod Monte Grappę dostał „jedynkę”. Co prawda jest on łatwiejszy niż wspinaczka z Semonzo niemniej to na nim walczą uczestnicy wyścigu Bassano – Montegrappa. Poza tym to z nim jako pierwszym zmierzył się wyścig Dookoła Włoch. Giro z sezonu 1968 było pierwszym Wielkim Tourem wygranym przez mistrza nad mistrzami Eddy Merckxa. Na dziesiątym etapie tej imprezy po starcie w Trento kolarze dotarli do Bassano del Grappa szlakiem przez Passo di Sommo. Na mecie jako pierwszy pojawił się mało znany Włoch Emilio Casalini z ekipy Faema czyli kolega drużynowy wspomnianego „Kanibala”. Wyprzedził on Merckx o 46 sekund i Baska Francisco Gabikę o 51. Lider Włoch Michele Dancelli finiszował szósty ze stratą 1:04 i utrzymał się na prowadzeniu. Koszulkę lidera oddał słynnemu Belgowi dwa dni później po etapie do Tre Cime di Lavaredo. Po raz drugi ten sam podjazd przejechano na Giro d’Italia w roku 1982. Tym razem był tylko premią górską na wysokości 1620 metrów n.p.m. Wykorzystano go na szesnastym odcinku, którego finisz wyznaczono w San Martino di Castrozza. Na górę pierwszy wjechał tu Włoch Leonardo Natale, lecz etap wygrał maleńki (154 cm wzrostu) Hiszpan Vicente Belda z ekipy Kelme, w której później był też dyrektorem sportowym.

Chcąc poznać wszystkie podjazdy pod Monte Grappę przejechane przez Giro pozostało mi zatem wjechać na tą górę od strony Semonzo i Caupo. Jako, że w tych dniach nocowaliśmy w Borso del Grappa po południowej stronie masywu całe wyzwanie zaczęło się dla mnie na drodze wspinaczkowej nr 2. Podjazd od strony Semonzo jest bodaj jedynym z dziesięciu, na którym nie ma dłuższych wypłaszczeń czy zjazdów. Bardzo konkretny od pierwszego do ostatniego (dziewiętnastego) kilometra. Niemal cały czas na poziomie powyżej 8%. Według „cyclingcols” jest na nim sześć 500-metrowych odcinków o średnim nachyleniu powyżej 10%. Na najtrudniejszym z nich stromizna wynosi aż 12,8%. Ten bardzo trudny podjazd po raz pierwszy został przetestowany przez Giro dopiero w roku 2010. To była bardzo dziwna edycja „La Corsa Rosa”. Na jedenastym, bardzo długim i górzystym etapie do L’Aquili (254 km) grupa zasadnicza pozwoliła odjechać 56 kolarzom. Można się zastanawiać czy to jeszcze była ucieczka, skoro odjechała 1/3 peletonu. Aż 44 śmiałków dojechało do mety przed grupą liderów. Niektórzy zyskali nad prowadzącym w wyścigu Aleksandrem Winokurowem, a także Cadelem Evansem, Ivanem Basso i Vincenzo Nibalim (obaj z ekipy Liquigas) czy też Michele Scarponim ponad 12 minut. Etap ten wygrał Rosjanin Jewgienij Pietrow, zaś nowym posiadaczem różowej koszulki został debiutujący wówczas w Wielkich Tourach Australijczyk Richie Porte. Trzy dni później na odcinku czternastym, podjeżdżano Grappę do poziomu 1675 metrów n.p.m. (zjeżdżano potem do Romano) kolarze Liquigasu zaczęli odrabiać swe potężne straty. Przez sporą część tego podjazdu „rzeź” robił nasz Sylwester Szmyd pracujący na rzecz Basso i Nibalego. Liderzy Polaka zrobili resztę. Etap do Asolo wygrał Vincenzo Nibali z przewagą 23 sekund nad trójką: Basso, Scarponi i Evans. Winokurow stracił do „Rekina z Messyny” 1:34. Groźny Hiszpan David Arroyo 2:25, zaś lider Porte 4:46. Do odrobienia zostało im jeszcze sporo czasu, ale dobry początek został przez Włochów zrobiony. Resztę Basso odzyskał na Zoncolanie, Kronplatzu, Mortirolo i Aprice.

Po raz drugi podjazd z Semonzo na Monte Grappę pojawił się na Giro w roku 2014. Tym razem kolarze dojechali na sam szczyt. Na blisko 27-kilometrowej trasie ze startem w Bassano del Grappa zorganizowano górską czasówkę. Było to dziewiętnasty etap owej edycji. Wygrał go liderujący w tym wyścigu Nairo Quintana, który w ten sposób pokazał, iż swą pozycję zawdzięcza nie tylko kontrowersyjnej akcji na zjeździe z przełęczy Stelvio podczas etapu do Val Martello. Kolumbijczyk pokonał trasę składającą się z 7,5 kilometra płaskiego dojazdu do Semonzo oraz ponad 19-kilometrowego podjazdu w czasie 1h 05:37 (avs. 24,506 km/h). Jedynie rewelacyjny Fabio Aru był w stanie uzyskać podobny wynik. Sardyńczyk stracił do górala z dalekich Andów tylko 17 sekund i dzięki temu wyczynowi wskoczył na generalne podium. Trzeci był kolejny Kolumbijczyk wicelider Rigoberto Uran, gorszy od swego rodaka o 1:26. Na kolejnych miejscach uplasowali się Francuz Pierre Rolland oraz dwaj Włosi: Domenico Pozzovivo i Franco Pellizotti. Nasz Rafał Majka zmagający się pod koniec tej imprezy z chorobą zajął siódme miejsce ze stratą 3:28 do Quintany. Tego dnia stracił szansę na podium 97. Giro i ostatecznie zajął w nim szóste miejsce o jedno oczko poprawiając swój wynik z sezonu 2014. Na spotkanie z tym podjazdem wyjechałem sam. Bliskość Monte Grappy sprawiła, iż we wtorek mogliśmy sobie darować samochodowe transfery. Oczywiście „wody z ogniem” nie dało się pogodzić, więc nasze wycieczki ku szczytowi Grappy odbywały się jakby w trzech turnusach. Najwcześniej, bo już o godzinie 7:39 z gniazda pod dachem Casa Alba wyleciały trzy mazowieckie „skowronki” (Artur, Piotr i Roman) oraz „kanarek” z Teneryfy (Adam). Ja ruszyłem z domu m/w o standardowej dla siebie porze czyli kilka minut przed dziesiątą. Natomiast dwie gdańskie „sowy” (Darek i Tomek) opuściły swą dziuplę dopiero o wpół do pierwszej. Po dwóch kilometrach zjechałem do biegnącej równolegle względem górskiego masywu Via Molinetto.

Drogę SP26 trzeba było jednak szybko opuścić skręcając w Via Casale lub jakieś pół kilometra dalej w Via Chiesa. Skorzystałem z drugiej opcji. Wspinaczka rozpoczęła się dla mnie, gdy tylko dotarłem do centrum Semonzo, w odległości 3,8 kilometra od domu. Po kolejnych 100 metrach obie wspomniane ulice połączyły się, zaś 400 metrów dalej minąłem kościół, przy którym według niektórych źródeł oficjalnie zaczyna się wspinaczka nr 2 wiodąca po „Strada Giardino”. Nazwę tą nadano drodze SP140 na cześć generała Gaetano Giardino, który od połowy 1918 roku dowodził tu IV Armią Włoską walczącą z Austriakami. Podjazd ten od samego początku jest trudny, acz do półmetka bardzo równy. Jedynie pierwsze 500 metrów w granicach miasteczka ma umiarkowane nachylenie na poziomie niespełna 6%. Potem na kolejne 9 kilometrów normą staje się średnia stromizna rzędu 8-9%. Tylko jeden półkilometrowy odcinek odstaje od reszty mając ledwie 7%. Jednocześnie cztery inne trzymają na poziomie 9,5%. Pierwsze 9,15 kilometra po minięciu kościoła ma zaś średnie nachylenie rzędu 8,5%. Podjazd biegnie krętym szlakiem po wielu serpentynach. Do początków dziewiątego kilometra mija się aż 20 wiraży. To wszystko w terenie zalesionym, acz stojące wzdłuż drogi cyprysy dają tylko częściową osłonę przed letnim słońcem. Tymczasem tego dnia na starcie powitała mnie temperatura 32 stopni. Pierwsze 6,2 kilometra przejechałem w 30:36 (avs. 12,2 km/h). Niebawem minąłem łąkę, która służy za pas startowy fanom lotniarstwa, zaś pod koniec ósmego kilometra na zakręcie nr 17 restaurację Al Puppolo. W połowie dziesiątego kilometra za wykutym w skale tunelem podjazd po raz pierwszy odpuścił. Można było odsapnąć na delikatnym zjeździe przez około 400 metrów. Kolejny kilometr prowadził w pierwszej części pod górę przy umiarkowanym nachyleniu, zaś następnie już w niemal płaskim terenie. W drugiej połowie jedenastego kilometra wyjechałem na otwarty teren czyli łąki wokół Malga Campo Croce i minąłem skręt ku Rifugio Valrossa. Najtrudniejsze odcinki były jeszcze przede mną.

Co prawda w drugiej połowie podjazdu do pokonania było nieco mniej metrów w pionie niż do półmetka, lecz stromizny trafiały się większe. Na odcinku 2,95 kilometra między Campo Croce a Malga Saline średnie nachylenie wynosiło aż 10,4%. Nieco oddechu można było złapać na kolejnych 700 metrach. Po nich do szczytu brakowało niespełna 4,5 kilometra – według książki – o średnim nachyleniu 9,1%. Gdyby zaś odliczyć trzy „lekkie” odcinki to okazałoby się, iż na samych podjazdach stromizna była znacznie poważniejsza. Na dobrą sprawę do końca wspinaczki po drodze SP140 nachylenie trzymało na poziomie od 9,4 do 12%. Dopiero wjazd na końcowy odcinek po szosie SP149 przyniósł pewną ulgę, bowiem średnia wynosi tam już „tylko” 8%. Z naszej bazy noclegowej do Rifugio di Bassano dotarłem w godzinę i 48 minut. Według stravy na najdłuższym segmencie o długości 18,26 kilometra spędziłem 1h 37:32 (avs. 11,2 km/h z VAM 913 m/h). Dario i Tommy potraktowali to wzniesienie bardziej ulgowo, bowiem pokonali je w czasie 1h 53:00 (avs. 9,7 km/h). Na samej górze przejechali jeszcze dodatkowy kilometr z hakiem, docierając do pozostałości po dawnej bazie NATO. Ja spędziłem na szczycie równo godzinę. Najpierw trochę pokręciłem się po placu, po czym zaszedłem do schroniska. Gdy udałem się do łazienki natrafiłem na pokój poświęcony kolarskim atrakcjom Monte Grappy. Po wypiciu kawy zdałem sobie sprawę z tego, iż zabrałem z sobą nie 15, lecz tylko 5 Euro. Zostałem zatem bez środków na kolejne bufetowe zakupy. Pozostało mi mieć nadzieję, iż w drodze do Caupo spotkam wspinających się już od drugiej strony Mazowszan. Liczyłem przede wszystkim na kompana z pokoju. Spotkałem go na jedenastym kilometrze swego zjazdu. Romek sprawdził się w roli „Dobrego Samarytanina”. Pożyczył mi kasę na przetrwanie drogi powrotnej. GRAZIE MOLTO ROMANO. Spokojny zjazd na północną stronę masywu z początku dłużył mi się za sprawą licznych mini-podjazdów. Dopiero dolna połówka poszła sprawniej. Tak czy owak w drodze do Caupo spędziłem blisko półtorej godziny. Gdy kilka minut po czternastej dotarłem do tego miasteczka zatrzymałem się przy pierwszym barze, który tam ujrzałem.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1756578714

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1756578714

ZDJĘCIA

20180807_001

FILMY

VID_20180807_173309

VID_20180807_174256

VID_20180807_174532

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Monte Grappa (da Semonzo) została wyłączona

Monte Grappa intro

Autor: admin o 7. sierpnia 2018

Na naszym weneckim szlaku najwyższym górą była Tre Cime di Lavaredo, zaś największą Monte Toraro. Niemniej najtrudniejszy etap wyznaczyliśmy sobie wszyscy na zboczach kultowej Monte Grappy. Wzniesienie to niegdyś nazywane było Alpe Madre. Śmiało można powiedzieć, że Monte Grappa jest dla regionu Veneto tym czym sławne Mont Ventoux dla Prowansji. Zresztą to w praktyce nie jedna góra, lecz masyw górski o powierzchni około 400 km2, leżący w administracyjnych granicach trzech weneckich prowincji: Vicenza, Treviso i Belluno. Geograficznie należy on do pasma Prealpi Venete, a ściślej sub-pasma Prealpi Bellunesi. Od południa graniczy z Niziną Wenecką. Na zachodzie od Altopiano di Asiago oddziela go rzeka Brenta. Na północy granicę wyznaczają mu Lago di Corlo i Conca di Feltre. Natomiast na wschodzie sąsiednią górską grupę Cesen-Visentin poprzedza dolina rzeki Piave. Na obszarze całego masywu jest  kilkanaście wierzchołków o wysokości przeszło 1500 metrów n.p.m. Tym najwyższym jest rzecz jasna Monte Grappa sięgający 1775 metrów n.p.m. przy wybitności (czyli wysokości względnej) aż 1456 metrów. Droga asfaltowa SP149 dociera do placu wokół Rifugio di Bassano, które stoi na wysokości 1750 metrów n.p.m. Na trasach Giro d’Italia góra ta pojawiła się sześć razy. Po raz pierwszy w sezonie 1968. Dwukrotnie wyznaczono na niej finisz etapu, przy czym za drugim razem była to meta czasówki. Czterokrotnie w pobliżu Monte Grappy na wysokościach 1620 lub 1675 metrów n.p.m. lokowano linie górskich premii. W sumie zaś po dwa razy wspinano się w te okolice drogami zaczynającymi się w Romano d’Ezzelino, Caupo i Semonzo. Jednak więcej o tych wydarzeniach napiszę w dwóch kolejnych odcinkach mego pamiętnika. Warto zaś dodać, iż kończy się tu organizowany od roku 1930 wyścig dla amatorów (obecnie kolarzy under-23) Bassano – Montegrappa. Dotychczas rozegrano 76 edycji tej imprezy. Pięć z nich wygrał mało znany Isaia Vidale. Niemniej na liście triumfatorów znaleźć też można takich asów jak: Gino Bartali (1934), Giordano Cottur (1935-36), Fausto Bertoglio (1971), Enrico Zaina (1988), Ivan Gotti (1990), Gilberto Simoni (1991), Leonardo Piepoli (1994), Damiano Cunego (2000) czy Fabio Aru (2011).

Masyw ten odegrał ważną rolę w współczesnej historii Italii. Podczas I Wojny Światowej Włosi stoczyli tu trzy bitwy z wojskami Cesarstwa Austro-Węgier. Najważniejsza była pierwsza batalia stoczona między 11 listopada a 23 grudnia 1917 roku. Żołnierzom włoskim udało się wówczas odeprzeć atak Austriaków, którzy po zwycięskiej bitwie pod Caporetto (dziś słoweński Kobarid) byli bliscy przedarcia się przez Alpy na łatwiejszą do opanowania Nizinę Padańską. Starcie w masywie Monte Grappa było jedynie fragmentem walk na całym froncie, lecz i tak kosztowało życie 21 tysięcy Austriaków i 12 tysięcy Włochów. Dziś ofiary tej i dwóch kolejnych batalii upamiętnia wybudowane na szczycie góry w latach 1932-35 Sacrario Militare del Monte Grappa. Zaprojektował je Giovanni Greppi. W północnej części tego wojennego cmentarza pochowano zwłoki 10.295 żołnierzy austriackich, zaś w południowej ciała 12.615 włoskich obrońców. Zdecydowana większość ofiar z obu stron tego konfliktu nie została zidentyfikowana. Obie części tego kompleksu łączy blisko 300-metrowa via Eroica. Na roku 1918 nie skończyły się jednak wojenne doświadczenia Monte Grappy. Nieco niżej, blisko styku dróg SP140 i SP149 dostrzec można odsłonięty w roku 1974 monument autorstwa Augusto Murera. Jest on poświęcony włoskim partyzantom, którzy pod koniec II Wojny Światowej walczyli w tych stronach z niemieckim okupantem. Z kolei w czasach „zimnej wojny” podobnie jak wokół wcześniej opisanej Monte Toraro powstała tu jedna z NATO-wskich baz przeciwlotniczych. Jej centrum logistyczne znajdowało się w Bassano del Grappa, na szczycie Monte Grappa ustawiono radary, zaś wyrzutnie rakietowe rozlokowano w Forcelletto po północnej stronie góry przy drodze SP148.

Parafrazując znane od starożytności powiedzenie „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” można powiedzieć, że doprawdy wiele górskich szlaków prowadzi na szczyt Monte Grappa. Można się z nimi wszystkimi zapoznać w jednym z pokoi na parterze wspomnianego schroniska Bassano. Miejsce to wygląda na siedzibę lokalnego towarzystwa kolarskiego. Na ścianach tego pomieszczenia zawieszono tuzin tablic, na których widnieją: kolarska mapa całego masywu oraz profile i krótkie opisy rozmaitych wspinaczek wiodących na szczyt tej mitycznej góry. W sumie zaprezentowano tam aż dziesięć szosowych podjazdów na Monte Grappę i jeszcze jedenasty opracowany z myślą o fanach MTB, bo w przeważającej mierze szutrowy. Nie oznacza to wcale, iż aż tyle niezależnych dróg biegnie z okolicznych dolin i niziny ku wierzchołkowi owej góry. Wręcz przeciwnie wszystkie one łączą się z sobą niżej lub wyżej, zaś ostatnie 700 metrów jest już wspólne dla wszystkich opcji. Opisanie wszystkich sposobów na jakie można zdobyć Monte Grappę wydało mi się zbyt skomplikowane by tego rodzaju próbę wplatać w tekst typowego artykułu na temat naszych przygód. Dlatego też bazując na numeracji przyjętej przez autorów „wystawy” z komnaty w Rifugio di Bassano oraz danych z książek „Passi e Valli in Bicicletta”: Prealpi Venete-1 i Prealpi Venete-2 pokusiłem się o sporządzenie tego rodzaju opracowania w niniejszym wpisie.

1. Strada „Cadorna Sud” – początek na rondzie w Romano d’Ezzelino na wysokości 166 metrów n.p.m. Podjazd prowadzi po szosie SP148. Po drodze mijamy osady Camposolagna (1020 m. n.p.m.) i San Lorenzo (1072 m. n.p.m). Na wysokości 1546 metrów n.p.m. ta droga łączy się ze szlakiem północnym wiodącym od Caupo. W tym miejscu należy skręcić w prawo. Pozostałe do szczytu wzniesienia 2,4 kilometra prowadzi już po drodze SP149. Dystans > 26,56 kilometra. Ta droga została wykorzystana na Giro w latach: 1968 (meta etapu) i 1982 (premia górska).

2. Strada „Giardino” – oficjalny początek w Semonzo na wysokości 216 metrów n.p.m. w pobliżu miejscowego kościoła, acz droga zaczyna się wznosić już nieco wcześniej. Ten podjazd prowadzi po szosie SP140. Po drodze mijamy restaurację Al Puppolo (866 m. n.p.m.) oraz gospodę Campo Croce (1044 m. n.p.m.). Na wysokości 1490 metrów n.p.m. dochodzi do niej z prawej strony droga SP141 czyli wszystkie wschodnie „początki” wiodące przez Passo del Tomba, Bocca di Forca czy Salto della Capra ku La Vadetta i dalej na zachód ku szczytowi góry. Szosa SP140 łączy się z drogą SP149 dopiero na poziomie 1675 metrów n.p.m. czyli 720 metrów przed finałem. Dystans > 18,88 kilometra. Ta droga została wykorzystana na Giro w latach: 2010 roku (premia górska) i 2014 (meta czasówki).

3. Strada „Salto della Capra” – początek w Quattro Strade na wysokości 337 metrów n.p.m. Niebawem po starcie mijamy wioskę Fietta (384 m. n.p.m.), zaś nieco wyżej osadę Sant’Andrea. Na wysokości 1403 metrów n.p.m. ta stroma dróżka łączy się z biegnącą równolegle do zbocza góry szosą SP141. Do tego momentu ten stromy podjazd liczy sobie 10,8 kilometra o średnim nachyleniu 9,8%. Po kolejnych 490 metrach dojeżdża się do La Vedetta (1445 m. n.p.m.). Potem zaczyna się odcinek pofałdowany góra-dół o długości niemal 7,5 kilometra. Droga najpierw schodzi do poziomu 1301 metrów n.p.m., a potem znów stopniowo się wznosi na wysokość 1490 metrów n.p.m., gdzie łączy się z szosą SP140 czyli „Giardino”. Dystans > 21,52 kilometra.

4. Strada „degli Alpini” – początek na wysokości 269 metrów n.p.m. przy zjeździe z drogi SP26 w kierunku wioski Masiere (280 m. n.p.m.). Na drugim kilometrze wioska Vardanega (360 m. n.p.m.). W połowie najgorszej stromizny Casa Gialla al Tornante (655 m. n.p.m.). Na wysokości 1073 metrów n.p.m. droga ta łączy się z szosą SP141 biegnącą ze wschodu od Passo del Tomba. Potem mija Rifugio Monte Palon (1177 m. n.p.m.). Podjazd pod nazwą Bocca di Forca kończy się na poziomie 1402 metrów n.p.m. przy skręcie z SP141 w kierunku Malga il Piz. Do tego momentu ten ekstremalny podjazd liczy sobie 9,9 kilometra o średniej stromiźnie aż 11,4%! Po kolejnych 590 metrach droga ta łączy się ze wspinaczką przez Salto della Capra. A zatem dalej biegnie już jak droga z punktu 3. Dystans > 21,17 kilometra.

5. Strada „del Monte Tomba” – początek w Cavaso del Tomba na wysokości 259 metrów n.p.m. Wkrótce dojeżdżamy do wioski Pieve (280 m. n.p.m.). Podjazd wiedzie po Via Generale Angelica. Na dojeździe do Villa Maria (830 m. n.p.m.) jest stromo czyli 5,2 kilometra przy średniej 11%. Potem zostaje jeszcze 1,4 kilometra niemal płaskiego terenu do Passo del Tomba (861 m. n.p.m.), przy czym już na 900 metrów przed przełęczą droga ta łączy się z SP141 biegnącą z Pederobby. Od przełęczy Tomba do punktu znanego jako La Vedetta trzeba przejechać 6 kilometrów o średniej 9,7%. Przed końcem tego odcinka dochodzą do niej wspinaczki nr 3 i nr 4, a zatem dalsza część podjazdu jak wyżej. Dystans > 22,8 kilometra.

6. Strada „della Monfenera” – początek w Pederobbie na wysokości 213 metrów n.p.m. Wspinaczka od początku po szosie SP141. Dojazd do Passo del Tomba liczy 9,2 kilometra. Przy tym pierwsze 7,2 km dowożą już na wysokość 845 metrów n.p.m. Po minięciu masztów telekomunikacyjnych (regeneratorów sygnału) pozostałe dwa kilometry są już niemal płaskie. Na 900 metrów przed przełęczą z lewej strony dochodzi do niej droga nr 5. Pozostała część wspinaczki jak w punkcie 5. Dystans > 25,4 kilometra.

7. Strada „del Grappa” – początek w Fener na wysokości 185 m. n.p.m. Po trzech kilometrach mija miejscowość Alano di Piave (298 m. n.p.m.). Dojazd do Passo del Tomba zajmuje 10,5 kilometra, z tego 6 kilometrów między 4,15 a 10,1 km o średniej 9,9%. Ostatnie 400 metrów do przełęczy to delikatny zjazd z 870 na 861 metrów n.p.m. Dalsza część wspinaczki jak w punkcie 5 i 6. Dystans > 26,7 kilometra.

8. Strada „Chiesa Nuova – San Luigi” – początek powyżej Seren del Grappa na wysokości 410 metrów n.p.m. Podjazd prowadzi po drodze Via Generale Giardino. Po drodze Chiesa Nuova (592 m. n.p.m.). Potem na wysokości 645 metrów n.p.m. zaczyna się stromy odcinek przez Val Stizzon czyli 3,7 kilometra ze średnią 12,8%. Na poziomie 1395 metrów n.p.m. w okolicy restauracji Forcelletto wspinaczka ta łączy się z drogą SP148 biegnącą od Caupo, która zostanie opisana w punkcie 9. Dystans > 21,1 kilometra.

9. Strada „Cadorna Nord” – początek w Caupo na wysokości 330 metrów n.p.m. Podjazd prowadzi drogą SP148. Pierwsze 11,2 kilometra o średniej 7%. Potem strome fragmenty na dojeździe do Val Tosella (1376 m. n.p.m.) przed końcem szesnastego kilometra. Dalej góra i dół. Po 18,2 kilometra od startu na wysokości 1387 metrów od prawej strony „wpada” droga nr 10 z Cismon del Grappa, zaś po 20,6 kilometra przy Forcelletto z lewej „dochodzi” szosa nr 8. Kolejne 3,6 kilometra to wjazd na wysokość 1620 metrów n.p.m. Potem płaski teren do Rifugio Scarpon, a następnie półtora kilometra zjazdów do styku z drogą nr 1. Na koniec 2,4 kilometra podjazdu o średniej 7,7%. Dystans > 28,66 kilometra. Ta droga została wykorzystana na Giro w latach: 1974 i 2017 roku (w obu przypadkach jako premia górska).

10. Strada „Col dei Prai” – początek w Cismon del Grappa, a ściślej przy wiosce Porteghetti na drodze Saint-Laurent (św. Wawrzyńca). Jest to tzw. Via Finestron. Po drodze przejazd przez Col Cucchetto i Col dei Prai (1288 m. n.p.m.). W „ofercie” są dwa odcinki łatwego szutru o długości 200 i 600 metrów. Na wysokości 1387 metrów n.p.m. ta wspinaczka podłącza się do podjazdu z Caupo, a zatem wyżej wygląda już jak w punkcie 9. Dystans > 25,35 kilometra.

10+1. Strada „del Covolo” – podjazd jedenasty, który zaczyna się na asfaltowej Via Madonna del Covolo w miasteczku Crespano del Grappa (300 m. n.p.m.). Jednak ta szosa kończy się już na wysokości 630 metrów n.p.m. Potem do góry pnie się już tylko kamienista „mulattiera”, a dokładnie górski szlak nr 105. Łączy się on z szosą SP141 na wysokości 1473 metrów n.p.m. w pobliżu Malga Ardosetta. Niespełna półtora kilometra przed dobiciem tej wschodniej drogi do szosy SP140 wspinającej się od strony Semonzo. Taka wspinaczka miałaby tylko nieco ponad 14 kilometrów.

Warto jeszcze wspomnieć o najciekawszym (najtrudniejszym) podjeździe spośród tych, które w żaden sposób nie mogą nas doprowadzić do Cima Grappa czyli według mojej lektury na wysokość 1732 metrów n.p.m. Wzniesienie to znajduje się po północno-wschodniej stronie masywu na zboczach góry Monte Tomatico (1595 m. n.p.m.). Owa wspinaczka zaczyna się w miejscowości Porcen na poziomie 380 metrów n.p.m. Na rowerze dotrzeć tu można na wysokość 1190 metrów n.p.m. O ile ktoś chce pokonać 810 metrów przewyższenia na dystansie ledwie 5,26 kilometra. To daje średnie nachylenie 15,4% przy maksymalnej stromiźnie 21-22%. Jednym słowem ta „górka” wygląda jak młodsza „siostra” Monte Zoncolan i Punta Veleno.

Napisany w 2018b_Veneto | Możliwość komentowania Monte Grappa intro została wyłączona