banner daniela marszałka

Archiwum dla sierpień, 2021

La Veulla / Mont Avic

Autor: admin o 26. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Fabbrica (A5)

Wysokość: 1287 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 915 metrów

Długość: 10,6 kilometra

Średnie nachylenie: 8,6 %

Maksymalne nachylenie: 14,7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Wyjeżdżając z Saint-Vincent wskoczyliśmy na drogę SS26 ruszając na południe czyli w stronę naszej bazy noclegowej. Niemniej za wcześnie było na odpoczynek. Przejechawszy około 10 kilometrów po krajówce skręciliśmy w prawo by przejechać na zachodni brzeg Dora Baltea. To zaś oznaczało, iż tym razem będziemy się wspinać w Alpach Graickich. Most nad ową rzeką zwieńczony jest bramą powitalną do Parco Naturale Mont Avic. Utworzonego w roku 1989 i następnie powiększono w 2003. Park ten nazwę zawdzięcza wysokiej na 3006 metrów n.p.m. górze Mont Avic. Obecnie zajmuje obszar 5747 hektarów z terenów dwóch górskich dolin: Champdepraz i Champorcher. Słynnie z największego w regionie Aosty stanowiska kosodrzewiny. Żyją w nim kozice, koziorożce i orły przednie. Miłośnicy „bezkrwawych łowów z obiektywem” mogą tu też ustrzelić: cietrzewie, pardwy i rzecz jasna świstaki. Tutejsza asfaltowa droga dociera na wysokość niemal 1300 metrów i kończy się na małym placu przed wioską La Veulla. Do pokonania w pionie jest przeszło 900 metrów na odcinku ledwie 11 kilometrów. Jednym słowem mieliśmy przed sobą podjazd dla kolarskich kozic. Na stronie „www.cyclingcols.com” punktowany wyżej niż słynne, trudne i zarazem szczęśliwe dla polskich kolarzy podjazdy na: Lagos di Covadonga czy Pla d’Adet. Podjazd ku górze Mont Avic nie znalazł się jak dotąd na trasie Giro d’Italia. Tym niemniej swego czasu, przez trzy lata z rzędu, pojawiał się w programie regionalnego Giro delle Valle d’Aosta. Młodzieżowcy uczestniczący w tej imprezie za każdym razem finiszowali na wysokości ośrodka turystycznego Covarey. To znaczy niemal u kresu wzniesienia, bo ledwie 300 metrów przed wspomnianym placem pod La Veullą. Owe wyścigi z pewnością miło wspomina Fabio Aru, późniejszy triumfator hiszpańskiej Vuelty z 2015 roku, albowiem w każdym z nich należał on do głównych aktorów widowiska.

Pierwszym zdobywcą La Veulla (Mont Avic) został jednak Rosjanin Petr Ignatienko, który w sezonie 2010 wyprzedził Aru oraz Francuza Kenny Elissonde o przeszło minutę. Kolarz z dalekiego Omska został zresztą zwycięzcą 47 edycji GdV’A. Jednak dwie kolejne odsłony tej imprezy należały już zdecydowanie do Sardyńczyka. W 2011 roku wyścig zakończył się górską czasówką pomiędzy Champdepraz a Coverey rozegraną na dystansie 9,2 kilometra. Z pozycji lidera do tego „etapu prawdy” przystąpił inny Rosjanin, a mianowicie Nikita Novikov. Jednak czasówka mu nie poszła i w generalce spadł na trzecią lokatę. Za to Aru nie miał tu sobie równych. Wykręcił czas 28:48 (avs. 19,167 km/h) i o 24 sekundy wyprzedził Elissonde’a oraz o 34 sekundy Amerykanina Joe Dombrowskiego. Czwarty tego dnia był Ilnur Zakarin, zaś piąty Alexander Foliforow, który pięć lat później zadziwi wszystkich wygraną na wielkim Giro w podobnej próbie z finałem na Alpe di Siusi. W sezonie 2012 cały wyścig znów należało do Aru, choć akurat na mecie w Covarey był tylko piąty. Wygrał jego rodak Andrea Manfredi, lecz z dzisiejszej perspektywy ciekawsze postacie finiszowały na kolejnych miejscach. Drugi był rosyjski Kazach Aleksiej Łucenko, zaś trzeci Fausto Masnada. Fabio z Sardynii zmiażdżył rywali dopiero dzień później, na jeszcze „sztywniejszym” podjeździe pod Piani di Tavagnasco. To diabelskie wzniesienie też miałem wkrótce poznać. Tymczasem trzeba było się zmierzyć ze wspinaczką do La Veulla. Przejechawszy rzekę zatrzymaliśmy się na parkingu przy via Giordano Freydoz. Wystartowaliśmy kwadrans po trzynastej. Zapewne w najgorętszej porze dnia. U podnóża góry mój licznik zanotował aż 36 stopni. Na początek przejechaliśmy pod autostradą A5, po czym dojechawszy do ronda z koziorożcem odbiliśmy w prawo ku miejscowości Fabbrica czy też La Fabrique, w której znajduje się biuro zarządu Parku Naturalnego. Początek o długości 1,1 kilometra i przeciętnym nachyleniu 3,4% to jedyny łatwy fragment całego wzniesienia.

Ta lekka rozgrzewka kończy się na terenie wioski, tuż za wirażem w lewo. Droga SR6 szybko zmusza do wytężonej pracy. Po przejechaniu kolejnego kilometra z hakiem wjeżdża się do miejscowości Champdepraz (2,4 km) będącej „stolicą” owej gminy. Zaczęliśmy w stylu znanym z poprzednich górek. Adrian na przedzie w tempie wygodnym dla siebie. Rafał próbujący za nim nadążyć, acz raczej skazany „na pożarcie”. Ja jadący z lekką rezerwą na trzeciej pozycji. Krzychu na końcu stawki kręcący spokojnie i bez szarpania. Niebawem dojechałem do Rafała i niechcący irytowałem go „skrzeczeniem” wydobywającym się z tylnego koła mego roweru. Upał w połączeniu z wysoką stromizną był morderczą mieszanką. Na niespełna 3-kilometrowym odcinku kończącym się przy bocznej dróżce odchodzącej w lewo ku wiosce Gettaz des Allemands średnie nachylenie wynosi już 8,3%. Pewnym ułatwieniem jest jednak fakt, iż droga ochoczo korzysta z serpentyn. Na pierwszym kilometrze powyżej Champdepraz było ich aż siedem. W środkowej fazie wzniesienia prawdziwe zatrzęsienie. To znaczy między początkiem piątego a połową siódmego kilometra na odcinku 2300 metrów trzeba pokonać aż szesnaście kolejnych zakrętów. Prawdziwa karuzela. Ten najtrudniejszy i zarazem najbardziej kręty odcinek o średniej stromiźnie 10,3% kończy się na wysokości 931 metrów n.p.m. W tym miejscu na prawo od głównej drogi odchodzi bardzo stromy szlak do osady D’Herin. Zanim tu dotarłem już od dłuższego czasu jechałem samotnie na drugiej pozycji. Rafał osłabł i jak się okazało miał drogo zapłacić za swe wstępne harce. Droga SR6 prowadziła teraz prostszymi odcinkami na zachód, niejako wzdłuż potoku Chalamy. Niestety mój licznik zgubił tu sygnał GPS i zaczął tworzyć alternatywną trasę, acz równoległą do rzeczywistej. Tym samym na stravie zabrakło mnie na górnych segmentach z tego wzniesienia.

Na długiej prostej minąłem zjazd ku miejscowej strzelnicy czyli „campo da tiro”. Przekroczywszy poziom 1000 metrów n.p.m. dojechałem do jedynej na tym szlaku galerii. Ten prowadzący lewoskrętny tunel o długości 320 metrów oddano do użytku dopiero w 2007 roku. Na dwóch dalszych kilometrach nachylenie stopniowo spadało tj. z poziomu 9 do 7%. Po przebyciu 9,8 kilometra dotarłem do rozjazdu w pobliżu osady Barbustel. Cały prowadzący do tego miejsca segment od bivio D’Herin liczył sobie 3,4 kilometra i miał średnio 8,5%. Stąd było już całkiem niedaleko do wspomnianej przy okazji mego „wyścigowego sprawozdania” osady Covarey. Ta zaś okazała się być całkiem gwarnym miejscem. W drodze powrotnej ze szczytu zatrzymaliśmy się w niej na przeszło pół godziny, skuszeni kawą i lodami z miejscowego baru. Podczas przejazdu przez Covarey nachylenie podjazdu stopniowo rosło, zaś na finałowych 300 metrach do parkingu w La Veulla sięgało już nawet 14%. Końcówka była zatem równie charakterna co sam podjazd. Gdy dotarłem do mety zastałem tam „stygnącego” już od paru dobrych minut Adriana. Mój kolega na segmencie o długości 9,85 kilometra uzyskał czas 48:02, co według stravy oznaczało VAM na poziomie 1083 m/h. Ja swojego wyniku na tym dystansie nie znalazłem w uwagi na błędy w zapisie danych z licznika. Tym niemniej bo zbadaniu tematu mogę przyjąć, iż na tym odcinku podjazdu spędziłem 54:28. Na górze spotkaliśmy naszą rodaczkę od dwóch dekad mieszkającą w Rzymie. Oczekując na przyjazd Rafała i Krzyśka rozmawialiśmy z nią przez kilka ładnych minut. Rafa wdrapał się na szczyt w czasie 1h 03:04 i przyznał że ta góra nieźle go sponiewierała. Nieco później powitaliśmy i Żbika, który tym razem raczej nie miał prawa pomylić trasy. We wiosce można było się schłodzić wodą z przydrożnego kranika. Turyści mający na nogach obuwie zdatne do dłuższego spaceru powinni tu odwiedzić pobliskie „górskie safari” czyli Parco Faunistico Mont Avic przy osadzie Chevrere.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5857157841

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5857157841

LA VEULLA by Adriano

https://www.strava.com/activities/5856455306

ZDJĘCIA

Veulla / PN Monte Avic_01

FILM

Napisany w 2021b_Aosta & Piemonte | Możliwość komentowania La Veulla / Mont Avic została wyłączona

Nissod

Autor: admin o 26. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Chatillon (SS26)

Wysokość: 1390 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 855 metrów

Długość: 10,3 kilometra

Średnie nachylenie: 8,3 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po pierwszej wycieczce do Piemontu nazajutrz wróciliśmy na górskie szosy w Dolinie Aosty. Nie musieliśmy jednak gnać tak daleko na zachód jak to bywało na początku tego tygodnia. Zajechaliśmy jedynie do uzdrowiska Saint-Vincent, zaś drugą górę mieliśmy poznać już w drodze powrotnej do Pont-Saint-Martin. Jeśli chodzi o mnie to pierwszą wspinaczkę miałem odbyć na solo, zaś do drugiej wystartować w towarzystwie kolegów. Miasteczko świętego Wincentego leży na wschodnim krańcu subregionu La Media Valle d’Aosta. Ma ono tylko 4400 mieszkańców, lecz i tak jest czwartym co do wielkości w tym najmniejszym regionie Italii. Słynie nie tylko z wód termalnych odkrytych tu już w 1770 roku, lecz również z Casino de la Vallee. Jednej z trzech legalnych jaskiń hazardu na włoskiej ziemi. Z racji łagodnego klimatu i popularności wśród turystów zyskało sobie przydomek „Riviera delle Alpi”. Zapisało też bogatą kartę w kronikach Giro d’Italia. Dość powiedzieć, że aż jedenaście razy kończyły się tu etapy wyścigu Dookoła Włoch. W pierwszym triumfatorem na ulicach Saint-Vincent został w roku 1952 Pasquale Fornara. W późniejszych latach wygrywali tu m.in. tacy mistrzowie jak: Gianni Motta (1968), Roger De Vlaeminck (1979), Francesco Moser (1985) czy Stephen Roche (1987). W sezonie 1962 skończyły się tu nawet dwa etapy Giro tzn. płaski (nr 19) oraz górski (nr 20). Natomiast 32-kilometrowa czasówka z Aosty do Saint-Vincent w roku 1987 była ostatnim odcinkiem 70. edycji “La Corsa Rosa”! Wyścig ten zakończył się zresztą generalnym triumfem wspomnianego już Roche’a. Jeszcze częściej etapy Giro się tu zaczynały. By przypomnieć tylko dwa ostatnie przypadki jak odcinki do Sestriere i Courmayeur z lat 2015 i 2019. W Saint-Vincent gościł nawet Tour de France. W 1959 roku zakończył się tu bowiem osiemnasty odcinek „Wielkiej Pętli” prowadzący z Col du Lautaret przez przełęcze: Galibier, Iseran i Petit Saint-Bernard. Wygrał go ówczesny mistrz świata Włoch Ercole Baldini.

Przed dwoma laty wpadłem do Saint-Vincent na kilka godzin podczas ostatniego dnia swych sierpniowych wakacji z Iwoną. Udało mi się wówczas pokonać oba wymagające podjazdy jakie można zacząć z ulic tego kurortu. Jedną z tych kolarskich gór jest Colle de Joux (1640 m. n.p.m.) licząca mająca długość 15,7 kilometra i przeciętne nachylenie 6,8%. Natomiast drugą nieco tylko krótsza Col Tzecore (1608 m. n.p.m.) o wymiarach 14,9 kilometra ze średnią 6,9%. Przez obie prowadzi szlak z głównej w tym regionie doliny rzeki Dora Baltea z boczną Val d’Ayas. Co godne podkreślenia jedną z tych wspinaczek można zacząć po północnej, zaś drugą po południowej stronie tego miasteczka i tym sposobem zaliczyć dwa „zupełnie alternatywne” podjazdy. Swoim kolegom zaproponowałem spotkanie z Colle de Joux jako górą o dłuższym stażu w dziejach Giro d’Italia. Uczestnicy „La Corsa Rosa” wspinali się na tą przełęcz już siedem razy. Po raz pierwszy i to dwukrotnie w roku 1962. Potem zaś jeszcze w latach 1964, 1968, 1970, 1987 i 2012. Pierwszym jej zdobywcą był Hiszpan Angelino Soler, a ostatnim jak dotąd Czech Jan Barta. W międzyczasie jako pierwsi na tym szczycie meldowali się choćby tej klasy górale co: Arnaldo Pambianco, Julio Jimenez czy Italo Zilioli. Po dojeździe do Saint-Vincent zatrzymaliśmy się przy Viale Piemonte. Zajęliśmy miejscówkę z widokiem na imponujący budynek Grand Hotel Billia, wybudowany w roku 1908 czyli w stylu Belle Epoque. Moi kompani miejsce startowe do swojej wspinaczki prowadzącej drogą SR33 mieli dosłownie pod nosem. Ja wybrałem sobie na to przedpołudnie cichy i mało znany, acz dość trudny bo stromy podjazd z okolic miasteczka Chatillon do górskiej osady Nissod. Tym na samym początku musiałem zjechać z Alei Piemonckiej na drogę SS26 i przejechać po tej „krajówce” grubszy kilometr w kierunku zachodnim. Następnie należało odbić w lewo i wjechać na boczną uliczkę, która zatacza łuk i po wiadukcie przeskakuje nad drogą krajową.

Ja jednak nieco się tu pogubiłem. Najpierw przejechałem to miejsce, po czym zawróciłem przed tunelem i po nawrotce skorzystałem ze skrótu po prawej stronie „krajówki”. Podjazd zaczyna się na via Tour de Grange, która po kilkuset metrach zmienia nazwę na Strada della Collina, lecz nadal wiedzie w kierunku północno-wschodnim. Wstęp do podjazdu jest wymagający. Na półtorakilometrowym odcinku do Pissin-Dessous średnia to 7,4%. Kolejny sektor tej samej długości kończący się krętym przejazdem przez Domianaz „trzyma” już słabiej. Jego przeciętna to tylko 5,9%. Niemniej po wylocie z tej wioski zaczynają się prawdziwe schody. Przez kolejne sześć kilometrów trzeba się bowiem zmagać ze średnią stromizną na poziomie aż 9%. Według mojego książkowego przewodnika najłatwiejszy 500-metrowy kawałek tego segmentu liczy sobie 7,8%, zaś najtrudniejszy aż 10,4%. Do tego wspinaczkę utrudnia kiepski stan nawierzchni drogowej. Niewątpliwą zaletą była cisza panująca na tym wzniesieniu. Spokojna jazda wąską szosą po mocno nasłonecznionym stoku wśród górskiej głuszy przypominała mi „klimat” weneckiego podjazdu pod Salto della Capra. Aczkolwiek na zboczach Monte Grappa było jeszcze bardziej stromo. Po 7 kilometrach droga zmieniła w końcu swój kierunek na zachodni, zaś w samej końcówce na południowy. Pod koniec dziewiątego minąłem drożkę prowadzącą do osady Travod. Na ostatnim kilometrze minąłem aż pięć wiraży. Z przedostatniego widać już było zabudowania Nissod. Potem jeszcze ostatni zakręt w prawo i finisz ku mecie na skraju asfaltu. Na ostatniej prostej miałem ładny widok na pobliski szczyt Monte Zerbion (2722 m. n.p.m.). Niespełna 10,5-kilometrowe wzniesienie pokonałem w czasie netto 51:32 (avs. 12,2 km/h i VAM 995 m/h). Ciekaw też byłem czasu Adriana na Colle de Joux. Kolega jest ode mnie o dwa lata młodszy czyli też zmierzył się z tą górą mając 43 lata na karku. Na przeszło 16-kilometrowym segmencie uzyskał wynik 1h 06:04. Ja w sezonie 2019 byłem wolniejszy, ale tylko o 29 sekund.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5857157812

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5857157812

COLLE DE JOUX by Adriano

https://www.strava.com/activities/5855493379

ZDJĘCIA

Nissod_01

FILM

Napisany w 2021b_Aosta & Piemonte | Możliwość komentowania Nissod została wyłączona

Pian del Lupo

Autor: admin o 25. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Cuorgne (SP58)

Wysokość: 1405 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1021 metrów

Długość: 14,5 kilometra

Średnie nachylenie: 7 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Krótko po czternastej skończyliśmy przerwany dłuższym bufetem zjazd z Piamprato. Na dobrą sprawę drugi ze środowych podjazdów też mogliśmy zacząć z Pont Canavese. W naszym programie był bowiem wjazd na Pian del Lupo. Gdybyśmy spróbowali pokonać to wzniesienie drogą zachodnią, prowadzącą przez Frassinetto, mielibyśmy do przejechania 16,6 kilometra o niewygórowanym średnim nachyleniu 5,7%. Ale po co ułatwiać sobie zadanie. Chciałem pojechać szlakiem, który przed dwoma laty przetestowali „profi” uczestniczący w 102 edycji Giro d’Italia. Oni zaczęli podjazd w okolicy Courgne, zaś zachodnia strona owej góry posłużyła im jedynie za zjazd poprzedzający finałową wspinaczkę z Locany do Lago di Serru. Działo się to na trzynastym etapie Giro z roku 2019. Organizatorzy spod szyldu RCS Sport po raz pierwszy wykorzystali wówczas Płaskowyż Wilka na trasie swej sztandarowej imprezy. Ta premia górska znalazła się wówczas na 62 kilometry przed metą, a wygrał ją Giulio Ciccone. Kolarz ekipy Trek-Segafredo, który na tym wyścigu triumfował w klasyfikacji górskiej. Za oficjalny podjazd uznano wtedy jedynie przeszło 9-kilometrowy segment tego wzniesienia o średniej 8,7%. To znaczy odcinek powyżej miejscowości Colleretto Castelnuovo leżącej na wysokości 585 metrów n.p.m. Tymczasem już na 5-kilometrowym dojeździe do owej wioski trzeba pokonać około 200 metrów przewyższenia. Co daje przeciętną 4% i to mimo około 800-metrowego zjazdu na czwartym kilometrze. Niezależnie jednak od tego jakie miejsce przyjmiemy za początek tego wzniesienia dziwi fakt, iż Pian del Lupo od szefów włoskiego Touru dostało status premii górskiej ledwie drugiej kategorii. Owszem Włosi mają górskie kłopoty bogactwa, ale są chyba pewne granice zaostrzania standardów. Wszak według zestawienia ze strony „www.podiumcafe.com” była to ósma najtrudniejsza góra owego Giro. Oceniona wyżej niż podjazdy na Colle del Lys czy Monte Avena, które były wyścigowymi „jedynkami”.

Chcąc się przekonać jak trudna to góra musieliśmy najpierw przejechać samochodami 9 kilometrów w kierunku wschodnim po trasie przedpołudniowego dojazdu. Liczące sobie niespełna 9,5 tysiąca mieszkańców Cuorgne to już nie jakiś tam ośrodek gminny, lecz miejscowość o statusie miasta. Prawa miejskie uzyskało w roku 1932. Pięć lat wcześniej zaliczono ją do prowincji Aosta, która za rządów Mussoliniego obejmowała obszar większy niż obecnie. Aczkolwiek nie była samodzielnym i do tego autonomicznym regionem, a jedynie częścią Piemontu. Zatrzymaliśmy się na parkingu przy Piazza delle Resistenza. Ciekawostką jest fakt, iż miasteczko to za działalność partyzancką swych obywateli w schyłkowym okresie II Wojny Światowej uhonorowane zostało srebrnym medalem za Męstwo Wojskowe. Nasz podjazd zaczęliśmy przy via Bruno Buozzi (SP58) od wjazdu w węższą via Valle Sacra. De facto droga ta zaczęła się wznosić dopiero po około 300 metrach. Po kolejnych trzystu dojechaliśmy do dużego ronda, na którym należało przeciąć szosę SP460 czyli główną drogę w dolinie rzeki Orco i wybrać drogę SP45. Mieliśmy się teraz kierować na Priacco czyli najdalej na północ wysuniętą frakcję gminy Courgne. Już na wylocie z tej osady Adriano zaczął nam stopniowo odjeżdżać. Cóż było robić. Trzeba było puścić górala przodem jako naszą forpocztę, aby przypadkiem samemu się nie zarżnąć. Krzysiek niebawem utworzył ariergardę, zaś ja podobnie jak na Piamprato cieszyłem się towarzystwem Rafała. Nachylenie drogi na tym początkowym odcinku było umiarkowane. Jedynie w połowie trzeciego kilometra na moment sięgnęło 9%. Chwilę później dotarliśmy do Borgiallo (3,3 km), gdzie na rozdrożu musieliśmy odbić w prawo by niebawem rozpocząć wspomniany wcześniej zjazd. Na nim straciliśmy dokładnie 20 metrów ze zdobytej wcześniej wysokości. Podjazd odżył na początku piątego kilometra, zaś po przejechaniu 4,7 kilometra zaczął się kilkusetmetrowy i prowadzący po kostce przejazd przez Colleretto Castelnuovo.

Po przebyciu 5,2 kilometra dotarliśmy do placu, na którym należało odbić w lewo i opuścić drogę SP45. Odtąd trzeba było korzystać ze szlaku prowadzącego do Santuario di Santa Elisabetta (1211 m. n.p.m.). Tu od razu zmieniła się melodia. Dotychczasowy podjazd był jedynie łagodnym wstępem do tej prawdziwej wspinaczki. Już w połowie szóstego kilometra stromizna skoczyła powyżej 12%. Na przeszło 7-kilometrowym segmencie łączącym Colleretto z sanktuarium św. Elżbiety średnie nachylenie wynosi 8,8%. W tak trudnym terenie każdy z nas radził sobie po swojemu. Adrian dawno już zniknął mi z pola widzenia, lecz z drugiej strony ja zacząłem „uciekać” Rafałowi. Na ósmym kilometrze szlak zaczął się wić na północ po licznych serpentynach. Na odcinku 3,7 kilometra minęliśmy w sumie 12 wiraży. Droga wypłaszczyła się tylko raz i na krótko w połowie jedenastego kilometra. Po przebyciu 10,8 kilometra szlak skręcił na zachód. Pod koniec dwunastego na odcinku z umiarkowanym nachyleniem minąłem Sanktuarium, którego historia sięga roku 1796. Na trzynastym kilometrze pojawiły się kolejne dwucyfrowe stromizny. Na początku czternastego szlak skręcił na południe. Niebawem po 200-metrowym zjeździe zaczęła się trudna końcówka podjazdu. To znaczy odcinek 800 metrów ze ściankami o nachyleniu ponad 14%. Dopiero po przejechaniu 14,1 kilometra można było odetchnąć. Skręciwszy w lewo ku tablicy z napisem Giro d’Italia byłem już niemal na mecie. Usytuowanej na południowym zboczu góry Punta Quinseina (2344 m. n.p.m.). Pozostało tylko przejechać 400-metrowe falsopiano do punktu panoramicznego z rozległym widokiem na Nizinę Padańską. Na 14-kilometrowym segmencie od Priacco uzyskałem czas 1h 04:12 (avs. 13,2 km/h i VAM tylko 942 m/h). Do Adriana straciłem blisko 6 minut. Z kolei nad Rafałem nadrobiłem niemal 9. Na Pian del Lupo żadnych wilków nie widzieliśmy. Niemniej Żbiku, który źle skręcił w Borgiallo i wytyczył własną ścieżkę na ten szczyt musiał na via Belvedere odeprzeć atak psów gospodarskich.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5852724371

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5852724371

PIAN DEL LUPO by Adriano

https://www.strava.com/activities/5851676958

ZDJĘCIA

Pian del Lupo_01

FILM

Napisany w 2021b_Aosta & Piemonte | Możliwość komentowania Pian del Lupo została wyłączona

Piamprato

Autor: admin o 25. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Pont Canavese

Wysokość: 1591 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1138 metrów

Długość: 23,2 kilometra

Średnie nachylenie: 4,9 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W środę zrobiliśmy sobie pierwszą z dwóch wycieczek do Canavese. Pod tym terminem kryje się region historyczno-geograficznym na północno-zachodnim skraju Piemontu. Obejmuje on 129 gmin, z których niemal wszystkie bo 126 należą do prowincji Torino. Kraina ta dała Italii paru mistrzów kolarstwa. W tym kontekście wymienić trzeba przede wszystkim dwóch asów. Giovanni Brunero urodzony w San Maurizio Canavese trzykrotnie wygrał Giro d’Italia tj. w latach 1921-22 i 1926. Poza tym triumfował też w największych włoskich klasykach. Ro znaczy dwukrotnie na trasach Giro di Lombardia (1923-24) i raz w Milano – San Remo (1922). Z kolei Franco Balmamion pochodzący z Nole dwukrotnie triumfował w „La Corsa Rosa” będąc najlepszy w latach 1962-63. Poza tym w sezonie 1967 był jeszcze drugi w Giro i trzeci w Tour de France. Największą kolarską górą tego „regionu” jest podjazd z Locany na Colle delle Nivolet (2612 m. n.p.m.). Wzniesienie, które w niepełnej postaci czyli z metą przy Lago Serru na wysokości 2247 metrów n.p.m. zadebiutowało na trasie wielkiego Giro d’Italia dopiero całkiem niedawno, bo w roku 2019. Przełęcz Nivolet, dostępna dla kolarzy szosowych tylko od piemonckiej stron, to bez wątpienia jeden z najpiękniejszych podjazdów nie tylko we włoskich Alpach. W tym względzie muszę się zgodzić z autorem strony „www.cycling-challenge.com”, który swego czasu stworzył fajny artykuł pod tytułem: „100 climbs better than L’Alpe d’Huez”. Niemniej aby w pełni czerpać przyjemność z odkrywania tej około 40-kilometrowej góry trzeba trafić na odpowiednie okienko pogodowe. Ja doczekałem się go podczas swej wyprawy po zachodnim Piemoncie z września 2015 roku. Chciałem by moi koledzy również zdobyli tą górę w możliwie najlepszych warunkach. Na dobrą sprawę Adrian, Krzychu i Rafał mogli to zrobić w dowolnym dniu od środy po niedzielę, gdyż dopiero w poniedziałek czekała nas przeprowadzka na wschód Piemontu.

W tym dniu pogoda była przyzwoita, lecz bynajmniej nie wyborna. Dlatego nie pojechaliśmy w głąb Valle dell’Orco. Poprzestaliśmy na dojechaniu do miasteczka Pont Canavese. Mieściny liczącej sobie 3300 mieszkańców, leżącej przy ujściu potoku Soana do rzeki Orco. Jednak dla Darka i Anii był to już ostatni dzwonek, gdyż ich górskie wakacje kończyły się nazajutrz. Chcąc poznać Nivolet musieli pognać dalej na zachód. Ostatecznie dopięli swego, przy czym Darek rozpoczął wspinaczkę z Locany, zaś Ania – jeśli mnie pamięć nie myli – wystartowała z wyżej położonej miejscowości Ceresole Reale. Nasza czwórka miała do zdobycia dwa znacznie niższe, choć wcale niełatwe, wzniesienia w dolnej części Valle d’Orco. Najpierw długi i nieregularny podjazd do górskiej wioski Piamprato. Potem zaś znacznie krótszą, lecz na przeważającym odcinku stromą, wspinaczkę na Pian del Lupo. Wystarczy spojrzeć na profil tej pierwszej „premii górskiej” by zdać sobie sprawę ile zmian rytmu czeka nas na tym wzniesieniu. Początek solidny z trzema kilometrami na poziomie od 6 do 7,5%. Następnie niemal płaski odcinek 5 kilometrów, który znacząco zaniża średnią stromiznę całego wzniesienia. Potem 8-kilometrowy segment z umiarkowanym nachyleniem od 4 do 6%. Na koniec zaś najtrudniejsze 5 kilometrów, ze ściankami o maksimum do 15%. Na dojeździe do Piamprato już luźniejszy teren, ale jak się później okazało w owej wsi wcale nie kończy się asfaltowa droga przez dolinę Soana. Można pocisnąć jeszcze ciut dalej i na deser zmierzyć się z ostatnim „muro” kończącym się przy mostku nad wspomnianym potokiem. Dojechawszy do Pont Canavese zatrzymaliśmy się na placu przy via Peramara. Dlatego na samym początku czekał nas przejazd przez niemal całe miasteczko i to prowadzący w dużej mierze po ulicach wyłożonych drobną kostką. Zaczęliśmy o wpół do jedenastej przy temperaturze 29 stopni.

Niedługo po wyjeździe z miasteczka Adrian dał znać, iż musi się na chwilę zatrzymać. Postój zabrał mu blisko dwie minuty. Niemniej i tak przed końcem płaskiego terenu dogonił mnie i Rafała, zaś wcześniej zostawił za swymi plecami Krzyśka. Pierwsza faza podjazdu prowadzącego po drodze SP47 kończy się przejazdem przez górską galerię. Dalej szosa ta nadal biegnie wzdłuż prawego brzegu potoku Soana, przy czym wypłaszczenie skończyło się pod koniec dziewiątego kilometra od miejsca naszego startu. Gdy podjazd odżył Adek nam odjechał. Nie miałem zamiaru za wszelką cenę trzymać jego koła. Prędzej czy później i tak bym odpadł. Dyktowałem własne tempo, które z kolei dość szybko okazało się za mocne dla Rafała. W tej okolicy wjechaliśmy w granice Parco nazionale del Gran Paradiso czyli najstarszego z 25 włoskich parków narodowych. Obejmujący tereny pięciu górskich dolin, trzech aostańskich i dwóch piemonckich. Na początku trzynastego kilometra zatrzymałem przed mostkiem nad potokiem Forzo. Wolałem się upewnić, że faktycznie należy dalej jechać prosto. Ta wątpliwość kosztowała mnie pół minuty. Po re-starcie szybko minąłem Santuario del Crest i niebawem wpadłem już do największej wsi na tym górskim szlaku czyli Ronco Canavese. Nachylenie podjazdu nadal było umiarkowane. Powyżej 8% skoczyło tylko pod koniec piętnastego kilometra. Na szesnastym wjechałem do gminy Valprato Soana. Podczas przejazdu przez tą wioskę należało zachować czujność. Dokładnie po przejechaniu 16,1 kilometra docierało się bowiem do rozwidlenia szlaków. Dotychczasowa droga SP47 odbija stąd lekko w lewo i po przebyciu kolejnych trzech kilometrów o średnim nachyleniu 8,5% kończy się w Campiglia Soana na poziomie 1355 metrów n.p.m. My jednak musieliśmy wybrać skręcającą wyraźnie w prawo szosę SP48. To ona miała nas doprowadzić do Piamprato.

Nowa droga wiodła nas nadal wzdłuż torrente Soana, acz już w znacznie trudniejszym terenie. Nie brakowało na niej stromizn o wartości kilkunastu procent. Pierwsza pojawiła się już w Cugnone po przebyciu 17 kilometrów. Po około 400 metrach walki z wysokim nachyleniem nieco oddechu można było złapać w połowie osiemnastego kilometra podczas pierwszego przejazdu na lewy brzeg wspomnianego potoku. W sumie na tym finałowym odcinku nasz szlak pięciokrotnie zmieniał stronę doliny Soana. Jednak nie każdy taki przejazd dawał chwilę wytchnienia między kolejnymi ściankami jakie rzucała nam pod nogi końcówka tego wzniesienia. Z mijanych na tym segmencie górskich osad najładniej prezentowała się Fontanetta (18,9 km). Z kolei Pianetto (19,5 km) zapadła mi w pamięć z uwagi na stromiznę jaka wyrastała na wylocie z tej miejscowości tuż za czwartym mostkiem nad Soaną. Potem przez kolejne półtora kilometra droga wiodła przez pięć serpentyn przy nachyleniu niemal cały czas powyżej 10%. Dopiero gdy przejechaniu 21 kilometrów minąłem Kaplicę Madonna della Neve mogłem uznać, iż najgorsze miałem już za sobą. Jeszcze kilkaset metrów umiarkowanego nachylenia i od połowy 22-ego kilometra pełen luz na dojeździe do Piamprato. Zimą można tu uprawiać narciarstwo tak zjazdowe jak i biegowe, a także łyżwiarstwo. Latem na amatorów kolarskich zjazdów czeka zaś trasa do downhillu MTB. Z kolei najambitniejszy szlak dla górskich piechurów wiedzie na szczyt Rosa dei Banchi (3164 m. n.p.m.). Przed wjazdem do Piamprato droga się rozdwaja. Ja wybrałem sobie „przelot” przez sam środek wioski. Po zbiegu dróg pokonałem jeszcze stromy 200-metrowy finał do mety, którą poniekąd wytyczył nam Adrian. Mój krajan z Sopotu dotarł na szczyt w czasie 1h 07:30. Ja potrzebowałem na to 1h 12:29, zaś Rafał 1h 21:29. Dłużej niż można było się spodziewać czekaliśmy na przyjazd Żbika. Wszystko dlatego, że Krzysiek zrazu przeoczył skręt na Piamprato. Wyjaśniliśmy to sobie w trakcie dłuższego „popasu” na kawce w Valprato Soana.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5852724455

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5852724455

PIAMPRATO by Adriano

https://www.strava.com/activities/5851664436

ZDJĘCIA

Piamprato_01

FILM

Napisany w 2021b_Aosta & Piemonte | Możliwość komentowania Piamprato została wyłączona

Thouraz

Autor: admin o 24. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Aosta (SS26)

Wysokość: 1654 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1063 metry

Długość: 17,8 kilometra

Średnie nachylenie: 6 %

Maksymalne nachylenie: 13,2 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

We wtorek mieliśmy kręcić w okolicach Aosty. To dawało mi szanse na sprawdzenie jeszcze jednego sklepu wyszukanego w internecie. Miałem nadzieję, że pomogą mi pracownicy Atelier Boldrini z Pont Suaz. Trzeba było tylko podjechać do tej małej miejscowości od południa przylegającej do stolicy regionu. Tą okolicę dobrze znałem, gdyż stąd w lipcu 2010 roku zaczynałem podjazd do stacji Pila. Wykorzystany na Giro d’Italia 1987 i 1992, gdy w tym ośrodku narciarskim wygrywali Szkot Robert Millar i Niemiec Udo Bolts. Co ciekawe większa część tego wzniesienia już wkrótce zostanie wykorzystana na Giro po raz trzeci. W 2022 roku pierwsze 12 kilometrów posłuży za premię górską na etapie piętnastym z Rivarolo Canavese do Cogne. Na tym koniec dygresji. W sprawie swego problemu technicznego byłem gotów na radykalne rozwiązanie. Wolałem stracić sztycę, by tylko odzyskać swój rower. Należało zatem przeciąć sztycę wszerz i następnie naciąć ją przez środek od góry, po czym ścisnąć i wówczas spróbować wyjąć z ramy. Dotychczasowi „fachowcy” bali się lub też nie mieli czasu na tego typu zabawę. Chłopacy z Atelier Boldrini podjęli się tego zadania, także zostawiłem Scotta w ich zakładzie. Obiecali zadzwonić za parę godzin z informacją czy ich zabiegi odniosły pożądany skutek. My tymczasem podjechaliśmy całą ekipą w sile trzech „wozów technicznych” do centrum Aosty. Moi czterej kompani czyli: Adrian, Darek, Krzysiek i Rafał mieli się zmierzyć z prawdziwym alpejskim olbrzymem. Czekał ich 33-kilometrowy podjazd na Colle del Gran San Bernardo. Wzniesienie o przewyższeniu blisko 1900 metrów! Wielki Bernard to jedna z najsłynniejszych przełęczy w całych Alpach. Kolarze na Wielkich Tourach podjeżdżali ku niej jedenaście razy. Sześć razy w trakcie Giro d’Italia. Po raz pierwszy w 1959 roku, gdy premię górską wygrał tu Charly Gaul. Pięciokrotnie na Tour de France począwszy od edycji 1949, gdy pierwszy na szczycie był Gino Bartali. Siedem wjazdów było od strony włoskiej, zaś cztery od szwajcarskiej.

W przypadku Gran San Bernardo nie zawsze jednak wjeżdżano na samą przełęcz. Organizatorzy Giro aż czterokrotnie skorzystali z blisko 6-kilometrowego tunelu drogowego pod tą przełęczą, który oddano do użytku już w 1964 roku. Tym samym punktowane wspinaczki z lat 1985, 1996 (obie) oraz 2006 kończyły się na wysokości „ledwie” 1918 lub 1875 metrów n.p.m. Włoski podjazd na Wielkiego Bernarda prowadzi drogą krajową SS27 i zaczyna się na Viale Gran San Bernardo. Dokładnie zaś z ronda w pobliżu regionalnego szpitala im. Umberto Pariniego. Tą akurat wspinaczkę zaliczyłem w lipcu 2013 roku podczas dwunastego etapu Route Grandes Alpes, zaś szwajcarskie oblicze tej góry poznałem w czerwcu 2009 roku. Dlatego z kolegami nie było mi po drodze i to nie z uwagi na brak roweru. Nie wątpię, że bawili się przednio. Z pewnością wylali litry potu. Nawet Adek będący najlepszym pośród nas góralem przyznał, że miał w końcówce mały kryzys. Niemniej satysfakcja z pokonania tak wielkiego podjazdu i dotarcia na legendarną przełęcz na pewno wynagrodziła im wszelkie trudy. Ja miałem na ten dzień w planach: blisko 18-kilometrowy Thouraz oraz przeszło 12-kilometrową Blavy. Tą drugą miałem zacząć z miejscówki po wschodniej stronie miasta. Na rower nie musiałem jednak czekać do popołudnia. Ania, która dzień wcześniej wraz z chłopakami zdobyła „Małego” Bernarda darowała sobie wspinaczkę na jego Wielkiego sąsiada. Wspaniałomyślnie zaproponowała mi skorzystanie ze swego ślicznego Bianchi w kultowym kolorze „celeste”. Dziewczyna jest wysoka, więc rama jej „rumaka” o rozmiarze 55 była dla mnie tylko trochę za mała. Na siedząco kolana nieco mnie bolały, więc wolałem jechać na lżejszych niż zwykle przełożeniach. Na stojąco musiałem uważać by nie walnąć kolanem o kierownicę. No, ale to wszystko drobne niedogodności. Najważniejsze, że nie byłem bezrobotny. Sam rowerek bardzo elegancki, pierwsza klasa, a poza tym pierwszy raz miałem okazję skorzystać z elektronicznego osprzętu.

Dzięki „podarunkowi” od Ani ku kolejnej kolarskiej przygodzie mogłem wystartować wraz z kolegami. Thouraz chciałem bowiem rozpocząć tam gdzie zaczyna się włoska wspinaczka na Colle Gran San Bernardo. Po bezskutecznych poszukiwaniach parkingu wzdłuż drogi SS26 znaleźliśmy postój dopiero w zatoczce przy drodze ku przełęczy. Tym samym „całą zabawę” zaczęliśmy od niespełna kilometrowego zjazdu do miasta. Thouraz będąca moim celem leży nieopodal osady Verrogne. Tej która zadebiutowała na Giro w roli premii górskiej podczas edycji z roku 2019 i ponownie pojawi się na trasie tego wyścigu już w roku 2022. Podjazdy do obu górskich osad można zacząć w tych samych kilku miejscach przy drodze krajowej nr 26. To jest na odcinku od centrum Aosty po okolice zamku Sarre, który ongiś był letnią rezydencją królów z dynastii Sabaudzkiej władających Italią od roku 1861 do 1946. Autorzy książki „Passi e Valli in Bicicletta numero 20” proponują zacząć Thouraz w Sarre, zaś Verrogne w centrum Aosty. W tym przypadku oba górskie szlaki przecinają się. Wpadają na siebie na wysokości około 1200 metrów n.p.m. i lecą przez kilometr po tej samej drodze, acz w przeciwnych kierunkach. Verrogne poznałem już w sierpniu 2019 roku i zacząłem ten podjazd jak kolarze na Giro-2019 czyli z pośredniej lokalizacji w dzielnicy Brenlo po zachodniej stronie Aosty. Do zdobycia Thouraz postanowiłem zaś wykorzystać książkowy początek podjazdu na Verrogne. Dzięki temu mogłem tą wspinaczkę zacząć w grupie, a nie na solo. Wschodni podjazd na Thouraz można podzielić na cztery-pięć sekcji. Pierwszy to 2 kilometry o przeciętnej 5,3% na drodze SS27. Drugi to 4,1 kilometra o średniej 7,6% poprowadzone szosą SR38. Następnie odcinek 6,5 kilometra na drodze SP41 de facto składający się z dwóch części: odcinka 3,4 kilometra ze stromizną 8,2% i delikatnego zjazdu gdzie przez 3,1 kilometra traci się 59 metrów wysokości. Na koniec już na bocznej dróżce zostaje do pokonania trudny segment o długości 5,1 kilometra i średniej 8,4%.

Zaczęliśmy o godzinie jedenastej. Dzień był ciepły i słoneczny. Na dole 31 stopni. Ja miałem gwarancję dobrej pogody, bo nie wybierałem się szczególnie wysoko. Adriano ruszył dość mocno. Rafa jak zwykle ambitny chciał się z nim utrzymać tak długo jak tylko mógł. Dałbym radę przejechać z nim te wspólne dwa kilometry, ale poczułem pewien ból w kolanie i nieco zluzowałem. Tym samym do pierwszego rozdroża dojechałem w towarzystwie Krzyśka, zaś za nami kręcił jeszcze Darek. Na rondzie przy którym droga SS27 przecina Viale del Gran San Bernardo pożegnałem się ze Żbikiem. On musiał jechać dalej prosto Signayes, po czym wjechać na wspomnianą drogę krajową. Ja zaś musiałem skręcić na zachód by drogą SR38 prowadzącą przez trzy serpentyny dotrzeć do Arpuilles. Po pokonaniu 6 kilometrów podjazdu skręciłem ostro w lewo wjeżdżając na początkowo wąską szosę do Lin Noir. Podczas przejazdu przez Arpuilles trzeba było się zmierzyć z dwoma stromymi ściankami. Byłem już na drodze SR41. To tzw. Strada dei Salassi nazwana tak na cześć starożytnych mieszkańców Doliny Aosty. Ludu pochodzącego od Celtów i Ligurów, który przed dwoma tysiącami lat długo opierał się najazdowi Rzymian. Szosa ta wiedzie zdecydowanie na zachód swój najwyższy punkt osiągając we wspomnianej już Verrogne (1582 m. n.p.m.). Ja tymczasem krętym szlakiem przez siedem wiraży zakończyłem pierwszą część swego podjazdu docierając przez Lin Blanc do wyżej położonej osady Lin Noir. Za nią miałem do przejechania generalnie zjazdowy odcinek w terenie bardziej zacienionym. Natknąłem się tu na roboty drogowe. Robotnicy wylewali właśnie świeży asfalt na prawym pasie tej drogi. Jego zapach w rozgrzanym około południa powietrzu był mało przyjemny. Na szczęście można było jeszcze pokonać ów odcinek pod prąd czyli lewym pasem po starej nawierzchni. Podczas mojego powrotu już cała szerokość owej drogi była „odświeżona”, więc by nie zniszczyć opon musiałem zejść z roweru i przejść się po trawiastym poboczu.

Tymczasem po przejechaniu 12,4 kilometra od Aosty musiałem opuścić drogę SR41 i wjechać na typowo górski szlak. To znaczy na węższą dróżkę, acz o całkiem przyzwoitej jakości, która zawieźć mnie miała do Thouraz. Tu po kilkuset metrach minąłem długi mur wzdłuż rezydencji Chalet Remondet. Potem skręciwszy na północ osadę Salee, w końcu zaś największą na tym segmencie wzniesienia wieś Chavalancon (14,6 km). Za nią mój szlak po raz kolejny skręcił na zachód i ów kierunek musiałem trzymać już niemal do końca wspinaczki. Nieco wcześniej, bo pod koniec szesnastego kilometra wyjechałem z terenu zalesionego. Do Thouraz dotarłem na 900 metrów przed finałem. Dziś to niewielka osada licząca 30-kilka domostw i mogąca się pochwalić dwoma kaplicami z XVII wieku. Jednak dawnymi czasy w tej okolicy tj. na zboczach góry Becca France (2312 m. n.p.m.) istniała całkiem spora wieś o nazwie Bourg-de-Thora. Niestety 6 lipca 1564 roku na skutek wielkiej lawiny została ona pogrzebana pod zwałami błota i kamieni. Ponoć zginęło wówczas aż sześciuset jej mieszkańców. Dziś Thouraz zamieszkana jest jedynie w sezonie letnim. Cały podjazd pokonałem w czasie niespełna 1h i 16 minut. Z tego 42:01 (avs. 13,5 km/h i VAM 969 m/h) potrzebowałem na dolne 9,5 kilometra do Lin Noir oraz 25:16 na finałowe 5 kilometrów (avs. 12 km/h i VAM 980 m/h). Na dojeździe do Thouraz zadzwonił telefon. Dojechawszy na szczyt oddzwoniłem do Atelier Boldrini. Mieli dla mnie bardzo dobre wiadomości. Wyjęli sztycę. Ponoć zabrało to im półtorej godziny. Byłem uratowany. Po piętnastej miałem do nich podjechać, wybrać sobie nową i odebrać rower. Ponieważ moja góra była znacznie krótsza niż Wielki Bernard to nie chcąc się nudzić przed spotkaniem z kolegami zjechałem jeszcze do miasta na kawkę i ciastko przy Piazza Emile Chanoux. Potem w warsztacie wybrałem tańszą z proponowanych mi sztyc tj. aluminiową za 40 Euro. Za robociznę moi wybawcy wzięli tylko 30 Euro. W końcu miałem Scotta zdatnego do jazdy i od środy mogłem spędzać te wakacje dokładnie tak jak to sobie zaplanowałem.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5847353649

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5847353649

GRAN SAN BERNARDO by Adriano

https://www.strava.com/activities/5845014063

ZDJĘCIA

Thouraz_01

FILM

Napisany w 2021b_Aosta & Piemonte | Możliwość komentowania Thouraz została wyłączona

Planaval

Autor: admin o 23. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: La Pont (SS26)

Wysokość: 1768 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 872 metry

Długość: 11,1 kilometra

Średnie nachylenie: 7,9 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W poniedziałek czekał nas blisko 80-kilometrowy dojazd autami z Pont-Saint-Martin do Morgex. Na ten dzień mieliśmy bowiem zaplanowane wspinaczki na zachodnich kresach Doliny Aosty. Moi czterej koledzy oraz Ania w ramach „lektury obowiązkowej” mieli pokonać blisko 23-kilometrowy podjazd na Przełęcz Małą św. Bernarda czyli Colle del Piccolo San Bernardo (2188 m. n.p.m.). Potem zaś już tylko na chętnych (czytaj najtwardszych), czekał jeszcze srogi Karol czyli Colle San Carlo (1951 m. n.p.m.). Mordercza góra o wymiarach z grubsza 10 na 10. Ja obie te przełęcze i to w obu ich postaciach zaliczyłem już w latach 2010 i 2013. Dlatego w moim oryginalnym programie na drugi etap kolarskich wakacji 2021 widniały mniejsze wzniesienia z przeciwnego brzegu rzeki Dora Baltea. Pierwszym miała być wspinaczka z okolic La Salle do osady Planaval, zaś drugim podjazd z Avise do Vedun (1517 m. n.p.m.). Najpierw trzeba było jednak rozwiązać problem z moim rowerem. Jako, że nasz samochodowy transfer prowadził przez stolicę regionu czyli Aostę liczyłem, że w którymś z kilku upatrzonych sobie sklepów rowerowych znajdę fachowca, który uwolni zapieczone siodełko z ramy Scotta Addicta. Niestety dwa przedpołudniowe podejścia, podobnie zresztą jak i dwa późno-popołudniowe okazały się niewypałem. Przyznam, że byłem nawet gotów wynająć rower szosowy na czas potrzebny do takiej naprawy. Niestety okazało się, że w tym mieście można co najwyżej wypożyczyć rower MTB i to z elektrycznym wspomaganiem. Tym samym znów mogłem liczyć jedynie na pomoc Krzyśka, któremu tego dnia wystarczała jedna górska runda. Ta dłuższa, ale przyjemniejsza czyli z Małym Bernardem. Po dotarciu do Morgex cała moja 5-osobowa kompania ruszyła na zachód w kierunku Pre-Saint-Didier by zacząć długi podjazd w kierunku włosko-francuskiej granicy. Ja zaś musiałem sobie znaleźć inne, bardziej leniwe zajęcie na najbliższe cztery godziny.

Morgex to mieścina licząca nieco ponad 2 tysiące mieszkańców. Przejście z jednego jej krańca na drugi zajmuje m/w pół godziny. Czas płynął powoli. Tu wpadłem do warzywniaka, tam zaś do kawiarni. Jakoś trzeba było doczekać powrotu ferajny. Oni z pewnością bawili się lepiej. A przy tym na górze znanej z największych wyścigów kolarskich. Patronem owej przełęczy jest żyjący w XI wieku św. Bernard z Menthon, urodzony nad jeziorem Annecy. Mała Przełęcz św. Bernarda jak dotąd czterokrotnie znalazła się na trasie Tour de France i raz na szlaku Giro d’Italia. Premie górskie wygrywali na niej tej klasy kolarze co: Gino Bartali, Charly Gaul czy Federico Bahamontes. Tym niemniej od włoskiej strony wspinano się tam tylko na szesnastym etapie „Wielkiej Pętli” z roku 2009. Kolarze mieli wtedy do pokonania trasę ze szwajcarskiego Martigny do francuskiego Bourg-Saint-Maurice z obydwoma Bernardami na szlaku. Pierwszy na górze był Włoch Franco Pellizotti, zaś na mecie Bask Mikel Astarloza. Jednak obaj zostali później „wymazani” z kronik wyścigu po wpadkach dopingowych. Gdybyśmy bardzo chcieli to w sumie mogliśmy w tych dniach zobaczyć ostre ściganie na Małym Bernardzie. Wszak dzień przed naszym przybyciem w te strony właśnie tej przełęczy, acz wjazdem od francuskiej strony czyli z Seez na Col du Petit-Saint-Bernard, zakończył się Tour de l’Avenir. Ostatni etap tego wyścigu po śmiałym wielokilometrowym ataku wygrał Hiszpan Carlos Rodriguez, na co dzień jeżdżący w ekipie Ineos. Do generalnego zwycięstwa zabrakło mu tylko 7 sekund. Triumfował zaś Norweg Tobias Halland Johannessen z zespołu Uno-X, który zgarnął dwa wcześniejsze odcinki tej imprezy. Ja Małego Bernarda od włoskiej strony poznałem w lipcu 2010 roku, zaś od francuskiej flanki wjechałem trzy lata później podczas jedenastego etapu Route de Grandes Alpes. Tegoroczne obrazki włoskiego oblicza tej góry można sobie obejrzeć na stravie Adriana.

Po godzinie piętnastej z rejonu Mont Blanc zaczęli nadjeżdżać dzielni zdobywcy Małego Bernarda. Najpierw Adrian, nieco później reszta ekipy. Adriano i Rafa mieli niebawem zrobić sobie ostrą poprawkę czyli wjechać z Morgex na Colle San Carlo. Poszli poniekąd w moje ślady, bowiem ja obie te premie górskie też pokonałem tego samego dnia, acz zaliczyłem je w odwrotnej kolejności. Wolałem wtedy zmierzyć się z Karolem „na świeżości” biorąc pod uwagę jak stroma to góra. Co ciekawe podobnie jak Piccolo San Bernardo również przetestowana 5-krotnie na Wielkich Tourach, ale bez występów na francuskim Tourze. Zaglądał na nią tylko peleton Giro d’Italia. Po raz pierwszy w roku 1962. Przy tym w latach 2006 i 2019 kolarze musieli się zmierzyć właśnie z morderczą wspinaczką od Morgex. Przy pierwszej z tych okazji na deszczowym odcinku do La Thuile najszybciej uporali się z tym wzniesieniem dwaj Włosi: Leonardo Piepoli oraz Ivan Basso. Natomiast przed dwoma laty to właśnie na tym podjeździe po sukces etapowy skutecznie zaatakował Ekwadorczyk Richard Carapaz. Przy czym na mecie za Courmayeur pod stacją kolejki Skyway cieszył się też z wywalczenia koszulki lidera. Po tym jak za Roglić i Nibali zamiast gonić kolarza z Andów rozgrywali między sobą partię kolarskich szachów. Kwadrans przed czwartą dostałem do swej dyspozycji Canyona czyli rower Krzyśka. Z naszego parkingu do podnóża Planaval miałem dokładnie 2700 metrów. Nie traciłem czasu i czym prędzej ruszyłem na wschód. Po niespełna kilometrze wjechałem na drogę krajową SS26. Mój podjazd zaczynał się w La Pont, na rondzie przy stacji kolejowej La Salle. Samą miejscowość o tej nazwie przejechałem jednak dopiero na drugim kilometrze wspinaczki. Nie była mi ona zresztą obca. W dalekim roku 2013 nocowałem w niej po jedenastym etapie Route des Grandes Alpes, na którym wraz z kolegami pokonałem przełęcze: Iseran, Petit-Saint-Bernard i San Carlo na szlaku z sabaudzkiej wioski Bonneval-sur-Arc.

Wiedziałem, że z Planaval łatwo nie będzie. Na dojeździe do La Salle nachylenie było jeszcze umiarkowane, ale już w połowie drugiego kilometra stało się znaczące. Na wylocie z owej wioski stromizna sięgała już 11%. Na dobrą sprawę do połowy piątego kilometra średnie nachylenie dłuższych odcinków nie spadało poniżej 8%. W okolicy Beauregard łatwo minął mnie pewien wycieniowany młodzieniec. Jako, że później już go nie spotkałem to wnioskuje, że nie wspinał się on na sam szczyt. Po pięciu kilometrach wspinaczki wjechałem do Villarison (1352 m. n.p.m.). Jak przystało na Dolinę Aosty nazwy kolejnych wiosek na tym szlaku też brzmiały bardziej francusko niż włosko. Na kolejnym wirażu minąłem Les Places (6,3 km), zaś kilkaset metrów dalej byłem już w Cheverel (7 km). Ostatnią znaczniejszą osadą przy tej drodze była zaś Morge, do której dotarłem po przebyciu 8,8 kilometra. Powyżej niej nachylenie mocno trzymało jeszcze tylko przez 800 metrów. W drugiej połowie dziesiątego kilometra tj. po ostatnim na tej górze dziesiątym zakręcie, zaczęło stopniowo odpuszczać. Na dobrą sprawę wspinaczka skończyła się po przejechaniu 10,2 kilometra od zjazdu z krajówki nr 26. Potem miałem już tylko płaski dojazd do osady letniskowej Planaval nad potokiem Grand Eau. Ulokowanej na płaskowyżu Comba di Planaval z pięknymi widokami na szczyty Alp Pennińskich przekraczające wysokość 3000 metrów n.p.m. Na pokonanie przeszło 11 kilometrów od dworca pod La Salle do Planaval potrzebowałem 53:12. To oznaczało, iż wspinałem się tu ze średnią prędkością 12,5 km/h i VAM na poziomie około 980 m/h. Zacząłem szybko, ale podjazd okazał się dla mnie zbyt trudny bym mógł go kontynuować w naprawdę mocnym tempie. W drodze powrotnej do Pont-Saint-Martin ponownie zatrzymaliśmy się w Aoście by odwiedzić dwa kolejne sklepy rowerowe. Nic mi to nie dało. Miałem jednak w zanadrzu pewien warsztat pod Aostą, który postanowiłem sprawdzić już we wtorkowy poranek.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5841401958

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5841401958

PICCOLO SAN BERNARDO & SAN CARLO by Adriano

https://www.strava.com/activities/5839370183

https://www.strava.com/activities/5839921700

ZDJĘCIA

Planaval_01

FILM

Napisany w 2021b_Aosta & Piemonte | Możliwość komentowania Planaval została wyłączona

Valle di Gressoney (Staffal)

Autor: admin o 22. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Pont-Saint-Martin (SS26)

Wysokość: 1836 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1506 metrów

Długość: 37,7 kilometra

Średnie nachylenie: 4 %

Maksymalne nachylenie: 10,7 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Nie dość, że w tym roku udało mi się wyjechać tylko na jedną „pełnometrażową” wyprawę to jeszcze zacząłem ją od falstartu. Niemiła niespodzianka czekała mnie już na etapie pakowania się do samochodu. Podobnie jak przed rokiem chcieliśmy przewieźć rowery wewnątrz Hondy po uprzednim zdjęciu kół i wyjęciu siodełek. Niestety moje za „żadne skarby świata” nie chciało wyjść z ramy. Mea culpa. Po wyprawie w Alpy Nadmorskie zamontowałem je na sucho i teraz było już „zapieczone na amen”. Mimo usilnych starań będących mieszanką rozwiązań siłowych i zabiegów z preparatem WD-40 sztyca podsiodłowa ruszyła się tylko o parę centymetrów i tak już pozostała. To jest w pozycji zbyt wysokiej do jazdy i zarazem przekręconej. Tymczasem trzeba było w końcu ruszać w drogę. Wyjazd i tak się nam opóźnił o dobrą godzinę. Miałem skromną nadzieję, że zaaplikowane smary i oleje w ciągu kolejnej doby „zrobią swoją robotę” i już we Włoszech uda się nam wyjąć to feralne siodło. Do pokonania autem mieliśmy trasę blisko 1700 kilometrów. W Polsce wybraliśmy tym razem szlak przez Bydgoszcz i Poznań na Świecko. W Niemczech zrazu jak zwykle czyli na Berlin, Lipsk i Norymbergę, lecz potem na zachód by przez okolice Ulm kierować się na austriacką Bregencję. Potem wjazd do Szwajcarii i powolna podróż miejscami zakorkowaną autostradą A13 przez San Bernardino. Chcąc uniknąć kolejnego postoju do Włoch wjechaliśmy boczną dróżką przez Stabio, gdzie podczas swej kariery mieszkał słynny Australijczyk Cadel Evans. Potem do celu zostały nam już niespełna dwie godziny. Po dotarciu do Pont-Saint-Martin było jednak nieco za późno na zrobienie sobotniego „prologu” z jedną górką. Zresztą ja i tak nie miałem na czym pojechać. Jednak Rafał z Krzyśkiem przybyli tam o kilka godzin wcześniej. Dzięki temu na tyle już odpoczęli, by pod wieczór sprawdzić się na wymagającym podjeździe pod Vallone di Nantey. To wspinaczka o długości 13,8 km i średnim nachyleniu 7,5% z metą na wysokości 1375 metrów n.p.m.

Nazajutrz czyli w niedzielę mieliśmy już cały dzień do swej dyspozycji. Z pobliskiego Settimo Vittone (Piemont) dojechali do nas jeszcze kolejni Gorzowianie czyli Darek i Ania, małżeństwo przybyłe w te strony po wakacjach w Prowansji i Alpach Nadmorskich. Niestety sobotnio-wieczorne zabiegi nad Scottem nie przyniosły pożądanych skutków i nie mogłem wraz z całą ekipą uczestniczyć w wyprawie ku pierwszemu ze wspólnych celów. Kwadrans przed dziesiątą piątka dzielnych amatorów ruszyła zatem z Pont-Saint-Martin na podbój najdłuższej z aostańskich dolin. Natomiast ja chwilowo musiałem zadowolić się spacerem po owym miasteczku. Ta obecnie przeszło 3,5-tysięczna miejscowość powstała na antycznej drodze do Galii przy ujściu potoku Lys do rzeki Dora Baltea. Swą nazwę zawdzięcza okazałemu kamiennemu mostowi z I wieku p.n.e., którego patronem stał się później św. Marcin z Tours. To najniżej położone miasto całego regionu Aosty poznałem przelotnie w 2019 roku. Teraz miałem znacznie więcej czasu na jego zwiedzanie. Na szczęście z kolarskiego punktu widzenia nie był to dla mnie dzień zmarnowany. Umówiłem się z Krzyśkiem, że jak tylko „nostra squadra” wróci ze swej wycieczki to pożyczę od niego rower i późnym popołudniem zaliczę na solo to samo co oni wzniesienie. Valle di Gressoney nie była mi całkiem obca. Przed dwoma laty w ramach przeszło 18-kilometrowego podjazdu na Pian Coumarial poznałem już dolną część owej doliny. To znaczy odcinek o długości około 10,5 kilometra, gdyż musiałem ją wówczas opuścić powyżej wioski Fontainemore. Tym razem miałem dotrzeć do samego jej krańca czyli stacji narciarskiej Staffal powstałej u podnóża masywu górskiego Monte Rosa. Najrozleglejszego i drugiego pod względem wysokości w całych Alpach. Trasy narciarskie z aostańskich dolin Ayas i Gressoney oraz piemonckiej Alagna Valsesia o łącznej długości 180 kilometrów składają się na ośrodek narciarski Monterosa Ski.

Dolina Gressoney vel Lys znana jest także kolarzom i to nie tylko cyklistom amatorom. Wystarczy wspomnieć, iż w 1995 roku zakończył się w niej dwudziesty etap Giro d’Italia. Profi nie podjechali jednak do samego końca doliny. Metę zlokalizowano bowiem w miejscowości Gressoney-Saint-Jean na wysokości 1375 metrów n.p.m. po pokonaniu 27-kilometrowego podjazdu. Triumfatorem tego górskiego odcinka został pochodzący z dalekiego Archangielska, lecz reprezentujący Ukrainę blondwłosy Siergiej Uszakow. Na ostatnich metrach długiego, acz łagodnego wzniesienia pokonał on innego „asa ucieczek” Szwajcara Pascala Richarda, przyszłego mistrza olimpijskiego z Atlanty. Natomiast na czele pierwszej grupy liderów owego wyścigu, jako trzeci finiszował tu rosyjski Łotysz Piotr Ugriumow. Oczywiście Valle del Lys „nawiedzał” też lokalny wyścig dla kolarzy do lat 26 czyli Giro delle Valle d’Aosta. Młodzieżowcy w XXI wieku dwukrotnie dojeżdżali tu wyżej niż wspomniani zawodowcy. W latach 2005 i 2007 etapy ich wyścigu kończyły się w miejscowości Gressoney-La-Trinite. To znaczy na wysokości 1624 metrów n.p.m. w odległości 33 kilometrów od Pont-Saint-Martin. Za pierwszym razem wygrał tam Białorusin Branislau Samoilau, znany z późniejszych występów w zespole CCC. Natomiast przy drugiej okazji Kolumbijczyk Alex Norberto Ardila. Potem jeszcze znacznie krótszą wspinaczkę po drodze SR44 zafundowano „młodzieży” w sezonie 2009, gdy na mecie w Fontainemore (765 m. n.p.m.) triumfował Francuz Alexandre Geniez. Ja swoją próbę zacząłem po godzinie piętnastej. Z bazy noclegowej do podnóża podjazdu czyli ronda na styku dróg SS26 i SR44 miałem ledwie 700 metrów. Na starcie było gorąco czyli 31 stopni, acz na horyzoncie pośród wysokich szczytów nie brakowało ciemnych chmur. Zważywszy na długość czekającej mnie wycieczki mogłem się w tym czasie załapać na bardzo różne warunki pogodowe.

Rower Żbika pasował mi rozmiarem, ale wiadomo że cudzy sprzęt to jednak nie własny. Nieco irytowała hałaśliwa piasta odzywająca się po puszczeniu korb, zaś buty kolegi były ze dwa numery za duże. Niemniej „darowanemu koniowi nie zagląda się …”. Byłem mu przede wszystkim wdzięczny za to, iż pomógł mi w podbramkowej sytuacji. Zresztą z Krzyśkowym „rumakiem” współpracowało mi się nad wyraz dobrze. Dość powiedzieć, że na blisko 9-kilometrowym dojeździe do Fontainemore pojechałem o 2:20 szybciej niż dwa lata wcześniej na swym starym i zasłużonym Ridley’u Orionie. Podjazd z Pont-Saint-Martin do Staffal jest bardzo długi i ogólnie rzec ujmując łagodny. Niemniej nie jest to równe wzniesienie o stałym nachyleniu w okolicy 4%. Pośród wielu łatwych, a niekiedy niemal płaskich odcinków trzeba też pokonać kilka trudniejszych sektorów, acz żaden z nich nie liczy sobie więcej niż trzy kilometry. Pierwszy zaczyna się już przebyciu 400 metrów od wspomnianego ronda. Na 3-kilometrowym odcinku do pierwszej galerii stromizna utrzymuje się na średnim poziomie 7,4%. Kolejny sektor o podobnej długości jest znacznie luźniejszy. Podjazd odżywa dopiero pod koniec siódmego kilometra w pobliżu wioski Lillianes (670 m. n.p.m.) i trzyma do końca dwunastego kilometra, gdy osiąga poziom sztucznego Lago Guillemore (908 m. n.p.m.). Dojechawszy do tego jeziorka miałem już za plecami cały znany sobie segment czyli wioskę Fontainemore i skręt po moście nad Lys w kierunku Plan Coumarial. Wjechałem już na teren gminy Issime, pierwszej z trzech komun zasiedlonych przez potomków germańskich (alemańskich) Walserów. Ci pasterze z ziem nad początkowym biegiem Rodanu w XII wieku przeszli na południową stronę masywu Monte Rosa i zasiedlili szereg bocznych dolin na terenie dzisiejszej Aosty, Piemontu czy szwajcarskiego kantonu Ticino. Do samego Issime (950 m. n.p.m.) wpadłem pod koniec czternastego kilometra. Na łatwym odcinku, który miał się zakończyć dopiero cztery kilometry dalej w Gaby (1040 m. n.p.m.).

We wiosce tej zaczyna się krótki, lecz sztywny podjazd do Niel-Gruba (1551 m. n.p.m.) czyli 5,2 kilometra o średniej 9,7% i max. 17%. Ja jednak musiałem jechać prosto na północ. Powyżej Gaby trzeba było zaliczyć kolejny „schodek” na drodze do mety. Tym razem sektor o długości 2,9 kilometra i przeciętnym nachyleniu 6,5%. Nic szczególnie trudnego, acz na tyle wymagający by wytrącić z rytmu szybkiej jazdy na twardszym przełożeniu. W połowie 21-wszego kilometra za osadą Pont de Trenta kolejny raz przejechałem na prawy brzeg potoku Lys. Do końca 25-tego kilometra nachylenie stopniowo malało, po czym na kilka ładnych kilometrów niemal zupełnie zanikło. W tym czasie przemknąłem przez wspomnianą przy okazji opowieści z GdI wioskę Gressoney-Saint-Jean. Łańcuch wrócił na małą tarczę dopiero pod koniec trzydziestego kilometra. W tej okolicy zaczął się sektor wspinaczki o długości 2,4 kilometra i średniej 8%. Na tym etapie wzniesienia miał prawo zaboleć. Wkrótce mogłem jednak odetchnąć na płaskim dojeździe do Gressoney-La-Trinite, skąd odchodzi wyciąg na szczyt Punta Jolanda (2238 m. n.p.m.). Zaraz po minięciu dolnej stacji owej kolejki zaczęła się 1200-metrowa ścianka o stromiźnie 9,2%. Ostatni naprawdę trudny fragment tej wspinaczki. Główna szosa swój najwyższy poziom osiąga na ostatnim moście nad potokiem Lys. Ja zamiast na ów mostek pojechałem nieco wyżej do końca szutrowej ścieżki. Boczna uliczka po drugiej stronie mostu dociera nieco wyżej niż moja meta. Niemniej najwyżej w okolicy Staffal (Tschaval) prowadzi asfaltowa droga, na którą trzeba skręcić w prawo jakieś 500 metrów przed finałem. Ten szlak dociera bowiem na wysokości aż 1870 metrów n.p.m. Na pokonanie całego blisko 38-kilometrowego podjazdu potrzebowałem 1h 52:38. Jak można było oczekiwać średnia prędkość była wysoka 20,2 km/h, zaś VAM niski czyli 798 m/h. Te dane niewiele mówiły o stanie mojej formy. Dobrze świadczył o niej fakt, iż do Adriana na tak długim podjeździe straciłem tylko nieco ponad 4 minuty.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5836811896

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5836811896

ZDJĘCIA

Valle di Gressoney_01

FILM

Napisany w 2021b_Aosta & Piemonte | Możliwość komentowania Valle di Gressoney (Staffal) została wyłączona