banner daniela marszałka

Archiwum dla wrzesień, 2022

Gerlitzen Kanzelhohe

Autor: admin o 4. września 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Treffen am Ossiacher See (B98, Gerlitzenstrasse)

Wysokość: 1491 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 951 metrów

Długość: 9,8 kilometra

Średnie nachylenie: 9,7 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po zjechaniu z Tschiernocka musiałem podjąć ostateczną decyzję w sprawie ewentualnej wspinaczki pod Lammersdorfer Hutte. Adrian nie miał w tej sprawie wyrobionego zdania. Pozostawił więc rozstrzygnięcie owej kwestii mojemu uznaniu. Ja zaś po namyśle zdecydowałem, że wolę zaliczyć kolejne wzniesienie z gatunku „10 na 10” niż walczyć o przetrwanie, a może i równowagę na stromiźnie o połowę krótszej, lecz za to non-stop 15%-owej! Podjazd, który mogliśmy zacząć w pobliskim Millstatt wygląda na prawdziwie piekielną górę. Już samo przeciętne nachylenie czyli 11,6% na dystansie 8,7 kilometra musi robić wrażenie. Niemniej prawdziwa „droga krzyżowa” to ostatnie 5 kilometrów, na których trzeba pokonać aż 762 metrów przewyższenia. Cały podjazd ma amplitudę 1044 metrów. To oznacza, iż na owym finałowym segmencie średnia stromizna przekracza 15,2%! Maksymalnie zaś sięga 18%. Mimo upływu lat dobrze pamiętałem ile wysiłku kosztuje pokonanie pięciu tak „sztywnych kilometrów”. W 2012 roku na zachodnim Monte Zoncolan miałem „piątkę” o średniej 15,3%. Natomiast cztery lata później na Punta Veleno taki sam odcinek z przeciętną nawet 15,5%. Tym razem nie podjąłem się równie trudnego wyzwania. Może będzie jeszcze inna okazja. Tymczasem wolałem bliżej naszej bazy w Arriach pomęczyć się na podjeździe do stacji Kanzelhohe. Po tygodniu w Karyntii ze światem około 10%-owych stromizn czułem się już oswojony. Wiedziałem, że z tego typu wzniesieniem sobie poradzę. Jedyną niewiadomą było jedynie tempo w jakim to uczynię. Dzięki temu wyborowi mogliśmy też skompletować hat-trick wspinaczek na zboczach masywu Gerlitzen.

W środowy wieczór wciągnęliśmy północną Gipfelstrasse, zaś w czwartkowe popołudnie zmęczyliśmy południową Alpenstrasse. Do kompletu pozostała nam w teorii najłatwiejsza zachodnia droga z Treffen do stacji Kanzelhohe. A propos gdyby ktoś chciał jednego dnia zaliczyć wszystkie trzy „premie górskie” na Gerlitzen to miałby do przejechania pod górę w sumie 37,5 kilometra. Z tego aż 24,4 kilometra przy nachyleniu co najmniej 10%. Natomiast w pionie musiałby pokonać łącznie 3486 metrów. Niedzielne popołudnie było najlepszym momentem na podjechanie do Kanzelhohe. Poniedziałek mieliśmy  przeznaczony na pierwsze wspinaczki w Wysokich Taurach, a ściślej w dolinie Malta. To wzniesienie moglibyśmy jeszcze „zahaczyć” we wtorkowe przedpołudnie, na samym początku transferu do Rangersdorf, lecz wówczas odbyłoby się to kosztem wypadu na Wollaner Nock. Dlatego też wyjeżdżając z Seeboden wskoczyliśmy raz jeszcze na autostradę A10 by jak najszybciej dotrzeć do Treffen am Ossiacher See. To gmina targowa leżąca przy drodze krajowej B98 zamieszkana przez ponad 4600 osób. Urodził się w niej Helmut Mayer czyli alpejczyk, który największe sukcesy święcił pod koniec lat 80. Wywalczył on srebrny medal w supergigancie na Igrzyskach Olimpijskich w Calgary-1988 oraz krążek z tego samego kruszcu w gigancie na Mistrzostwach Świata w amerykańskim Vail-1989. Teren do pierwszych treningów miał pod samym nosem. Kanzelhohe to wierzchołek wznoszący się na wysokość 1534 metrów n.p.m. będący pod-szczytem Gerlitzen. Pierwsza kolejka linowa oddana do użytku na terenie Karyntii, połączyła w 1928 roku miejscowość Anennheim właśnie z Kanzelhohe.

Współcześnie na tej samej, acz ciut dłuższej trasie, kursuje jedyna kolej gondolowa w masywie Gerlitzen. Zdolna obsłużyć 1500 osób na godzinę. Kolejną atrakcją na tej górze jest zaś wybudowane na początku lat 40. obserwatorium słoneczne należące do Uniwersytetu w Graz. Asfaltowa droga prowadząca z Treffen do Kanzelhohe dociera nieco wyżej niż miejsce, w którym wybudowano górną stację kolejki Kanzelbahn. Natomiast główna część stacji znajduje się nieco dalej na południe. Nie przylega do Gerlitzenstrasse, którą mieliśmy się tu posłużyć. Podjazd jest relatywnie, lecz oczywiście stromy. Pod względem wymiarów przypominał dość mocno wspinaczkę na Koglereck jaką zrobiliśmy w drugim dniu tej wyprawy. Na stronie „cyclingcols” Kanzelhohe wyceniono na 943 punkty czyli nieco tylko niżej niż blisko dwukrotnie dłuższe Weinebene. W każdy razie to i tak wyższa nota niż „przyznane” podobnej długości podjazdom znanym z tras Wielkich Tourów. Dla porównania szczęśliwa dla polskich kolarzy pirenejska Pla d’Adet uzyskała w tej skali ledwie 768 punktów. Na Kanzelhohe najtrudniejsze są pierwsze kilometry, acz nie sam początek podjazdu. Wstępne kilkaset metrów ma umiarkowane nachylenie około 6%. Niemniej następne 3,5 kilometra naprawdę może podciąć skrzydła. Na tym segmencie średnie nachylenie wynosi 11,6%. Środkowa i górna faza tej wspinaczki jest już bardziej znośna. Na ostatnich 6 kilometrach przeciętna to 8,7%. Najtrudniejszy kilometr z całej góry ma średnią 12,6%, zaś 5-kilometrowy segment trzyma na poziomie 10,9%. Jeśli chodzi o wszystkie krótsze i dłuższe odcinki z dwucyfrowym nachyleniem to jest ich tu w sumie 6,3 kilometra.

Po przyjeździe do Treffen zatrzymaliśmy się na parkingu przy Marktplatz. W samym centrum owej miejscowości czyli nieopodal Urzędu Gminy jak i kościoła pod wezwaniem św. Maksymiliana. O wpół do czternastej byliśmy już gotowi do jazdy. Wydawało się nam, że trzeba po prostu ruszyć w górę Marktstrasse. Tak też uczyniliśmy, lecz ta po sześciuset metrach okazała się być ślepą uliczką. Wkrótce nabraliśmy przekonania, że podjazd zaczyna się na prawym brzegu potoku Treffner Bach. Musieliśmy zatem zjechać do „krajówki” B98 i przejechać nią 650 metrów w kierunku północnym. Dopiero wtedy ujrzeliśmy przed sobą znaki drogowe zachęcające do skrętu w prawo i wjazdu na płatną Gerlitzenstrasse. Początek na łagodnie wznoszącej się drodze biegnącej wzdłuż szeregu różnokolorowych domków. To co gładkie i przyjemne szybko się skończyło. Już po 600 metrach od zjazdu z drogi krajowej zaczęliśmy się zmagać z dwucyfrową stromizną. Trzysta metrów dalej nasza górska droga przeskoczyła na lewy brzeg wspomnianego potoku, zaś na samym początku drugiego kilometra na dobre wyjechała z Treffen. Odtąd już niemal do samej mety miała się chować w lesie. To akurat była sprzyjająca nam okoliczność, albowiem na dole było upalnie. Mój licznik na początku tej wspinaczki zanotował temperaturę 32 stopni. Po 1600 metrach minąłem boczną dróżkę wiodącą do gospodarstwa Baumgartner i nadziałem się na punkt poboru opłat. Szlaban poprzedzony biało-czerwonymi zasiekami tym razem stał dokładnie tam, gdzie wynikało to z opisu. Nie było problemu z ominięciem go. Wystarczyło chwilowo zjechać na przeciwległy pas drogi. Do połowy trzeciego kilometra Gerlitzenstrasse wiodła mnie prosto na południe. Po czym na pierwszym z ledwie sześciu tutejszych wiraży zawróciła na północ, by później kierować się już głównie na wschód.

Do końca czwartego kilometra trzeba było się zmagać niemal przez cały czas z nachyleniem rzędu 12 czy nawet 13%. Potem w środkowej fazie wzniesienia pojawiły się zwężenia drogi wywołane prowadzonymi właśnie pracami naprawczymi. Niebo stopniowo pochmurniało, zaś temperatura spadała szybciej niż by to wynikało z zyskiwanej wysokości. Ostatecznie zeszła tu do 15 stopni. W końcu gdy do końca wspinaczki brakowało mi jeszcze 2,5 kilometra spadł deszcz, który stopniowo przybierał jeszcze na sile. Na początku dziesiątego kilometra minąłem miejsce, gdzie odbijając w prawo wjechałbym na uliczkę prowadzącą do stacji Kanzelhohe lub przynajmniej na plac pomiędzy górną stacją Kanzelbahn i dolną stacją lecącej na sam szczyt Gipfelbahn. Zerknąłem jednak tylko okiem w tą stronę, by upewnić się czy nie wyjedzie mi stamtąd jakoweś auto. Pojechałem prosto, po czym mając w nogach 9,5 kilometra podjazdu minąłem ostatni zakręt. Jeszcze tylko ostatnie czterysta metrów w strugach deszczu i zameldowałem się na placu przy miejscowym Adventurepark. By schować się przed ulewą od razu skręciłem ostro w lewo by schować się w tunelu, pod którym stał już Adriano. Zmokłem mocniej od kolegi. Rzec można o jakieś 7 minut bardziej 😉 Adek na segmencie o długości 9,23 kilometra uzyskał tu czas 48:42 (avs. 11,4 km/h), co dało mu VAM 1149 m/h. Ja przejechałem to w 55:46 (avs. 9,9 km/h) z VAM 1004 m/h. Podjazd cieszy się sporą popularnością wśród polskich amatorów kolarstwa. Na stravie w pierwszej „setce” rankingu poza naszymi znalazłem jeszcze siedem swojsko brzmiących nazwisk. Najszybszym Polakiem był tu Łukasz Woźnica, który w 2016 roku pokonał w/w dystans w 44:47. Ja nie jestem tu nawet najszybszym Marszałkiem, bowiem Mariusz z Domaniewic wjechał ten segment w 48:25.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7754451395

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7754451395

KANZELHOHE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7753246643

ZDJĘCIA

Kanzelhohe_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Gerlitzen Kanzelhohe została wyłączona

Tschiernock

Autor: admin o 4. września 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Seeboden (B98, L11)

Wysokość: 1680 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1073 metry

Długość: 11,9 kilometra

Średnie nachylenie: 9 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

W pierwszą niedzielę września byliśmy już na półmetku wyprawy. Zaczęliśmy ten dzień od 56-kilometrowej wycieczki na zachodni kraniec Millstätter See. To drugie pod względem wielkości jezioro w Karyntii. Chcąc tam dojechać najpierw musieliśmy się wydobyć z naszego Arriach. To znaczy podobnie jak w piątek skorzystać z wąskiej, górskiej ścieżki na zboczu masywu Gerlitzen. Potem dojechać w rejon Villach, a dalej już szybciej poszło, gdyż skorzystaliśmy z początkowego odcinka autostrady A10. Dojechawszy na miejscu zatrzymaliśmy się na płatnym parkingu nieopodal sklepu spożywczego sieci ADEG. Seeboden to gmina targowa i zarazem uzdrowisko. W samej miejscowości żyje nieco ponad 3200 osób. Blisko połowa mieszkańców tej gminy. Urodził się w niej bardzo dobrze znany w naszym kraju działacz sportowy. To znaczy Walter Hofer, który od roku 1992 do 2020 był dyrektorem Pucharu Świata w skokach narciarskich. Więcej ciekawostek dotyczy jednak wspomnianego jeziora, a nie miasteczka. Ma ono powierzchnię 13,3 km2 czyli pod tym względem dość znacznie ustępuje Wörthersee, leżącemu na wschód od Klagenfurtu. Długie na 11,5 kilometra i szerokie na 1800 metrów wyróżnia się przede wszystkim głębokością. Maksymalna głębia tego akwenu to aż 142 metry, zaś średnia to wciąż 89 metrów czyli więcej niż maksima w jeziorach Wörther czy Ossiacher! Nie dziwi więc, iż pomimo mniejszej powierzchni jest to jezioro o największej objętości w tym landzie. Od chłodnych wiatrów z północy chronione jest przez wysokie na 2100 metrów n.p.m. Millstätter Alpe. Latem woda w nim osiąga więc nawet 26 stopni na brzegach i 28 w zatoczkach. Przy tym z uwagi na mały przepływ wód jest to temperatura stabilna i jesienią powoli wytracana.

Ciekawa jest jedna z legend na temat pochodzenia nazwy Millstätter See. Ponoć wzięła się ona z czasów wprowadzania chrześcijaństwa na tych terenach. W czasach Karola Wielkiego czyli pod koniec VIII wieku żył tu pewien Domicjan. Słowiański szlachcic, który w głębokich wodach tego jeziora miał topić posążki starych bóstw. Łacińskie „mille statuae” (tysiąc posążków) przerobiono zaś na germańskie słowo Millstätt-er. Ile w tym prawdy Bóg jeden wie. W każdym razie ów pogromca pogaństwa w niedalekim Millstätt am See na plaży przy Parku Schillera ma pomnik obrazujący jego działalność. Z północnego brzegu Millstätter See można zacząć aż trzy bardzo wymagające kolarskie wspinaczki, w tym dwie w pełni szosowe. Patrząc od strony zachodniej mamy tu najpierw wjazd na Tschiernock, a raczej podjazd południowym zboczem owej góry na wysokość niespełna 1700 metrów n.p.m. W zależności od decyzji podjętej tuż przed samym finałem można go zakończyć pod Hansbauerhutte lub Sommereggerhutte. Natomiast w położonym niespełna 5 kilometrów dalej na wschód Millstätt am See można zacząć wspinaczki ku Schweigerhutte (1626 m. n.p.m.) lub do Lammersdorfer Hutte (1643 m. n.p.m.). Obie mają wspólny początkowy odcinek o długości 1,7 kilometra. Ta pierwsza jest szutrowa na finałowych trzech kilometrach. Druga do samego końca asfaltowa, lecz piekielnie stroma na ostatnich pięciu kilometrach. Lammersdorfer Hutte „chodziła mi po głowie”. Bez trudu mogliśmy ją tego dnia wrzucić do naszego programu zwiedzania. Była dostępna na zawołanie. Inna sprawa czy poradzilibyśmy sobie z takim wzniesieniem. To znaczy Adrian na pewno, ale czy ja również?Owszem zmęczyłem niegdyś podobne „monstra” czyli Punta Veleno i Monte Zoncolan, ale to było 6-10 lat temu i od tego czasu parę kilogramów mi przybyło.

Po przyjeździe do Seeboden rozważania na temat Lammersdorfer Hutte można było chwilowo odłożyć na bok. Trzeba było się przygotować do wypadu na Tschiernockstrasse. Wspomniana góra wznosi się na wysokość 2088 metrów n.p.m. Blisko 12-kilometrowy szosowy podjazd po jej zboczu kończy się jakieś 400 metrów niżej. Wspinaczkę tą można porównać do pokonanej w piątkowe popołudnie Gerlitzen Alpenstrasse choć trzeba przyznać, iż nasza niedzielna góra była nieco łatwiejsza. Przy czym przy porównywaniu owych karynckich premii górskich właściwsza wydaje się fraza „nieco mniej trudna”. W każdym razie „cyclingcols” wycenia to wzniesienie na 1046 punktów przy założeniu, iż wspinaczkę skończy się przy Sommereggerhutte. Jego najtrudniejszy kilometr ma przeciętne nachylenie 12,1%, zaś cały 5-kilometry segment aż 11,3%. Wszystkich odcinków o dwucyfrowej stromiźnie jest tu w sumie 6,7 kilometra, co stanowi dobrze ponad połowę dystansu. Jakiś kwadrans po dziesiątej wyjechaliśmy z parkingu w kierunku zachodnim, by podjechać do oddalonego o 300 metrów ukwieconego ronda przy Trefflingerstrasse. Tu zaczyna się lokalna droga L11, która posłużyła nam za miejsce do rozgrzewki przed właściwą wspinaczką pod Tschiernock. Dojazd do wioski Treffling jakkolwiek luźniejszy od pozostałej części podjazdu, na pierwszym kilometrze wcale do łatwych nie należał. Stromizna sięgała tu nawet 9%. W połowie drugiego kilometra nachylenie odpuściło. Z lasu wyjechałem na otwarty teren i dojechałem do styku z drogą L17. Można nią dotrzeć do muzeum Bonsai w pobliskim Liedweg. My jednak musieliśmy jechać dalej na północ.

Po chwili ujrzałem stojące na wzgórzu po lewej stronie szosy ruiny XII-wiecznego zamku Sommeregg, w którym znajduje się największe muzeum Tortur w Europie Środkowej. Nasze katusze miały się zacząć już niebawem. Droga wykonała delikatny łuk w lewo i tuż za nim po przebyciu 2,8 kilometra od startu musiałem się z nią rozstać. Rzeczona L11 leciała stąd dalej prosto ku miejscowości Gmund, będącej bramą do Maltatal. Doliny przewidzianej na nasz poniedziałkowy etap. Tymczasem musieliśmy skręcić w wąską i stromą uliczkę biegnącą pomiędzy domostwami mieszkańców Treffling. Już w samej wiosce stromizna była niczego sobie. Pierwszy kilometr ze średnią 10,3%. Za nim go skończyłem minąłem pierwszy z jedenastu wiraży na górskiej dróżce. Kolejne trzy kilometry były jeszcze trudniejsze. Na stravie wyróżniono segment o długości 3,66 kilometra pomiędzy dawnym punktem poboru opłat a Hubertuskapelle ze średnią stromizną aż 11,8%. Przejechałem to w średnim tempie 9 km/h. Jeśli nie przeszacowano tu przewyższenia to oznaczało VAM na poziomie 1066 m/h. Adek wycisną nawet 1213 m/h czyli niczym ja za swych najlepszych lat. Dopiero w tej okolicy pojawiła się budka z punktem poboru opłat, która według „zapowiedzi” miała stać w połowie czwartego kilometra. Na tej górze „zmotoryzowani” płacą 8 Euro. Jakiś kilometr za kaplicą św. Huberta droga wyskoczyła z lasu między górskie łąki, więc po prawej stronie drogi pojawiły się ładne widoczki na Millstätter See i wszelkie pasma górskie piętrzące się na południe od niego. Na ostatnich kilometrach nachylenie zeszło w okolice 9%. Odsłonięte odcinki przeplatały się z leśnymi, zaś wąska szosa zawinęła się jeszcze pięć razy na serpentynach.

W końcu po 11,2 kilometra od startu dotarłem do rozdroża i bez namysłu odbiłem w lewo ku Hanbauerhutte. Okazało się, że przeszło sześć minut wcześniej to samo uczynił Adriano. Tym samym obaj zakończyliśmy tą wspinaczkę na wysokości „tylko” 1680 metrów n.p.m. Ostatnie kilkaset metrów z przejazdem przez dwa drewniane mostki przeleciałem z prędkością dochodzącą do 25 km/h. Na tle wcześniejszych kilometrów ta końcówka była już tylko „luzackim” falsopiano. Segment o długości 11,63 kilometra przejechałem w 1h 05:25 (avs. 10,7 km/h) co dało VAM na umiarkowanym poziomie 972 m/h. Adrian dał radę pokonać tą górę w czasie poniżej godziny. Uzyskał tu wynik 59:06 (avs. 11,8 km/h & VAM 1076 m/h). Patrząc na te wszystkie dane, iż jak dotąd swój podjazd do Hanbauerhutte zarejestrowało ledwie 57 użytkowników stravy, zaś dojazd do nieco niżej położonego rozdroża wciąż niewiele bo łącznie z nami 127 osób. Dla porównania na wspomnianym już podjeździe pod Gerlitzen Alpenstrasse lista rankingowa zawiera już nieco ponad 1000 nazwisk. Tym samym nasze niedzielne wjazdy należały do najszybszych w sezonie 2022. Przy czym Adek został zeszłorocznym „królem” tej góry. Na mecie ujrzałem go wypoczywającego już na polance bezpośrednio pod rodzinną restauracją prowadzoną od roku 1962 przez familię Unterlechner. Owa „górska chata” otwierana jest tylko w okresie od Zielonych Świątków do października. W swej ofercie ma gorące posiłki od domowych wypieków po dziczyznę. Zapewne gro jej klientów stanowią górscy piechurzy, którzy z tutejszego parkingu wybierają się ku szczytom Millstätter Alpe. Najbliżej rzecz jasna mają na Tschiernock. Wystarczy pokonać trasę Gamsbrunndlweg o długości 2,8 kilometra i przewyższeniu 408 metrów. My tym razem zrezygnowaliśmy się ze zwyczajowego zestawu „kawa & ciastko”. Dzięki temu po zjeździe do Seeboden zdążyliśmy zrobić szybkie zakupy spożywce we wspomnianym sklepie.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7754451417

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7754451417

TSCHIERNOCK by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7751977679

ZDJĘCIA

Tschiernock_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Tschiernock została wyłączona

Nockalmstrasse

Autor: admin o 3. września 2022

DANE TECHNICZNE nr 1

Miejsce startu: Ebene Reichenau (B95)

Wysokość: 2024 metry n.p.m.

Przewyższenie: 967 metrów

Długość: 14 kilometrów

Średnie nachylenie: 6,9 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

DANE TECHNICZNE nr 2

Miejsce startu: Sacklhutte (Nockalmstrasse)

Wysokość: 2042 metry n.p.m.

Przewyższenie: 510 metrów

Długość: 6,4 kilometra

Średnie nachylenie: 8 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

DANE TECHNICZNE nr 3

Miejsce startu: Kremsbrucke (B99)

Wysokość: 2042 metry n.p.m.

Przewyższenie: 1085 metrów

Długość: 17,8 kilometra

Średnie nachylenie: 6,1 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

DANE TECHNICZNE nr 4

Miejsce startu: Sacklhutte (Nockalmstrasse)

Wysokość: 2024 metry n.p.m.

Przewyższenie: 492 metry

Długość: 6,5 kilometra

Średnie nachylenie: 7,6 %

Maksymalne nachylenie: 11 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Przyznam, że jadąc do Austrii nie planowałem przejechania całej Nockalmstrasse w obie strony. Owszem koniecznie chciałem poznać oba „dwutysięczniki” będące najwyższymi punktami tej trasy tzn. Schiestelscharte / Glockenhutte (2024 m. n.p.m.) oraz Eisentalhohe (2042 m. n.p.m.). Niemniej zakładałem, że zrobię to w dwa różne dni. To znaczy, iż jednego dnia podjedziemy do Ebene-Reichenau by zaliczyć wspinaczkę pod Schiestelscharte w pakiecie z krótszymi podjazdami na Turracher Hohe i Falkert See. Natomiast innym razem mieliśmy się udać do Kremsbrucke by stamtąd wjechać na Eisentalhohe, zaś w drodze powrotnej do bazy zaliczyć wjazd pod Tschiernock. Tym niemniej w Austrii lepiej radziłem sobie z podjazdami niż trzy miesiące wcześniej we Francji. Miałem więc pewne podstawy by sądzić, iż mogę sobie poradzić z większym niż zwykle dystansem jak i łącznym przewyższeniem około 3000 metrów. W trakcie deszczowej środy 31 sierpnia było sporo czasu na opracowanie jak najlepszego programu górskich wypadów na kolejne dni tej podróży. Dokonałem paru korekt we wcześniejszych planach i zaproponowałem Adrianowi dwie wycieczki do Upper Gurktal. Pierwsza czwartkowa miała na celu poznanie Turracher Hohe i Falkert See. Aby nie było nam za łatwo pod samym domem dołożyliśmy sobie jeszcze Gerlitzen Gipfelstrasse. Dwa dni później przybyliśmy w to samo miejsce na dłużej. Po to by pokonać cały 45-kilometrowy dystans dzielący Ebene Reichenau od Kremsbrucke, po czym wrócić do samochodu tą samą górską trasą na swych „karbonowych rumakach”.

Trasa panoramiczna Nockalmstrasse została oddana do użytku w roku 1979. Oficjalnie podaje się, że ma długość 34 kilometrów. To dystans mierzony od jej południowo-wschodniego krańca. Czyli miejsca, gdzie odłącza się ona od drogi krajowej B95 biegnącej na Turracher Hohe. W praktyce płatny odcinek drogi liczy sobie 30 kilometrów, albowiem „wschodnia bramka” ustawiona jest przeszło 5 kilometrów za centrum Ebene-Reichenau. Dodam, że po zachodniej stronie szlaban stoi powyżej wsi Innerkrems, w odległości 10 kilometrów od Kremsbrucke. Droga ta jest zarządzana przez firmę mającą pod swą pieczą choćby i Villacher Alpenstrasse. Opłata nie jest mała, przynajmniej jak na polskie portfele. Operator pobiera tu 21,5 Euro od kierowcy samochodu osobowego oraz 16 Euro od motocyklistów. Ci drudzy mają tu zakaz poruszania się w godzinach od 18:00 do 8:00. Ta górska szosa otwarta jest tylko przez sześć miesięcy w roku tj. od początku maja do końca października. Jak sama nazwa na to wskazuje biegnie  przez grupę górską Nockberge, która to jest zachodnią częścią Alp Gurktalskich. Góry te położone są na pograniczu trzech austriackich krajów związkowych: Karyntii, Styrii i Salzburga. Tutejsze szczyty górskie znaną są z kopulastych kształtów nie rzadko pokrytych zielenią, co mocno kontrastuje ze skalistymi i strzelistymi wierzchołkami w sąsiednich Wysokich i Niskich Taurach. Najwyższy szczyt Nockberge czyli Eisenhut (2441 m. n.p.m.) leży w Styrii, nieco na północny-wschód od przełęczy Turracher Hohe. Niemniej wokół Nockalmstrasse nie brak gór o podobnej wysokości, z których najwyższy Rosennock liczy aż 2440 metrów n.p.m.

W 1987 roku w karynckiej części Nockberge na obszarze 184 km2 ustanowiono park narodowy. Potem jednak zmieniono koncepcję ochrony miejscowej przyrody. Od 2012 roku jest to Rezerwat Biosfery wpisany na listę UNESCO. A jest tu co chronić. Chociażby największy las sosen piniowych w Alpach Wschodnich. Żyje też w tych stronach 69 gatunków ptaków, w tym 13 z tzw. „czerwonej listy” czyli zagrożonych wyginięciem. O tym, iż ów rejon Alp warto zachować w możliwie nienaruszonej postaci swego czasu zdecydowali sami mieszkańcy Karyntii. Otóż w 1980 roku, tuż po oddaniu Nockalmstrasse do użytku, przeprowadzono w tym landzie referendum. Miejscowi wypowiedzieli się w nim co sądzą o wybudowaniu nowego ośrodka narciarskiego w tej okolicy. Wyniki były jednoznaczne, gdyż aż 94% głosujących było przeciwko takiemu pomysłowi. Warto zauważyć, iż wzdłuż przeszło 30-kilometrowej Nockalmstrasse nie ujrzymy żadnych wsi czy nawet mniejszych osad. Najbardziej wyraziste ślady ludzkiej cywilizacji to sama szosa, kilka przydrożnych restauracji, mini-muzea czy Centrum Parku Biosfery. Profil naszego szóstego etapu przypominał zaś dwie duże litery M. Jadąc tak w jedną jak i drugą stroną musieliśmy wykonać dwie wspinaczki. To znaczy dłuższą o przewyższeniu około 1000 metrów i krótszą o amplitudzie m/w 500 metrów. Dwa górskie odcinki będące swym lustrzanym odbiciem. Jazda według schematu: dłuższy podjazd, krótszy zjazd, krótszy podjazd i dłuższy zjazd. Po czym powtórka z owej rozrywki. Na pierwszych kilometrach całej wycieczki mieliśmy poznać trudniejsze (wschodnie) oblicze Schiestelscharte, zaś tuż za półmetkiem cięższą (zachodnią) stronę Eisentalhohe.

Przyjechawszy do Ebene-Reichenau wiedzieliśmy już gdzie się zatrzymać. Aura była pogodniejsza, zaś temperatura wyższa niż w czwartek co było o tyle ważne, że z dala od samochodu mieliśmy spędzić kilka ładnych godzin. Sam 90-kilometrowy dystans byłby do przerobienia w niecałe 5 godzin, lecz z góry założyliśmy sobie przerwę obiadową na długim zjeździe do Kremsbrucke. Do tego dojść mogła kawa na półmetku całej wycieczki. Poza tym kilku- lub kilkunastominutowe postoje na każdej z czterech premii górskich oraz dwie krótsze na rozebranie się ze zbędnych ciuchów w „dołku” pomiędzy obydwoma wzniesieniami. Jak również liczne foto-przystanki podczas zjazdowych odcinków. Ostatecznie te wszystkie pauzy dodały mi przeszło dwie i pół godziny do ogólnego czasu przejazdu. Początkowe dwa kilometry znane nam były od czwartku. Tym razem jednak w trakcie forsowania pierwszej ścianki należało odbić w lewo by wjechać na Nockalmstrasse. Na dzień dobry mieliśmy do pokonania wschodnią Schiestelscharte. Według „cyclingcols” najtrudniejszą z tych czterech wspinaczek. To premia górska wyceniona na 777 punktów. Mająca najcięższy kilometr ze średnią 11,3% oraz 5-kilometrowy segment na poziomie 8,3%. Zważywszy na charakterystykę tego wzniesienia mogłem próbować utrzymać się z Adrianem niemal do połowy podjazdu. Tym niemniej biorąc pod uwagę długość czekającej nas górskiej trasy wolałem od startu nieco oszczędniej niż zwykle gospodarować siłami. Tym samym po raz pierwszy rozstaliśmy się już na początku trzeciego kilometra. Potem do końca siódmego kilometra nachylenie drogi było umiarkowane. W międzyczasie minąłem punkt poboru opłat na wschodnim krańcu Nockalmstrasse i wjechałem do lasu.

Wraz z początkiem ósmego kilometra zaczęła się najtrudniejsza faza tej wspinaczki. Już na samym jej wstępie trzeba było pokonać odcinek 700 metrów z nachyleniem niemal 13%. Szosa przemknęła przed dwa wiraże, po czym odbiła na północ. Niemniej stromizna nadal była dwucyfrowa. Spuściła z tonu dopiero za zakrętem w lewo na początku dziesiątego kilometra. Jednak teren wciąż był wymagający, gdyż na ostatnich 5 kilometrach tego podjazdu nachylenie utrzymuje się na poziomie 8-9%. Przejechawszy 11 kilometrów wyjechałem z ciemnego iglastego lasu. Wpadłem między górskie łąki. Pojawiło się słoneczko. Stromizna nieco zelżała. Odżyłem. Mijając strefę piknikową przy jeziorku Windebensee pomyślałem sobie: „jaka piękna okolica, na pewno zatrzymam się tu na chwilę w drodze powrotnej”. Nic z tego jednak nie wyszło. Kilka godzin później pogoda w tym miejscu była znacznie gorsza i myślałem już tylko o tym by szybko i na sucho zjechać do auta. Na czternastym kilometrze przejechałem trzy dość łagodne zakręty i po około 65 minutach zameldowałem się na Schiestelscharte czy też może pod Glockenhutte, bowiem niejedna baza podjazdów prezentuje ową wspinaczkę pod nazwą zaczerpniętą od miejscowej restauracji. Około jedenastej miejsce to było już oblegane przez zmotoryzowanych turystów. Mimo tego przyjemnie było tam odsapnąć i zażyć nieco słońca przed dalszą podróżą. Adek na przełęcz w cieniu Schiestelnocka dotarł blisko 6 minut szybciej. Ja potrzebowałem na pokonanie ostatnich 12,2 kilometra niemal godziny tj. 59:47 (avs. 12,2 km/h), zaś on tylko 53:50 (avs. 13,6 km/h). Ta różnica w tempie naszej jazdy powtarzała się na kolejnych wzniesieniach. Traciłem średnio około 30 sekund na każdym kilometrze podjazdu. Tym niemniej do trzeciej premii górskiej trzymaliśmy kontakt, bowiem rasowy góral u kresu każdej wspinaczki czekał na swego słabszego kompana.

Z Schiestelscharte mieliśmy przeszło 6-kilometrowy zjazd. Z początku bardzo kręty i z ładnymi widokami. Niżej zaś mniej techniczny i otoczony lasem. Zakończył się on na wysokości około 1530 metrów n.p.m. w okolicy przez którą przepływa potok Leobenbach. Na chwilę trzeba było stanąć by zdjąć z siebie ciuchy ubrane na ten krótki zjazd. Przed sobą mieliśmy kolejne 6 kilometrów z hakiem, lecz tym razem prowadzące pod górę. To jest ku najwyższemu punktowi owej trasy panoramicznej czyli Eisentalhohe. Wspinaczka może i relatywnie krótka, lecz całkiem solidna. Już na pierwszym kilometrze o średniej 9,1% można było się zmęczyć. Tym bardziej, że mięśnie nóg z reguły potrzebują chwili, by na dobre wejść w tryb górskiej jazdy po odpoczynku na zjeździe. Drugi kilometr był już luźniejszy, zaś najłatwiejsze okazało kilkaset na dojeździe do Karlbad. To miejsce tak dla ducha jak i ciała. Można tu odwiedzić kaplicę, restaurację, a nawet skorzystać z „farmerskiej łaźni”, w której źródlana woda podgrzewana jest do 40 stopni Celsjusza. Wiraż w tym miejscu jest pierwszym z dziesięciu jakie mija się na trudnym 4-kilometrowym odcinku wiodącym na Eisentalhohe. Stromizna dłuższych odcinków trzyma tu cały czas na poziomie od 8 do 10,5%, maksymalnie zbliżając się do 13%. Zatem znów trzeba było mocniej popracować by kolega na szczycie nie czekał zbyt długo. Na Eisentalhohe wjechałem kilka minut po dwunastej. Na ten podjazd potrzebowałem 32:21, zaś Adriano uwinął się w 29:11. Na tej przełęczy spędziliśmy kolejnych kilkanaście minut kręcąc się wokół miejscowej Jausenstation. Umówiliśmy się też na rychły popas w pierwszym dogodnym miejscu. Najlepiej na pierwszym kilometrach czekającego nas zjazdu, by spokojnie strawić posiłek na kilkunastu kilometrach do Kremsbrucke.

Długo nie musieliśmy szukać. Już po 2 kilometrach zjazdu na przedłużeniu pierwszego ciasnego wirażu mogliśmy się zatrzymać. Na główną strefę bufetu wybraliśmy sobie karczmę Zechneralm. Bardzo przyjemne miejsce na polanie, przez którą przepływa potok Heiligenbach. Jest tu małe muzeum rzemiosła czyli Almwirtschaftsmuseum. Ach te piękne i „nieskomplikowane” nazwy w języku niemieckim. Jakby na potwierdzenie umiejętności miejscowych rzemieślników pod gołym niebem witały przybyszy wyciosane w drewnie postacie: Entów czy Heidi z owieczką. Wystawiono również na widok publiczny wielki but, zapewne siedmiomilowy 😉 Usiedliśmy sobie za stołem, zamówiliśmy karynckie specjały, jakowyś napój i czas miło zleciał. Spędziliśmy tam około 50 minut. Dobrze, że po owym posiłku najbliższe kilometry można było pokonywać w dół. Zgodnie z naszym szczwanym planem. Po restarcie pierwsze trzy kilometry zjazdu były dość szybkie i nieskomplikowane. Droga zaczęła się wić po serpentynach dopiero gdy minęliśmy zakręt, przy którym stoi Biospharenpark Zentrum Nockalm. Na kolejnym kilometrze przejechaliśmy aż osiem wiraży. Apropos tutejszych „patelni”. Inaczej niż w całym germańskim świecie noszą one nazwę „Reidn”, a nie „Kehre”. Według oficjalnych danych na całej Nockalmstrasse jest ich 52, przy tym wiele ma własne imiona, co widać na załączonych przeze mnie zdjęciach. Ostatnie dwa wiraże wzięliśmy tuż przed bramką na północno-zachodnim krańcu owej drogi. Tą minęliśmy po 35 kilometrach jazdy i po chwili dalszego zjazdu wpadliśmy na lokalną drogę L19. W tym miejscu by dojechać do Kremsbrucke należało skręcić w lewo. Jazda w prawo czyli pod górę zawiodła by nas po około 5 kilometrach na przełęcz Schönfeld Sattel (1744 m. n.p.m.).

Przez kolejne 10 kilometrów jechaliśmy już tylko na zachód wraz z nurtem towarzyszącego nam potoku Krems. W dolnej części owej doliny minęliśmy porozrzucane na długości półtora kilometra gospodarstwa należące do mieszkańców wioski Vorderkrems. W samej końcówce zjazdu przejechaliśmy pod bardzo wysokim wiaduktem. Jak ustaliłem to most Pressingberg na autostradzie A10 (Tauern Autobahn) łączącej karynckie Villach z Salzburgiem. Najdłuższy w całej Austrii, bo liczący sobie aż 2607 metrów. Z technicznego punktu widzenia to w zasadzie dwa połączone z sobą mosty wspornikowo-kratownicowe. Po chwili tuż przed czternastą wpadliśmy do Kremsbrucke. Miejscowości w dolinie Lieser położonej przy drodze krajowej B99 prowadzącej z Gmund do ośrodka narciarskiego Katschberg, na granicy Karyntii z krajem związkowym Salzburg. U styku dróg był pewien zajazd, lecz wyglądał na opanowany przez motocyklistów. Nieopodal znaleźliśmy sobie inne miejsce na kawę i coś słodkiego do niej, a mianowicie Gasthof Klammer. Ten „coffee break” kosztował nas następne 25 minut. Tymczasem trzeba się było zmobilizować do powrotu. Wszak druga połowa górskiej roboty była dopiero przed nami. W tym na sam początek owej „nawrotki” najdłuższy i największy podjazd z całej czwórki. Blisko 18-kilometrowy i jedyny w tym dniu o przewyższeniu ponad 1000 metrów. Wspinaczka złożona jakby z dwóch części. Najpierw stosunkowo łagodne 10 kilometrów na dojeździe do Innerkrems o przeciętnym nachyleniu 5,3%. Potem solidne 8 kilometrów już na Nockalmstrasse ze średnią stromizną 7%, nieco zaniżoną za sprawą płaskiego odcinka pomiędzy restauracjami Pfandlhutte i Zehneralm.

Pomimo umiarkowanego nachylenia drogi L19 nie siliłem się na jazdę w tempie Adriana. Cel był tylko jeden przetrwać cały ten etap w dobrym zdrowiu, a nie szarpać się ponad swe siły. Zachodnia Eisentalhohe była wystarczająco wymagająca by podejść do niej z respektem, a przy tym trzeba było sobie zostawić też nieco energii na krótki czwarty akt tej górskiej odysei. Przez pierwsze 8 kilometrów podjazd ten ma dość umiarkowane nachylenie na poziomie od 4,5 do 7,5%, po czym na ostatnim odcinku przed Innerkrems wyraźnie łagodnieje. Według „cyclingcols” jest on nieco łatwiejszy od wschodniej Schiestelscharte, bo wart „tylko” 708 punktów. Zapewne za sprawą mniejszych stromizn. Najtrudniejszy kilometr ma tu średnio 8,8%, 5-kilometrowy segment jedynie 8%, zaś maksymalne nachylenie sięga 11%. Innerkrems powstała w późnym średniowieczu jako osada górnicza. Przed wiekami wydobywano tu rudę żelaza. By wjechać na Nockalmstrasse trzeba było skręcić w prawo tuż przed wjazdem do wsi. Po chwili minąłem kościółek pod wezwaniem św. Andrzeja, a tuż za nim znajomą już bramkę. Cóż za Kremsbrucke wszystko już się „kiedyś” widziało, acz z zupełnie innej perspektywy. Wiedziałem, że sukces zależy od przetrwania następnych 5 kilometrów na dojeździe do Pfandlhutte. Co rusz pojawiał się tu kilkusetmetrowy odcinek z nachyleniem rzędu 9%. Gdy ten sektor podjazdu pokonałem byłem już prawie w domu. Chwila oddechu przed Zechneralm i na koniec umiarkowane 2,5 kilometra ze średnią 6,8%. Zachodnią Eisentalhohe wjechałem w czasie 1h 19:29 (avs. 13,4 km/h). Adrianowi ta wspinaczka zajęła 1h 10:25 (avs. 15,1 km/h). Tymczasem pogoda zaczęła się psuć. Niebo nad tą przełęczą było już częściowo zachmurzone i wyglądało na to, iż z biegiem czasu będzie już coraz gorzej.

Dlatego dałem wiernemu towarzyszowi dyspensę na lot do Ebene Reichenau we własnym tempie. Przede wszystkim bez konieczności oczekiwania na mnie po ponownym wjeździe na parking przed Glockenhutte. Mimo pewnego ryzyka bycia złapanym przez deszcz na krótkim zjeździe ku Leobenbach nadal zatrzymywałem się tu i ówdzie by uwiecznić telefonem co ciekawsze miejsca. W końcu po około 70 kilometrach jazdy mogłem przystąpić do czwartej i ostatniej tego dnia wspinaczki. Na szczęście chyba najłatwiejszej z nich wszystkich. Zachodnia Schiestelscharte podobnie jak wschodnia Eisentalhohe ma długość ponad 6 kilometrów. Podobne do swej sąsiadki przewyższenie i nachylenie. Niemniej stromizny są tu równiej rozłożone i maksymalnie sięgają 11%. Najpierw miałem tu luźniejszy kilometr z nachyleniem około 5%, zaś potem mocne 5,5 kilometra ze stromiznami od 7 do 9,5%. Niemniej świadomość bliskiego końca wszelkich męczarni dodawała sił. Jeszcze tylko te parę kilometrów i podwójna Nockalmstrasse zaliczona. Na tej górze w korespondencyjnym „pojedynku” z kolegą traciłem już nieco więcej niż standardowe 30 sekund na kilometr. Tym razem było bliżej 40, albowiem na tym krótkim podjeździe spędziłem niemal 4 minuty więcej niż Adek. On uzyskał tu czas 29:54, zaś ja 33:52. Tym niemniej najważniejsze, że miałem już wszystkie przeszkody za sobą. Pozostało mi tylko bezpiecznie zjechać do auta „porzuconego” w Reichenau. Jednak nie miałem żadnej gwarancji, iż uda mi się dokończyć ten etap na sucho. Niebo zesłane już było ciemnymi chmurami. Mogłem się spodziewać ulewy, a nawet burzy.

Jak widać po zdjęciach, które wrzuciłem na stronę zgodnie z chronologią ich robienia sytuacja na niebie ponad Nockberge była o tej porze mocno nieciekawa. Biłem się z myślami czy gnać jak najszybciej w kierunku naszej mety czy też igrać z losem i nadal twardo wywiązywać się z roli fotoreportera wycieczki. Zwyciężyła ta druga (ryzykancka) opcja. W końcu jeśli tej soboty nie strzelę fotek do pamiętnika z podróży to kiedy będę miał ku temu okazję? Postanowiłem przynajmniej do pierwszych kropel deszczu postępować jak na każdym innym zjeździe. Choć może owych przystanków było nieco mniej i były one ciut krótsze niż w bardziej sprzyjających warunkach pogodowych. Tym razem ryzyko się opłaciło. Żadna burza czy ulewa mnie nie dopadła. Po przeszło 7 godzinach i 27 minutach spędzonych tak na jak i przy trasie dotarłem do parkingu w Ebene Reichenau. Tego dnia przejechałem 90,3 kilometra z przewyższeniem 3078 metrów. Długo musiałem szukać odpowiedzi na pytanie kiedy to ostatni raz zrobiłem „trzy tysiaki w pionie” jednego dnia. Blisko tego byłem we wrześniu 2020, gdy wraz z Adrianem zaliczyłem Authion i Turini. Niewiele brakowało mi w sierpniu 2018 roku i to nawet dwukrotnie. Najpierw gdy wespół z Darkiem i Tomkiem wjechałem na Monte Toraro oraz Rifugio Verenetta, po czym dwa dni później gdy na solo zdobyłem słynną Monte Grappę tak z południowej jak i północnej strony. Okazuje się, że z „programu 3000+” jakby to powiedzieli ministrowie naszego rządu ostatni raz i to trzykrotnie skorzystałem w sierpniu 2017 roku. To znaczy w szwajcarskim kantonie Valais. Duety Sanetsch & Tseuzier, Grande Dixence & Thyon 2000 oraz Alpe Galm & Weritzalp gwarantowały taką „rozrywkę”. Dość niespodziewanie po sześciu latach wciąż stać mnie było na sprostanie podobnemu wyzwaniu.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7749010367

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7749010367

NOCKALMSTRASSE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7747963978

ZDJĘCIA

Nockalm_001

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Nockalmstrasse została wyłączona

Gerlitzen Alpenstrasse

Autor: admin o 2. września 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Bodensdorf (B94, Gerlitzenstrasse)

Wysokość: 1769 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1254 metry

Długość: 12,5 kilometra

Średnie nachylenie: 10 %

Maksymalne nachylenie: 14 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Wczesnym popołudniem z jednej Alpenstrasse przeskoczyliśmy pod drugą. Zjechawszy z Dobratsch wsiedliśmy do samochodu i przejechaliśmy 18 kilometrów na wschód by zapoznać się z południową stroną masywu Gerlitzen. Wiedzieliśmy, iż tym razem nie będzie nam dane wjechać na sam szczyt owej góry. Tym niemniej wspinaczka, którą mieliśmy zacząć w Bodensdorf wcale nie wyglądała na łatwiejszą od tej, którą zaliczyliśmy w czwartkowy wieczór. Według „cyclingcols” podjazd po Gerlitzen Gipfelstrasse i to poprzedzony całym przeszło 4-kilometrowym wstępem wart jest 1197 punktów. Natomiast Gerlitzen Alpenstrasse, z którą spotkaliśmy się następnego dnia wyceniono nawet na 1241. Z Moltschach musieliśmy się udać w rejon Ossiacher See, a ściślej na północne wybrzeże tego jeziora. Ten położony na wysokości 501 metrów n.p.m. akwen jest trzeci pod względem wielkości na terenie Karyntii. Ma powierzchnię 10,8 km2. Jego maksymalna długość to 10,38 kilometra, zaś szerokość wynosi co najwyżej 1540 metrów. Zresztą wszystkie większe jeziora w tym górskim landzie mają taki właśnie podłużny kształt. W głąb sięga ono przeszło 52 metrów, zaś po obwodzie liczy sobie 25 kilometrów. Według specjalistów żyje w nim 21 gatunków ryb m.in. szczupaki, pstrągi, węgorze, sandacze no i sumy, których złoty reprezentant widnieje w herbie gminy Steindorf am Ossiacher See, do której to należy Bodensdorf. Chcąc do niego jak najszybciej dotrzeć ominęliśmy Villach jadąc drogami krajowymi: B86 i B100, po czym wskoczyliśmy na szosę B94. Ta ostatnia niebawem zaczęła biec wzdłuż północnego brzegu Ossiacher See. Na tym odcinku minęliśmy Annenheim oraz Sattendorf, miejscowość słynącą z trzech wodospadów na potoku Finsterbach.

Przed czternastą byliśmy już na miejscu, gdzie znaleźliśmy sobie spokojny i darmowy parking przy bocznej uliczce Bundesstrasse West. Niedaleko miejscowej przystani, z której rusza się w krótki rejs na południowy brzeg. Można rzec, iż w najkrótszy z możliwych, albowiem Bodensdorf leży tam gdzie Ossiacher See jest najwęższe. Od znajdującej się na przeciwległym brzegu miejscowości Ossiach dzieli je ledwie 600 metrów. Większość ludzi „zdrowych na umyśle” z miejsca naszego postoju udałaby się wypoczywać nad jeziorem. My postanowiliśmy spojrzeć na nie z góry. Na trasie naszej wspinaczki miało być ku temu kilka ładnych okazji. Droga Gerlitzen Alpenstrasse powstała w latach 60. XX wieku. Jej przeznaczeniem było dotarcie nie na sam wierzchołek góry, lecz do ośrodka BergerAlm, który przez dekady rozbudowywał się wokół schroniska założonego już w roku 1917 przez niejakiego Emila Bergera. Od kilkunastu lat na owej górskiej polanie funkcjonuje już wybudowany przez potomków owego pioniera Mountain Resort Feuerberg. To jest kompleks składający się z nowoczesnego hotelu ze strefą wellness i spa oraz czternastu domków letniskowych. Z tego górskiego kurortu na sam szczyt góry można dotrzeć 6-osobową kolejką krzesełkową Worthersee-Family-Jet lub też pieszo w około 20 minut. Gerlitzen Alpenstrasse jak wiele innych górskich szos w Austrii jest płatna dla turystów zmotoryzowanych. W tym przypadku płacą oni 9 Euro za wjazd na ostatnie 7 kilometrów owej trasy. Obecnie bramka poboru opłat stoi na wysokości około 1070 metrów n.p.m. na pograniczu gmin Steindorf i Treffen. System zakłada self-service podobny do tego z miejskich parkingów wielopoziomowych. To znaczy podjeżdżając podróżni biorą bilet, zaś zjeżdżając uiszczają opłatę. Niemniej to nie było nasze zmartwienie. Od cyklistów w takich miejscach nie pobiera się „myta”.

Gerlitzen Alpenstrasse była piątą pod względem trudności wspinaczką tej wyprawy, lecz przy tym „najcięższą” jaką przyszło nam wykonać w trakcie tygodniowego pobytu w Arriach. Wystarczy spojrzeć na profil tego podjazdu by wiedzieć dlaczego. Podjazd jest stromy, nawet bardzo, acz przynajmniej dość równy. Według obrazka z „cyclingcols” spośród 25 półkilometrowych odcinków tej góry aż 23 mają przeciętne nachylenie na poziomie co najmniej 9%. Luźniej jest tylko na pierwszych kilkuset metrach oraz tuż przed półmetkiem w rejonie punktu poboru opłat. Najtrudniejszy kilometr tego wzniesienia ma średnią 11,5%, zaś 5-kilometrowy segment wartość 10,5%. W krótkich słowach jest tu niemal przez cały czas ciężko, acz bez przesadnych stromizn. Maksymalna sięga 14%. Przy tym wszystkie odcinki z dwucyfrowym nachyleniem składają się na niebagatelny dystans 9,5 kilometra. W tych „okolicznościach przyrody” scenariusz z Villacher Alpenstrasse nie mógł się powtórzyć. Z naszego parkingu do podnóża podjazdu w pobliżu marketu Billa musieliśmy podjechać 250 metrów. Na samym początku mieliśmy do pokonania 800 metrów wiodące prosto na północ wzdłuż potoku Rabenbach. Za osadą Tschöran szosa delikatnym łukiem skręciła w lewo i po 1,1 kilometra od startu jej stromizna przebiła pułap 10%. Niebawem po prawej stronie szosy dojrzałem białą (jajowatą) tablicę z „ironicznym” napisem „Sie sind richtig unterwegs! Noch 11 km” czyli „Jesteś na dobrej drodze. Jeszcze tylko 11 kilometrów”. Droga szybko schowała się w lesie i do końca drugiego kilometra biegła w kierunku południowo-zachodnim. Na samym początku trzeciego kilometra przejechałem dwa pierwsze wiraże. W sumie na tym podjeździe jest ich czternaście, z czego sześć poniżej i osiem powyżej szlabanu.

Na niektórych zakrętach obok znanych już białych tablic z wiadomym przesłaniem pojawiały się też żółte z numerkiem wirażu, aktualną wysokością na poziom morza oraz informacjami o dystansie już przejechanym i tym pozostałym do pokonania. W dolnej fazie wzniesienia minąłem kilka osad. Odstępy między kolejnymi wirażami były coraz rzadsze. Piąty kilometr był bodaj najcięższy z dotychczasowych. Na szczęście na początku szóstego po ciasnym zakręcie w lewo ujrzałem przed sobą „mautstelle”. W końcu można było przez chwilę odsapnąć i na ile to możliwe zebrać siły na dalsze 6,5 kilometra tego wzniesienia. W połowie siódmego kilometra droga obrała wyraźny kurs na północ. Następne wiraże pojawiły się dopiero na początku dziewiątego kilometra. Potem znów śmiało ruszyła na północ. Po przebyciu 9,2 kilometra minąłem Rastplatz Weitblick. Tu po raz ostatni mogłem zerknąć na pozostawione w dole Ossiacher See. Na dłużej zatrzymałem się w tym miejscu podczas zjazdu. Tymczasem nie pozostawało mi nic innego jak brnąć prosto przed siebie. Gdy w połowie jedenastego kilometra dotarłem do wirażu Stockerboden wiedziałem, że ten ciężki górski test mam już prawie zaliczony. Mniejsza o ocenę tego występu. Jeszcze tylko niespełna dwa kilometry z nachyleniem minimalnie lżejszym niż dotąd i w końcu dotarłem pod Feuerberg Hotel. Adriano nieco się na mnie naczekał. Według segmentu o długości 12,67 kilometra na pokonanie owej góry potrzebował tylko 1h 08:52 (avs. 11 km/h). Ja zaś wspinałem się przez 1h 18:38 (avs. 9,7 km/h). On wycisnął tu VAM na swym wysokim poziomie 1093 m/h, zaś ja dość skromne 957 m/h. Z Bodensdorf do Arriach wróciliśmy dłuższą, bo wschodnią trasą przez powiatowe miasteczko Feldkirchen in Kartnen. Wszystko po to by nie męczyć auta na „odcinku specjalnym” z zachodniego zbocza Gerlitzen.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7743246236

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7743246236

GERLITZEN ALPENSTRASSE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7742175616

ZDJĘCIA

Gerlitzen-Alpen_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Gerlitzen Alpenstrasse została wyłączona

Villacher Alpenstrasse

Autor: admin o 2. września 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Villach / Möltschach (B86, Purtschellerstrasse)

Wysokość: 1731 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1176 metrów

Długość: 16,4 kilometra

Średnie nachylenie: 7,2 %

Maksymalne nachylenie: 12 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Piątek musiałem zacząć od kupna nowej obejmy do sztycy podsiodłowej. Na szczęście niespełna 20 kilometrów od Arriach i zarazem na drodze ku jednemu z interesujących nas wzniesień mieliśmy Villach. To miasto wyrosłe u ujścia rzeki Gail do wspominanej już przeze mnie Drawy ma przeszło 64 tysiące mieszkańców. Jak na warunki austriackie jest całkiem spore. Siódme pod względem wielkości w całym kraju, zaś drugie w Karyntii po stołecznym Klagenfurcie. Co ciekawe było ono pierwszym austriackim miastem, które gościło uczestników Mistrzostw Świata w kolarstwie szosowym. Światowy czempionat zorganizowano tu już w 1987 roku, potem ten kraj miał jeszcze Salzburg-2006 oraz Innsbruck-2018. Na karynckich drogach po tęczowe koszulki sięgnęli Stephen Roche i Jeannie Longo. Irlandczyk dzięki temu ustrzelił magiczny hat-trick, godny samego Eddiego Merckxa, wygrywając w jednym sezonie Giro d’Italia, Tour de France i wyścig o Mistrzostwo Świata. Natomiast niesamowita Francuzka sięgnęła tu po swój trzeci z rzędu złoty medal. My wtedy jeszcze emocjonowaliśmy się wyścigiem „amatorów”. Niewiele brakowało by Andrzej Mierzejewski powtórzył wyczyn Lecha Piaseckiego z sezonu 1985, ale ostatecznie skończyło się na czwartym miejscu. Byłem dobrej myśli, iż w mieście tej wielkości i jakby nie patrzeć z kolarskimi tradycjami bez trudu znajdę to czego mi trzeba do bezpiecznej i wygodnej jazdy w następnych dniach. W czwartkowy wieczór spisałem sobie kilka adresów i nazajutrz po dziewiątej zaczęliśmy objazd miejscowych sklepów i sklepików. Trochę to jednak potrwało. Pierwszy był zamknięty, zaś w dwóch kolejnych nie było obejmy w poszukiwanym rozmiarze. To czego trzeba znalazłem za czwartym podejściem, w sportowym markecie Bergspezl. Po zamontowaniu obejmy mogliśmy się już udać do dzielnicy Möltschach, na przeciwległy zachodni kraniec miasta, by przygotować się do wspinaczki po Villacher Alpenstrasse.

To jedna z najpiękniejszych panoramicznych szos w całej Austrii, choć oczywiście za królewską uchodzi powstała w latach 30. Grossglockner Hochalpenstrasse. Przeszło 16-kilometrowa Villacher Alpenstrasse biegnie po wschodnim zboczu góry Dobratsch (słow. Dobrač). Ten szczyt wznoszący się na wysokość 2166 metrów n.p.m. leży w Alpach Gailtalskich czyli paśmie górskim pomiędzy Drawą na północy, a rzeką Gail na południu. Tutejsza Alpenstrasse to trasa pełna turystycznych atrakcji, która rodziła się w bólach. Pierwszy plan powstał już w 1912 roku. Niemniej dopiero po II Wojnie Światowej prace przyśpieszyły. W 1953 roku nowy projekt został zatwierdzony przez parlament Karyntii. Budowę rozpoczęto w 1961, lecz z uwagi na wapienną strukturę góry pracowano bez użycia ciężkich maszyn. Roboty ukończono w grudniu 1964 roku, po czym 17 lipca 1965 roku dokonano jej uroczystego otwarcia. Na tą ceremonię pofatygował się z Wiednia ówczesny prezydent Republiki. Droga ta zarządzana jest firmę Grossglockner Hochalpenstrassen AG, która w swym „portfolio” ma też cztery inne wysokogórskie trasy: Grossglockner HS, Nockalmstrasse, Goldeck Panorama Strasse i Gerlos Alpenstrasse. Nasza Villacher Alpenstrasse jest otwarta cały rok, acz za przejazd płaci się tylko od połowy kwietnia do połowy listopada. Bilet tani nie jest. Kierowcy samochodów osobowych płacą obecnie 20,5 Euro. Niemniej podróżni naprawdę mogą się tu czuć zadbani. Na całej drodze mają do swej dyspozycji 11 parkingów i niemal na każdym z nich coś ciekawego do zobaczenia. Poza tym 3 restauracje, a nawet bezpłatne szafki depozytowe, gdzie motocykliści mogą pozostawić chwilowo niepotrzebne im kaski. Mimo wspomnianej ceny na ten górski szlak wjeżdża średniorocznie (de facto w ciągu siedmiu miesięcy) 48.000 pojazdów.

Wspomniałem już, iż Villacher Alpenstrasse zaczyna się w Möltschach na zachodnim krańcu Villach. Najlepiej dojechać w tą okolicę drogą B86. Zaraz po swym starcie nasza górska szosa przeskakują zresztą nad wspomnianą „krajówką”. Bramka z punktem poboru opłat stoi w połowie pierwszego kilometra na wysokości około 600 metrów n.p.m. Wszelka jazda kończy się zaś na wielkim parkingu nr 11 czyli Rosstratte 1732 m. n.p.m. Do szczytu góry pozostaje stąd przeszło 400 metrów w pionie. Do pokonania pieszo w ciągu 90 minut. Najlepiej szlakiem nr 291 lub 294. Pod szczytem na wysokości 2143 m. n.p.m. funkcjonuje schronisko Dobratsch Gipfelhaus. Nieopodal stoi zaś widoczny z daleka 167-metrowy maszt RTV z nadajnikiem, który sygnałem obejmuje niemal całą Karyntię. Kolejnymi atrakcjami w pobliżu szczytu są dwa kościółki pielgrzymkowe. Deutsche Kapelle (Maria am heiligen Stein) oraz Slovenska cerkev na Dobraču powstałe pod koniec XVII wieku za sprawą przedstawicieli dwóch żyjących tu narodów. Uchodzą za najwyżej położone tego rodzaju miejsca kultu w całych Alpach wschodnich. Ale zejdźmy niżej. Cóż można zobaczyć na pierwszych 16 kilometrach tej płatnej drogi? Niemal na samym dole mamy Villacher Alpen Arena czyli kompleks czterech skoczni narciarskich. Największa z nich to tzw. normalna o wymiarach K90 i HS98, na której rekordzistą jest Michael Hayböck. Przy parkingu nr 2 jest Stadt und See-blick czyli punkt widokowy na Villach oraz okoliczne jeziora. Z leśnego P-3 można dojrzeć ruiny zamku w Finkenstein am Fakeersee. Z kolei P-5 to Dreilanderblick skąd można ogarnąć wzrokiem pogranicze: Austrii, Włoch i Słowenii.

Niemniej jeśli ktoś w drodze do Rosstratte chce się zatrzymać tylko raz, to powinien to zrobić na parkingu szóstym. Po pierwsze mamy tu czynny od początku czerwca do końca sierpnia Alpengarten czyli Ogród Alpejski z 800 gatunkami górskich roślin. Po drugie jest tu również wypuszczona w przepaść platforma z widokiem na Karawanki i Alpy Julijskie. Przede wszystkim jednak można z niej podziwiać Rote Wand czyli stromą południową ścianę Dobratscha, która swój obecny kształt „zawdzięcza” wielkiemu osuwisku ze stycznia 1348 roku. Szacuje się, że na skutek trzęsienia ziemi we włoskim regionie Friuli oderwało się tu wówczas 150 milionów m3 skał. W całych Alpach wschodnich nie było większej katastrofy tego rodzaju. Wyżej w pobliżu dostosowanego do potrzeb autobusów parkingu nr 8 działa restauracja Aichingerhutte. P-9 i P-10 wybudowano naprzeciw siebie jakieś 350 metrów przed Rostratte, który to oznaczono jako P-11. Na mecie podjazdu też nie brak atrakcji. To centrum utworzonego w 2002 roku Naturpark Dobratsch czyli parku przyrodniczego o powierzchni 8200 hektarów. Rzecz jasna i tu nie brak punktu widokowego. Poza tym jest wystawa geologiczna pod gołym niebem. Stacja słoneczna z czterema menhirami. Natomiast zjeść można w Almgasthaus Rosstratten. Dodatkową późno-letnią atrakcją są przeloty kilkutysięcznych stad trzmielojadów czyli wędrownych ptaków drapieżnych z rodziny jastrzębiowatych. Jeszcze dwie dekady temu na Dobratsch funkcjonował niewielki ośrodek narciarski. Jednak zamknięto go celem ochrony miejscowej przyrody. Obecnie zimą można tu co najwyżej pobiegać na nartach lub skorzystać z toru saneczkowego.

Pisząc owe relacje z naszej austriackiej wyprawy niespecjalnie mam okazję do tego by wspomnieć jak na tej czy owej górze spisywali się kolarze zawodowi. Kto i w jakich imprezach na nich triumfował. Cóż Austria nie jest krajem o tak bogatych kolarskich tradycjach jak Francja, Włochy, Hiszpania czy nawet Szwajcaria. Poza tym wielkie wyścigi szosowe rzadko tu zaglądają. Tour de France czy Vuelta a Espana nigdy do niego nie zajrzały. Nawet bliższe geograficznie Giro d’Italia czy Tour de Suisse wpadają tu sporadycznie. Ta druga impreza zresztą nie bywała jeszcze w Karyntii. Mógłbym pisać o wydarzeniach z tras Osterreich Rundfahrt, lecz dane z tych zawodów niższej rangi niż wyżej wymienione etapówki są bardziej skąpe. Mogłem przynajmniej przejrzeć wszystkie mety etapowe z historii austriackiego touru, co uczyniłem korzystając z zasobów znakomitej francuskiej strony „memoire-du-cyclisme”. No i przy tej okazji mogę w końcu wpleść w to opowiadanie nieco kolarskich historii. Okazuje się, iż Dobratsch przez krótki okres był stałym punktem na trasie wyścigu Dookoła Austrii. W latach 2014-16 jeden z etapów zawsze kończył się długim podjazdem po Villacher Alpenstrasse. Pierwszy z nich wygrał Rosjanin Jewgienij Pietrow, który do Rosstratte dotarł z przewagą 24 sekund nad Kolumbijczykiem Dayerem Quintaną oraz 26 nad Brytyjczykiem z wyspy Man Peterem Kennaughem. Ten trzeci triumfował w klasyfikacji generalnej imprezy, prowadząc w niej od pierwszego do ostatniego dnia. W sezonie 2015 walka była bardziej zacięta. W dwójkowym finiszu Bask Victor De la Parte ograł Czecha Jana Hirta, zaś 9 sekund do mety dotarł Belg Ben Hermans. Hirt reprezentował wtedy barwy polskiej ekipy CCC-Sprandi, zaś De La Parte dołączył do niej rok później. Victor wygrał wówczas cały Osterreich Rundfahrt, Jan uczynił to samo rok później, zaś Ben zgarnął dwie ostatnie jak dotąd rozegrane edycje tej imprezy z lat 2018 i 2019.

Warto dodać, iż w owym 2015 roku jako czwarty na Rostratte finiszował Paweł Poljański jeżdżący w barwach Tinkoff-Saxo. Polak podobnie jak piąty tego dnia Francuz Pierre-Roger Latour stracił do zwycięzcy tylko 14 sekund. Do ówczesnego kolarza ekipy Ag2R La Mondiale wciąż należy KOM z całej góry. Widać pierwsza czwórka tego etapu nie korzystała ze stravy. W 2016 roku rywalizacja na Dobratschu nie przyniosła aż tylu emocji. Etap ze sporą przewagą wygrał nieliczący się w „generalce” wyścigu Włoch Simone Sterbini. Zawodnik Bardiani-CSF wyprzedził o 2:02 Hiszpana Davida Beldę oraz o 2:06 Austriaka Markusa Eibbergera. Prowadzący w wyścigu Hirt (liderem został po triumfie na Edelweissspitze) kontrolował tu sytuację. Na metę przyjechał na siódmym miejscu ze stratą 2:12. W tej samej grupce co Francuz Guillaume Martin i Szwajcar Patrick Schelling czyli kolarze, którzy stanęli u jego boków na końcowym podium w Wiedniu. Tym razem, więc mogliśmy zmierzyć z podjazdem o pewnej kolarskiej tradycji. Poza tym wyglądającym dość łagodnie, a przynajmniej tak się prezentującym na tle wielu bardzo stromych karynckich wzniesień. Oczywiście biorąc pod uwagę jego wymiary, wciąż była to wspinaczka zasługująca na miano premii górskiej najwyższej kategorii. Niemniej zważywszy na bardziej umiarkowane stromizny mogłem mieć nadzieję, że przynajmniej tym razem wjadę sobie szczyt wraz z Adrianem. O ile tylko mój kolega wykaże się pewną dozą cierpliwości i zechce nieco oszczędzić swe nogi przed zaplanowaną na popołudnie stromą Gerlitzen Alpenstrasse.

Cóż nas zatem czekało na Villacher Alpenstrasse? Przede wszystkim trzeba tu było pokonać 1198 metrów przewyższenia wliczając w to drobne „odzyski” po dwóch krótkich zjazdach jakie miały się pojawić w trakcie wspinaczki. Przeciętne nachylenie około 7% i maximum na poziomie 12% po doświadczeniach z kilku wcześniejszych dni nie mogło już robić wrażenia. Najtrudniejszy cały kilometr miał mieć średnią 10%, zaś najcięższy 5-kilometrowy segment wartość 8,2%. Wszystkich odcinków o dwucyfrowej stromiźnie miało się uzbierać 6,3 kilometra. Na całej tej górze można wyróżnić trzy segmenty solidnej wspinaczki. Dolny 4,5-kilometrowy o średniej 7,8% kończący się na wysokości około 900 metrów n.p.m. Potem po dwóch łatwiejszych kilometrach faza środkowa czyli 6,5 kilometra o przeciętnej 7,6%. No i na samej górze, zaraz po drugim ze wspomnianych mini-zjazdów, 3-kilometrowa końcówka ze średnią 8,4%. Na „cyclingcols” wzniesienie to wyceniono na 912 punktów. Dojechawszy do Möltschach wypakowaliśmy się nieco powyżej tej dzielnicy. Przy parkingu oddalonym jakieś 300 metrów od podnóża podjazdu. Zatem na samym początku musieliśmy zjechać w kierunku Purtschellerstrasse. Po wcześniejszej rundce sklepowej wystartowaliśmy tego dnia dość późno, bo parę minut po jedenastej. Co więcej dla Adka był to jedynie falstart, bowiem coś tam mu „nie grało” w liczniku i po chwili zawrócił by rozwiązać problem na samym dole i raz jeszcze wystartować. Ostatecznie stracił na tym wszystkim blisko 3 minuty i na pierwszych kilometrach musiał mnie gonić. Ja nie zamierzałem uciekać, skoro umówiliśmy się na wspólną jazdę. Zacząłem w solidnym tempie, acz z pewną dozą rezerwy.

Po 350 metrach minąłem wjazd na teren Villacher Alpenarena. Nieco dalej wspomnianą już bramkę z poborem opłat. Następnie po 800 metrach wziąłem pierwszy numerowany zakręt, którego „patronem” jest Thomas Morgenstern czyli słynny ex-skoczek narciarski. Urodził się on co prawda w oddalonym o jakieś 40 kilometrów Spittal an der Drau, lecz najwyraźniej „wychował” na tutejszych skoczniach. Należał do największych gwiazd tego ekstremalnego sportu. Zdobył złoty medal Igrzysk Olimpijskich Torino-2006 na skoczni dużej oraz tytuł mistrza świata w roku 2011 na skoczni normalnej w Oslo. Wygrał Puchar Świata w sezonach 2007/2008 i 2010/2011 oraz Turniej 4 Skoczni na przełomie lat 2010/2011. W sumie zwyciężył też w 23 pucharowych zawodach. W połowie drugiego kilometra mogłem już spojrzeć na tutejsze skocznie z góry. Na dole szosa co kilkaset metrów zmieniała kierunek. Raz na południe, po chwili na północ. Jeden z kolejnych wiraży „należał” do Martina Kocha. Kolejnego skoczka, acz tym razem już urodzonego w Villach. Koch cztery lata starszy od „Morgiego” zaliczany był to najlepszych „lotników” swego pokolenia. Po złote medale olimpijskie czy mistrzowskie sięgał „tylko” w drużynie. Niemniej był wicemistrzem świata w lotach z Obersdorfu (2008) oraz wygrał 5 pucharowych konkursów, z czego 4 na skoczniach mamucich. Po przejechaniu 2,7 kilometra minąłem pierwszy z jedenastu parkingów, po czym droga na dłuższy czas obrała kurs na południe. Ten kierunek obowiązywał nas do leśnego parkingu Waldrast (6,3 km). Znacznie wcześniej, bo pod koniec czwartego kilometra dojechał do mnie Adriano. Tym samym do wspólnego przejechania mieliśmy 13 kilometrów. Aby sprostać temu zadaniu musiałem się już bardziej napracować. Ze względów taktycznych ustaliliśmy, że będę prowadził na bardziej stromych fragmentach trasy, abyśmy pokonywali je tempem dostosowanych do moich możliwości.

Po przejechaniu 7,2 kilometra minęliśmy czwarty parking przy punkcie Schüttblick z widokiem na osuwisko Geklobene Wand. Tego rodzaju zniszczeń na południowym zboczu Dobratsch jest bez liku. Odcinek wiodący na północ liczył sobie aż 2800 metrów. Kolejny wiraż minęliśmy więc dopiero na początku dziesiątego kilometra. Potem po 10,7 kilometra od startu dojechaliśmy do parkingu nr 5 czyli Dreilanderblick oferującego widoki aż po Italię i Słowenię. Jakiś kilometr dalej minęliśmy szósty zakręt, na którym zielona tablica oznajmiała, iż wspięliśmy się już na ponad 1400 metrów n.p.m. Potem kolejne półtora kilometra i po przebyciu 13,2 kilometra byliśmy już przy słynnym P-6 czyli postoju z alpejskim ogrodem i widokiem na 400-metrową przepaść Rote Wand. Teraz przez kilkaset metrów można było się rozluźnić na delikatnym zjeździe, po czym pozostało nam do zrobienia ostatnie 2,8 kilometra tego podjazdu. Las po obu stronach drogi stopniowała rzedniał. W pewnym miejscu zdawał się być celowo wykarczowany. Coraz gęściej usiane parkingi zwiastowały nam rychły koniec owej wspinaczki. Na ostatnim kilometrze jest ich aż pięć wliczając ten finałowy. Na jakieś 700 metrów przed finałem minęliśmy zjazd ku Aichingerhutte. Potem jeszcze ostatni wysiłek i finiszowe metry po szerokim łuku drogi w prawo. Na Rostratte dotarłem w czasie 1h 13:39 (avs. 13,1 km/h) co oznaczało VAM na poziomie 958 m/h. Adrian wspinał się przez 1h 10:56, choć zapewne mógłby z tego wyniku urwać parę minut. Choć był to piątek, a nie weekend to na parkingu spotkaliśmy wielu turystów. Mimo całego zgiełku na zboczu góry spokojnie skubało trawkę stadko koni. Niedługo po nas na szczyt wjechała też młoda dziewczyna z miejscowego klubu. Dzięki niej na pamiątkę wspólnej wspinaczki po Villacher Alpenstrasse mamy zdjęcie, które Adek umieścił w mozaice zdjęciowej na swym profilu stravy.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7743246275

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7743246275

VILLACHER ALPENSTRASSE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7741323920

ZDJĘCIA

Villacher_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Villacher Alpenstrasse została wyłączona

Gerlitzen Gipfelstrasse

Autor: admin o 1. września 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Arriach (L46, Sauerwald Strasse)

Wysokość: 1909 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1105 metrów

Długość: 12 kilometrów

Średnie nachylenie: 9,2 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Z Gurktal do Arriach wróciliśmy około wpół do czwartej. Niby mieliśmy już w nogach dwa trudne podjazdy, ale w sumie niewiele kilometrów przejechaliśmy w trakcie tej północnej wycieczki. Raptem 36,5 kilometra na obu podjazdach, zjazdach i krótkich dojazdach. W pionie uzbierało się niespełna 1600 metrów. Tymczasem dzień był wciąż relatywnie młody. Przed zmrokiem można było jeszcze wcisnąć trzecią wspinaczkę. A należało odrobić choć część strat z deszczowej środy. Nie za bardzo mieliśmy ochotę na kolejny samochodowy dojazd. Niemniej nie było takiej potrzeby. Wszak pod samym nosem mieliśmy dwa wymagające podjazdy warte naszej uwagi tzn. Gerlitzen Gipfelstrasse (1909 m. n.p.m.) oraz szutrowy w górnej fazie Wollaner Nock (1958 m. n.p.m.). Dlatego wróciwszy pod dach Landhaus Unterkofler postanowiliśmy zjeść lekki obiad i nieco odpocząć przy relacji z Vuelta a Espana. Po czym około wpół do szóstej ruszyć na południe ku szczytowi Gerlitzen. Relacja z dwunastego etapu Vuelty, kończącego się na andaluzyjskiej górze Penas Blancas mogła tylko zaostrzyć nasz apetyt na trzecią tego dnia wspinaczkę. Ten odcinek przyniósł pierwsze z ostatecznie trzech etapowych zwycięstw znakomitemu Ekwadorczykowi Richardowi Carapazowi z Team Ineos. Moim wyjazdowym standardem są dwie solidne góry każdego dnia. Musiałem sobie przypomnieć kiedy to ostatni raz zaliczyłem aż trzy między porankiem a wieczorem. Okazuje się, że 18 września 2020 roku w Alpach Prowansalskich. Niemniej tamten hat-trick czyli północna Col d’Allos oraz stacje Super-Sauze i Saint-Anne la Condamine nie był szczególnie trudnym wyzwaniem. Łącznie zrobiłem na nich „tylko” 2101 metrów przewyższenia. Adriano tego dnia zaliczył nawet cztery premie górskie, w tym stację Pra-Loup i słynną Col de Vars zamiast mojej św. Anny.

Tym razem przynajmniej dla mnie miało być znacznie trudniej. Gerlitzen Gipfelstrasse dodana do wcześniejszych Turracher Hohe i Falkertsee dawała już mocne 2700 metrów łącznej amplitudy. O ustalonej porze wyszliśmy przed dom, gdzie przed wyjazdem postanowiłem nieco pogrzebać przy rowerze. Na podjeździe pod Falkertsee choć jechało mi się dobrze to miałem wrażenie, że siodełko ustawiłem ciut wysoko. Uznałem że trzeba je odrobinę obniżyć. No i przedobrzyłem. Po opuszczeniu za mocno dokręciłem i coś pękło. Tym razem śruba wytrzymała, ale obejma poszła. Mimo to zdawała się trzymać sztycę w miejscu. Cóż było robić? Można było spróbować wjazdu na Gerlitzen Gipfel w nadziei, że siodełko nie zacznie jednak opadać. W razie problemów zawsze mogłem zawrócić prosto do domu. Tym samym nieco z „duszą na ramieniu” zjechałem wraz z Adkiem te kilkaset metrów jakie dzieli podwórko familii Gailer-Unterkofler od drogi L46. Naszym celem była Gerlitzen (słow. Osojscica) czyli szczyt na południowym krańcu grupy górskiej Nockberge. Jego nazwa pochodzi od starosłowiańskiego słowa Gorelice czyli obszar z częstymi pożarami, a to z kolei wziąć się miało od ognisk, które ongiś palono na zboczach tej góry jako „zaproszenie” do udziału w ludowych zapasach. Pod Gerlitzen prowadzą trzy ciężkie szosowe podjazdy. Każdy z nich kończy się w innym miejscu i rzecz jasna na różnej wysokości. Tylko północny szlak prowadzi na sam szczyt owej góry. Południowy znany pod nazwą Gerlitzen Alpenstrasse (1769 m. n.p.m.) zaczyna się w Bodensdorf nad jeziorem Ossiacher See i wiedzie do ośrodka Feuerberg. Natomiast na zachodnim zboczu mamy wspinaczkę z Treffen do stacji Kanzelhohe (1491 m. n.p.m.). Cała trójka różni się nieco wysokością, przewyższeniem czy długością podjazdu, ale jedną cechę mają wspólną tzn. średnie nachylenie na poziomie około 10%.

Tego dnia nie tylko sam hat-trick był trudniejszy niż ten sprzed dwóch lat, ale też każda kolejna „górka” stanowiła większe wyzwanie niż jej poprzedniczka. Według „cyclingcols” Turracher Hohe warta była 751, Falkertsee 983, zaś Gerlitzen Gipfelstrasse aż 1197 punktów. Przy czym na owej stronie północny podjazd na Gerlitzen liczony jest od poziomu 625 metrów n.p.m. czyli styku krajowej drogi B98 z lokalną L46. My wstępnego odcinka o długości niemal 3 kilometrów nie mogliśmy poznać z uwagi na trwające w owym czasie prace naprawcze po czerwcowej ulewie. Miały one zostać zakończone tuż po naszym wyjeździe z Arriach. Najpóźniej do 12 września tj. na rozpoczęcie nowego roku szkolnego w Karyntii. Tym samym nasz podjazd pod Gerlitzen Gipfel zaczęliśmy z poziomu 804 metrów n.p.m. Ta okoliczność tylko minimalnie ułatwiła nam zadanie. Najgorsze 10,5 kilometra o średniej 10% i tak musieliśmy pokonać w całości, w tym najtrudniejszy kilometr na poziomie 11,8%. Na całej górze jest tu łącznie 8,6 kilometra dystansu o stromiźnie co najmniej 10%. Wszystko to, za wyjątkiem krótkiego odcinka na drugim kilometrze w dolinie, do zobaczenia i przeżycia na przeszło 10-kilometrowej Gipfelstrasse. Zastanawiałem się czy całą wspinaczkę będziemy mogli pokonać po drodze asfaltowej. Otóż na profilu z „archivio salite” anonsowano szuter od poziomu 1505 metrów n.p.m. Niemniej wyglądał on na kopię obrazka z książki „Passi e Valli in Bicicletta. Carinzia” wydanej przez Włochów w dalekim 1998 roku. Na „cyclingcols” jeszcze całkiem niedawno pokazywano gravel na samej końcówce, ale na odcinku bodaj półtorakilometrowym. Rzeczywistość okazała się lepsza niż owe zapowiedzi. Obecnie Gerlitzen Gipfelstrasse jest już w całości asfaltowa i przy tym rzecz jasna darmowa dla kolarzy. Turyści zmotoryzowani płacą 8 Euro za wjazd na ostatnie 7 kilometrów tej górskiej szosy.

Oczywiście tak wyniosła góra tzn. o wybitności 881 metrów i zarazem wznosząca się przeszło 1400 metrów ponad taflę jeziora Ossiacher See jest popularna w światku narciarskim. Znajduje się na niej ośrodek sportów zimowych Gerlitzen Alpe mający w swej ofercie aż 52 kilometry tras zjazdowych oraz 15 kilometrów przeznaczonych na free-ride. Miłośnicy narciarstwa alpejskiego mają tu do swej dyspozycji 11 wyciągów tzn. 1 gondolowy, 7 krzesełkowych i 3 orczykowe. Na sam Gipfel dociera pięć z nich, w tym krzesełkowa Kolsterlebahn zaczynająca swój kurs w dolinie potoku Arriachbach. Po krótkim zjeździe najpierw mieliśmy do pokonania 1500 metrów łagodnego podjazdu z nachyleniem rzędu 3-4%. Na tym wstępnym sektorze odcinki asfaltowe mieszały się z drogą gruntową, bowiem na wschód od Arriach szosa L46 też została tu i ówdzie podmyta. Gdy tylko wjeżdżaliśmy na fragment z nierówną nawierzchnią unosiłem tyłek z siodełka by zminimalizować ryzyko poluzowania się sztycy. Po nieco ponad dwóch kilometrach od podwórka minęliśmy tablicę informacyjną, na której pod czujnym okiem wiewiórki wiła się brązowa kreska symbolizująca Gerlitzen Gipfelstrasse. Odbiliśmy w prawo na węższą ścieżkę i niemal od razu rozstaliśmy się. Zaczęliśmy wspinaczkę z prawdziwego zdarzenia żegnani ujadaniem psów z pobliskiego gospodarstwa. Pierwsze półtora kilometra to stroma i kręta dróżka z pięcioma wirażami biegnąca przez gęsty las. Nachylenie miejscami sięgało tu 12-14%. Na trzecim kilometrze z przejazdem obok osady Stifter wcale nie było łatwiej. Męczyłem się na tym odcinku, ale skoro sztyca się trzymała to i mi nie wypadało odpuszczać. Na początku czwartego kilometra dojechałem do Sauerwald, gdzie trzeba było odbić w prawo by zjechać ku bramce z punktem poboru opłat. Odcinek 3,2 kilometra poprzedzający ów krótki zjazd ma średnie nachylenie 10,8%.

Pod koniec czwartego kilometra droga znów stała się stroma, zaś na początku szóstego ponownie skryła się w lesie. Jakieś 6,2 kilometra od wjazdu na Gipfelstrasse dotarłem do zakrętu w prawo, gdzie niegdyś rozpoczynał się szutrowy odcinek. Niespełna 3-kilometrowy sektor od szlabanu do tego miejsca ma średnią niewiele niższą niż dolna partia bo 10,2%. Dopiero kolejne 2,3 kilometra na dojeździe do Stifterboden (1680 m. n.p.m.) były odczuwalnie lżejsze czyli z przeciętną „tylko” 7,6%. Powyżej tej osady letniskowej czekała mnie już tylko „ciężka orka”. W sumie 2,1 kilometra o średniej aż 11%. Ostatnie 900 metrów powyżej górnej granicy lasu. Na samym końcu zaś 500-metrowa prosta, na której mija się stojący po prawej Alpinhotel Pacheiner. Na tej wysokości niewiele już było widać. Choć po południowej stronie góry niebo miejscami się przejaśniało to akurat nad samym szczytem zaległa gęsta chmura, która potęgowała odczucie chłodu. Kwadrans przed dziewiętnastą mój licznik zanotował tu ledwie 6-7 stopni. Jak wynika z porównania naszych czasów na segmencie „Gipfelstrasse Kompett” Adrian dotarł na szczyt blisko 7 minut przede mną. Pokonał owe 10,39 kilometra w czasie 54:33 (avs. 11,4 km/h), zaś mi zajęło to 1h 01:20 (avs. 10,2 km/h). Jeśli było tu 1051 metrów przewyższenia to oznacza VAM na poziomie 1156 i 1028 m/h. Pokręciłem się kilka minut na ubitej ziemi między wyciągami Gipfelbahn i Worthersee Family-Jet oraz restauracją Gipfelhaus robiąc zdjęcia mimo słabej widoczności. Było nie tylko zimno, ale też późno. Należało się szybko ewakuować by bezpiecznie zjechać do Arriach. Dodam, że KOM na tej górze podobnie jak na Falkertsee należy do Holendra Johnny Hoogerlanda. To jest kolarza, który w sezonie 2009 zajął piąte miejsce w Giro di Lombardia i dwunaste w hiszpańskiej Vuelcie. Co ciekawe w styczniu 2023 roku tuż przed 40 urodzinami postanowił on wrócić do zawodowego peletonu, po sześciu latach spędzonych na sportowej emeryturze.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7738242572

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7738242572

GERLITZEN GIPFELSTRASSE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7737796107

ZDJĘCIA

Gerlitzen-Gipfel_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Gerlitzen Gipfelstrasse została wyłączona

Falkert See

Autor: admin o 1. września 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Vorwald (B95, L79)

Wysokość: 1888 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 856 metrów

Długość: 7,6 kilometra

Średnie nachylenie: 11,3 %

Maksymalne nachylenie: 15 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Drugą z czwartkowych gór też mieliśmy do zobaczenia na terenie Upper Gurktal czyli w górnym odcinku doliny rzeki Gurk. Tej samej, która dała nazwę całemu pasmu Alp Gurktalskich. Ściślej rzecz ujmując bawiliśmy tu na obszarze górskiej grupy Nockberge, która jest zachodnią i przy tym najwyższą częścią wspomnianego wcześniej pasma. Niemniej „Nock” przedstawię bliżej przy okazji relacji z „królewskiego” sobotniego etapu. Tymczasem wypada się skupić na naszym kolejnym wyzwaniu. Wspinaczka do ośrodka narciarskiego skupionego wokół górskiego jeziora Falkertsee wiedzie po bardzo stromej drodze lokalnej L79. Jej początek znajduje się ledwie cztery kilometry na południe od centrum Ebene Reichenau, więc można się było zastanawiać czy ma sens pakować się do auta po zjeździe z Turracher Hohe. Tym niemniej postawiliśmy na krótki transfer samochodem i szukanie nowego miejsca postojowego w rejonie wsi Vorwald. Znaleźliśmy je w odległości około 600 metrów od miejsca, z którego mieliśmy zacząć nasz drugi podjazd. Później okazało się, że był to w zasadzie prywatny parking należący do Reptilienzoo Nockalm czyli lokalnego ogrodu zoologicznego pełnego jadowitych gadzin. Tego dnia jednak gości miało ono jak na lekarstwo, więc nikomu nie odebraliśmy należnej mu przestrzeni. Przed wyruszeniem ku Falkertsee musiałem jednak najpierw sprawę „ruchomego” siodełka. Podwyższyłem je i przykręciłem po czym na wiodącej lekko pod górę alejce przez parę minut testowałem tak wysokość jak i trwałość nowego mocowania. Dopiero gdy byłem pewny owych ustawień wyskoczyliśmy na drogę B95 by podjechać te kilkaset metrów dzielące nas od początku górskiej szosy L79. To jest do zakrętu, na którym uśmiechnięta Heidi zaprasza gości do swego górskiego ośrodka.

Wspinaczka do Falkertsee, choć nieco krótsza od tej pod Turracher Hohe zapowiadała się na bardziej wymagającą. Owszem nie czekała nas tu żadna ponad 20% ściana. Maksymalna stromizna miała sięgnąć „jedynie” 15%. Tym niemniej na tej górze przewyższenie było większe o dobre sto metrów. Co za tym idzie znacznie wyższe było też jej średnie nachylenie, mające wartość ponad 11%. Nie dziwi więc, że zarówno „cyclingcols” jak i „climbfinder” wyżej z tej dwójki oceniają wspinaczkę pod Falkertsee. Na tej pierwszej stronie wygrywa ona ze swą sąsiadką stosunkiem 983 do 751 punktów, zaś na tej drugiej nieco mniej wyraźnie bo 938 do 850. Cóż więc nas czekało na tych niespełna 8 kilometrach wiodących do stacji narciarskiej wokół alpejskiego jeziorka? Przede wszystkim łącznie aż 6,4 kilometra odcinków o nachyleniu co najmniej 10% czyli na dobrą sprawę przeszło 80% wzniesienia z dwucyfrową stromizną. Przy tym najtrudniejszy kilometr o średniej 13,8%, zaś „wyłuskany” z całości najmocniejszy 5-kilometrowy segment z przeciętną 11,3%. Podjazd mieliśmy zakończyć w ośrodku sportów zimowych powstałym w cieniu górskich szczytów Falkert (2308 m. n.p.m.) oraz Falkertkopfl (2197 m. n.p.m.). Ta mała stacja ma 11 kilometrów tras zjazdowych obsługiwanych przez dwa wyciągi orczykowe. Szosa dociera tu na wysokość niemal 1800 metrów n.p.m. to jest na plac pomiędzy Hotelem Heidi a miejscową ciepłownią. Centrum tego ośrodka jak i samo jezioro leżą ciut niżej, na wysokości 1872 m. n.p.m. Jeziorko jest niewielkie. Ma powierzchnię tylko 4,3 hektara. Jego obwód to 906 metrów, zaś maksymalna głębokość nieznacznie przekracza 13 metrów. Ponoć żyje w nim pięć gatunków ryb tzn. palia jeziorowa, pstrąg potokowy, pstrąg źródlany, strzebla potokowa i golec zwyczajny zwany pstrągiem alpejskim.

Na drodze do Falkertsee nie ma łagodnego wstępu. To jest konkret od samego dna. Na 700-metrowym dojeździe do pierwszego wirażu w osadzie Rottenstein średnia stromizna wynosi około 13%. Tym samym ta wspinaczka niemal od razu stała się dla nas dwoma niezależnymi czasówkami. Po tym wstępie dróżka skręciła na północ i pod koniec drugiego kilometra minąłem osadę Vorderkoflach. W połowie czwartego kilometra po około 21 minutach wspinaczki dotarłem do Almdorf Seinerzeit. Złapałem dogodny dla siebie rytm jazdy i dość sprawnie pokonywałem kolejne strome odcinki. Pod koniec czwartego kilometra droga odbiła na zachód i na jakieś 1500 metrów schowała się w lesie. Po 5,2 kilometra od startu byłem już powyżej jego górnej granicy. Niebawem pokonałem dwa ostatnie zakręty tzn. czwarty i piąty. Po sześciu kilometrach wspinaczki byłem już na obrzeżach stacji narciarskiej. Niemniej to teraz właśnie zaczynał się najtrudniejszy sektor tego wzniesienia. To znaczy niemal prosty odcinek drogi o długości 1300 metrów przy średniej 13%. Dystans dzielący mnie od mety mogłem sobie odliczać patrząc na szosę, gdzie co dwieście metrów pojawiały się informacyjne malunki. Przebrnąłem i tą ostatnią stromiznę, po czym docisnąłem do samego końca szosy tj. ku mecie pomiędzy kolorowymi sylwetkami Petera i Heidi. Najpierw skręciłem za „jej” hotelem by z góry popatrzeć sobie na jeziorko, a potem już wróciłem na plac by podzielić się z Adrianem swymi wrażeniami. Według stravy na pokonanie segmentu o długości 7,73 kilometra potrzebowałem 48:17 (avs. 9,6 km/h). Osiągnąłem VAM od dawna u mnie niewidziany czyli 1077 m/h. Poszło mi na tyle dobrze, że do „Kozicy z Kamiennego Potoku” straciłem ledwie 3 minuty. Adriano wjechał na tą górę w czasie 45:16 (avs. 10,3 km/h) co dało mu VAM 1148 m/h. Zaliczywszy ten ciężki egzamin „na piątkę” poszukaliśmy miejsca na bufet. Ostatecznie zasiedliśmy w barze o rockowej duszy. Tym razem do kawy zamówiliśmy brownie z bitą śmietaną.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7738242562

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7738242562

FALKERT SEE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7736322303

ZDJĘCIA

Falkert_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Falkert See została wyłączona

Turracher Hohe

Autor: admin o 1. września 2022

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Ebene Reichenau (B95)

Wysokość: 1795 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 738 metrów

Długość: 8,4 kilometra

Średnie nachylenie: 8,8 %

Maksymalne nachylenie: 23 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Zagadka trudnego dojazdu do Arriach rychło została rozwiązana. Elke, córka gospodarzy, u których zamieszkaliśmy opowiedziała nam o wielkiej powodzi jaka nawiedziła te okolice przed dwoma miesiącami. Jak później ustaliliśmy końcówka czerwca była w tych stronach bardzo deszczowa. Ulewa z dnia 29 czerwca przemieniła się w najgorszą od 30 lat powódź w powiecie Villach-Land. Kataklizm ten podmył szereg odcinków lokalnej drogi Teuchen Landesstrasse. Czyli szosy L46, którą chcieliśmy we wtorkowy wieczór dostać się do Arriach, zaś w następnych dniach ruszać z tej miejscowości na zwiedzanie kolarskich podjazdów środkowej Karyntii. Szczęście w nieszczęściu, że zamknięty – z uwagi na trwające prace naprawcze – był jedynie jej krótki zachodni odcinek. Z Arriach na wschód nadal można było nią wyjechać, acz na pierwszych kilometrach tego kierunku ślady po zniszczeniach też były wyraźne. Natomiast przy każdym wyjeździe na zachód trzeba było korzystać ze wspomnianego w poprzednim artykule górskiego objazdu. Naszą nową „przystanią” okazał się być okazały dom wielorodzinny zamieszkały na stałe chyba jedynie przez najstarsze pokolenie rodziny Gailer-Unterkofler. Tym niemniej młodsi członkowie tej familii mieszkali zapewne w najbliższej okolicy, bowiem w razie potrzeby mogliśmy liczyć na szybki kontakt i ewentualną pomoc. W owym domu trafił nam się apartament na drugim piętrze. Dość obszerny i dobrze wyposażony. Salon z kuchnią i wielkim łożem. Poza tym sypialnia z dwoma pojedynczymi łóżkami. Do tego łazienka i osobno ubikacja. W bonusie, zaś długi balkon przydatny do wypoczynku po ciężkim dniu. Przynajmniej w razie dobrej pogody.

Niestety ostatni dzień sierpnia i zarazem pierwszy naszego pobytu w Arriach nie zapisał się najlepiej w naszej pamięci. Aura była fatalna. Niemal przez cały czas lało. Z żalem postanowiliśmy zrezygnować z wszelkiej aktywności sportowej. Uznaliśmy, że chwilową stratę dwóch górek może jeszcze uda się odrobić. Jedynie późnym popołudniem wyszliśmy na niedługi spacer po Arriach i już rzuciła nam się w oczy jedna ciekawostka na jego temat. Otóż na terenie tej gminy znajduje się geograficzny środek całej Karyntii. Owa atrakcja turystyczna znajduje się wysoko w górach w pobliżu osady Geiger. Z naszej miejscowości wiedzie do niej dwugodzinna trasa piesza. Arriach jest też swego rodzaju ewenementem na religijnej mapie katolickiej wszak Austrii jak i Karyntii. Ta gmina uzdrowiskowa liczy sobie przeszło 1300 mieszkańców i co ciekawe aż 69% z nich to ewangelicy. Ponoć w czasach kontrreformacji silny był w tym rejonie ruch tzw. krypto-protestantyzmu. Swe przekonania ludzie przestali ukrywać po wydaniu przez cesarza Josepha II patentu tolerancyjnego w roku 1781. Tutejszy powstały w 1903 roku neo-gotycki kościół pod wezwaniem Czterech Ewangelistów jest największą świątynią protestancką w całej Karyntii. Arriach leży na wysokości niespełna 900 metrów n.p.m. będąc wciśnięty między dwa masywy górskie tzn. Wollaner Nock (2145 m. n.p.m.) na północy i Gerlitzen (1909 m. n.p.m.) na południu. Te dwa szczyty należące do grupy górskiej Nockberge również znajdowały się w orbicie moich zainteresowań. Tym niemniej odrabianie naszych środowych strat postanowiłem zacząć dalej od domu. We wtorkowy ranek ruszyliśmy na północ regionu, ku dwóm krótkim ale stromym podjazdom w okolicy Ebene Reichenau. Zresztą była to jedynie pierwsza z dwóch samochodowych wycieczek ku tej oddalonej o 38 kilometrów miejscowości.

Na dojeździe do niej trzeba było najpierw skorzystać ze wspomnianej już „szosy po przejściach” czyli L46. Natomiast po dotarciu do Winklern na jej wschodnim krańcu wjeżdżało się na drogę krajową B95 by pognać dalej na północ. Szlak ten wiedzie, że miejscowość Patergassen, gdzie w chłodniejszych porach roku wielu fanów narciarstwa skręca do dużego ośrodka sportów zimowych Bad Kleinkirchheim. Nasz cel czyli Reichenau to miejscowość położona na wysokości 1095 metrów n.p.m. Cała gmina ma przeszło 1800 mieszkańców, zaś na jej terenie we wsi Sankt Lorenzen znajduje się najwyżej usytuowany (na wysokości 1477 m. n.p.m.) kościół parafialny w całej Karyntii i co ciekawe jego proboszczem jest aktualnie ksiądz pochodzący z Polski. Dla nas najistotniejszy był jednak fakt, iż z tej jednej wioski można ruszyć aż na trzy ciekawe podjazdy. Po pierwsze na wschód drogą L65 na Hochrindl-Kegel (1607 m. n.p.m.). To jednak średniej wielkości wzniesienie o długości 9,3 kilometra i średnim nachyleniu 5,8%. Mające przewyższenie tylko 544 metrów. Taką premię górską mogliśmy sobie darować. Dwie pozostałe znajdują się na północ od Reichenau, więc trzeba skorzystać z szosy B95. Droga ta wiedzie na przełęcz Turracher Hohe (1795 m. n.p.m.) leżącą na granicy Karyntii ze Styrią. Właśnie ona była naszym pierwszym celem na czwartkowym etapie. Poza tym niespełna dwa kilometry za wspomnianą wioską można też odbić w lewo i wskoczyć na wiodącą na zachód wysokogórską drogę Nockalmstrasse. Pierwszą przeszkodą na tym szlaku jest przeszło 13-kilometrowy podjazd na Schiestlscharte alias Glockenhutte (2027 m. n.p.m.). Tą atrakcję zostawiliśmy sobie na weekend, a konkretnie na najbliższą sobotę.

Południowy podjazd na Turracher Hohe jest dość krótki, ale bardzo konkretny. Średnia stromizna z całego wzniesienia jest wysoka, lecz nie dwucyfrowa za sprawą łagodnego wstępu. Przeciętne nachylenie z ostatnich 7 kilometrów to już 10,3%. Najtrudniejszy kilometr ma średnią 14,1%, zaś 5-kilometrowy segment 10,9%. Wszelkie dostępne w sieci profile straszyły szczególnie jednym piekielnym sektorem na tym podjeździe. Pytanie tylko, gdzie mieliśmy się na niego nadziać? Obrazek z „archivio salite” lokował tą ścianę już na trzecim kilometrze, jakieś kilkaset metrów za rozjazdem z Nockalmstrasse. „Climbfinder” nieco dalej, ale też nie do końca trafnie. Po zaliczeniu owej „premii górskiej” stwierdzam, iż najbardziej precyzyjny w tej sprawie jest profil rodem z „cyclingcols”. Najsztywniejszy fragment wspinaczki pod Turracher Hohe zaczyna się jakieś 3,5 i kończy na 3 kilometry przed przełęczą. Stromizna na tym odcinku sięga ponoć 23%, w co jestem w stanie uwierzyć. Ale to i tak pikuś. Droga ta została około roku 1980 „złagodzona”. Wcześniejsza jej wersja miała ponoć maximum na poziomie 34%! Nie wiem ilu kolarzy, a szczególnie amatorów było to w stanie przejechać. Szczególnie biorąc pod uwagę tarcze i kasety z tamtych lat. Szlak ten był w każdym razie słynny w światku motorowym, bowiem firmy Porsche czy Audi zwykły na nim testować swe najnowsze auta. Turracher Hohe to przełęcz i górska wioska zarazem. Miejscowość podzielona między dwie gminy czyli karyncką Reichenau i styryjską Predlitz-Turrach. Sama stacja to ośrodek narciarski średniej wielkości. Mający w swej ofercie 42 kilometry tras zjazdowych obsługiwanych przez siedemnaście wyciągów: 8 orczyków, 6 krzesełkowych, a nawet gondolowy Kornock. Jest tu też dostępnych 15 kilometrów tras biegowych, zaś na zamarzniętym jeziorze Turrachersee uprawia się curling i łyżwiarstwo.

Na spotkanie z Turracher Hohe i jego stromą ścianą ruszyliśmy kwadrans po dziesiątej. Dzień był chłodny i pochmurny, ale przynajmniej bezdeszczowy. Temperatura mocno umiarkowana 13-15 stopni. Cóż  startowaliśmy ze znacząco wyższego pułapu niż w trakcie trzech pierwszych dni tej wyprawy. Pierwsze dwa kilometry przejechaliśmy razem w średnim tempie około 24 km/h. Adrian odjechał mi na wysokości rozjazdu z Nockalmstrasse, ale początkowo dystans do niego traciłem powoli. Po 4 kilometrach od centrum Reichenau miałem stratę tylko 21 sekund. Niemniej nie było sensu przyśpieszać. Cały czas z tyłu głowy miałem to co nas niebawem czeka. Po 5 kilometrach dzieliły nas 44 sekundy i po delikatnym zakręcie w prawo pojawiła się przed moimi oczyma „prosta droga do nieba”. Walczyłem na niej z całych sił, przepychałem na siedząco i ostatecznie z wielkim trudem przetrwałem najgorsze. Prędkość spadła mi tu najniżej do 6,1 km/h. Pokonałem potwora, ale jednak pewnym kosztem. Najwyraźniej nową śrubkę mocującą obejmę wokół sztycy podsiodłowej przykręciłem za słabo i podczas walki na ścianie siodełko ruszyło się po czym opadło o kilka ładnych centymetrów. Na pozostałych do szczytu 3 kilometrach stromizna nadal była znacząca. Niemniej liczyłem, że skoro najtrudniejsze za mną to już łatwiej mi pójdzie. Tymczasem nagle poczułem jakbym miał to wszystko pokonać na BMX-ie. Nie dało się normalnie jechać. Katorga dla nóg (kolan) i pleców. Siłą woli wdrapałem się jednak na przełęcz. Oczywiście znacznie wolniej niż mogłoby to wyglądać. Według stravy na segmencie o długości 7,3 kilometra uzyskałem czas 42:20 (avs. 10,4 km/h). Adriano bez żadnych złych przygód pokonał ten dystans w 37:07 (avs. 11,8 km/h) z VAM 1123 m/h. Dużo się po Milano – San Remo 2022 mówiło o opuszczanej sztycy zwycięskiego Mateja Mohoricia. Nie sądziłem wtedy, że w Alpach tego rodzaju rozwiązanie będę „mimowolnie” testował. Cóż nie jestem przekonany 😉

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/7738242601

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7738242601

TURRACHER HOHE by ADRIANO

https://www.strava.com/activities/7735557579

ZDJĘCIA

Turracher_01

FILM

Napisany w 2022b_Karyntia | Możliwość komentowania Turracher Hohe została wyłączona