banner daniela marszałka

Col du Portillon

Autor: admin o wtorek 12. czerwca 2018

DANE TECHNICZNE

Wysokość: 1293 metry n.p.m.

Przewyższenie: 656 metrów

Długość: 8,7 kilometra

Średnie nachylenie: 7,5 %

Maksymalne nachylenie: 13,1 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Po przeszło czterdziestu minutach od wyjechania z chłodnego i pochmurnego Superbagneres wróciłem do Bagneres-de-Luchon. Nie zamierzałem jednak od razu jechać do samochodu stojącego w północno-zachodniej części miasta. Podczas mokrego zjazdu podjąłem decyzję, że nie skończę go na parkingu. Wolałem niemal z marszu ruszyć na swą drugą wtorkową górę. Tym bardziej, że podjazd ów zaczynał się u południowych kresów uzdrowiska. Na towarzystwo tym razem nie mogłem liczyć. Większość moich kolegów planowała teraz wypad na Col de Peyresourde. To znaczy na przełęcz, którą ja poznałem już przed wielu laty. Zamiast niej miałem chrapkę na niższą Col du Portillon. Dwa lata wcześniej niewiele brakowało bym zahaczył o nią pod koniec 16-etapowej wyprawy z Darkiem i Rafałem po Katalonii i Andorze. Ostatecznie zabrakło mi na to czasu w obliczu innych, wyższych i większych celów. Teraz pojawiła się jeszcze lepsza szansa by na nią wjechać, acz od przeciwnej strony. Takiej okazji nie mogłem już zmarnować. Kilka dni wcześniej nie udało mi się dotrzeć na Port de Boucharo. Tym samym Portillon miało być jedyną graniczną przełęczą podczas tej 12-dniowej wycieczki. Ta górska przeprawa zapewnia najkrótszą z możliwych dróg między Luchon (Vallee de la Pique) a miasteczkiem Bossost (Val d’Aran). Jednocześnie oddziela francuską Oksytanię i departament Haute-Garonne od hiszpańskiej Katalonii i prowincji Lleida. Oba światy łączy zaś: płynąca do Atlantyku rzeka Garonna oraz regionalny język oksytański w swej gaskońskiej wersji. Col du Portillon w sumie 20 razy pojawiła się w programie Tour de France. Poza tym dwukrotnie wykorzystaną ją na trasach hiszpańskiej Vuelty. Podobnie jak w przypadku pobliskiej Col de Mente na przełęcz tą niemal zawsze podjeżdżano od strony wschodniej.

Trudniejszy zachodni podjazd przetestowano tylko dwa razy. W obu przypadkach na odcinkach kończących się w katalońskiej stacji Pla de Beret. Najpierw na ósmym etapie VaE 2003 wygranym przez Katalończyka Joaquina Rodrigueza. Jako pierwszy Portillon przejechał wówczas Joan Horrach, kolarz z Majorki. Natomiast na jedenastym odcinku TdF 2006 wygranym przez Rosjanina Denisa Mienszowa, najwyżej na premii punktował Hiszpan David de la Fuente. Tymczasem wschodni podjazd na tą przełęcz „Wielka Pętla” przetestowała już w 1957 roku. Na etapie siedemnastym prowadzącym z Ax-les-Thermes do Saint-Gaudens. Tego dnia Portillon była ostatnią górą, lecz usytuowaną na dobre 50 kilometrów przed metą. To zmieniło się już przy kolejnej okazji czyli w roku 1961, bowiem finisz podobnego odcinka wyznaczono w Luchon. Taki układ trasy czyli ze wschodnim Portillon w samej końcówce górskiego etapu stał się regułą w latach 60. oraz bywał też wykorzystywany w kolejnej dekadzie. Po wielu latach przerwy, wrócono do tego rozwiązania dopiero w 2018 roku, na etapie szesnastym rozpoczętym w średniowiecznym Carcassonne. W sumie w Bagneres-de-Luchon zakończyło się aż 10 etapów TdF prowadzących przez tą przełęcz. Rzecz jasna Portillon traciło na znaczeniu gdy finisze wytyczano dalej na zachód tzn. w Piau-Engaly, Loudenvielle czy na Pla d’Adet. Do tej ostatniej stacji aż sześć razy zmierzano przez Portillon. Choćby na etapach z lat 1993 i 2014 wygranych przez Zenona Jaskułę i Rafała Majkę. Co ciekawe w trakcie wspomnianych 22 objawień Portillon na trasach obu Wielkich Tourów żadnemu zawodnikowi nie udało się dwukrotnie wygrać premii górskiej na tej przełęczy. Na TdF zdobywali tą górę m.in. Włoch Imerio Massignan (1961), Francuz Raymond Poulidor (1964), Hiszpanie: Jose-Manuel Fuente (1971) i Luis Ocana (1973), Szwajcar Tony Rominger (1993), kolejni Francuzi: Laurent Jalabert (2001) i Richard Virenque (2003) czy wspomniany już „Purito” Rodriguez (2014).

Podczas TdF 2018 jako pierwszy na przełęczy zameldował się Adam Yates, lecz na zjeździe Anglik upadł. Tym samym w Luchon triumfował Julian Alaphilippe z przewagą 15 sekund nad Baskiem Gorką Izagirre, Yates’em i Holendrem Bauke Mollemą. Trudno powiedzieć by Portillon mogło zaimponować swymi walorami fizycznymi. Owszem podjazd jest raczej stromy. Niemniej nawet jak na Pireneje nie imponuje wysokością czy przewyższeniem. Poza tym każdy z dwóch podjazdów na tą przełęcz ma długość około ośmiu kilometrów. Tym niemniej bogata kolarska historia tego wzniesienia była dla mnie wystarczającym argumentem do poznania go w praktyczny sposób. Wszystko wskazywało na to, iż swój pomysł okupię kolejnym laniem ze strony pochmurnego nieba. Zjechawszy do Bagneres-de-Luchon przebrałem się, coś tam zjadłem i czym prędzej ruszyłem na wschód drogą D618. Już po stu metrach przejechałem most nad La Pique i tym samym wjechałem do sąsiadującej z Luchon wsi Saint-Mamet. Tu po 350 metrach od startu trzeba było skręcić w prawo by wjechać na prowadzącą w kierunku południowym Avenue des Pyrenees. Początkowo aleja ta prowadziła po płaskim, lecz gdy tylko skończył się teren zabudowany szosa zaczęła się powoli wznosić. Na drugim kilometrze za Luchon stromizna była jeszcze umiarkowana, co najwyżej 7,6%. Pojawiły się pierwsze delikatne zakręty, a między nimi dostrzegłem charakterystyczną dla wzniesień Haute-Garonne zieloną tablicę z danymi podjazdu. Podobne widziałem wcześniej na Port de Bales i Col de Mente. Można też było dostrzec zbudowany na wzgórzu po drugiej stronie rzeki zamek Tour de Castel-Vielh.

Na początku trzeciego kilometra droga znów skręciła na wschód i tym razem postawiła już wyższe wymagania. Nachylenie – na razie jeszcze nieśmiało – zaczęło przekraczać 10%. W połowie czwartego kilometra pokonałem kręty odcinek z czterema wirażami. Potem na przełomie czwartego i piątego stromizna szarpnęła mocniej, wskakując na pułap aż 13%. Ten trudny fragment niebawem jednak przeszedł w półkilometrowe wypłaszczenie. Podjazd ponownie odżył na początku szóstego kilometra, zaś kilkaset metrów dalej szosa znów schowała się w leśnym otoczeniu. Stromizna była więcej niż solidna, acz nie raziła jakoś przesadnie. Maksymalnie sięgała 10,5% w połowie siódmego oraz 11,3% na początku ósmego kilometra. Najtrudniejszy okazał się kilometr dziewiąty, na którym nachylenie wahało się na poziomie między 8,5 a 11,8%. Dopiero na kilkadziesiąt metrów przed granicą droga wypłaszczyła się umożliwiając szybsze pokonanie ostatnich metrów. Zatrzymałem się po przejechaniu 9,07 kilometra w czasie 41:48. Jednak konkretny podjazd jest tu krótszy. Według stravy segment obejmujący dystans 7,84 kilometra pokonałem w 38:26 (avs. 12,2 km/h z VAM 951 m/h). Niemniej przyjęte w tym zestawieniu przewyższenie wydaje mi się zaniżone. Wiarygodniej i zarazem optymistyczniej wyglądają dane z górnego odcinka o długości 3,39 kilometra. Przejechałem go bowiem w 17:54 (avs. 11,2 km.h z VAM 1022 m/h). Ten fragment podjazdu przejechałem już w ulewie i takie też warunki pogodowe zastały mnie na szczycie. Ponieważ na przełęczy nie było żadnych zabudowań nie mogłem się tam schronić przed deszczem. Tymczasem temperatura była tu równie niska co dwie godziny wcześniej w znacznie wyżej położonej Superbagneres.

Na górze spotkałem jedynie dwóch motocyklistów, którzy nadjechali od hiszpańskiej strony. Zwróciła moją uwagę katalońska tablica z napisem Eth Portilhon podająca, iż wysokość tej przełęczy wynosi dokładnie 1291,8 metra. Ponieważ podobny „wynalazek” widziałem dotąd tylko dwa lata wcześniej na Port del Canto nasuwa się pytanie: skąd zamiłowanie do tak aptekarskiej precyzji w narodzie katalońskim? Po całym zjeździe w rzęsistym deszczu na naszym parkingu zameldowałem się kwadrans przed trzecią. Zastałem tam tylko Piotra, bowiem pozostali koledzy byli już w drodze na Col de Peyresourde. Bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy autem ich śladem. Rafała i Krzyśka minęliśmy, gdy w ścianie deszczu zjeżdżali już do Luchon. Dario ruszył niemal godzinę po nich, więc spodziewaliśmy się przegonić go po drodze i tym samym oszczędzić mu nieprzyjemnego zjazdu. Wyprzedziliśmy go na cztery kilometry przed szczytem. Był tym faktem przyjemnie zaskoczony. Zatrzymaliśmy się zatem na Peyresourde i czekając na finisz Darka weszliśmy do miejscowego baru. Można się było w nim posilić naleśnikami z cukrem w cenie 12 sztuk za 6 Euro, a także obejrzeć pokaz regionalnych zabawek z drewna, który dawał pewien starszy jegomość. Dario ukończył swoją wspinaczkę w czasie 1h 01:55 (avs. 12,8 km/h). Rafa uzyskał tu wcześniej wynik 1h 06:49 (avs. 11,8 km/h). Gdy po przyjeździe Darka załadowaliśmy się wszyscy do samochodu wybraliśmy zjazd na zachód. Tym samym do naszej bazy w Aneres dotarliśmy szlakiem przez Avajan, Arreau, Sarrancolin i La Barthe-de-Neste. Można powiedzieć, że zrobiliśmy rozpoznanie terenu przed dojazdami czekającymi nas w środę, czwartek i piątek. Wszak trzy ostatnie etapy tej podróży mieliśmy wyznaczone na górskich szosach wokół doliny Vallee d’Aure.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/1634007759

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/1634007759

ZDJĘCIA

20180612_041

FILM

VID_20180612_004