banner daniela marszałka

Monte Serra

Autor: admin o czwartek 7. lipca 2011

Zwiedzanie cudów Toskanii postanowiliśmy rozpocząć już w czwartek, choć do sobotniego poranka mieliśmy jeszcze nocować w Cinque Terre. Na naszej turystycznej „liście życzeń” wysokie miejsca zajmowały Lukka i Piza. Dwa starożytne miasta założone jeszcze przez Etrusków, które w 180 roku p.n.e. zostały podbite przez Imperium Rzymskie. Do obu mieliśmy stosunkowo blisko. W każdym razie z Volastry mogliśmy do nich łatwiej dotrzeć niż z naszej kolejnej bazy noclegowej w Borgo a Cascia pod Reggello, gdzie mieliśmy się zatrzymać na cały drugi tydzień naszych wakacji. Dojazd do Lukki miał nam zająć m/w 1 godzinę i 20 minut. Najpierw zjazd do La Spezii. Potem kawałeczek po autostradzie A15 i ponad 40-kilometrowy odcinek na drodze A12. Już po chwili przemknęliśmy obok Carrary widząc z oddali zniszczone zbocza górskie tzw. Alp Apuańskich. Znajdują się tu kamieniołomy, w których od czasów etruskich pozyskuje się biały marmur, który posłużył do budowy wielu toskańskich rzeźb i budowli. Przed Viarreggio A12 zamieniliśmy na A11 skręcając w kierunku wschodnim. Na miejscu zatrzymaliśmy się po północnej stronie renesansowych murów okalających najstarszą część Lukki. Zaparkowaliśmy przy Piazzale Martiri di Liberta nieopodal bramy św. Marii (Porta Santa Maria). Na zwiedzanie starówki daliśmy sobie dwie godziny. Jako się rzekło historia Lukki sięga starożytności. To tutaj w 56 roku p.n.e. czyli u schyłku ery Republiki Pompejusz, Krassus i Cezar odnowili umowę w sprawie triumwiratu. We wczesnym średniowieczu władali nią kolejno: Goci, Bizancjum i Longobardowie. Na przełomie IX i X wieku Lucca uchodziła nawet za najważniejsze miasto Toskanii, lecz potem uzależniła się od rosnącej w siłę Florencji.

Niemniej aż do 1799 roku cieszyła się niepodległością i statusem republiki. Wtedy to zajęły ją wojska Napoleona Bonaparte. Po kongresie wiedeńskim rządy nad nią przejęli hiszpańscy Burbonowie. Następnie w 1847 roku weszła w skład Wielkiego Księstwa Toskanii, zaś trzynaście lat później stała się częścią Zjednoczonego Królestwa Włoch. W 1858 roku urodził się tu Giacomo Puccini, najsłynniejszy z włoskich kompozytorów muzyki operowej, autor „Toski” i „Madame Butterfly”. Z kolei na przełomie XX i XXI wieku imię tego miasta na polu sportowym rozsławiał kolarz Mario Cipollini. Niezrównany sprinter, zwycięzca 42 etapów Giro d’Italia, 12 odcinków Tour de France, wyścigu klasycznego Mediolan – San Remo i przede wszystkim mistrz świata w wyścigu ze startu wspólnego. Tytuł ten wywalczył w 2002 roku na płaskiej trasie wokół belgijskiego Zolder. Zgodnie z poradą naszego przewodnika trzymaliśmy się głównej ulicy czyli Via Fillungo, od czasu do czasu umykając w boczną uliczkę by zobaczyć coś szczególnie godnego uwagi. Na początku naszego spaceru ujrzeliśmy Bazylikę San Frediano, następnie Kościół św. Krzysztofa (Chiesa San Cristoforo). Potem przeszliśmy na plac św. Michała, na którym znajduje się okazały kościół San Michele in Foro oraz pomnik Francesco Burlamacchiego. Potem skierowaliśmy się ku południowej części starówki i znaleźliśmy się na tyłach Katedy św. Marcina (Duomo San Martino). W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o spieczony słońcem Piazza dell’Amfiteatro, gdzie kamieniczki postawiano na miejscu murów rzymskiego amfiteatru z II wieku naszej ery.

Naszą przechadzkę skończyliśmy kilka minut po trzynastej i następnie nie bez trudu wobec robót drogowych i objazdów wyjechaliśmy z Lukki w stronę Pizy. Zamiast jazdy autostradą wybraliśmy ciekawszy krajobrazowo szlak drogą SS12r przez San Giuliano Terme na obrzeżach Monte Pisani. Co ciekawe Piza dziś leżąca 12 kilometrów od Morza Liguryjskiego w średniowieczu był aportem, w dodatku jedną z czterech najważniejszych tzw. Włoskich Republik Morskich. Rozkwitła w XI wieku gdy wspólnie z Genuą wygoniła Saracenów z Korsyki i Sardynii oraz pobiła muzułmańskich piratów z Palermo. Miała nawet swoje kolonie w południowej Hiszpanii i północnej Afryce. Potem skłóciła się ze swym sojusznikiem i po przegranej bitwie z 1284 roku straciła na znaczeniu, zaś w 1406 roku została podbita przez Florencję. Co gorsza na skutek postępującego zamulania ujścia rzeki Arno miasto straciło kontakt z morzem. Cóż jeszcze? W 1564 roku urodził się w nim Galileusz – słynny fizyk, filozof, astronom i matematyk. Odkrywca księżyców Jowisza i zwolennik kopernikańskiej teorii heliocentrycznej. Upał tego dnia był niemiłosierny, więc postanowiliśmy ć  na obejrzeniu zabytków skupionych na Campo dei Miracolo. Najsłynniejszym z nich jest odwiedzana przez 10 milionów turystów rocznie Krzywa Wieża, której budowę rozpoczęto w 1173 roku i zakończono w roku 1350, choć już po dojściu do poziomu trzeciego piętra na skutek osiadania terenu ta dzwonnica zaczęła się niebezpiecznie przechylać. Dziś ma ona 56 metrów wysokości, osiem kondygnacji i jest o blisko 4 stopnie odchylona od pionu. Obok wieży w centralnej części placu stoi Katedra Santa Maria Assunta budowana w latach 1063-1118 dzięki łupom zdobytym na wspomnianych piratach z Sycylii. Natomiast za katedrą wzniesiono największe Baptysterium na terenie całej Italii. Budowa rozpoczęta w 1152 roku trwała ponad dwa stulecia, więc siłą rzeczy łączy ono w sobie cechy romańskie oraz gotyckie.

Po zwiedzaniu udaliśmy się do centrum handlowego na obrzeżach miasta. W Carrefourze zrobiliśmy zakupy spożywcze i zjedliśmy po kawałku pizzy. Około szesnastej pojechaliśmy do Calci. Moim celem była Monte Serra (917 metrów n.p.m.), najwyższa góra w paśmie Monte Pisano. Nieduże, lecz pod względem przewyższenia całkiem wymagające wzniesienie. Zdobyć je można na trzy sposoby tzn. zaczynając podjazd na północy w Pieve di Compito, względnie na południowym-wschodzie w Cascina di Buti czy też jak sam wybrałem w Calci po południowo-zachodniej stronie góry. W każdym przypadku startuje się z poziomu zaledwie 20-40 metrów n.p.m. Pierwszy podjazd ma 12,7 kilometra długości przy średnim nachyleniu 7 %. Drugi jest nieco dłuższy, lecz łagodniejszy tzn. 14,7 kilometra przy przeciętnej 6,1 %. Natomiast moja wersja miała mieć 12,2 kilometra o średniej 7,2 %. Monte Serra zasłynęła w ostatnich latach jako testowy podjazd podopiecznych Bjarne Riisa z ekipy Team CSC. Niemniej w latach siedemdziesiątych dwukrotnie była też pokonywana podczas Giro d’Italia. Na trasie wielkiego Giro pojawiła się bowiem w latach 1971 i 1978. W obydwu przypadkach na etapach z metą w Cascina Terme, przy czym za każdym razem kolarze wspinali się tylko do poziomu 635 metrów n.p.m. To znaczy na wysokość Prato a Ceragiola, przełęczy pomiędzy Calci a Buti. Za pierwszym razem premię górską wygrał Włoch Lino Farisato, lecz sam etap wziął jego rodak Romano Tumellero z drużyny Molteni, który mógł błysnąć pod nieobecność swego wielkiego lidera czyli Eddy Merckxa. Siedem lat później góra ta dla Johana De Muyncka stała się trampoliną do podjęcia solowej akcji, która dała mu nie tylko zwycięstwo etapowe, ale i koszulkę lidera. Co ciekawe Belg, który dwa lata wcześniej przegrał Giro w samej końcówce, tym razem zdobył prowadzenie w wyścigu już na trzecim etapie i utrzymał je do samego końca czyli przez siedemnaście dni.

Jednak największą popularnością Monte Serra cieszyła się na kobiecym wyścigu Dookoła Włoch czyli Giro Donne. Między innymi aż pięć razy posłużyła za miejsce do wyznaczenia etapowej mety. Ostatnimi czasy w latach 2007-2009. Cztery lata temu zorganizowano tu górską czasówkę z Buti na Prato a Calci na dystansie 10,2 kilometra. Próbę tą wygrała Litwinka Edita Pucinskaite, acz z przewagą tylko 49 setnych sekundy nad Hiszpanką Mirabel Moreno. Natomiast w kolejnych sezonach przebiegały tędy etapy ze startu wspólnego. W obu przypadkach panie musiały sobie poradzić z podjazdem z Calci na Prato a Ceragiola (35 km przed metą), potem zjeżdżały do Buti i na koniec wspinały się z Pieve di Compito do Prato a Calci tj. na wysokość 814 metrów n.p.m. W sezonie 2008 triumfowała słynna Włoszka Fabiana Luperini z przewagą 54 sekund nad Pucinskaite, zaś rok później zwyciężyła tu Amerykanka Mara Abbott, która na finiszu wyprzedziła Angielkę Emmę Pooley. Dla Litwinki i Włoszki triumf na Monte Serra okazał się przepustką do generalnego sukcesu. Pizę od Calci dzieli ledwie 12 kilometrów, więc już około 16:30 przed marketem Ipercoop szykowałem się do swojej czasówki. Aczkolwiek wobec panującego wciąż upału, aż strach było wychodzić z cienia drzew. Licznik pokazywał mi temperaturę 35 stopni Celsjusza! Iwona podśmiewała się, że jadę zrobić przegląd techniczny masztów postawionych na szczycie tej góry. Na początku musiałem cofnąć się około trzystu metrów do małego ronda u zbiegu ulic Via O. Broggioti i Via Calzeziane. Tym samym wspinaczkę zacząłem nieco niżej niż to podano na znanych mi profilach tego podjazdu tzn. od poziomu około 25 metrów n.p.m.

Pierwszy kilometr szybki, łatwy i przyjemny po głównej alei miasteczka. Po wyjechaniu z Calci zrobiło się węziej, ale nachylenie podjazdu nadal było umiarkowane. Przejechałem przez wioskę Villa (1,4 km), lecz stromizna wyraźniej skoczyła dopiero na początku trzeciego kilometra gdy znalazłem się już na Via Don Minzoni. Trzeci i czwarty kilometr były już całkiem wymagające z nachyleniem trzykrotnie przekraczającym 10 % i maximum sięgającym 11,4 %. Cały czas jechałem w mocnym rytmie i na stosunkowo twardym przełożeniu 39×21. Pierwsza 4-kilometrowa „kwarta” tego wzniesienia miała średnie nachylenie 6,8 %, przy czym na pierwszych dwóch kilometrach ledwie 4,1 %, zaś na kolejnych dwóch już 8,7 %. Cały ten odcinek pokonałem ze średnią prędkością 18,2 km/h. Po minięciu wioski Tricella (3,2 km) wjechałem na tereny niezamieszkane. Jedynie gdzieniegdzie można się było schować przed słońcem w cieniu rosnących wzdłuż szosy sosen nadmorskich. Druga kwarta między czwartym a siódmym kilometrem miała średnie nachylenie tylko 5,9 %, więc owe 3000 metrów przejechałem nieco szybciej tj. z przeciętną prędkością 18,5 km/h. Najgorsze miało dopiero nadejść. Miałem nadzieję utrzymać dobry rytm jazdy korzystając ze wspomnianego trybu 21. Jednak na kilkaset metrów przed Prato a Ceragiola (8,7 km) musiałem spasować i wrzucić lepiej pasujący do blisko 12 %-owej stromizny tryb 24.

Po dojechaniu do tej przełęczy na wprost przed sobą miałem zjazd do Buti. Po prawej ręce drogę na Sacrario Monte Serra oraz restaurację „I Cristalli”. Natomiast skręcając w lewo mogłem kontynuować wspinaczkę ku Prato a Calci i dalej na sam szczyt Monte Serra. Odbiłem więc w tym kierunku, gdzie droga trzymała mocno jeszcze przez 1400 metrów czyli do początku jedenastego kilometra. Przed sobą coraz wyraźniej widziałem liczne maszty radiowo-telewizyjne postawione na szczycie tej góry. Urządzenia te obejmują swym zasięgiem większą część Toskanii, kawałek Ligurii i kilka gmin w Umbrii. Na poboczu wspomniane sosny zostały zastąpione przez kasztan jadalny, który jako drzewo liściaste dawał więcej cienia. Temperatura zdążyła już spaść do bardziej akceptowalnego poziomu 28 stopni. W sumie tą najtrudniejszą, trzecią kwartę wzniesienia (między siódmym a dziesiątym kilometrem) pokonałem ze średnią tylko 13,9 km/h. Niemniej miałem ku temu dobry powód, jako że średnie nachylenie tego odcinka wyniosło aż 8,9 %. Ostatni kilometr przed Prato a Calci (11,25 km) miał skromne nachylenie tylko 4 %, stąd mogłem się rozpędzić nawet do 27 km/h. Jednak gdy po 40 minutach wspinaczki dojechałem do tego miejsca, to nie miałem większego pojęcia co dalej robić. Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec podjazdu, lecz przed sobą miałem aż trzy opcje co do wyboru dalszej drogi. Dwie po lewej stronie małego placu na tzw. godzinie dziewiątej i jedenastej, oraz trzecią po mej prawej ręce.

Na główny szlak wyglądała ta pierwsza, lecz gdy tylko w nią skręciłem okazało się, że jest płaska i raczej nie wygląda na finał wzniesienia. Dlatego po przejechaniu 150 metrów zawróciłem i na placu zapytałem starszego jegomościa o drogę do najwyższego miejsca na tej górze. On wskazał mi opcję nr 3 czyli jazdę wąską ścieżką w kierunku na prawo od placu. Droga była schowana w leśnej gęstwinie i jak się wkrótce okazało należała do włoskiej telewizji publicznej. Pozostało mi do pokonania półtora kilometra o średnim nachyleniu 7 %. Cała ostatnia kwarta (wydłużona o 300 metrów na skutek mojej pomyłki) miała średnio 5,7 %, ale z momentami 10 % w samej końcówce. Ten fragment wzniesienia przejechałem z przeciętną 16,7 km/h. Ogółem wspinaczka zajęła mi równo 47 minut przy średniej prędkości 16,736 km/h, acz zważywszy, iż około 1:20 straciłem kręcąc się wokół Prato a Calci to faktycznie wspinałem się tylko przez około 45 minut i 40 sekund. Taki lepszy czas przy licznikowej amplitudzie 850 metrów dałby mi wartość VAM 1116 m/h czy nawet 1170 m/h biorąc pod uwagę, że bliższe prawdy było wynikające z map przewyższenie 891 metrów. Jednym słowem krótki, intensywny podjazd w tropikalnych warunkach atmosferycznych – w moim wykonaniu 13,1 kilometra (czy też 12,8 km bez zbędnego dodatku). Niemało potu z siebie wylałem, co dobrze widać na jednym z załączonych zdjęć. Na zjeździe minąłem czterech czy pięciu kolarzy-amatorów na różnym poziomie kondycyjnym. Zatrzymywałem się wielokrotnie z wiadomych foto-względów. Na jednym z takich postojów zaskoczył mnie złoty Fiat 126p, który ciężko „dysząc” wyskoczył zza jednego z wiraży. Udało mi się go „złapać” niemal w pełnej krasie. Po zjechaniu do samochodu było już nieco chłodniej niż na starcie tzn. 28 stopni, ale w końcu mieliśmy już kwadrans po osiemnastej. Czas było udać się w przeszło półtoragodzinną drogę powrotną do Volastry. Nie śpieszyło nam się jednak jakoś szczególnie. Na podjeździe do Cinque Terre zrobiliśmy sobie jeszcze mały przystanek na wzgórzu ponad La Spezią.