banner daniela marszałka

Sirnitz Sattel

Autor: admin o sobota 2. czerwca 2012

Głównym celem sezonu 2012 miała być dwutygodniowa wyprawa w Alpy – tym razem do Słowenii i włoskiego regionu Friuli-Venezia Giulia. Niemniej w tym roku nie od razu porwałem się na największe i najtrudniejsze wzniesienia. Jeszcze zimą zdecydowałem, iż najpierw sprawdzę się na nieco łatwiejszych podjazdach. Tym sposobem wiosną mając nieco mniej czasu na treningi niż w poprzednich latach mogłem być spokojny, iż przyzwoita forma z czasem przyjdzie, zaś w jej wypracowaniu pomoże wcześniejszy średnio-górski rekonesans. Dlatego na przetarcie przed kolejną alpejską wyprawą przygotowałem sobie krótszą, bo tygodniową wycieczkę w góry niższe, acz wcale niełatwe.  Idealnie do tej próby generalnej nadały się dwa masywy górskie na niemiecko-francuskim pograniczu tzn. Schwarzwald i Wogezy. Nie da się w nich co prawda wjechać powyżej 1500 metrów n.p.m., lecz kilkunasto-kilometrowych podjazdów po obu stronach Renu nie brakuje. Ciekawego materiału do przerobienia czyli wzniesień o amplitudach (wysokościach względnych) między 700 a 900 metrów wystarczy tu na pełen tydzień kolarskiej zabawy. Ponadto jadąc w ten region w pierwszej połowie czerwca mogłem zakończyć nasz wypad udziałem w kolarskim maratonie szosowym Les 3 Ballons Master. Przeszło 200-kilometrowym wyścigu dla amatorów kończącym się stromym podjazdem na La Planche de Belles Filles. Była, więc okazja poznać i to od najgorszej strony (bo na sporym zmęczeniu) wzniesienie, które miesiąc później miało zadebiutować na trasie Tour de France.

Jak za każdym razem w ostatnich trzech latach na kompana do kolejnej przygody wybrałem Darka Kamińskiego. Wyruszyliśmy z Trójmiasta nocą z 1 na 2 czerwca (z piątku na sobotę). Celem naszej długiej samochodowej eskapady było niewielkie miasteczko Bahlingen am Kaiserstuhl położone jakieś 20 kilometrów na północny-zachód od Freiburga, będącego bramą do kolarsko najciekawszej tzn. południowej części Schwarzwaldu. Na miejsce dotarliśmy około szesnastej, więc zanim się rozpakowaliśmy, nieco odpoczęliśmy i zjedliśmy pierwszy od doby gorący posiłek było już późne południe. Dlatego też już na starcie wątpliwe stało się zdobycie jeszcze tego dnia dwóch pierwszych wzniesień w badeńskim czarnym Lesie. Pomimo tego po godzinie osiemnastej wsiedliśmy znów do samochodu i udaliśmy się do Niederweiler, niewielkiej mieściny na wschodnich rubieżach Mullheim. Po trwając m/w trzy kwadranse, przeszło 50-kilometrowej podróży zatrzymaliśmy się na parkingu przed miejscowym boiskiem piłkarskim tuż przy drodze L-131, na której mieliśmy zmierzyć swe siły z podjazdem pod Sirnitz Sattel (1064 m. n.p.m.). Z innej części tego samego miasteczka można też zacząć podjazd pod trudniejszy, choć niewiele wyższy Blauen. Niemniej na pierwszy rzut wybraliśmy sobie łatwiejszego przeciwnika, zaś z trudniejszym sąsiadem postanowiliśmy się uporać przy najbliższej sposobności.

W trasę ruszyliśmy około 19:10. Czekał nas 13-kilometrowy podjazd o średnim nachyleniu 5,8 %. Zgodnie z profilem dostępnym na stronach zanibike.net (archivio salite) czy też cyclingcols.com pierwsze cztery kilometry nie nastręczały większych problemów. Prosta droga pod wezwaniem „drang nach osten” nieśmiało tylko pnąca się do góry – średnio 3,4 % przy max. 6,4 %. Przejechałem przez Badenweiler (1,6 km od startu), a następnie Schweighof (3,5 km) i dopiero po minięciu osobliwej drogowej zatoczki (4,2 km) zostawiłem za plecami ostatnie zabudowania całego kompleksu miejskiego. Cały początek mogłem jechać na dużej tarczy z 53 zębami wrzuciwszy tryb 19. Dopiero tutaj na wysokości około 500 metrów n.p.m. droga wchodzi w las i zaczyna się piąć ku przełęczy nieco śmielej, z rzadka wijąc się po serpentynach. Na kolejnych czterech kilometrach podjazdu nachylenie ani przez moment nie spadło poniżej 5 %, zaś pod koniec ósmego kilometra dwukrotnie skoczyło nawet do poziomu 10 %. W związku z powyższym porzuciłem blat na rzecz małej tarczy 39, w zależności od chwilowego nachylenia korzystając z trybów 19 i 21. Okazję do złapania głębszego oddechu dał jednak znacznie łatwiejszy dziewiąty kilometr, na którym skorzystałem z przełożenia 39×17.

W połowie dziesiątego kilometra, droga ogólnie nie najlepszej jakości, raz jeszcze wyjeżdża z lasu by po przejechaniu 10,2 km od Niederweiler dotrzeć do osady Sirnitz, którą poprzedza kolejny fragment trasy o 10% stromiźnie. Pozostałe dwa kilometry z hakiem mają średnie nachylenie 7,1 %. Podjazd trzyma więc do samego końca. Na szczycie licznik pokazał mi dystans około 12,5 kilometra przejechany w czasie niespełna 44 minut czyli przy średniej 16,9 km/h. Wyrobiłem się więc przed dwudziestą, ale dzień był ładny, wysokość mimo solidnego przewyższenia niewielka i na temperaturę nie mogłem narzekać. Na dole pełnia lata czyli 27 stopni, na górze koniec wiosny i 17 stopni Celsjusza. Na przełęczy niewiele jest do zobaczenia. Po lewej stronie drogi jakaś mała chatka. Po prawej parking dla kierowców chcących zatrzymać się w podróży i zerknąć na wschód ku wyższym szczytom tego pasma górskiego. Na północnym-wschodzie bez trudu dostrzec można wierzchołek Belchen (1414 m. n.p.m.). Przy parkingu jest też wiata przy której można spożyć piknikowy posiłek, zaś bliżej szosy tablica przy której zwyczajowo zrobiliśmy sobie zdjęcia. Co ciekawe widnieje na niej informacja, iż przełęcz jest położona 15 metrów wyżej niż wynikało z moich źródeł co dawałoby temu wzniesieniu dokładnie 770 metrów przewyższenia.