banner daniela marszałka

Ballon d’Alsace x 2

Autor: admin o piątek 8. czerwca 2012

W przedostatnim dniu naszej czerwcowej wycieczki mieliśmy do wykonania trzy zadania. Po pierwsze trzeba było się przenieść na południowy kraniec Wogezów, w rejon położony bliżej miasteczka Champagney gdzie w sobotni poranek zacząć miał Les 3 Ballons. Po drugie musieliśmy załatwić formalności przedstartowe w biurze wyścigu. Po trzecie warto było zahaczyć o kolejną górkę w okolicy i to nie byle jaką, gdyż na mojej liście życzeń pozostał legendarny Ballon d’Alsace (1178 m. n.p.m.). wzniesienie to nie jest najwyższe, największe ani też najtrudniejsze w całym paśmie Wogezów. Z pewnością jednak pośród wszystkich kolarskich gór tego regionu jest najsłynniejsze za sprawą roli jaką odgrywało w historii Tour de France. Kronikarze tego wyścigu w pewnym uproszczeniu nazywają go nawet pierwszym prawdziwie górskim podjazdem w historii „Wielkiej Pętli”. Tytani zakurzonych dróg z początku ubiegłego stulecia po raz pierwszy zmierzyli się z nim już na drugim etapie trzeciej edycji TdF tzn. 11 lipca 1905 roku. Zapomina się często, iż już w programach dwóch pierwszych edycji TdF były przyzwoitej wielkości wzniesienia tzn. Col du Pin-Bouchin w okolicy Lyonu i Col du Grand Bois (Republique) ponad Saint-Etienne, lecz oba były na tyle łagodne, iż to właśnie do Ballon d’Alsace przybrnęło miano pierwszej wspinaczki w dziejach Touru. Pierwszy zdobywca tego wzniesienia Francuz Rene Pottier, choć popełnił samobójstwo w styczniu 1907 roku, mimo swego krótkiego żywota stał się nieśmiertelny i po dziś dzień jest pamiętany nie tylko jako triumfator TdF z 1906 roku, ale też jako pierwszy król gór w dziejach kolarstwa.

Ballon d’Alsace aż 23 razy pojawił się na trasie Tour de France. Po raz pierwszy we wspomnianym 1905 roku na etapie z Nancy do Besancon, zaś rok później na odcinku z Nancy do Dijon i w obu przypadkach był świadkiem supremacji Rene Pottier. Do wybuchu Wielkiej Wojny uczestnicy Touru przemierzyli ta przełęcz jeszcze siedmiokrotnie, omijając ja jedynie w roku 1911. W ślady Pottier poszedł jego rodak Emile Georget, który również dwukrotnie zdołał wjechać jako pierwszy na tą górę w latach 1907 i 1910. W okresie międzywojennym o Ballon d’Alsace przypomniano sobie dopiero na początku lat trzydziestych i przełęczy tej użyto pięciokrotnie w latach 1933-37. Kolejnym dwukrotnym zdobywcą został Belg Felicien Vervaecke w latach 1934-35. Po II Wojnie Światowej kolarze mieli jeszcze dziewięć okazji do pojawienia się w tych stronach, w tym cztery razy etapy kończyły się podjazdem z Saint-Maurice-sur-Moselle na Ballon d’Alsace czyli północnym zboczem góry. W 1967 roku odcinek z takim finałem wygrał Francuz Lucien Amar. Dwa lata później nie miał sobie równych wielki Eddy Merckx. W 1972 roku po zwycięstwo etapowe sięgnął późniejszy pogromca „Kanibala” Francuz Bernard Thevenet, zaś w 1979 roku kolejny kolarz znad Loary Pierre-Raymond Villemiane. Na opisywaną przeze mnie przełęcz prowadzą trzy drogi: północna, południowa i wschodnia. Ta pierwsza cieszyła się od początku największym uznaniem włodarzy TdF. Od tej strony zdobywano przełęcz aż 19-krotnie (pozostałe dwie opcje testowano po dwa razy), po raz ostatni w 2005 roku gdy premię górską, w drodze etapowy sukces w Miluzie i koszulkę górala na mecie w Paryżu, wygrał Duńczyk Michael Rassmussen.

Ze względu na bogatą historię tego wzniesienia zdecydowałem się je zdobyć od każdej możliwej strony. Aby tego dokonać musiałem w piątek przejechać górski szlak z Malvaux do Saint-Maurice-sur-Moselle w obie strony, zaś w sobotę stanąć na starcie Les 3 Ballons i w końcówce tego wyścigu przebyć wschodnią wersję tego wzniesienia zaczynającą się w miasteczku Sewen. Ruszając z Munster do podnóża Ballon d’Alsace mieliśmy przeszło 90 kilometrów. Najpierw na wschód drogą D417 do Colmar, później na południe szosą D83 w okolice Cernay, następnie po D483 na wschód w rejon Giromagny i na koniec lokalnymi dróżkami m.in. D465 do wspomnianego Malvaux. Na miejscu byliśmy dobrze po trzynastej. Pogoda była nieciekawa. Niebo zachmurzone przy temperaturze max. 18 stopni. Darek zdecydował się nie wystawiać swego chorego kolana na pojedynek ze słynna górą i kaprysami pogody. Umówiliśmy się, że pojadę sam z Malvaux na przełęcz, następnie zjadę na do Saint-Maurice-sur-Moselle i wjadę ponownie na przełęcz od klasycznej, północnej strony gdzie będzie już na mnie czekał mój dyrektor sportowy. Postanowiłem, że odpuszczę sobie następnie zjazd rowerem do Malvaux i prosto z przełęczy ruszymy autem do Champagney. Tym sposobem zaliczę słynny podjazd od dwóch stron, lecz jednocześnie na kilkanaście godzin przed czekającym nas przeszło 200-kilometrowym wyścigiem zmęczę się najmniej jak to tylko możliwe.

Południowy podjazd na Ballon d’Alsace jest łagodny. Liczy sobie 12,2 kilometra przy średnim nachyleniu 5,3 %. Pierwsze trzy kilometry do wysokości hostelu Sault de la Truite prowadzą wzdłuż górskiego potoku niemal prosto na północ. Później zaczynają się serpentyny, zaś droga na dłuższy czas chowa się w lesie. Na kolejnych siedmiu kilometrach jest osiem pięknych wiraży w prawdziwie alpejskim stylu, acz nachylenie szosy po tej stronie przełęczy jest na tyle spokojne, że owe „patelnie” nie przydają się tak jak na trudniejszych podjazdach. Po przejechaniu 10 kilometrów od Malvaux, na wysokości 1090 metrów n.p.m. południowy szlak łączy się ze wschodnim czyli drogą Tete de Redoutes będącą przedłużeniem szosy D466. Stąd do szczytu pozostaje niewiele ponad dwa kilometry. Po przejechaniu 11 kilometrów wyjeżdża się poza granicę lasu. Zaczyna się dość wymagający finałowy odcinek wśród górskich hal. Na około czterysta metrów przed przełęczą stromizna podjazdu jedyny raz sięga poziomu 10 %. Na górze jest kilka budynków: oberża, hotel-restauracja, sklep z pamiątkami oraz biuro informacji turystycznej. Jest i pomnik Rene Pottier, na tle którego pamiątkowe zdjęcie zrobił mi pewien kolarz amator z Belgii. Podjazd to niezbyt trudny, na którym umiarkowane i równe nachylenie pozwala na jazdę w dobrym rytmie. Pierwsze cztery kilometry mają średnio 5,2 % przy max. 9 %. Kolejne cztery średnią wartość 5,6 % przy max. znów 9 %, zaś finałowa tercja 4,8 %, ale ze wspomnianym fragmentem 10 %. Ponieważ w trakcie jazdy przeskakiwał mi łańcuch na trybach 17 i 19 jechałem bardziej miękko niż mógłbym w tych warunkach czyli na przełożeniu 39-21. Do tego jeszcze „strzeliła” mi jedna szprycha w tylnym kole. Stąd całe wzniesienie pokonałem niezbyt szybko, bo w czasie około 42 minut przy średniej prędkości 17,4 km/h.

Na przełęczy całkiem zdrowo wiało i było tylko 12 stopni stąd dość szybko postanowiłem przenieść się w cieplejsze czyli niższe rejony. Zjechałem do Saint-Maurice-sur-Moselle po drodze robiąc kilkanaście przystanków celem zrobienia zdjęć do prywatnej dokumentacji niejako awansem przed wykonaniem samego podjazdu. Na zjeździe mijałem nie jednego amatora dwóch kółek. O dziwo po północnej stronie przełęczy przy nadal zachmurzonym niebie było nieco cieplej. Na dole było nawet 21 stopni Celsjusza. Północny podjazd na Ballon d’Alsace jest najkrótszy z całej trójki, ale za to najbardziej stromy. Liczy sobie 9,1 kilometra przy średniej 6,8 %, więc nic dziwnego że kolarzom z początku XX wieku jeżdżącym na kilkunastokilogramowych rowerach jawić się mógł jako trudna wspinaczka. Jak głosi legenda Pottier pokonał go ze średnią prędkością 20 km/h, dodajmy w trakcie blisko 300-kilometrowego etapu. Od początku jest bardziej wymagający niż jego południowy sąsiad. Pierwsze zakręty wyprowadzają drogę z doliny Mozeli przez osady Le Brochot (0,9 km) i Le Braqueux (1,6 km) do dolnej granicy lasu po przebyciu 2,3 kilometra. Pomiędzy polaną Le Champ de Fete (4,1 km) a schroniskiem La Jumentaire (7,6 km), które poprzedza niedługie wywłaszczenie terenu jest sześć typowych serpentyn. Podjazd choć bardziej stromy od południowego jest bardzo równy. Pierwsze trzy kilometry mają średnio 6,7 % przy max. 9 %. Kolejne trzy mają 6,8 % przy takim samym maksimum. Natomiast ostatnia tercja to też 6,8 %, ale maxem dwukrotnie sięgającym 10 %. Najpierw w połowie ósmego kilometra i ponownie kilkadziesiąt metrów przed finałem. Od tej strony ze zrozumiałych względów jechałem krócej, acz wolniej czyli w czasie 37 ½ minuty, przy przeciętnej prędkości 14,5 km/h.

Po zrobieniu paru zdjęć na przełęczy i przebraniu się w „cywilne” ciuchy ruszyliśmy z powrotem do Malvaux i dalej na południowy-zachód do Champagney. Cała gmina skupiona wokół tego miasteczka w departamencie Górna Saona i regionie Franche-Comte liczy sobie 3800 mieszkańców. Zważywszy, że na starcie wyścigów Les 3 Ballons Master i Senior stanęło w tym roku niemal 3500 osób łatwo policzyć, iż miejscowość ta przeżywa prawdziwe oblężenie. Rejestracja poszła nam szybko i sprawnie. Przed budynkiem biura wyścigu jak zwykle przy takich okazjach wyrósł kolarski rynek z towarami przeróżnej wartości. Od rowerów i kół z górnej półki poprzez odzież we wszelkich rozmiarach aż po gadżety w stylu figurki kolarzy wielkości żołnierzyków, którymi zwykliśmy się bawić w czasach przedszkola. Po załatwieniu przedstartowych formalności, zaczerpnięciu atmosfery wyścigu oraz zerknięciu zazdrosnym okiem na cuda rowerowej techniki musieliśmy wrócić na wschód i odnaleźć upatrzone przez mnie lokum. Niestety z uwagi na wielką popularność tej imprezy najbliższy nocleg znalazłem dopiero w hotelu Au Lion d’Or w Burnhaupt-le-Haut przy drodze D83 czyli dobre 50 kilometrów od Champagney. Wieczorem obejrzeliśmy tam mecz naszych piłkarzy z Grecją, a po kolacji sprawdziliśmy stan naszych rowerów. Nie byłem przygotowany na wymianę kasety czy zamontowanie brakującej szprychy. Musiałem zdecydować czy chcę jechać jutro na w pełni sprawnym kole Mavic Aksium z kasetą o trybach od 12 do 23 czy z lżejszym, acz „wybrakowanym” kołem FSA RD-400 z kasetą w zakresie 12 do 27. Z uwagi na długość wyścigu jak i stromiznę finałowego podjazdu wybrałem tą drugą opcję. Była ona bardziej ryzykowna, acz dawała nadzieje na to, iż po dwustu kilometrach dystansu i około ośmiu godzinach wysiłku na metę w La Planche de Belles Filles będę mógł dojechać, a nie dojść „z buta”.