banner daniela marszałka

Val di Lauco, Monte Croce Carnico & Malga Valdajer

Autor: admin o poniedziałek 16. lipca 2012

Poprawa pogody w niedzielne popołudnie zachęciła mnie do większej aktywności u progu drugiego tygodnia wyprawy. Pierwotnie na poniedziałek zaplanowałem tylko wycieczkę do Paluzzy i zaliczenie z tego miejsca dwóch podjazdów w centralnej części rejonu Carnia. Mieliśmy wjechać na znaną z Giro d’Italia przełęcz Monte Croce Carnico (1360 m. n.p.m.) oraz dotrzeć do położonego w cieniu góry Monte Paularo hotelu Castello Valdajer (1340 m. n.p.m.). Przy stosunkowo krótkim dojeździe i wspólnym dla obu wzniesień miejscu startu mogliśmy się z tym zadaniem uwinąć w kilka godzin. Zaplanowaliśmy ten wypad na godziny popołudniowe. Miałem więc dość wolnego czasu by obejrzeć jeszcze coś ciekawego w najbliższej okolicy. Postanowiłem aktywnie spędzić również poniedziałkowe przedpołudnie. Dlatego w ostatniej chwili dodałem do swego friulijskiego menu podjazd na Val di Lauco (1180 m. n.p.m.). Darek z Piotrem woleli się trzymać oryginalnego planu, ale Adama nie trzeba było długo przekonywać do śmiałej koncepcji pt. „trzy w jednym”. Dojazd samochodem do Villa Santina zajął nam ledwie kwadrans. Zatrzymaliśmy się na małym parkingu przed miejscowym supermarketem i około 9:45 byliśmy już gotowi do spotkania z południowym sąsiadem Zoncolanu. Drogą SS-52 podjechaliśmy sto metrów w kierunku ronda, na którym trzeba było wybrać pierwszy zjazd i wbić się na prowadzącą do góry drogę SP-44.

Czekało nas 14,7 kilometra podjazdu o średnim nachyleniu 5,6 %. Z suchych danych wyłania się obraz wzniesienia o umiarkowanej stromiźnie. Nic bardziej mylnego. Sprawcą owego fałszerstwa jest zjazd w środkowej części podjazdu. Wspinaczka zaczyna się całkiem przyjemnie, bowiem na pierwszym kilometrze średnie nachylenie wynosi 5,8 %, zaś droga jest szeroka i dobrej jakości. Aczkolwiek my w okolicy pierwszego wirażu natrafiliśmy na krótki odcinek „tarki” czyli chwilowo zdartego asfaltu. Na pierwszych dwóch kilometrach jest w sumie siedem serpentyn. Potem szerokim łukiem mija się polanę, na której po lewej stronie drogi stoi kilka domostw. W połowie czwartego kilometra po pokonaniu jeszcze trzech wiraży mija się zjazd w lewo ku wiosce Avaglio. Kilometry od drugiego do piątego mają średnie nachylenie 6,5 do 6,9 %. Droga odpuszcza na około 700 metrów na dojeździe do największej osady na tym szlaku czyli Lauco (5,8 km). Za wioską trudne 1100 metrów o nachyleniu 8,9 % i łatwiejsze półtora kilometra z przejazdem przez Porteal (7,9 km). Śmignął tędy na zjeździe peleton Giro z roku 2003, podczas pierwszego w historii etapu z metą na Monte Zoncolan. Jednak sam podjazd nie został jak dotąd przetestowany przez „profich”. W połowie dziewiątego kilometra zaczyna się wspomniany zjazd. Na 1700 metrach przed wioską Vinaio traci się w sumie 65 metrów ze zdobytej wcześniej wysokości. U jego kresu mija się odchodzącą w prawo drogę ku Buttea, Fusea i Tolmezzo.

Chcąc dotrzeć do Val di Lauco należy jechać prosto. Do pokonania zostaje jeszcze 4,5 kilometra, z czego 3600 metrów o średnim nachyleniu 9,9 %. Ponieważ w samej końcówce zjazdu dobiłem felgę na dziurawej w tym miejscu drodze i mieliśmy przymusowy przystanek na wymianę przebitej gumy. Po naprawieniu defektu ruszyliśmy dalej i zaraz po restarcie czekał na sztywny kilometr o średnim nachyleniu 11,1 %. Następnie kilkaset metrów względnego odpoczynku i jeszcze trudniejsze 900 metrów o stromiźnie średniej 13,1 i max. 16 %. Po czym raz jeszcze kilkaset łatwiejszych metrów i jako ostatnie wyzwanie 500 metrów o średniej 11 %. Pech chciał, że na samym początku najtrudniejszego z hardcorowych odcinków wąziutką drogę na szczyt zablokowała koparka obsługiwana przez dwóch robotników drogowych. Nie było jej jak ominąć i trzeba się było wypiąć z pedałów. Po ominięciu owej blokady miałem niemały problem z ponownym startem przy takim nachyleniu stoku. Ostatecznie byłem zmuszony podejść do najbliższego wirażu by tam na kilku metrach łatwiejszego terenu ponownie wskoczyć na rower. Za ostatnim stromym odcinkiem drogi do końca wzniesienia pozostało już tylko 900 metrów w typie „falsopiano”. Zakończyliśmy wspinaczkę w czasie 1 godziny 2 minut i 3 sekund (przeciętna 14,117 km/h) na samym końcu parkingu wybudowanego w centrum osady Val di Lauco. Droga ciągnie się jeszcze niespełna dwa kilometry w kierunku północnym, ale po ledwie pofałdowanym terenie. Kończy się za wioską Trischiamps, położoną w cieniu Monte Arvenis. Ten odcinek musieliśmy sobie podarować z uwagi na brak czasu.

Do Paluzzy wyruszyliśmy około trzynastej. Tym razem w pełnym składzie czyli dwoma wozami technicznymi. Najkrótszy droga z Ovaro do owego miasteczka wiedzie przez Comeglians, Ravascletto i Sutrio. Dlatego po trzech dniach przemierzania tam i z powrotem szosy nr 52 chętnie skorzystaliśmy z północnego szlaku. Prowadzi on drogą SR 465 przez przełęcz Sella Valcada (958 m. n.p.m.), która w minionym ćwierćwieczu czterokrotnie pojawiła się na trasie wyścigu Dookoła Włoch. W końcówce owego dojazdu minęliśmy też wrota do wschodniego podjazdu pod Monte Zoncolan czyli miejsce, w którym rozpoczął się romans Giro z tym słynnym wzniesieniem. Wjechawszy na drogę prowincjonalną nr 111 skręciliśmy na północ, przejechaliśmy przez osadę Rivo i zatrzymaliśmy się przy moście nad potokiem But. W zasięgu wzroku mieliśmy Paluzzę, zaś tuż przed sobą rozdroże, z którego rozchodzą się drogi SP-111 i SP 24. Uznałem, że na pierwsze danie połkniemy dłuższy, lecz łagodny podjazd na graniczne Monte Croce Carnico (niem. Plockenpass). Przełęcz ta trzykrotnie znalazła się na trasie Giro. Przy dwóch pierwszych okazjach tj. w latach 1990 i 2006 zdobywana była jednak od austriackiej strony. Jedynie za trzecim podejściem tzn. w sezonie 2011 peleton forsował ją od południa, kiedy to jako pierwszy na górze zameldował się Białorusin Bronisław Samojłow. Trzeba powiedzieć, że Croce Carnico to dość nietypowa góra jak na Carnię. Rejon ten podobnie jak bodaj cały region Friuli słynie z podjazdów niezbyt wysokich czy długich, lecz przede wszystkim stromych. Skrajnym przypadkiem potwierdzającym ową regułę jest oczywiście każdy z trzech wariantów podjazdów pod Monte Zoncolan. Tymczasem południowy szlak na Górę Kryża Karnickiego ma 17,4 kilometra o średnim nachyleniu tylko 4,5 % i skromnym maximum 9 %. Dzięki temu mogłem niemal cały czas jechać na przełożeniu 39 x 21, zaś w łatwiejszych momentach korzystać z 18-tki.

Wystartowaliśmy kwadrans przed czternastą przy temperaturze 30 stopni. Darek ruszył jako pierwszy. Pozostała trójka razem, parę minut później. Na pierwszym kilometrze kończącym się przejazdem nad potokiem Pontaiba omija się od zachodu wspomnianą Paluzzę. Dwa pierwsze kilometry są łatwe, lecz już trzeci i czwarty trzymają na solidnym poziomie 6,7 %. Tu nasza grupka rozsypała się, po czym każdy z nas przegonił Darka. Dario czuł się tego dnia przemęczony i uznał, że przejedzie tylko jedno wzniesienie i to bardzo na spokojnie. Pierwsza faza wspinaczki kończy się na wysokości wioski Cleulis (5,1 km), po czym można wrzucić dużą tarczę na minimalnym zjeździe do Timau (7,3 km). Następnie przez cztery kilometry droga wiedzie niemal prosto na zachód. Na dziesiątym kilometrze przejeżdża się pod długą galerią. Natomiast pod koniec jedenastego po lewej stronie drogi stoi dom gościnny Casetta in Canada (10,8 km). Pół kilometra za nim znajduje się pierwszy z tuzina wiraży numerowanych w kolejności od góry do dołu. Serpentyny dodatkowo ułatwiają jazdę na tym niezbyt trudnym wzniesieniu. Niektóre zakręty chowają się tunelach i galeriach. Niemal przez cały czas jedzie się w terenie o nachyleniu od 5 czy 6 %. Najtrudniejszy jest odcinek za Cantonierą (13,4 km), dawnym budynkiem dróżników czyli 800 metrów o średnim nachyleniu 7 %. Na ostatnich kilometrach po każdym zakręcie w lewo dobrze widać górujący nad przełęczą szczyt Creta della Collinetta (2238 m. n.p.m.). Ostatnia galeria kończy się ledwie 200 metrów przed finałem podjazdu. Ukończyłem go w czasie 56 minut i 30 sekund czyli z przeciętną 18,371 km/h. Na górze o tak łagodnym profilu moje 75 kilogramów nie stanowiło żadnego problemu. Na przełęczy stoją schroniska, są też pomniki poświęcone żołnierzom poległym w czasie I Wojny Światowej, zaś po austriackiej stronie nawet małe muzeum poświęcone tej wojnie. Jest tu nawet monument z czasów rzymskich, gdyż droga na Monte Croce Carnico to dawna via Iulia Augusta, której budowę ukończono w 15 roku p.n.e.

Po zjeździe z przełęczy zrobiliśmy sobie przeszło pół godzinną przerwę. Darek postanowił zostać przy samochodach i wykorzystać wolny czas na dokładny przegląd techniczny swego roweru. Jako pierwszy na spotkanie z „zameczkiem” Valdajer ruszył Piotrek. Ja w towarzystwie Adama rozpocząłem wspinaczkę parę minut później. Na rozdrożu trzeba było pojechać w prawo czyli wybrać drogę SP 24. Dlatego tym razem na pierwszym kilometrze objechaliśmy Paluzzę od wschodniej strony. Po przebyciu 2,1 kilometra przejechaliśmy  mostek nad potokiem Orteglas, zaś wraz z końcem trzeciego kilometra dotarliśmy do wioski Troppo Carnico przeskakując na prawy brzeg potoku Pontaiba. Za wioską pokonaliśmy jeszcze jeden mostek, tym razem nad potokiem Mauran, dopływem Pontaiby. Pierwsze cztery kilometry miały średnie nachylenie zaledwie 4,3 %. Znacznie trudniej zrobiło się od połowy piątego kilometra, po minięciu bocznej drogi ku osadom Tavielle i Tausia. To w tym miejscu spotkaliśmy Piotra, który nie był pewien jak dalej jechać. Czekały nas teraz trzy ciężkie kilometry o średnim nachyleniu 9 % i maximum sięgającym 13 % na ciasnych zakrętach w pobliżu Ligosullo (6,6 km). Na odcinku pomiędzy 5,5 a 7,2 kilometra od startu jest ich aż jedenaście. Dokładnie w połowie ósmego kilometra trzeba było w końcu zjechać z drogi SP 24 na wysokości gospody Camoscio (7,5 km). Gdybyśmy dalej trzymali się tej drogi to po około dwóch kilometrach dotarlibyśmy do przełęczy Forcella Duron (1076 m. n.p.m.), która podczas Giro z 2010 roku została zdobyta od wschodniej strony przez Francuza Ludovica Turpina. Działo się to na etapie zakończonym słynnym pojedynkiem Basso i Evansa na Zoncolanie.

Tym niemniej nas interesowało nieznane „profim” Castello Valdajer czyli trudniejszy podjazd o długości 10,8 kilometra przy średniej 7,1 %. Trzecia tercja tego wzniesienia czyli odcinek między rozdrożem a hotelem jest nawet nieco trudniejszy od środkowej fazy wspinaczki. Ma bowiem w sumie 3,3 kilometra o średniej 9,4 % i prowadzi po wąskiej, leśnej drodze o nawierzchni słabej jakości. Wybierając ten podjazd zastanawiałem się czy będziemy zmuszeni skończyć wspinaczkę na wysokości hotelu. Czy też może uda nam się pojechać dalej w kierunku góry Monte Paularo (2043 m. n.p.m.). Taką możliwość sugerował kupiony przeze mnie dwa lata wcześniej atlas Włoch z serii „Touring Editore”. Okazało się, że nasza droga mija zameczek, po czym rozchodzi się na dwie strony. Szlak lewy na Monte Paularo wyglądał jednak zaledwie na kamienisty dukt przystosowany co najwyżej do jazdy rowerem górskim. Więcej nadziei dawała opcja prawa czyli wąska i bardzo stroma asfaltowa ścieżka o kiepskiej jakości. Pojechaliśmy więc w prawo, lecz na górę nie dotarliśmy razem. Zatrzymał mnie jeden z progów do odprowadzania wody z górskich zboczy. Po restarcie swoją wspinaczkę zakończyłem przed Malga Valdajer na wysokości 1464 m. n.p.m. Tym samym finałowy kilometr za Castello Valdajer miał średnio 12,4 % z max. 18 % na ostatniej prostej. Jednak na końcu swej drogi nie spotkałem Adama. Okazało się, że mój kolega tuż przed finałem odbił w prawo i przejechał niespełna czterysta metrów docierając do poziomu 1491 m. n.p.m. Poczekałem przed gospodarstwem na przyjazd kolegów, po czym sam sprawdziłem końcówkę podjazdu wybraną przez Adama. Tego dnia obaj przejechaliśmy w sumie 91 kilometrów o łącznym przewyższeniu aż 2610 metrów.