banner daniela marszałka

Croce Domini

Autor: admin o poniedziałek 23. czerwca 2008

Swój pobyt w Capo di Ponte zaplanowaliśmy aż na pięć noclegów tzn. do środowego przedpołudnia. W tym czasie postawiliśmy na aktywny wypoczynek. W poniedziałek i wtorek chcieliśmy zdobyć dwa kolejne wzniesienia tzn. przełęcz Croce Domini (Krzyża Pańskiego) i stację narciarską Plan di Montecampione (Płaskowyż Górskich Mistrzów). Podjazdy te śmiało można nazwać bliźniaczymi, jako że mają bardzo zbliżone wymiary (przede wszystkim długość i przewyższenie) oraz sąsiadują ze sobą po wschodniej stronie dolnej części Val di Camonica. Mając na uwadze upalne temperatury w środku dnia postanowiliśmy dość wcześnie zaczynać nasze rowerowe wyprawy tzn. około godziny dziewiątej. Z uwagi na niewielką odległość Capo di Ponte od Breno u podnóża Croce Domini (1892 m. n.p.m.) w poniedziałkowy ranek naszą bazę opuściliśmy od razu na rowerach. Skromny 9-kilometrowy dystans przy terenie prowadzącym lekko w dół był dobrym miejscem na spokojną rozgrzewkę przed głównym wyzwaniem dnia. Był nim podjazd o niebagatelnej długości 21,2 km przy budzącym szacunek średnim nachyleniu na poziomie 7,5 %. W swej dolnej części zachodnia strona passo Croce Domini ma dwa warianty tzn. pierwszy z centrum Breno i drugi z południowych obrzeży tego miasta w kierunku na Bienno.

My na swój początek obraliśmy „bramkę nr 1” czyli krętą drogę z Breno przez Pescarzo i Astrio. Owa pierwsza tercja wzniesienia niemal cały czas „trzyma” na poziomie powyżej 7 %, zaś na pierwszym kilometrze na moment sięga aż 15 %. Po przeszło siedmiu kilometrach naszej ścieżki obie drogi łączą się na wysokości około 870 m. n.p.m. czyli dobre 500 metrów powyżej Breno. Dalsza część wzniesienie jest trudna, lecz dość regularna. Nie brak dłuższych odcinków o średnim nachyleniu ponad 9 %. Pierwszy z nich znajduje się między ósmym a jedenastym kilometrem wspinaczki, drugi nawet dłuższy między kilometrami czternastym i osiemnastym. Szczęśliwie niejako w nagrodę za wcześniejsze wysiłki najłatwiejsze okazują się być ostatnie dwa kilometry po minięciu osady Bazzena odkąd szosa wznosi się już przy bardzo umiarkowanym średnim nachyleniu 4,6 %. Cały podjazd zajął mi niespełna 88 minut przy średniej prędkości 14,5 km/h i przyzwoitym jak na dzień po górskim maratonie VAM 1035 m/h.

Na przełęczy zgodnie z jej nazwą stał stary żelazny krzyż, który zgodnie z wykutą na jego kamiennej podstawie inskrypcja niegdyś służył za znak graniczny między skłóconymi hrabstwami, zaś stanowi symbol braterstwa między ludźmi. Zjazdu na drogą stronę wiedzie przez Valle del Caffaro do jeziora Idro. Niemniej na przełęczy można też skręcić w prawo i szutrowym, nieznacznie już tylko wznoszącym się szlakiem dotrzeć do Goletto di Crocette na wysokość 2070 m. n.p.m. My zrobiliśmy już jednak swoje i postanowiliśmy wrócić tą samą drogą by zażyć przyjemności zjazdu, na którą wszak w pocie czoła zapracowaliśmy. Piotrek będący specem od szosowego downhillu w dolnej części zjazdu „poszedł za mocno po bandzie” i na jednym z wiraży otarł się o jakąś terenówkę. Na szczęście obyło się bez poważniejszych konsekwencji. Czyżby czuwała nad mym kolegą Matka Boska, której kapliczkę na tym odcinku drogi? Cała około 60-kilometrowa wycieczka zajęła nam (z postojami) około trzech godzin, więc wczesnym popołudniem byliśmy już z powrotem w Capo di Ponte. Po przebraniu się i lekkim posiłku postanowiliśmy jednak wrócić do Breno w celach turystycznych. Tym bardziej, że podczas pomykania serpentynami Croce Domini rzuciły nam się w oczy efektowne ruiny średniowiecznego zamku po drugiej stronie Val di Camonica.

Z tej przyczyny niedługo po godzinie czternastej byliśmy z powrotem w Breno. Najbliższe półtorej godziny czyli do czasu otwarcia sklepów po tradycyjnej sjeście były czasem pieszej turystyki. Jej głównym celem zaś wspomniany już zamek, czy też to co z niego do naszych czasów pozostało. Z rynku można do niego dojść jedynie wąziutką, kamienistą drogą stosownie nazywaną – via Castello. Zamek położony jest 120 metrów powyżej miasta na terenie 0,52 hektara. Został ukończony w drugiej połowie XIII wieku, zaś w późniejszych latach przechodził z rąk mediolańskich do weneckich, albowiem okoliczne tereny – dziś lombardzkie – znajdowały się niegdyś w sferze wpływów potężnych republik Mediolanu i Wenecji.