banner daniela marszałka

Cuneo & Mondovi’

Autor: admin o sobota 28. czerwca 2008

Natomiast wieczorem udaliśmy się do Cuneo by załatwić formalności rejestracyjne oraz około godziny dwudziestej pierwszej obejrzeć start prawdziwych herosów szos w imprezie zwanej Super Randonnee. Jej uczestnicy mieli do przejechania ogółem 509 kilometrów wokół Cuneo przez przełęcze i wzniesienia na pograniczu włosko-francuskim tzn. Lombarda, Bonette, Vars, Izoard, Montgenevre, Sestriere, Sampeyre i Piatta Sottana. Jechać mogli również w nocy stąd ich odpowiedni ekwipunek w postaci odblaskowych kamizelek oraz rozmaitych światełek na kaskach czy rowerach. Organizatorzy wyznaczyli im limit czasu 44 godzin na przejechanie całej morderczej trasy. Wedle pierwszych założeń ten rajd będący niesamowitą próbą siły ludzkiego charakteru miał być nieco krótszy (440-kilometrowy), lecz nawet jeszcze trudniejszy. Do Włoch kolarze mieli powrócić nie przez Montgenevre i Sestriere, lecz niczym na Tourze przez Col di Agnel, zaś w końcowej fazie zmagań tzn. po przejechaniu przełęczy Sampeyre powinni byli wspiąć się na niebotyczną Faunierę i na sam koniec pod krótką, acz stromą Madonna del Colletto.

Niemniej skutki powodzi z końca maja, która doprowadziła do lawin błotnych i podmyć dróg w kilku okolicznych dolinach zmusiły organizatorów do zmiany trasy tak Super Randonnee jak i Gran & Medio Fondo Coppi niemal w ostatnim momencie. Tym sposobem również nasz niedzielny wyścig znacząco się wydłużył tzn. z 201 do 249 kilometrów, lecz z drugiej strony za sprawą wyłączenia odcinka wokół Fauniery nawet mimo innych dodatków ubyło nam nieco przewyższeń. Niemniej o szczegółach tych korekt będzie jeszcze okazja napisać przy relacji z samego wyścigu.

W sobotę rzecz jasna odpoczywaliśmy od roweru. Można się było dłużej wyspać. Potem mieliśmy możliwość skosztowania specjałów p. Marii naszej gospodyni i w ogóle okazję do dłuższej rozmowy z naszymi przemiłymi gospodarzami. Za pomocą rozpuszczalnika i innych tego typu płynów próbowaliśmy też przywrócić do użytku opony w naszych rowerach. W moim przypadku bez specjalnego sukcesu. Następnie około południa wsiedliśmy w samochód i udaliśmy się turystyczną wycieczkę. Pobliskie Cuneo ze swymi szerokimi ulicami i dominującym w architekturze stylem secesyjnym poznaliśmy już w piątek, więc tym razem dłużej się tu nie zatrzymaliśmy. Po krótkim spacerze pojechaliśmy dalej na południe do zbudowanego na wzgórzu Mondovi.

Ta miejscowość mogła się pochwalić znacznie większą ilością zabytków z dawniejszych epok. Wąskie uliczki, kolorowe i zdobione herbami kamienice lepiej pasowały do obrazu włoskiego raju dla zagranicznego turysty. Na najwyższym wzgórzu miasta stoi zaś wieża, a obok niej na placu zegar słoneczny. Z kolei cały ten teren okala mur, na którym znajdują się tablice wskazujące odległość oraz kierunek pobliskich miast i gór z dokładnością do setek metrów. Podsumowując Mondovi z pewnością jest miasteczkiem wartym zobaczenia przez wszystkich, którym dane będzie zawitać do południowej części Piemontu. Wracając z Mondovi zahaczyliśmy o położone pod Cuneo hipermarkety by zrobić większe zakupy także pod kątem prezentów dla osób bliskich w kraju. Przyznam, że przy tej okazji nie mogłem oprzeć się pokusie kupna kilku butelek nad wyraz taniego w tych stronach Martini. U swego źródła czyli w Piemoncie ten ulubiony trunek Jamesa Bonda jest blisko o połowę tańszy niż w Polsce.