banner daniela marszałka

Colma & Muro di Sormano

Autor: admin o czwartek 6. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE-1

Miejsce startu: Maglio (SP44)

Wysokość: 1124 metry n.p.m.

Przewyższenie: 630 metrów

Długość: 9,5 kilometra

Średnie nachylenie: 6,6 %

Maksymalne nachylenie: 10,7 %

PROFIL-1

DANE TECHNICZNE-2

Wysokość: 1124 metry n.p.m.

Przewyższenie: 288 metrów

Długość: 1,8 kilometra

Średnie nachylenie: 16 %

Maksymalne nachylenie: 25,3 %

PROFIL-2

SCENA i AKCJA

Nasz zjazd z Monte San Primo był ledwie 5-kilometrowy, skoro bazą wypadową do obu odcinków piątego etapu było Magreglio. Przed ponownym opuszczeniem tego miasteczka zrobiliśmy sobie półgodzinną „sjestę” udając się na kawę do baru „Chiosco Ghisallo”. Po czym niemal dokładnie o piętnastej wróciliśmy na górski szlak pachnący kolarską historią. Teraz naszym celem był wschodni podjazd pod Colma di Sormano. Przy tym koniecznie chciałem poznać obie końcówki tego wzniesienia. Wspinaczka ta zaczyna się na wysokości niespełna 500 metrów n.p.m. w Maglio na północnym krańcu gminy Asso. Chcąc tam dotrzeć musieliśmy zaliczyć przeszło 6-kilometrowy zjazd doliną rzeczki Lambro. Z tej strony na Colma di Sormano można dotrzeć na dwa sposoby. Pierwsza opcja przez całe 9,5 kilometra prowadzi drogą SP44. Nachylenie jest solidne, lecz umiarkowane. Na pierwszych czterech kilometrach bardzo równe, na stałym poziomie od 6 do 8%. Natomiast na pozostałym dystansie bardziej zmienne, bo wahające się od 5 do 11%. Niemniej na obu połówkach średnia wychodzi podobna. Droga jest szeroka i w dobrym stanie. W pierwszej części spotykamy kilka wiosek, z których każda może się pochwalić przydrożnym kościółkiem. Mamy tu po kolei: Gemu (1,1 km), Mudronno (1,8 km) i Brazzova (2,8 km). Na tym odcinku szlak jest bardzo kręty i prowadzi w terenie otwartym. Jest to południowe zbocze góry, więc przy dobrej pogodzie słońce daje mocno popalić. Pod koniec czwartego kilometra wjeżdża się do miejscowości Sormano, gdzie po przejechaniu 4,4 kilometra od Maglio trzeba skręcić ostro w prawo w kierunku Dicinisio. Wkrótce, bo na samym początku szóstego kilometra stajemy przed wyborem. Jechać dalej drogą nr 44 czy odbić lekko w lewo na wąską ścieżkę, która prowadzi na tą samą przełęcz, ale znacznie krótszym i przeto niesamowicie stromym szlakiem. Ta alternatywa to właśnie słynne Muro di Sormano.

Z rozdroża do przełęczy brakuje jeszcze niemal 290 metrów w pionie. Opcje ich pokonania są krańcowo różne. Tą klasyczną, powiedzmy zachowawczą jest dalsza jazda po szosie SP44. Do przejechania pozostaje wtedy odcinek 4,4 kilometra o średnim nachyleniu 6,6% czyli m/w takim jak na całej tej górze. Najbliższy czyli szósty kilometr jest najtrudniejszy mając średnią 8,2%, zaś najłatwiejsza jest końcówka czyli ostatnie 600 metrów o przeciętnej 4,2%. Natomiast „Muro” to zupełnie inny świat. Po króciutkim zjeździe wjeżdżamy na mostek Ponte del Corno, a za nim już tylko „zapierająca dech w piersiach i ścinająca mięśnie w nogach” ściana czyli 1800 metrów o średniej 16% i maximum powyżej 25%. Pośród najsłynniejszych w świecie kolarskim przeszło-kilometrowych ścianek wszystkie inne mogą się schować. Nie tylko znacznie łatwiejszy Mur de Huy (z finału La Fleche Wallonne), lecz nawet obecny na tegorocznej Vuelcie galicyjski Mirador de Ezaro, który na identycznym dystansie ma przewyższenie „tylko” 255 metrów. Oba warianty wschodniej wspinaczki na Colma di Sormano zjeżdżają się dosłownie 50 metrów przed przełęczą. Dodać wypada, iż dłuższy i większy jest podjazd zachodni zaczynający się w miasteczku Nesso, leżącym nad brzegiem Lago di Como. Od tej strony trzeba bowiem pokonać nie 630, lecz 850 metrów przewyższenia na dystansie 13,1 kilometra. Niemniej to wzniesienie na wyścigu Il Lombardia jak dotąd występowało wyłącznie w roli zdradliwego zjazdu, o którego niebezpieczeństwach przekonali się choćby dwaj Belgowie: Jan Bakelants (w 2017 roku) i Remco Evenepoel (w minionym sezonie). Znajomość Sormano z klasykiem Giro di Lombardia sięga roku 1960, gdy jego dyrektor Vincenzo Torriani wstawił Muro do programu chcąc ożywić wyścig, który coraz częściej kończył się finiszem z grupy. Pierwszym zdobywcą tego wzniesienia został znakomity włoski góral Imerio Massignan, który jadąc na przełożeniu 44×28 wykręcił na tym odcinku czas 10:09. Niemniej meta imprezy była zbyt daleko od gór tzn. nadal w Mediolanie na torze Vigorelli. Tym samym raz jeszcze doszło do finiszu z grupki. Wygrał Belg Emile Daems, zaś „biedny” Massignan był z niej ostatni tj. zaledwie ósmy.

Muro lepszy efekt wywarło w latach 1961-62, po tym jak finisz wyścigu przeniesiono do Como. Co prawda pierwsi na tej górze Massignan (znów) oraz Livio Trape ostatecznie musieli zadowolić drugimi miejscami na metach (wygrywali Vito Taccone i Holender Jo De Roo), lecz teraz przynajmniej dało się na tej stromej ścianie zmontować atak przesądzający o losach wyścigu. Niestety wspinaczka z roku 1962 przebiegła w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach. Kibice okazali się przesadnie litościwi i zanadto zaangażowani w losy rywalizacji. Wielu zawodników zostało dosłownie wepchniętych na górę przez usłużne sztafety popychających „tifosich”. Dlatego też wspomniany Torriani widząc do czego dochodzi na tym wzniesieniu już po trzech latach z niego zrezygnował. Muro na długie lata popadło w niełaskę, zaś z czasem nieomal w zapomnienie. Co więcej w międzyczasie, bo w roku 1976 ukończono górny odcinek drogi SP44 i odtąd cykliści zyskali przyjemniejszy dostęp do Colma di Sormano. Po śmierci wieloletniego patrona Giro d’Italia oraz klasyków M-SR i GdL jego następcy nie od razu wykorzystali Sormano na trasie jesiennego monumentu. Colmę w jej łagodnej wersji po raz pierwszy przetestowano na Il Lombardia dopiero w sezonie 2010. Nieco wcześniej, bo w październiku 2006 roku oddano do użytku odnowione i elegancko wyasfaltowane Muro. Ściana ta wróciła na trasę GdL w roku 2012. Jej pierwszym „nowożytnym” zdobywcą stał się Francuz Romain Bardet. Jego rodak Thibaut Pinot dzierży zaś od roku 2018 rekord najszybszej wspinaczki z czasem 8:48. Podczas ostatnich 9 edycji tego wyścigu Sormano z finałem pod Muro wykorzystano 7-krotnie czyli zawsze gdy finisz był zlokalizowany w Como lub Lecco. Współcześnie szczyt tego wzniesienia znajduje się około 50 kilometrów przed metą, więc stanowi okazję do pierwszej ważniejszej selekcji na tym wyścigu. W tegorocznej (osobliwie sierpniowej) edycji GdL po Muro w grze zostało już tylko „siedmiu wspaniałych”.

Warto też wspomnieć, iż Colma di Sormano (w wersji „light”) była premią górską na trasie Giro’2019. Pierwszy wjechał na nią Mattia Cattaneo, który jednak później na ulicach Como przegrał dwójkowy finisz ze swym rodakiem Dario Cataldo. Naszą wspinaczkę pod Colma di Sormano zaczęliśmy w upale, bo przy temperaturze 31 stopni. Już pierwsze kilkaset metrów pokazało, iż znów szykuje nam się trwały podział na „żwawe Trójmiasto” i „dostojny Gorzów”. Uznałem, że nieco ma co się zanadto napinać. To stosunkowo łatwe (na tle pozostałych kilkunastu gór z pierwszego tygodnia wyprawy) wzniesienie było bodaj najlepszą okazją do tego, by choć jeden raz dotrzeć na szczyt „wespół w zespół” czyli w 4-osobowym składzie. Dlatego wspólnie z Danielem zwolniłem, aby dostosować swoje tempo do spokojniejszego rytmu lansowanego przez naszych kolegów. Jazda w trybie ekonomicznym miała mi się opłacić. Pomyślałem, że w ten sposób zachowam więcej sił na późniejszy pojedynek ze strasznym Il Muro. Na Colmę wjechaliśmy zatem bardzo spokojnie w czasie 49:32 (avs. 11 km/h i VAM zaledwie 758 m/h). Krzychu na ostatniej prostej dostał propozycję zgarnięcia owej premii górskiej, ale jako człowiek honorowy nieszczególnie się do tego palił. Ostatecznie finiszowaliśmy razem. Na przełęczy też było ciepło (27 stopni), a przy tym gwarno. Niektórzy turyści opalali się na pobliskim zboczu. Widoki na wschód i południe były stąd dalekie i przednie. Ponad dachami Osservatorio Astronomico i Ristorante „La Colma” widoczne były szczyty masywu Grigna w odległych Alpach Bergamskich, którego najwyższy wierzchołek sięga 2410 metrów n.p.m. Zrobiliśmy okolicznościowe zdjęcia i po krótkiej naradzie wybraliśmy swych reprezentantów do potyczki ze sławetnym Il Muro. Daniel i Krzysiek stwierdzili, iż jedno Sormano już im wystarczy. Ten pierwszy jeżdżący w Lombardii na standardowych tarczach 53-39 nie miał zresztą przełożeń umożliwiających pokonanie tej stromej ściany. Wybrałem się zatem na Muro w towarzystwie Rafała. Do rozdroża zjechaliśmy drogą SP44, by zrobić kilka zdjęć z górnej części dopiero co przejechanego podjazdu.

Jako się rzekło pierwsze metry po zjeździe z głównej drogi prowadzą lekko w dół. Niemniej sielanka szybko się kończy. Za wspomnianym mostkiem wyrasta ściana, na której każde sto metrów dystansu jest walką o przetrwanie. W przypadku amatorów batalią o przepchanie korb i utrzymanie równowagi. Zacząłem nieco szybciej od kolegi, ale szybko natknąłem się na niemiłą niespodziankę czyli zamkniętą bramkę w poprzek drogi. Owszem można ją było wyminąć wąskim poboczem, ale było to dość ryzykowne. Po swojej przygodzie na Monte Bisbino jadąc z bolącym kolanem bałem się kolejnego upadku, więc od razu wypiąłem się by obejść tą przeszkodę. Potem rzecz jasna miałem straszny problem by znów wystartować na tak przeraźliwie stromej, a przy tym bardzo wąskiej drodze. Musiałem podejść do najbliższego zakrętu. Rafał zgrabnym balansem ominął ten płot i tym samym mnie wyprzedził. Ja powróciwszy do akcji z wolna zacząłem odrabiać dzielący nas dystans, aczkolwiek przypominało to pewnie „wyścigi ślimaków”. Niestety zbliżając się do poziomu 1000 metrów n.p.m. poczułem, iż zbiera mi się na skurcz w lewej nodze, którą zapewne podświadomie przeciążałem chcąc oszczędzać „chorą” prawą. Znów stanąłem i miałem kolejny problem z re-startem. Na dobre straciłem kontakt z Rafałem i chciałem już tylko jakoś dowlec się na górę. Za ostatnim wirażem zrobiłem sobie trzeci przystanek i raz jeszcze kawałek się przeszedłem. Ostatecznie przejechałem tu pewnie półtora kilometra, a ze trzysta metrów przeszedłem z buta. Rafa wjechał Muro bez podobnych przygód w czasie 16:22. Ja na ukończenie tej wspinaczki potrzebowałem 20:08, choć w ruchu byłem przez 13:51. Może kiedyś jeszcze nadarzy się okazja by „przepisowo” pokonać tą straszną ścianę. Na górze poszliśmy do wspomnianej restauracji, po czym zjechaliśmy do Maglio w pierwszej części zjazdu testując swe hamulce na Muro. Na tym jednak nie koniec było górskiej rozrywki. Aby dotrzeć do samochodów trzeba było jeszcze pokonać południowy podjazd pod Madonna del Ghisallo tzn. 6,4 kilometra ze średnią 4% i stromym kilometrem powyżej Barni. Tym sposobem uzbierało nam się ponad 2000 metrów dziennego przewyższenia, choć żadna z czwartkowych wspinaczek nie miała nawet 900 metrów amplitudy.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3875386559

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3875386559

ZDJĘCIA

IMG_20200806_075

FILM

VID_20200806_161132