banner daniela marszałka

Tourmalet & Aspin

Autor: admin o czwartek 12. lipca 2007

W czwartkowe przedpołudnie wyruszyliśmy na pierwszą z trzech zaplanowanych przejażdżek po Środkowych Pirenejach. Na pierwszy rzut poszły przełęcze najbliższe naszej bazy noclegowej czyli: Col du Tourmalet (2115 m. n.p.m.) i Col d’Aspin (1489 m. n.p.m.). Na rozgrzewkę czekał nas 12-kilometrowy dojazd przez Campan do Sainte-Marie-de-Campan i już na tym odcinku trzeba było pokonać różnice wzniesień rzędu 300 metrów.

W Saint-Marie droga rozchodzi się w dwóch kierunkach tzn. na południowy-wschód ku przełęczy Aspin i na południowy-zachód ku przełęczy Tourmalet. Podjęliśmy ostrożną decyzję, aby korzystając ze swej świeżości trudniejszą przełęcz wziąć na początek. Tym samym „na dzień dobry” w Pirenejach czekał nas bodaj najbardziej legendarny i jeden z najtrudniejszych podjazdów w tym łańcuchu górskim. Tourmalet to też chyba najpopularniejszy podjazd w historii „Wielkiej Pętli” jako, że począwszy do 1910 roku uczestnicy wyścigu jechali przez tą przełęcz aż 75 razy! Na dobrą sprawę podjazd zaczął się jeszcze przed Sainte-Marie-de-Campan, zaś od tej miejscowości czekało nas jeszcze niemal 17 kilometrów do szczytu. Pierwsze 5 kilometrów „wschodniej ściany” Tourmalet są łagodne o średnim nachyleniu poniżej 5%. Podjazd zaczyna się na dobre i na złe za wioską Gripp, albowiem na ostatnich 12 kilometrach trzeba pokonać przewyższenie rzędu 1070 metrów co oznacza średnią stromiznę blisko 9%.

Od tego miejsca góra już ani na moment nie odpuszcza wiedzie konsekwentnie najpierw ku znanym widzom Eurosportu długim galeriom chroniącym drogę przed lawinami, zaś następnie na około 4 kilometry przed szczytem przez stację narciarską La Mongie. Jechało mi się znakomicie. Od początku stromizny przez cały czas na przełożeniu 39 x 24, a za wspomnianym La Mongie dostałem jakby wiatru w plecy, bowiem byłem jeszcze w stanie nieco przyspieszyć. Mój czas pod Tourmalet czyli 1h 09:30 oznaczał wykręcenie średniej około 14,6 km/h. Na szczycie zadbaliśmy o swe kolarskie skalpy czyli zdjęcia w najbardziej stosownych miejscach czyli pod tablicami czy na tle pomników i słynnej restauracji. Jeden ze wspomnianych pomników poświęcony jest pamięci zmarłego w grudniu 2000 roku Jacquesa Goddet – drugiego z historycznych ojców Tour de France. Widoki z tej przełęczy tak na wschód jak i zachód zapierają dech w piersi. Dla nas szosowców przełęcz Tourmalet była kresem wspinaczki, lecz kolarze MTB mogliby się z tego miejsca pokusić o podjechanie dalszych 6 kilometrów kamienistym szlakiem wiodącym do obserwatorium wybudowanego na wysokości 2637 m. n.p.m. tuż pod szczytem góry Pic du Midi de Bigorre.

Z przełęczy zjechaliśmy z powrotem w kierunku Sainte-Marie-de-Campan. Każdy wedle upodobania czyli Piotr szybko, zaś ja ostrożnie wypatrując przy okazji ładnych widoczków i zatrzymując się kilkakrotnie celem ich uchwycenia w pamięci mojego Olympusa. Rozdzieliliśmy się więc na dobre 15-20 minut i osobno zaczęliśmy podjazd pod Col d’Aspin. Niewątpliwie jest to znacznie łatwiejsze wzniesienie od Tourmalet, lecz wciąż na tyle trudne by móc dać się we znaki. Zaczynając wspinaczkę w Sainte-Marie mieliśmy do pokonania 12,6 kilometra o umiarkowanym średnim nachyleniu 5%. Zaznaczyć jednak trzeba, iż przyszło nam się zmierzyć z łatwiejszą (północną) stroną tej przełęczy. Pierwsza część tego wzniesienia jest dość łatwa. Jechałem cały czas ponad 20 km/h, zaś w momentach gdzie podjazd prawie zupełnie puszczał prędkość dochodziła do 30 km/h. Nic dziwnego średnia nachylenie pierwszych 7,5 kilometra wynosiło tu tylko 3,6 %. Na ostatnim płaskim odcinku tzn. w strefie turystycznej Espadiet (1106 m. n.p.m.) spotkałem zjeżdżającego z naprzeciwka Piotra. Wkrótce jednak okazało się, że chyba zbyt szybko zacząłem ten podjazd. Góra okazała się bowiem dość zwodnicza. Ostatnie 5 kilometrów miało już średnie nachylenie 7,5% i będąc już nieco „podjechany” momentami przyszło mi zwalniać do 14 km/h. Starałem się jednak nie odpuszczać, bowiem założyłem sobie iż spróbuje tą górę wjechać w 40 minut. Wynik 40 minut 30 sekund i w sumie niezła średnia z tego wyszła bo 18,66 km/h.

Na górze niespodzianka. Otóż przełęcz Aspin znajduje się w strefie pastwisk i z tej przyczyny o tej porze dnia objęło ją w posiadanie całkiem liczne stado krów. Na ostatnich 50 metrach trzeba było sobie więc zrobić malutki slalom poboczem drogi. Byłem i tak w lepszej sytuacji niż turyści-samochodowi, którzy musieli liczyć na zmiłowanie pirenejskich bydlątek i pozwolenie na przejazd. Po zjechaniu z powrotem do Sainte-Marie-de-Campan odszukałem jeszcze dom-kuźnię będącą niemym świadkiem jednego z legendarnych wydarzeń z najdawniejszej historii Tour de France. Znalazłem bowiem miejsce, w którym znany „pechowiec” Eugene Christophe naprawiał widelec swego roweru, który pękł mu kilkanaście kilometrów przed Sainte-Marie, na początku zjazdu z Tourmalet. Potem zaś już tylko zjazd do bazy po drodze mijając wioskę Campan, w której podróżnych witają kukły z dala jako żywo przypominające ludzi. Po dotarciu do Bagneres-de-Bigorre licznik pokazał mi dystans 83,5 kilometra oraz dzienne przewyższenie rzędu 2160 metrów. Po posiłku i odpoczynku obejrzeliśmy dramatyczny etap TdF z metą w Autun . Odcinek ten wygrał Filippo Pozzato, zaś poważnemu wypadkowi uległ późniejszy „czarny charakter” wyścigu Aleksander Winokurow. Niestety wieczorem zaczęły się i nasze kłopoty … z samochodem. Piotr odkrył pod swym Fordem wyciek z układu chłodzącego silnika. Zaradzenie temu problemowi stało się naszym pierwszym zadaniem na piątkowe przedpołudnie.