banner daniela marszałka

Envezin d’Oz

Autor: admin o czwartek 6. lipca 2006

Piotr z Michałem przecierali nam szlak do Francji docierając na miejsca przeznaczenia wczesnym wieczorem. My drogą przez Edolo na Bergamo i dalej włoskimi autostradami w ciągłej przebudowie przez Mediolan, Novarę i Turyn staraliśmy się dotrzeć do granicy z Francją na przełęczy Montgenevre. Pod Turynem udało nam się pobłądzić szukając właściwego zjazdu z autostrady A4 w kierunku drogi E70 na Susę. Dzięki temu mogliśmy z paru stron obejrzeć górujące nad miastem wzgórze Superga znane z trasy klasyku Mediolan – Turyn oraz katastrofy lotniczej, w której przed przeszło półwieczem zginęli piłkarze AC Torino. Na drodze E70 kolejna wpadka pilota (mea culpa) i zamiast zjechać za Susą na Cesana Torinese początkowo przyszło nam się zapuścić w rejon Bardonecchii.

Koniec końców do Francji zbliżaliśmy się około godziny 21-wszej, zaś z radia dobiegały nas odgłosy drugiego półfinału z niemieckich boisk czyli meczu Francja – Portugalia. Ponieważ w naszym aucie nie było Piotra mogłem się tylko domyślać, że prowadzenie objęła Francja po strzale Zidane’a, najpewniej z karnego. Wynik meczu stał się dla nas jasny gdy po zjechaniu do Briancon i minięciu przełęczy Lautaret na ulicach miasteczka La Grave ujrzeliśmy fajerwerki i świętujących zwycięstwo swej reprezentacji Francuzów. Stąd do Envesin d’Oz pozostało nam tylko 45 kilometrów drogą przez le Freney, Bourg d’Oisans, Rochetaillee, Allemont i Pourchery, w której to wiosce wraz z Piotrem oraz Jackiem Śliwickiem i Tomkiem Wienskowskim gościliśmy przez kilka dni przed ubiegłorocznym startem w La Marmotte. Do naszej kwatery dotarliśmy mocno zmęczeni dobrze po 23:00. Na szczęście mieliśmy przed sobą dwie doby względnego odpoczynku przed pierwszym z dwóch czekających nas wyścigów.

Pomimo, że do startu w La Marmotte pozostawały jeszcze dwa dni nasze formalności przedstartowe postanowiliśmy załatwić już w czwartek 6 lipca udając się około południa samochodami poprzez Le Bourg d’Oisans na metę wyścigu w L’Alpe d’Huez. Na miejscu przekonaliśmy się, że tym razem podczas „Świstaka” będzie nam dane zafiniszować na znanej z Tour de France 300-metrowej, szerokiej i prowadzącej lekko pod górę prostej, a nie jak przed rokiem na położonym nieco niżej placu przed miejscowym Pałacem Sportu. Ponieważ do L’Alpe nie wybraliśmy się w przeddzień zawodów tym razem ominęła nas wielka giełda sprzętu rowerowego i mody kolarskiej. Może to i lepiej bowiem od strony technicznej byliśmy wystarczająco przygotowani, a tak przynajmniej nasze oczy nie zostały wystawione na wielkie pokuszenie, zaś portfele na poważne niebezpieczeństwo. Pośród nielicznych tego dnia stoisk zakupiliśmy tylko niezbędne ilości energetycznych żeli i batonów. Przede wszystkim zaś tych pierwszych gdyż przeżuwanie czekoladowych przy panujących we Francji upałach nie wydawało nam się najtrafniejszym pomysłem. Po zerknięciu na rozpiskę z trasą tegorocznej edycji okazało się, że podobnie jak w 2005 roku organizatorzy postanowili zrezygnować z poprowadzenia wyścigu przed przełęcz Żelaznego Krzyża czyli Croix de Fer (2068 metrów n.p.m.). W zastępstwie ponownie wystąpił pobliski Glandon (1924 m. n.p.m.). Niemniej od strony Allemont to ten sam podjazd tyle, że zaoszczędzone nam zostało ostatnie 2,5 km podjazdu. Druga różnica między obu rozwiązaniami polega na tym, iż od końca zjazdu z Glandon do początku podjazdu pod Telegraphe czyli z Saint Etienne-de-Cuines do Saint Michel-de-Maurienne jest 25 kilometrów w terenie „false flat”. Tymczasem po zjeździe z Croix-de-Fer mielibyśmy do pokonania tylko ostatnie 15 kilometrów tego odcinka poczynając od miejscowości Saint Jean-de-Maurienne.

Po powrocie na kwaterę w Envesin d’Oz i obiedzie uwzględniającym kulinarne potrzeby kolarzy popołudnie postanowiliśmy przeznaczyć na ostatni poważniejszy trening przed zawodami. Każdy z nas zrobił kilkadziesiąt kilometrów choć w rozmaitych konfiguracjach. Michał z Piotrem zjechali do Rochetaillee i dalej główną drogą na Grenoble zapuścili się w okolice Sechilliene. Darek pokręcił się bliżej naszej bazy z wykorzystaniem sztywnego i znanego z kobiecej „Wielkiej Pętli” podjazdu do Vaujany. Natomiast ja ze Ździśkiem wyruszyliśmy najpóźniej bo około 18:00 i początkowo pojechaliśmy do Rochetaillee po czym zawróciliśmy mając w planach zrobić „inspekcję” pierwszego z naszych sobotnich podjazdów czyli Col du Glandon. W pewnym momencie mimo zbliżającego zmierzchu wpadliśmy jeszcze na śmiały pomysł dotarcia na szczyt Col de la Croix de Fer. Niestety od realizacji tego planu odwiodło nas załamanie pogody. Deszcz dopadł nas na wysokości około 1600 metrów n.p.m. w okolicach zapory na Lac Maison. Pozostało jedynie zdecydować się na odwrót i w co raz bardziej ulewnym deszczu zjechać do le Verney. Stromy zjazd podczas alpejskiej burzy na szczęście przy umiarkowanej temperaturze oraz z niemal maksymalnym wykorzystaniem hamulców z pewnością na dłużej pozostanie nam w pamięci. Potem zaś przemoknięci i nieco ciężsi od wilgoci musieliśmy się jeszcze wspiąć do Pourchery przez dwa kilometry o średnim nachyleniu prawie 10% i odbić w boczną drogę prowadzącą już tylko lekko pod górę do Envezin. W sumie 53 kilometry w skrajnych warunkach atmosferycznych.

Piątek 7 lipca dla nas wszystkich był z gruntu odpoczynkowy, choć Piotr z Michałem zrobili sobie drobną przejażdżkę. Główną rozrywką tego dnia była jednak wycieczka do Bourg d’Oisans, w tym spacer po tamtejszym deptaku, wizyty w sklepach oraz restauracjach. W znanej mi już sprzed roku księgarni kupiłem zeszyt piąty „Atlas des Cols des Alpes” obejmujący tereny od Flumet po Thonon-les-Bains nad Jeziorem Genewskim. Tym samym uzupełniłem swą kolekcję zeszytów kartograficznych z profilami i opisami kolarskich podjazdów we francuskich Alpach.