banner daniela marszałka

Pomysł na „Świstaka”

Autor: admin o poniedziałek 4. lipca 2005

Pomysł na tego rodzaju wyprawę zaczął kiełkować już we wrześniu ubiegłego roku podczas Tour de Pologne gdyż obaj z Piotrem Mrówczyńskim choć w różnym charakterze pracowaliśmy na tym wyścigu w roli wolontariuszy. Ja miałem już za sobą dwie, za każdym razem 5-dniowe eskapady alpejskie odbyte wspólnie z trójmiejskimi kolegami z powszednio-weekendowych „treningów” zaczynających się na rondzie koło Castoramy w gdańskiej dzielnicy Osowa. W 2003 roku wraz z Wojtkiem Nadolskim i Krzyśkiem Żmijewskim (mastersami Under-50) zrobiliśmy sobie 5-dniową wyprawę objazdową od austriackiego Tyrolu (m.in. Gepatsch w dolinie Kaunertal), poprzez włoski Południowy Tyrol (Stelvio), włoskie Trentino (okolice Canazei i Cortina d’Ampezzo) po austriacką Karyntię (Hochtor-Grosglockner od południowej strony). Rok później wraz z Jarkiem Chojnackim, zbieżność imienia i nazwiska z byłym kolarzem Legii najzupełniej przypadkowa skoncentrowaliśmy swe działania na sercu włoskich Dolomitów czyli miejscowości Canazei. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów od niej zaliczyliśmy w sumie tuzin podjazdów, w tym tak słynne przełęcze jak Pordoi (od obu stron), Sella, Costalunga, San Pellegrino czy Fedaia-Marmolada od morderczej południowo-wschodniej strony.

Dla Piotra miał to być debiutancki wypad w tak wysokie góry. Aczkolwiek miał on już za sobą udział woli wolontariusza przy organizacji etapu Tour de France dla amatorów w roku 2004. Imprezę tą rozegrano wówczas w masywie Centralnym na trasie z Limoges do Saint-Flour (wśród „profich” ten odcinek wygrał Richard Virenque). Dlatego też początkowo prywatne „treningi” we francuskich Alpach chcieliśmy połączyć z udziałem w L’Etape du Tour anno domini 2005. Jednak po pierwsze organizatorzy podobnie jak w 2003 roku wybrali sobie na tą „zabawę” etap pirenejski z Mourenx do Pau. Po drugie zaś z uwagi na olbrzymią popularność tej imprezy współorganizowanej przez miesięcznik „Velo Magazine” czas zapisów jest ograniczony i przy tym znacznie utrudniony z terenu dalekiej Polski. Dlatego postanowiliśmy zaoszczędzić sobie tej niepewności oraz dodatkowych godzin podróży. Ostatecznie naszą wyprawę we francuskie Alpy upiększyliśmy sobie bardziej wymagającym i niemal równie popularnym wyścigiem La Marmotte organizowanym obejrzeć finisz przynajmniej jednego z alpejskich etapów wielkiego Tour de France.

Jakkolwiek do Włoch czy Austrii jechałem uprzednio w ciemno tzn. dopiero na miejscu załatwiając sobie nocleg, z którym w miesiącach letnich nie było specjalnych kłopotów o tyle we Francji z uwagi na Tour woleliśmy tak nie ryzykować. Dlatego Piotr z paromiesięcznym wyprzedzeniem Piotr zarezerwował noclegi dla czterech osób. W maju okazało się, iż towarzyszyć nam będą moi koledzy z Pomorza: Jacek Śliwicki z Pucka w sezonie startujący w szosowych maratonach o długości bagatela 300 kilometrów oraz Tomek Wienskowski z Gdańska obecnie startujący w kategorii U-23, głównie na szosie. Piotr w charakterystyczny dla siebie sposób podszedł do przygotowań w sposób w pełni profesjonalny. Zima biegał na nartach i pływał na basenie, zaś wiosną przejechał 5.000 km nie tylko na swoim Mazowszu, lecz również w Górach Świętokrzyskich, czy nawet w Pieninach i Podhalu. Ja od początku roku zrobiłem swoje czyli 35 godzin „na sucho” (trenażer) oraz od Wielkanocy tylko 3.500 kilometrów na szosie. Oczywiście pod tym względem student Tomek dla którego kolarstwo ma być wedle zamierzeń zawodem bił nas na głowę. Jacek jak sam przyznawał jeździł nieregularnie, ale skoro ukończył kilka maratonów (ostatni w Choszcznie) to o kondycję mógł być spokojny. Obawiał się tylko czekających nas niebotycznych gór ze względu na pewną nadwagę.

Wyruszyliśmy dwoma samochodami pod „patronatem” Forda. Załoga Focusa czyli Jacek kierowca i Tomek pilot oraz załoga Fusiona czyli Piotr kierowca i ja w roli pilota. Start wczesnym rankiem 3 lipca o 4:00 rano ze zbiórki w Redzie. Redy. Dla mnie i Piotra zaczęło się pechowo czyli od defektu samochodu pod Nowogardem. Ten pech zmusił nas jako, że była to niedziela do spędzenia całej doby na postoju w Szczecinie. Piotr odebrał naprawione auto w poniedziałek około czternastej i przez Kołbaskowo wyruszyliśmy w świat. Kolega okazał się wytrwałym kierowcą jako, że wytrzymał jednym skokiem z paroma drobnymi przerwami siedemnaście godzin za kółkiem ze Szczecina przez Niemcy, Austrię, Szwajcarię m.in. przełęcz San Bernardino, Włochy aż do Francji, która powitała nas na przełęczy Montgenevre. Do Guillestre położonego 35 kilometrów na południe od Briancon dotarliśmy nad ranem we wtorek 5 lipca. Przywitaliśmy się z kolegami, którzy dotarli do naszej pierwszej bazy dzień wcześniej. Niestety w poniedziałek nie mieli oni wielkiego szczęścia do pogody podczas swej rowerowej przejażdżki.