banner daniela marszałka

Les Deux Alpes

Autor: admin o czwartek 7. lipca 2005

W czwartek przed południem opuściliśmy Guillestre. Celem naszej przejażdżki samochodem była maleńka wioska Pourchery położona w bliskim sąsiedztwie Bourg d’Oisans – miasta startowego La Marmotte. Aby tam dojechać musieliśmy obrać kierunek na Briancon i następnie dotrzeć na przełęcz Lautaret. Od tego miejsca przez kilkadziesiąt następnych kilometrów mieliśmy okazję obejrzeć część trasy „Świstaka” czyli poprzedzający finałowy podjazd długi zjazd do Bourg d’Oisans i pierwsze 10 kilometrów od Boourg d’Oisans przez tamę w Allemont do podnóża przełęczy Glandon. Pourchery położone jest na wysokości drugiego kilometra stromego podjazdu do stacji narciarskiej Vaujany, gdzie podczas kobiecej „Wielkiej Pętli” zwykł się kończyć najtrudniejszy z alpejskich etapów. Można by więc rzec, iż jest to skromniejsza „siostra” słynnego podjazdu pod L’Alpe d’Huez. Po południu wybrałem się z Piotrem na ostatni trening przed La Marmotte. Nie chcieliśmy zwiedzać najbliżej położonych podjazdów pod Glandon czy L’Alpe d’Huez wychodząc z założenia, że i tak je sobie dokładnie obejrzymy w sobotę. Wobec takiego wstępnego założenia najatrakcyjniejszą w bliskiej okolicy był podjazd do Les Deux Alpes.

Trening zaczęliśmy z parkingu w Allemont skąd trzeba było pojechać do Rochetaille gdzie należało skręcić w lewo na drogę krajową N91 w kierunku na Briancon. Z początku mieliśmy do pokonania płaski teren przez zatłoczone Bourg d’Oisans. Szybsza jazda skończyła się 5 kilometrów za miastem. Zaczynał się niezbyt trudny podjazd będący zarazem początkową fazą zachodniego podjazdu pod Col du Lautaret. Droga wzdłuż rzeki Romanche i dopiero dziewięć kilometrów dalej przy sztucznym jeziorze w le Freney chcąc dotrzeć do Les 2 Alpes należało skręcić w prawo czyli w tym przypadku na południe. Co ciekawe podjazd ten po raz pierwszy został użyty w 1994 roku przez organizatorów Giro d’Italia, kiedy to górski finisz wygrał tu Ukrainiec Wladimir Pulnikow. Niemniej do kolarskiej historii wszedł on w lipcu 1998 roku podczas deszczowego etapu Touru wygranym przez Marco Pantaniego. Po wcześniejszym ataku na przełęczy Galibier słynny „Pirat” na mecie Les 2 Alpes zdystansował swego głównego rywala Niemca Jana Ullricha o blisko dziewięć minut, dzięki czemu zdobył żółtą koszulkę lidera, której nie oddał już do Paryża.

Wzniesienie to same w sobie nie robi imponującego wrażenia. Niespełna 10 kilometrów o średnim nachyleniu 7,3 % nie powala na kolana przy innych alpejskich podjazdach. W skrócie prezentowała się następująco. Na wstępie ciężkie trzy kilometry o średnim nachyleniu 9,3 %. Potem łatwe kolejne dwa i pół kilometra i dość solidne ostatnie cztery i pół na poziomie 7,7 %. W terenie samej stacji było już praktycznie płasko. W zasadzie była to najskromniejsza góra w naszym programie, ale też na dwa dni przed „wielką sobotą” nie chcieliśmy się już zarzynać. Oczywiście pełni ambicji za sam podjazd zabraliśmy się dość ochoczo, lecz akurat próby moich akcji zaczepnych zostały co najmniej dwa razy storpedowane przez roboty drogowe i związany z nimi wahadłowy ruch na drodze. Na górze zrobiliśmy sobie parę zdjęć przy wjeździe do miasta i tle sztucznej ścianki wspinaczkowej po czym rozpoczęliśmy przyjemny odwrót zgodnie z prawem grawitacji.

Niestety na samym końcu zjazdu, w zasadzie zaraz po wyjeździe na płaski odcinek przed Bourg d’Oisans potrącili mnie samochodem „nieprzytomni” holenderscy emeryci. Takiej przygody akurat najmniej mi było trzeba półtorej doby przed najtrudniejszym wyzwaniem w dotychczasowej przygodzie z rowerem. Najadłem się niezłego strachu, ale skończyło się tylko na „poszlifowanym” prawym boku od barku przez łokieć aż po pośladek, obtartym siodełku i jak mi się początkowo wydawało ledwie porysowanym aparacie cyfrowym. Na szczęście wzmocniona obudowa w moim Olympusie mju 500 wytrzymała upadek, choć aparat zaczął jednak z lekka nie domagać przy próbie robienia zdjęć w niektórych trybach. Ostatnie 10 kilometrów do samochodu przejechałem poobijany, lecz w tych okolicznościach na większej „adrenalince” m/w w tempie 35 km/h. Średnia tego dnia wyszła dość wysoka tzn. 28 km/h na dystansie przeszło 70 kilometrów co napawało nas optymizmem przed naszym wyścigiem.