banner daniela marszałka

Briancon

Autor: admin o środa 13. lipca 2005

Następnego dnia o godzinie czwartej rano Jacek z Tomkiem z uwagi na obowiązki zawodowe tego pierwszego rozpoczęli podróż powrotną do Polski. Tymczasem ja i Piotr wraz z redaktorem Ceglińskim udaliśmy się na metę jedenastego etapu TdF czyli do Briancon. Mieliśmy do przejechania jakieś 300 kilometrów samochodem na około przez Grenoble by dopiero od przełęczy Lautaret wbić się na trasę wyścigu. Marek załatwił nam opaski uprawniające do wejścia w strefę techniczną okolic mety, aczkolwiek do olbrzymiego Biura prasowego my dwaj „pomocnicy” musieliśmy się dostać „innym sposobem”. Kręcąc się po zastrzeżonej strefie wokół mety mogliśmy się natknąć na ludzi, którzy swego czasu sprawiali, iż francuskie kolarstwo liczyło się w świecie znacznie bardziej niż obecnie. Wspomnę tylko Bernarda Hinault, Bernarda Thevenet czy Laurenta Jalabert. W samym zaś Biurze prasowym obecni byli też Charly Mottet i Jean-Francois Bernarda. Na finiszu stanęliśmy dosłownie pięć metrów za kreską, po prawej ręce finiszujących kolarzy. Niestety sam finisz okazał się za szybki dla mojego aparatu, a może raczej dla mego refleksu. Inna sprawa że pole widzenia było nieco ograniczone oraz, że nie ja jeden chciałem utrwalić finisz dwóch „walczaków” czyli Aleksandra Winokurowa i Santiago Botero. Trochę szkoda, że metę etapu wyznaczono na płaskim terenie przy rzece Durance, a nie jak zazwyczaj (podczas Touru, Giro czy Dauphine Libere) na stromym podjeździe do starej części tego miasta, gdyż wówczas o ładne fotki byłoby o wiele łatwiej.

Przebieg etapu chyba nie tylko mnie mocno rozczarował. Poza kilkoma odważnymi (Winokurow, Botero, Pereiro), którym drużyna Discovery Channel pozwoliła odjechać z uwagi na większe straty, nikt groźny dla lidera nawet nie wychylił nosa. Armstrong w otoczeniu czterech kolegów: Azevedo, Hincapie, Popowicz i Savoldelli dojechał na metę bezpiecznie jak w futerale. To niesłychane by na etapie górskim przez Madeleine, Telegraphe i Galibier do mety przyjechała razem aż 26-osobowa grupa z liderem. Takiej apatii w górach Touru chyba dawno nigdy nie oglądano. Świadczyło to najdobitniej o strachu tzw. „rywali” Teksańczyka. Tego dnia rozstałem się z wszelkimi wątpliwościami co do tego kto wygra 92. Tour de France. Cóż jeszcze w Briancon było ciekawego? Można było rzucić okiem na rower Armstronga, podsłuchać wywiad z „Wino” czy nagranie live programu „Velo Club” dla kanału France 5. Piotr stał się nawet cichym gościem tego programu, albowiem zasiadł sobie na widowni.

Po wszystkim Marek chciał porozmawiać z Ryszardem Kiełpińskim (masażystą Discovery Channel, a wcześniej US Postal). Ten jednak był o tej porze dnia czyli godzinkę-czy dwie po zakończeniu etapu na tyle zajęty, iż nas do niego nie dopuszczono. Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Nawinął nam się sam Johan Bruyneel i Piotr z Markiem zadali mu kilka pytań do których ja podrzuciłem jedno dotyczące wstępnej wizji składu Discovery na Tour de Pologne. Po chwili zadumy belgijski dyrektor sportowy stwierdził, iż przyjadą mocnym składem i najprawdopodobniej liderami tej ekipy na nasz Tour będą Jarosław Popowicz i Paolo Savoldelli. Pozostaje mieć nadzieję, że Bruyneel dotrzyma słowa i nie zabierze wyżej wymienionych wraz z sobą na Vueltę. Dodać bowiem wypada że tą drużyną na polskich drogach pokieruje nie on sam, lecz jeden z jego asystentów. Kolejne trzysta kilometrów z Briancon do Macot-la-Plagne zajęło nam ładne cztery godziny poniekąd z uwagi na korek pomiędzy przełęczą Lautaret a La Grave. Otóż do samochodów jadących z mety etapu przyłączyły się na jednopasmowej drodze do Grenoble samochody kibiców zjeżdżających z przełęczy Galibier.