banner daniela marszałka

Wyprawa do Popradu

Autor: admin o piątek 28. lipca 2006

Będąc z lekka nie dopieszczonym po przedwczesnym finale naszej francuskiej podróży dwa tygodnie po powrocie z Alp za namową dwójki kolegów z lokalnych tras kaszubskich postanowiłem raz jeszcze przetestować swe siły w wymagającym terenie. Tym razem znacznie bliżej domu tzn. na polsko-słowackim pograniczu. Do wypadu tego namówili mnie Leszek Brunke i Piotr Strzecki obaj od lat ścigający się po polskich szosach w wyścigach mastersów. Leszek to wielokrotny szosowy mistrz Polski w tzw. „jedynce” czyli kategorii do lat 40. Leszek jest naszym lokalnym liderem podczas niezliczonych weekendowych potyczek. O cztery lata młodszy Piotr z powodzeniem ścigający się w tej samej kategorii wiekowej prezentuje zaś na ogół poziom zbliżony do mojego.

Pod koniec lipca postanowiliśmy razem pojechać na Słowację by wziąć udział w przeszło 200-kilometrowym wyścigu Dookoła Tatr Wysokich. Start i metę tego wyścigu wyznaczono w Popradzie czyli mieście, które w 1999 roku było areną Mistrzostw świata w kolarskich przełajach. Tymczasem wyścig szosowy, który był głównym celem naszej podróży miał rangę Amatorskich Mistrzostw Europy Środkowej na szosie w terenie górskim, lecz organizowany był w formule open co oznaczało wspólny start okolicznych zawodowców, mastersów rozmaitych kategorii oraz zupełnych amatorów. Gościem honorowym tej imprezy corocznie bywa ex-mistrz świata i dwukrotny zwycięzca Pucharu świata Maurizio Fondriest. Były lider ekipy Lampre, obecnie zajmujący się produkcją rowerów, zaszczyca Poprad swą obecnością za namową słowackiego kolegi z tras kolarskich tzn. Milana Dvorscika, który jest jednym z organizatorów tej imprezy.

Naszą podróż z Trójmiasta w słowackie Tatry zaczęliśmy w czwartkowy poranek 27 lipca. Pojechaliśmy trasą biegnącą przez okolice Tczewa, Bydgoszczy, Łodzi, Krakowa i Nowe Targu wjeżdżając do krainy naszych południowo-wschodnich sąsiadów przez znane także z czasów Wyścigu Pokoju przejście graniczne w Łysej Polanie. W drodze odebrałem telefon od Jurka Plietha z szokującą informacją, iż na dopingu został przyłapany rewelacyjny zwycięzca niedawno zakończonego Tour de France Amerykanin Floyd Landis. Jak się okazało słynna szarża do Morzine okazała się zbyt piękna by być prawdziwą tzn. dokonaną w sposób uczciwy czyli własnymi siłami i siłą woli. W realizacji tego niesamowitego dzieła pomagał Landisowi nadmiar testosteronu. Leszek już wcześniej zarezerwował nam 3-osobowy pokój w hotelu położonym w cichej dzielnicy Popradu. Jak się okazało był on prowadzony przez zawodniczkę słynnej słowackiej drużyny koszykarskiej Rużomberok. Aczkolwiek honory „gospodyni” pełnił raczej mąż owej sportsmenki.

Jako, że do Popradu po długiej podróży dotarliśmy około 19:00 tego dnia nie mieliśmy już czasu na rozprostowanie kości na rowerze. Mogliśmy co najwyżej wyskoczyć na jedno wieczorne piwko w naszej dzielnicy i liczyć na dobrą pogodę w piątek. Aura nas nie zawiodła i w piątkowe południe udałem się wraz z Leszkiem na około 40-kilometrowy trening przed sobotnim startem. Towarzyszył nam w nim znajomy Leszka Krystian Pawlik ze Śląska, na co dzień startujący w masterskiej kategorii Under-45. Przejechaliśmy cały przydługi dystans startu honorowego jutrzejszego wyścigu tzn. z Popradu do starego Smokowca, po czym zapuściliśmy się jeszcze na trasę oficjalnej części wyścigu do okolic Novej Polanki. Po powrocie do hotelu poszliśmy wraz z Piotrem na rynek w Popradzie aby załatwić formalności startowe oraz pozwiedzać najciekawszą część miasta. Oprócz oglądania tamtejszych kościołów i kamieniczek natknęliśmy się na „Pub u Krecika” położony jak przystało na zwyczaje swego patrona w podziemiach. Niemniej wczesnym popołudniem u pana Krtka nie było wielu gości.

Podczas gdy Leszek z Piotrem korzystali z uroków miejscowego basenu, ja na popradzkim rynku spotkałem się z Piotrkiem Mrówczyńskim. Od Piotra dowiedziałem się, że w sobotnim wyścigu wystartuje również nasz zakopiański kolega Michał Stoch oraz znany nam dobrze z czasów pracy przy organizacji Tour de Pologne Konrad Kucharski z Warszawy. Ponadto udało mi się namówić do startu Jarka Chojnackiego, z którym byłem na swej drugiej alpejskiej wyprawie tzn. w 2004 roku we włoskich Dolomitach. „Majorka” od pewnego czasu mieszkający w Szwecji przebywał właśnie na Słowacji wraz z małżonką u swych teściów. Do Popradu nie miał daleko i nie dał się długo namawiać na start wyścigu, a tym bardziej na spotkanie ze starymi kumplami z ronda „Castorama”.