Montagne de Lure nord
Autor: admin o sobota 19. września 2020
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Valbelle (D53)
Wysokość: 1748 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1208 metrów
Długość: 24,1 kilometra
Średnie nachylenie: 5 %
Maksymalne nachylenie: 10,1 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
W sobotnie przedpołudnie na dobrą sprawę wyjechaliśmy z „prawdziwych” Alp. Finałowy weekend mieliśmy już spędzić w Prowansji. Testując nasze siły na dwóch samotnych górach w Prealpach Prowansalskich, na obszarze górskiej grupy Prealpes du Vaucluse. Na etapie czternastym czekały nas wspinaczki po obu zboczach Montagne de Lure (1826 m. n.p.m.), zaś na piętnastym wjazd od zachodniej strony na słynną Mont Ventoux (1912 m. n.p.m.). Ostatnią bazą noclegową było zaś miasteczko Faucon, leżące w departamencie Vaucluse. Jakieś 190 kilometrów na zachód od Barcelonnette. W czasie tego transferu mieliśmy się zatrzymać we wiosce Valbelle, by ruszyć z niej na 85-kilometrową trasę o łącznym przewyższeniu blisko 2300 metrów. Pierwsza część transferu wiodła nas na zachód drogami D900 i D900b. Na pewien czas wpadliśmy do departamentu Alp Wysokich czyli Hautes-Alpes. Po drodze minęliśmy miejscowość Remollon, z której rok wcześniej rozpocząłem stromą wspinaczkę na Mont Colombis. Następnie wjechaliśmy na D942, która skręciła na południe i doprowadziła nas do górskiej autostrady A51. Przejazd przebiegał sprawnie, acz przelotny deszcz nieco nas martwił w perspektywie popołudniowej wycieczki. Z trasy szybkiego ruchu zjechaliśmy w pobliżu Sisteron. Miasteczka leżącego nad rzeką Durance, w cieniu imponującej Rocher de la Baume. Miejscowość ta zwana jest „Bramą do Prowansji”. Co ciekawe w tutejszej cytadeli od maja 1638 do lutego 1640 roku z rozkazu kardynała Richelieu więziony był Jan Kazimierz Waza. Francuzi uznali bowiem przyszłego króla Rzeczpospolitej Obojga Narodów za szpiega wrogich im hiszpańskich Habsburgów. Niespełna trzy tygodnie przed naszym przejazdem Sisteron po raz pierwszy w swej historii gościło etapowy finisz Tour de France. Trzeci odcinek TdF 2020 wygrał tu Australijczyk Caleb Ewan, który wyprzedził Irlandczyka Sam’a Bennetta i Włocha Giacomo Nizzolo.
Ten wielki dzień dla niespełna 8-tysięcznego Sisteron poprzedziły wizyty najbardziej prestiżowych francuskich tygodniówek. Licząc od sezonu 2000 marcowa Paris – Nice zaglądała tu pięć razy, zaś czerwcowa Criterium du Dauphine dwukrotnie. W trakcie „Wyścigu ku Słońcu” na ulicach tego miasta zwyciężali: Matteo Tosatto (2000), Alex Zulle (2001), Carlos Barredo (2008), Luis Leon Sanchez (2012) i Jerome Cousin (2018). Natomiast podczas „Delfinatu”: Stuart O’Grady (2004) i Nacer Bouhanni (2015). Po zjeździe z autostrady przejechaliśmy jeszcze krótki odcinek na zachód drogą D946, po czym znajdując szosę D53 skręciliśmy na południe. Cały północny podjazd na Montagne de Lure od styku obu wspomnianych dróg liczy sobie aż 26,3 kilometra. Niemniej my postanowiliśmy wystartować z poziomu wiosek le Colombier i Valbelle czyli miejsca, gdzie teren gwarantował już nachylenie co najmniej 3%. Tym samym do przejechania po tej stronie góry mieliśmy 24 kilometry. Montagne de Lure to masyw długości 42 kilometrów położony między termalną stacją Montbrun-les-Bains (na zachodzie) a doliną Durance (na wschodzie). Jest to krasowa góra powstała na płycie wapienia urgońskiego. To termin zrozumiały dla specjalistów od rzeźby terenu. Nam wystarczy spamiętać, iż ta sama formacja geologiczna występuje na słynniejszej i nieco wyższej Mont Ventoux. Góra ma własny ośrodek narciarski wybudowany po południowej stronie masywu. Historia Station de Lure sięga 1934 roku. Niemniej od dobrych dwóch dekad chyli się ona ku upadkowi z racji niedoboru śniegu. Współcześnie funkcjonują tu zimą co najwyżej dwa wyciągi dla początkujących narciarzy. Masyw ten cieszy się uznaniem wśród fanów kolarstwa (w tym górskiego) oraz wszelakich sportów powietrznych: paralotniarstwa, szybownictwa i baloniarstwa. W górach tych żyją duże zwierzęta kopytne: jelenie, sarny, dziki i kozice. Natomiast na początku XXI wieku wróciły w te strony wilki.
Na spotkanie z północną stroną Montagne de Lure ruszyliśmy kilka minut przed dwunastą. Przez pierwsze trzy kilometry jechaliśmy przez tereny rolnicze mijając chociażby poletka, na których uprawia się lawendę. Pierwszy kilometr był łatwy, ale już w połowie drugiego stromizna sięgnęła 8,2%. Natomiast pod koniec trzeciego poszybowała do poziomu 10,1%. Jechaliśmy w kierunku południowo-wschodnim wprost na piętrzący się przed nami masyw górski. Lekko nie było, gdyż na pierwszych czterech kilometrach jechaliśmy pod wiatr. Potem wjechaliśmy do lasu i skręciliśmy na zachód, więc jedynym przeciwnikiem stała się góra. Wbrew pozorom nie tak łagodna jak wygląda to na załączonym obrazku (profilu). Od początku piątego do końca piętnastego kilometra szosa wiła się po północnym zboczu góry uparcie zmierzając na zachód. Klasycznych wiraży było tu niewiele, acz łagodniejszych łuków i zakrętów całe mnóstwo. Poza tym w pierwszej połowie tego segmentu nachylenie było bardzo zmienne, co znacznie utrudniało złapanie dobrego rytmu jazdy. Odcinki ze stromizną rzędu 7-8% co chwilę wymieniały się ze znacznie łatwiejszymi. Nie brakowało krótkich zjazdów spośród, których najbardziej wyrazisty był ten w połowie piątego kilometra. Potem na kilometrach dziesiątym i jedenastym nachylenie było co najwyżej umiarkowane, ale przynajmniej stabilne. Kilometr dwunasty okazał się trudniejszy z chwilówką na poziomie 8,6%. Potem było luźniej, acz na początku czternastego i w połowie piętnastego kilometra nachylenie momentami przekraczało 7,5%. O tym co nas dalej wiedzieliśmy zawczasu. Władze departamentu Alpes-de-Haute-Provence również na tej górze zadbały o cyklistów. Wzdłuż drogi D53 ustawiono białe tablice z zielonym marginesem i żółtą „czapą”. Po przejechaniu 14,7 kilometra w czasie około 51 minut dotarliśmy do wirażu na wysokości 1230 metrów n.p.m. W tym miejscu nasz górski szlak w końcu zmienił kierunek.
Na kolejnych pięciu kilometrach mieliśmy do pokonania trzy długie proste przedzielone klasycznymi serpentynami. Stromizna na tym sektorze miejscami przekraczała 8%, maksymalnie sięgając 8,5%. Dodatkową trudnością była chropowata nawierzchnia szosy i liczne kamyczki rozsypane na tym odcinku drogi. Przyznam, że ciężko mi się tu jechało. Musiałem się mocniej sprężyć by wytrzymać tempo Adriana. Udało się. Po przebyciu 19,7 kilometra razem dotarliśmy na pośrednią Pas de la Graille (1597 m. n.p.m.). Na tej przełęczy droga skręciła ostro w prawo i już do końca wspinaczki wiodła tylko w kierunku zachodnim. Na pierwszych kilkuset metrach stromizna doszła jeszcze do 7,7%. Potem podjazd zrobił się znacznie łatwiejszy. Na trzech ostatnich kilometrach nachylenie z rzadka sięgało 5-6%. W takim terenie wziąłem się za dyktowanie tempa i końcówkę pokonaliśmy ze średnią niemal 21 km/h. Ostatecznie ukończyliśmy tą wspinaczkę w czasie niespełna 85 minut. Według stravy cały podjazd od Valbelle czyli segment o długości 23,95 kilometra pokonaliśmy w 1h 24:51 (avs. 16,9 km/h z VAM 935 m/h). Najwyższy punkt tej szosy znajduje się na wysokości 1748 metrów n.p.m. czyli 78 metrów poniżej wierzchołka Signal de Lure, będącego dachem owego masywu górskiego. Szczyt ten zwieńczony jest masztami nadawczymi i budynkiem użytkowanym przez lokalne Towarzystwo Astronomiczne. W ich pobliże dotrzeć można szutrową ścieżką, która osiąga pułap 1806 metrów n.p.m. Przypuszczam, iż da się tam dojechać nawet na rowerach szosowych. Jednak my nie chcieliśmy kusić losu. Istniało wszak ryzyko przecięcia opon na tym kamienistym dukcie. Tymczasem do końca etapu czternastego mieliśmy daleko. Czekał nas najpierw 18-kilometrowy zjazd do Saint-Etienne-les-Orgues, a potem cała droga powrotna do Valbelle. Na górze było jeszcze dość ciepło (19 stopni), acz wietrznie. Na pewno pogodniej niż świadczą o tym załączone zdjęcia, wykonane w trakcie późniejszego zjazdu. Warunki panujące na Montagne de Lure około godziny wpół do drugiej lepiej oddaje zatem dwuczęściowy filmik.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/4084080517
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/4084080517
ZDJĘCIA
FILM