banner daniela marszałka

Alpenbrevet – intro

Autor: admin o sobota 9. sierpnia 2008

Nie muszę już chyba precyzować jak wczesna pobudka czekała nas w sobotni poranek. Co gorsza Szwajcarzy wyznaczyli start Alpenbrevet o jeszcze wcześniejszej porze niż mają to w zwyczaju Włosi czy Francuzi. Jednym słowem o godzinie 6:45 przy rześkiej temperaturze 14 stopni, pochmurnym niebie i siąpiącej mżawce ruszył na trasę peleton liczący sobie 1244 kolarzy. Dla wszystkich szosowców do wyboru były trzy trasy. Platynowa o długości 276,6 kilometra z pięcioma przełęczami: Grimsel, Nufenen, Lucomagno, Oberalp i Susten. Z pewnością najtrudniejsza, o niewyobrażalnym łącznym przewyższeniu 7031 metrów, lecz z długim „falsopiano” między drugim a trzecim podjazdem tzn. na odcinku z Airolo przez Biasca do Olivione. Złota wybrana przez mnie oraz Piotra jako najbardziej treściwa i szczęśliwie nie porażająca swym dystansem. Miała ona według programu długość 173,6 km z przewyższeniem rzędu 5294 metrów. Pod tym względem była porównywalna z dłuższym o dobre 40 kilometrów Gran Fondo Campagnolo czyli wyścigu, który zgodnie mogliśmy uznać za najcięższy z dotychczas przez nas przejechanych. Na złotej trasie pokonać trzeba było przełęcze: Grimsel, Nufenen, San Gottardo i Susten. W końcu zaś była też i trasa srebrna o długości 132 kilometrów z przejazdem przez trzy przełęcze tzn. Grimsel, Furka i Susten o łącznym przewyższeniu 3875 metrów. Jak by tego było mało organizatorzy Alpenbrevet nie zapomnieli też o miłośnikach kolarstwa górskiego, dla których zaplanowali dwie trasy na bezdrożach wokół Meiringen i Innertkirchen ze startem o godzinie 7:30. Łatwiejsza z dwojga tzn. MTB-Rock miała długość 50,2 km oraz przewyższenie 2328 metrów, zaś trudniejsza czyli MTB-Hard dystans 67,7 km i różnicę wzniesień rzędu 3345 metrów.

Jak przystało na imprezę tego rodzaju na początku czekała nas jazda w tłoku czyli w grupie liczącej bez mało sześć pełnowymiarowych peletonów. W grupie takiej niczym w rzece są nurty szybsze i rwące do przodu, jak i te spokojniejsze co bardziej zamulają. Kto chce się wydobyć z wnętrza wielkiego stada od startu musi jechać szybko i co najwyżej by nie tracić zbyt wielu sił podłączać się pod pociągi jemu podobnych ścigantów pragnących przedrzeć się na pozycje frontowe. Należy niemniej od razu zaznaczyć, iż jakkolwiek podczas Alpenbrevet czas jest mierzony i publikowany na stronie internetowej wyścigu to jednak impreza ta jest rozgrywana w formule co oznacza, iż nie ma oficjalnej klasyfikacji wyścigu jak podczas włoskich Gran Fondo czy francuskich Cyclosportive. Dzięki temu atmosfera na pierwszych kilometrach była spokojniejsza, a poza tym pierwsze cztery kilometry do Kirchet prowadziły cały czas lekko pod górę (z poziomu 596 do 712 m n.p.m.) co sprzyjało naturalnej selekcji. Oczywiście był to jednak zbyt krótki odcinek by rozbić całą grupę na mniejsze. Dlatego niespełna półtorakilometrowy zjazd przed Innertkirchen (625 m. n.p.m.) trzeba było pokonać w wielkim roju na podobieństwo pszczelego. Innertkirchen jest strategicznym miejscem na trasie całego rajdu, bowiem otwiera się tu i zamyka ów magiczny kwadrat dróg w samym sercu szwajcarskich Alp. W naszym przypadku oznaczało to, iż w centrum tego miasteczka musieliśmy skręcić w prawo ku Grimselpass by po blisko 160 kilometrach zmagań z górami i własnymi słabościami powrócić w to samo miejsce ukończywszy zjazd z Sustenpass.