banner daniela marszałka

Colle Martinazzo

Autor: admin o czwartek 22. lipca 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Tavernola Bergamasca (SP469)

Wysokość: 1016 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 826 metrów

Długość: 14,3 kilometra

Średnie nachylenie: 5,8 %

Maksymalne nachylenie: 13 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Tym razem zwyczajowym programie naszych dziennych aktywności dokonaliśmy zasadniczej roszady. Czwartek zacząłem zatem od lekcji włoskiej kultury, a na moje solowe zajęcia sportowe ruszyłem dopiero w porze poobiedniej. Przed południem wybraliśmy się na zwiedzanie Brescii. Drugiego pod względem wielkości miasta Lombardii. To ważny ośrodek przemysłowy, ale też miasto o długiej i bogatej historii. Założone przez Celtów, potem oczywiście rządzone przez Rzymian, zaś we wczesnym średniowieczu ważny ośrodek państwa Longobardów. W owych czasach znana pod łacińską nazwą Brixia, która kibicom kolarskim może się kojarzyć z etapowym wyścigiem rozgrywanym w jej okolicach przez pierwszych 11 sezonów XXI wieku. Przyznam, że miejscowość ta pozytywnie zaskoczyła mnie swą ofertą turystyczną. Zwiedzanie zaczęliśmy od okazałego Castello di Brescia (alias Falcone d’Italia) powstałego między XIII a XVI stuleciem na wzgórzu Cidneo. Na Starym Mieście też było na czym zawiesić oko. Na Piazza Paolo VI stoją bezpośrednio sąsiadujące z sobą dwie katedry. Stara czyli „La Rotonda” wybudowana w XI wieku, oczywiście w stylu romańskim. Obok niej zaś Nowa budowana od początków wieku XVII, zwieńczona okazałą kopułą. Na liście UNESCO znalazł się zaś miejscowy kompleks monastyczny San Salvatore-Santa Giulia, którego dzieje sięgają VIII wieku oraz Forum z czasów rzymskich obejmujące Capitolium oraz amfiteatr. Co ciekawe na chodniku uliczki łączącej Zamek ze Starówką upamiętniono wszystkie ofiary zamachów terrorystycznych we Włoszech od końca lat 60. do początków lat 80. czyli w czasach „anni di piombo”. Nieprzypadkowo, bowiem jeden z nich miał miejsce na pobliskim Piazza della Loggia. Pełni pozytywnych wrażeń wróciliśmy do Lovere wczesnym południem. Niemniej z wypadem na rower poczekałem do wpół do piątej, a że do wybranej góry musiałem jeszcze dojechać autem całą zabawę zacząłem dopiero około siedemnastej.

Moim celem była Monte Creo (1106 m. n.p.m.). Góra na zachodnim brzegu Lago d’Iseo wznosząca się przeszło 900 metrów ponad poziom jeziora i łatwo rozpoznawalna za sprawą masztów telewizji RAI umieszczonych na jej wierzchołku. Co ciekawe na sam jej szczyt można wjechać rowerem szosowym. O ile tylko los będzie sprzyjał śmiałkowi. Ten specyficzny podjazd miałem dobrze rozpoznany. Do przejechania jest tu 15,7 kilometra o średnim nachyleniu 5,8%. Najpierw umiarkowane 7 kilometrów o regularnym średnim nachyleniu 5-6%. Potem łatwiejsze i nieregularne 5,5 kilometra o przeciętnej tylko 3,7%. Następnie po zjeździe z drogi SP78 tuż przed Parzanicą dwa ciężkie kilometry. Pierwszy z nachyleniem 9,7% i drugi z masakryczną średnią stromizną 16,1% i max. 20%. Na koniec zaś dość luźne 1200 metrów. Tyle w teorii. Niestety nie było mi dane zmierzyć się z tą „ścianą” i stanąć na szczycie owej góry. Wszystko przez roboty drogowe, ale po kolei. Dojechawszy do Tavernola Bergamasca zatrzymałem się na wysokości miejscowej cementowni. Zanim przystąpiłem do wspinaczki zrobiłem sobie jeszcze przeszło 4-kilometrową rozgrzewkę w terenie płaskim na drodze SP469. Podjazd należało zacząć od wjazdu na via Valle w północnej części miasteczka. Wiedziałem, że pierwsze kilometry tego podjazdu będą miały umiarkowane i przy tym równe nachylenie co było dla mnie sprzyjającą okolicznością. Mniej cieszyłem się z upału, który na początku wzniesienia sięgał 32 stopni. Wąska szosa SP78 przez kilka pierwszych kilometrów pięła się po serpentynach. Tu i ówdzie pośród sadów i gajów oliwnych. Do początku szóstego kilometra zaliczyłem w sumie jedenaście wiraży. Na drugim kilometrze i początku trzeciego przejechałem przez wioskę Cambianica. Tu zaniepokoił mnie widok zablokowanej drogi będącej wschodnią opcją dojazdu do Parzaniki. Ja jednak miałem skorzystać z wariantu zachodniego i odbić na północ dopiero pod koniec siódmego kilometra, dojechawszy do Vigolo (588 m. n.p.m.).

Niestety gdy dotarłem do tego miejsca również ta odnoga drogi SP78 była szczelnie zablokowana. Pojedynczy znak drogowy pewnie bym zignorował jak to drzewiej bywało. Niemniej wolałem nie przeskakiwać płotu ustawionego na całą szerokość szosy. Postanowiłem jechać dalej przed siebie czyli na zachód. Przejechałem przez całe, całkiem ładne zresztą, Vigolo po czym wjechałem na via degli Alpini. Miałem jeszcze cień nadziei, że uda mi się dotrzeć na Monte Creo od jakiejś trzeciej „nieoficjalnej” strony. Po dziewięciu kilometrach podjazdu chcąc kontynuować wspinaczkę ominąłem tablicę z napisem „strada chiusa”. Do połowy dziesiątego kilometra nachylenie wciąż było przyzwoite. Potem przez 1200 metrów teren delikatnie opadał, zaś droga miejscami była zniszczona. Jeszcze kilkaset metrów i po przejechaniu 11,4 kilometra zatrzymałem się na rozdrożu dróg w okolicy Bratta. Tu już stało się jasne, że tego dnia nie wjadę na Monte Creo. Zaciekawiła mnie za to stroma dróżka odchodząca w lewo i zmierzająca początkowo na południowy-zachód. Postanowiłem sprawdzić gdzie też ona wiedzie. Przejechałem na niej jeszcze 2600 metrów. Miejscami musiałem się mierzyć z nachyleniem na poziomie 12-13%. Stromizna nie była tu jednak problemem. Bardziej utrudniały jazdę poprzeczne kanaliki na wodę rozmieszczone dosłownie co kilkadziesiąt metrów. Wspinaczkę zakończyłem na końcu asfaltowej drogi, w pobliżu szczytu Colle Martinazzo (1037 metrów n.p.m.). Przed sobą miałem odcinek bardziej szutrowy niż szosowy. Tym niemniej nie wykluczone, że gdybym pojechał dalej to trafiłbym jeszcze na segmenty z przyjemniejszą nawierzchnią. Na mapach widać, że szlak ten wnosząc się wyżej już bardziej delikatnie dociera na Colle di Caf (1242 m. n.p.m.), po czym opada na południe w rejon znanego z tras Giro d’Italia wzniesienia Colli San Fermo.

Dla mnie było jednak za późno na wycieczkę w nieznane, tym bardziej po dukcie podejrzanej jakości. Nie dotarłem tak wysoko jak zamierzałem, ale jakoś ten wypad uratowałem. Przekroczyłem wysokość 1000 metrów n.p.m. i zaliczyłem podjazd o przewyższeniu niemal 830 metrów. Poniekąd była to dla mnie powtórka z rozrywki. Cztery lata wcześniej podczas wyprawy do szwajcarskiego kantonu Wallis pewnego dnia zamiast dotrzeć do górskiej osady Alpe Galm wylądowałem w niżej położonej Bachalp. Wtedy jednak nazajutrz miałem okazję do poprawki. Tu nie mogłem liczyć na to, że w piątek górna część drogi SP78 nagle stanie przede mną otworem. Poza tym na ostatni dzień nad Lago d’Iseo miałem już w głowie inny pomysł. Spędzając rozmaite wakacje nad Lago di Garda, Lago Maggiore czy Lago di Como jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy by objechać te akweny dookoła za jednym zamachem. Po pierwsze za dużo ciekawych górskich wyzwań miałem w ich okolicy. Po drugie zaś sam rozmiar owych jezior wymagałby pokonania dystansu na miarę wyścigu Gran Fondo. Tymczasem Lago Sebino wręcz kusiło długością swego obwodu. Nieco ponad 60 kilometrów czyli w sam raz na spokojną dwugodzinną przejażdżkę. Jak pomyślałem tak zrobiłem ruszając z Lovere w stronę Pisogne w piątkowy poranek około dziewiątej. Jezioro objechałem w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Na wschodnim brzegu musiałem w pewnym momencie zjechać z drogi SP510 na przybrzeżne alejki, zaś miejscami skorzystać też z chodnika. Na zachodnim wybrzeżu można było cały czas jechać po szosie SP469. Jedynym problemem okazała się awaria oświetlenia w długim tunelu za Tavernolą. Ze względów bezpieczeństwa wolałem tam zejść z roweru i kilkaset metrów przejść po omacku poboczem szosy. Trasa owego Giro del Lago była generalnie płaska, więc niewiele metrów dodałem do ogólnego przewyższenia z wyprawy. Od 11 lipca przejechałem tylko nieco ponad 320 kilometrów, ale o łącznej amplitudzie blisko 8800 metrów.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5670289099

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5670289099

ZDJĘCIA

Colle Martinazzo_01

FILM