banner daniela marszałka

Santa Maria Maddalena

Autor: admin o sobota 28. sierpnia 2021

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Tavagnasco (SP69)

Wysokość: 1386 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 1111 metrów

Długość: 10 kilometrów

Średnie nachylenie: 11,1 %

Maksymalne nachylenie: 22 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Adrian sprawnie przeprowadził „akcję ratowniczą” i zgarnął mnie z przymusowego przystanku przy drodze SP100. Co więcej przywiózł mi sprzęt dzięki, któremu z Balmy mogliśmy pojechać prosto do Tavagnasco. To znaczy bez konieczności zawijania do naszej bazy noclegowej przed wypadem na drugą z sobotnich premii górskich. Nasi koledzy z Gorzowa chcąc dłużej wypocząć przed zaplanowanymi na niedzielę wspinaczkami pod Matterhornem postanowili poprzestać na jednym wzniesieniu. Skoro zaś resztę popołudnia mieli wolną to Krzychu ochoczo użyczył mi tylnego koła ze swego Canyona, które przekazał Adkowi. Dzięki temu z wymianą opony w swoim rowerze mogłem poczekać do wieczora. Okolice Tavagnasco poznałem we wrześniu 2015 roku. Wespół z Darkiem Kamińskim zaliczyliśmy jednego dnia dwa bardzo trudne wzniesienia z przeciwległych brzegów rzeki Dora Baltea. Najpierw pokonaliśmy każdy swoim tempem podjazd z Quincinetto na Monte Scalaro-Alpe Vancale (1809 m. n.p.m.). Następnie zaś stoczyliśmy bezpośredni i bardzo zacięty pojedynek na trasie z Settimo Vittone na Alpe di Buri (1525 m. n.p.m.). Obie te góry jakkolwiek „sztywne” nie mogą się jednak równać pod względem stromizny ze wspinaczką na szlaku z Tavagnasco do Chiesa Santa Maria Maddalena ai Piani. To jest metą, która w kolarskim światku znana jest po prostu jako Piani di Tavagnasco. Miejscowość u podnóża tej piekielnej góry liczy sobie około 800 mieszkańców. Ma status niezależnej gminy dopiero od roku 1947 roku, gdy odłączono ją od leżącego na wschodnim brzegu rzeki Settimo Vittone. Historia kościółka pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, przy którym wyznaczane są finisze miejscowych imprez sportowych, sięga pierwszych dwóch dekad XVII wieku. Jego pierwszą renowację przeprowadzono już w 1735 roku, po czym po kolejnych zniszczeniach został on odbudowany w połowie XIX wieku.

Na trasie od mostu nad Dorą Balteą do Chiesa Santa Maria Maddalena co roku w trzecią niedzielę lipca organizowany jest ekstremalny bieg górski. Ponoć najstarsza tego typu impreza nie tylko we Włoszech, ale wręcz całej Europie! Pierwsza edycja tych zawodów odbyła się już w sezonie 1952, więc w tym roku „Corsa ai Piani” miała numerek 70-ty. Z okazji tego jubileuszu powrócono do tradycyjnej wersji trasy, która wymaga od uczestników pokonania 1051 metrów w pionie na dystansie ledwie 4.475 metrów, co daje „ładną” średnią podbiegu na poziomie 23,8%. Szosowy szlak do wspomnianego kościółka jest ponad dwukrotnie dłuższy. Ma przeciętne nachylenie ponad 11% na dystansie 10 kilometrów. Te liczby robią wrażenie. Jak dotąd pokonałem tylko pięć bardziej stromych podjazdów. Najbardziej stroma była wspinaczka pod Bocca di Forca, na południowym zboczu weneckiego masywu Monte Grappa. Poza tym: Monte Zoncolan od Ovaro, tyrolski Kitzbuheler Horn-Alpenhaus, straszliwa Punta Veleno znad Lago di Garda oraz mało znana La Bianca z lombardzkiej doliny Valtellina. Jednak z tej piątki tylko zachodni „Zonco” był nieco dłuższy od owej „Marii Magdaleny”. Podjazd na Piani di Tavagnasco to wzniesienie z kolarską historią. Co prawda wielkie Giro d’Italia jak dotąd tu nie zawitało, ale już uwielbiający górskie wyzwania regionalny wyścig Giro delle Valle d’Aosta gościł tu dwukrotnie. Przy obu tych okazjach finiszowano w pobliżu kościółka na wysokości 1324 metrów n.p.m. W 2012 roku swój nieprzeciętny talent do jazdy w górskim terenie potwierdził w tym miejscu Fabio Aru. Sardyńczyk zdecydowanie wyprzedził tu dwóch innych Włochów tzn. o 59 sekund Francesco Manuela Bongiorno i o 1:32 Davide Formolo. Dzięki temu zwycięstwu został liderem tej imprezy i następnie zwyciężył w niej drugi raz z rzędu. Tym samym poszedł w ślady takich asów jak: Ivan Gotti (1989-90) i Jarosław Popowicz (1999-2000).

Następnie w sezonie 2016 na tej samej górze triumfował Niemiec Maximilian Schachmann, który o 40 sekund wyprzedził Rosjanina Pawła Siwakowa i o 2:16 Jose Luisa Rodrigueza z dalekiego Chile. Za ich plecami zaciętą bitwę o koszulkę lidera stoczyła jednak inna trójka. Mark Padun, Enric Mas oraz Kilian Frankiny. Tą rundę wygrał Hiszpan ze słonecznej Majorki, acz Ukrainiec z Doniecka obronił prowadzenie. Ostatecznie jednak obaj ulegli Szwajcarowi, który skutecznie zaatakował nazajutrz w dolinie Clavalite. Do Tavagnasco dojechaliśmy tuż przed piętnastą. Ponieważ nie mogłem już liczyć na swego Garmina to przed kolejną wspinaczką pod okiem Adriana zainstalowałem sobie stravę na telefonie. Ta opcja zapisu danych w kolejnych dniach okazywała się być na ogół zawodna, ale żadnej alternatywy nie miałem. Zatrzymaliśmy się na parkingu przy via Massimo d’Azzeglio. Dlatego na linię startu z małego ronda przy drodze SP69 musieliśmy nieco zjechać. Ruszyliśmy przy temperaturze 33 stopni, lecz na tym wzniesieniu warunki pogodowe u podnóża góry nie miały większego znaczenia. To nie upał miał być naszym głównym przeciwnikiem. Poza tym już po 700 metrach wspinaczki wpadało się do gęstego lasu, który dawał tyle cienia, iż gorąc nie był szczególnie uciążliwy. Tuż po starcie przejechaliśmy pod autostradą A5. Podobnie jak to miało miejsce dwa dni wcześniej na szlaku do La Veulla. Pierwsze 500 metrów wiodło prosto na zachód. Początkowo wspomnianą już ulicą, która następnie przeszła w nieco węższą via Ailaro. Już po trzystu metrach stromizna przekroczyła poziom 10 %, co nie było dla nas żadną niespodzianką. Nawet nie próbowałem trzymać koła lżejszego o blisko 20 kilogramów kolegi. Dla mnie miała być to walka o przetrwanie. Cel miałem tylko jeden. Wjechać na szczyt bez żadnych przystanków. Kiedyś na górze tego typu wykręciłbym VAM w przedziale 1100-1200 m/h. Teraz czas mnie nie interesował. Taktyka była defensywna. Jazda bez zadyszki, możliwie jak najdłużej na równym oddechu.

Zaczęło się nieszczególnie bowiem już na samym wstępie poczułem ból w jednej z łydek. Bałem się, że wkrótce złapie mnie skurcz i będzie po zabawie. O dziwo choć mięśni nie dało się tu oszczędzać nic takiego mi się nie przytrafiło. Pod koniec pierwszego kilometra przejechałem zabrudzony odcinek drogi w pobliżu samotnego gospodarstwa, zaś po przebyciu 1300 metrów minąłem kaplicę San Pietro. Wkrótce nasz szlak skręcił na południe, zaś nachylenie znacznie spadło. Do połowy trzeciego kilometra było ledwie umiarkowane. Niemniej cały kolejny kilometr to już była prawdziwa „rzeźnia”. Przetrwałem ten sektor i pod koniec czwartego kilometra dotarłem do zjazdu. Jak się okazało miał on 300 metrów długości. Zdziwiło mnie, że na tym wzniesieniu w ogóle są tego rodzaju odcinki. Poza tym tuż przed nim dostrzegłem po prawej stronie szosy węższą dróżkę ostro idącą pod górę, acz zabarykadowaną szlabanem. Zatrzymałem się aby sprawdzić na telefonie czy aby na pewno mam jechać prosto. Na tym postoju straciłem blisko dwie minuty. To był mój jedyny przystanek. Niemniej wynikający z przesadnej ostrożności, a nie słabości. Pierwsze 3,9 kilometra przejechałem w czasie 26:16 tracąc do Adka blisko cztery i pół minuty. Ja gramoliłem się pod górę w tempie 978 m/h, zaś on piął się zgrabnie z VAM-em 1175 m/h. Na początku piątego kilometra podjazd odżył i szybko zaproponował kolejne ścianki o dwucyfrowych wartościach. Po 4,4 kilometra minąłem osadę Sorey. Do końca piątego kilometra stromizny były masakryczne. Potem przez kilkaset metrów na dojeździe do Piaunetto (5,5 km) zrobiło się luźniej. Niebawem droga skręciła wyraźniej na zachód i chętniej niż dotąd zaczęła się wić po serpentynach. Między połową szóstego a ósmego kilometra nachylenie ani na moment nie spadło poniżej 10%, zaś momentami ponownie oscylowało w okolicach 20%. W tym czasie minąłem kilka kolejnych osad tzn. Oviglio (6,5 km), Usseglio Inferiore (6,8 km) oraz Usseglio Superiore (7,3 km).

Na początku dziewiątego kilometra miałem chwilę na złapanie głębszego oddechu, po czym za wirażem nr 21 kolejny sektor z ostrymi stromiznami. Po pokonaniu 8,5 kilometra byłem już na wysokości Grange Pian Piovano (1250 metrów n.p.m.) co oznaczało, że mam już w nogach niemal tysiąc metrów w pionie. Po przejechaniu kolejnych czterystu metrów znalazłem się na zakręcie 26-tym czyli przy Chiesa Santa Maria Maddalena. Spotkałem tu Adriana, który dał mi znać, że powinienem pojechać jeszcze wyżej. Okazało się, że podjazd ten wcale nie kończy się na wysokości kościółka. Szosowa droga biegnie dalej, a przy tym nieco wyżej. Ja przejechałem zatem jeszcze pół kilometra i zatrzymałem się po minięciu gospodarstwa Li Piani Superiore. Adek dodał sobie niemal kilometr, bowiem zawrócił na wysokości 1416 metrów n.p.m. Moją metą było rozdroże, z którego w lewo odchodziła szutrowa dróżka do Barzino. Natomiast nasza szosa leciała dalej na wprost, by po paru kilometrach wiodących przez osady Lettola i Cialma połączyć się ze znanym mi podjazdem na Monte Scalaro. Tym niemniej nie było sensu brnąć już dalej, albowiem ów „łącznik” to teren ledwie pofałdowany i to nawet z lekką przewagą zjazdów. Na dotarcie w to miejsce potrzebowałem 1h 11:22. Odliczając czas zmarnowany na postoju przed mini-zjazdem miałbym 1h 09:30. To zaś oznacza, iż mozoliłem się pod tą górę ze średnią prędkością 8,158 km/h i VAM-em na poziomie 959 m/h. Ponieważ nie miałem pewności, że podołam temu wyzwaniu podobnie jak na Teleccio jechałem z pewną rezerwą. Opłaciło się. Swój cel minimum osiągnąłem. Adriano na takim wzniesieniu mógł się wykazać. Moją metę minął już po 59:02 co przekłada się na VAM 1129 m/h. Swoją osiągnął po przejechaniu 10,4 kilometra w czasie 1h 01:16. Natomiast na przykościelnym segmencie ze stravy o długości 9,47 kilometra uzyskał czas 54:54 (avs. 10,4 km/h i VAM 1119 m/h). Mój wynik jest na nim o blisko 12 minut gorszy, co oznacza że na tej stromej ścianie de facto byłem 10 minut wolniejszy od swego kompana.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/5866898791

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/5866898791

SANTA MARIA MADDALENA by Adriano

https://www.strava.com/activities/5867422498

ZDJĘCIA

Santa Maria Maddalena_01

FILM