banner daniela marszałka

Le Chasseral & Vue des Alpes

Autor: admin o piątek 12. czerwca 2009

W piątek 12 czerwca mieliśmy już cały dzień do swej dyspozycji. Wobec tego można było się przymierzyć do ambitniejszej i przede wszystkim dłuższej jazdy na jurajskim szlaku. Dlatego też na drugi etap naszej wyprawy wybrałem dwa najciekawsze wzniesienia w środkowej części szwajcarskiej Jury. W tym celu około godziny dziesiątej załadowaliśmy nasze rowery do samochodu i wyjechaliśmy z naszej bazy w Wangen an der Aare w kierunku miejscowości Le Landeron, która tego dnia miała być startem i metą naszej rowerowej trasy. Mimo, że do przejechania między obu miasteczkami mieliśmy tylko 50 kilometrów po wspomnianej już wcześniej drodze krajowej nr 5 transfer nie należał do szybkich. Po drodze mijaliśmy liczne wioski i miasteczka, a w nich delikatnie mówiąc nie wyśrubowane limity prędkości. Nie chcąc płacić mandatów kosmicznej wysokości musieliśmy jechać grzecznie czyli wolno, a przy tym jeszcze w największym mieście po drodze czyli Biel (franc. Bienne) utknęliśmy w korku. Kilka kilometrów za ta miejscowością na dobre wkroczyliśmy w strefę języka francuskiego, który dominować miał w naszym otoczeniu już do końca tej wyprawy. W Le Landeron znaleźliśmy cichy parking, jak się okazało w odległości kilkuset metrów od podnóża pierwszego z czekających nas podjazdów gdzie to przebraliśmy się i przygotowaliśmy do jazdy „nasze rumaki” ze stajni: Bianchi, Colnago i Orbea.

Na pierwszy ogień miał pójść podjazd pod Le Chasseral (1607 m. n.p.m.) będący wedle moich ustaleń największym kolarskim wzniesieniem w szwajcarskiej Jurze. Największym, acz nie najwyższym. Pod względem wysokości bezwzględnej tzn. nad poziom morza, ustępuje on nieznacznie górze Tendre. Niemniej Chasseral nad wszystkimi swymi sąsiadami góruje  wysokością względną czyli przewyższeniem. Rozpoczynając ów podjazd na wysokości jezior Bieler See i Lac du Neuchatel do pokonania mieliśmy różnicę wzniesień rzędu 1170 metrów, którą w najkrótszej wersji można przebyć na przestrzeni 17 kilometrów. Jak się okazało po tym dość wcześnie rozdzieliliśmy się, każdy z nas  dotarł na szczyt na swój własny sposób. Ja „wytyczyłem” sobie 20-kilometrową drogę na górę, której dokładnego profilu nie udało mi się znaleźć w sieci. Ów szlak zbliżony był zapewne do kompilacji dwóch spośród załączonych tu obrazków tzn. od dołu do wysokości około 900 metrów n.p.m. zawiera się w profilu górnym, zaś od miejscowości Nods do samego szczytu na profilu środkowym. Początek „sztywny” tzn. pierwsze trzy i pół kilometra na średnim poziomie przeszło 9 %. Szczególnie nieprzyjemne z uwagi na brak rozgrzewki. Potem jeszcze przed wioską Lignieres przyszła pora na cztery łatwe kilometry wśród łąk na odsłoniętym terenie. Po owej „równinie” jechało się szybko, przyjemnie i na tyle łatwo iż postanowiłem „w biegu” zadzwonić do Sylwka Szmyda by pogratulować mu wczorajszego sukcesu. Przy okazji musiałem „zmartwić” swojego sąsiada z Sopotu, iż nam pogoda zdecydowanie dopisuje. W przeciwieństwie do wczesno-majowej aury w tych okolicach znanych Sylwestrowi z wyścigu Tour de Romandie.

Zabawa skończyła się we wiosce Nods, która pożegnała mnie kilkusetmetrowym odcinkiem na poziomie 10 %. Po nim można było ustabilizować rytm i oddech na trzech stosunkowo łatwych kilometrach. Następnie chwila płaskiego i po 13 kilometrach podjazdu w bardzo zmiennym terenie przyszedł czas na najtrudniejszy trzykilometrowy odcinek o średnim nachyleniu 10 % po nie najlepszej, wąskiej drodze przez las. Skończył się on na około kilometr przez przełęczą czyli Col du Chasseral (1502 m. n.p.m.), do której dotarłem w godzinę i półtorej minuty. Na tym jednak nie koniec podjazdu, bowiem aby dojechać na sam szczyt góry czyli do Mont Le Chasseral należało jeszcze na samej przełęczy skręcić w prawo i pokonać pofałdowany odcinek 2800 metrów po samym grzbiecie góry, który pnie się dalej, acz już „nieśmiało” bo pod średnim nachyleniem 3,75 % aż do samej kulminacji przy wieży telekomunikacyjnej. Pełne 20 kilometrów zabrało mi 1h 09:30 przy średniej prędkości 17,26 km/h i VAM 980 m/h. W oczekiwaniu na kolegów zająłem się robieniem zdjęć. Miałem też czas by zadzwonić do Piotra Mrówczyńskiego, który w owym czasie był na krótkim wypadzie do wschodniej Francji. Piotr  szykował się do startu w jednej z najtrudniejszych imprez cyclosportive tzn. alzackim Trois Ballons poprzez sześć solidnych wzniesień w Wogezach. Pochwalił się przy tej okazji, iż parę dni wcześniej w Nancy miał okazję rozmawiać z Sylwkiem przed startem do prologu Dauphine Libere. Żartobliwie dodał, iż gdyby wiedział jak się akcja wyścigu rozwinie to nie omieszkałby poprosić naszego znajomego o autograf aby go następnie z wielkim zyskiem sprzedać.

Andrzej dojechał do mnie po kilkunastu minutach, gdyż jak się okazało pobłądził nieco w okolicach Nods nie biorąc we właściwym momencie zakrętu w lewo na Route de Chasseral. Wierzchołek góry Chasseral zapewniał ładny widok tak na znany nam dobrze wschód gdzie w dole błyszczały tafle jezior: Bieler See i Lac du Neuchatel jak również na nieznany zachód aż po granicę z Francją. Okazał się również miejscem popularnym dla spacerowiczów w różnym wieku, a przede wszystkim małą mekką dla środowiska paralotniarzy, którzy z tego miejsca wypuszczali się do penetracji słonecznych tego dnia przestworzy. Po kilkunastominutowym odpoczynku postanowiliśmy z Andrzejem „sturlać się” z powrotem ku przełęczy i tam poczekać na Łukasza. Po drodze natknęliśmy się na śmigłowiec z żołnierzami Szwajcarskiej Armii. Niestety po naszym koledze nie było ani widu ani słychu. Co gorsza Łukasz nie zabrał w trasę swego telefonu wobec czego nie mieliśmy z nim kontaktu. Pomijając niepokojące wizje jakiegoś wypadku za najbardziej prawdopodobne opcje jego nieobecności uznaliśmy dwie: albo przejechał już przełęcz nie skręcając na sam wierzchołek góry czyli jest przed nami lub też zagubił się w drodze na szczyt mniej więcej w miejscu gdzie problemy miał Andrzej czyli jest za nami, lecz gdzie dokładnie nie wiemy. Postanowiliśmy udać się w dalszą drogę, ufając doświadczeniu Łukasza, które w najgorszym razie powinno było mu pomóc w znalezieniu drogi powrotnej do samochodu.

My tymczasem udaliśmy się na zachodnią stronę przełęczy w kierunku miejscowości Saint-Imier. Na samym początku droga wiodła w terenie góra-dół, a później przeszła w zdecydowany zjazd na którym nie tylko musiałem spróbować nadążyć za lepszym technicznie Andrzejem, ale i wyszukać strategicznie ważny skręt w lewo tzn. w kierunku na miejscowość Le Paquier. Naszym drugim tego dnia celem była bowiem popularna w wyścigu Tour de Romandie przełęcz Vue des Alpes (1283 m. n.p.m.). Trudniejsze wschodnie oblicze tego wzniesienia zaczyna się w Neuchatel i liczy sobie około 850 metrów przewyższenia. Niemniej przy opracowywaniu trasy drugiego etapu naszej podróży postanowiłem podarować nam „przyjemność” przedzierania się przez tak dużą i ruchliwą miejscowość jak Neuchatel. Uznałem za wystarczające rozpoczęcie owej wspinaczki we wiosce Valangin. Na zjeździe za Le Paquier niewiele brakowało byśmy pomylili trasę. Na szczęście uczynna młoda niewiasta we wiosce Chezard-Saint-Martin sprowadziła nas na właściwą drogę. Ostatecznie na miejsce przeznaczenia dotarliśmy od północy jadąc przez wioski Fontaines i Engollon.

Począwszy od Valangin podjazd pod Vue des Alpes liczy sobie 9,8 kilometra o przewyższeniu 632 metrów co daje średnie nachylenie rzędu 6,44 %. Niemniej na ostatnich sześciu kilometrach góra „trzyma” już równo na wysokim poziomie od 7 do 9 %. Jako, że wiedzie tędy główna trasa z Neuchatel do La Chaux de Fonds i dalej ku granicy z Francją droga jest „testowana” przez sporą ilość samochodów. Ba, w dolnej części tego szlaku równolegle do drogi wykorzystywanej przez rowerzystów biegnie nawet autostrada. Podjazd nie należał bynajmniej do łatwych, tym bardziej że niemało energii zabrało nam już przecież sforsowanie samego Le Chasseral. Co gorsza słoneczko dziarsko prażyło podgrzewając temperaturę powietrza do blisko 30 stopni. W tych warunkach dotarcie na szczyt zajęło mi 37 minut i 50 sekund co oznaczało średnią prędkość 15,54 km/h i VAM 1002 m/h. Na przełęczy znajduje się duża restauracja, parking, baza wypadowa na okoliczne trasy MTB (we francuskiej nomenklaturze VTT) oraz wystawiony w kierunku południowo-wschodnim punkt widokowy z którego doskonale widać było oddalone o dobre 100 kilometrów ośnieżone szczyty Alp.

W drodze powrotnej postanowiliśmy zjechać do samego Neuchatel co tuż za wspomnianym już Valangin oznaczało konieczność pokonania niezbyt stromego, acz liczącego sobie dobre półtora kilometra wzniesienia. Niemniej prawdziwe problemy – natury nawigacyjnej – spotkały nas dopiero po dotarciu do miasta. Naszym celem było znalezienie możliwie płaskiej i w miarę spokojnej drogi z Neuchatel do oddalonego o jakieś 13 kilometrów Le Landeron. Tymczasem wyjeżdżając z owej „metropolii” o mało nie wjechaliśmy na autostradę. Później zaś co prawda na krótka metę znaleźliśmy ścieżkę rowerową biegnącą nieopodal kanału łączącego wody Lac du Neuchatel i Bieler See, lecz po paru kilometrach tzn. za wioską Thiele-Wavre asfalt przeszedł szuter, więc pozostawało mi już modlić się w dwóch intencjach. Primo o to aby me Micheliny „Pro Race 3” zdały ów ciężki egzamin i secundo abym ja sam na tych szwajcarskich żwirkach nie wywinął salta w stylu znanym z mazowieckich bezdroży. Szczęśliwie udało nam się dotrzeć do Le Landeron bez przykrych przygód. Przy samochodzie czekał już na nas Łukasz, który zdaje się objechał Le Chasseral z każdej możliwej strony. Natomiast w wykonaniu moim i Andrzeja ów drugi etap liczył 96 kilometrów o łącznym przewyższeniu wzniesień ponad 1800 metrów.