banner daniela marszałka

Montecassino, Forca d’Acero & Campo Catino

Autor: admin o czwartek 26. czerwca 2014

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/167649222

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/167649246

PODJAZD NR 3 > https://www.strava.com/activities/167652364

Bed & Breakfast Le Ninfee okazało się bardzo ładnym miejscem. Duży dom z kilkoma pokojami gościnnymi. Wielki ogród pełen drzewek oliwnych. W ogrodzie basen, do którego Darek zdążył jeszcze wskoczyć pomimo późnej pory. Hacjenda sprawiała wrażenie posiadłości dawnych rzymskich patrycjuszy. Mogliśmy tu skorzystać z dobrze wyposażonej kuchni i przygotować sobie gorący posiłek na koniec dnia. Co więcej gospodyni zgodziła się wyprać nasze brudne rzeczy. Przede wszystkim kolarskie ciuchy niepierwszej świeżości, których trochę się nazbierało podczas minionego tygodnia. Co prawda pokój był niewielki, ale ze sporym balkonem. W pakiecie mieliśmy więc ładny widok na okoliczne wzgórza. Między innymi na Montecassino, które chcieliśmy zdobyć w czwartkowe przedpołudnie. Nocleg za cenę 60 Euro dla dwóch osób. Niewątpliwie wart swej ceny. W programie ósmego etapu mieliśmy trzy wzniesienia w południowej części regionu Lazio. Wszystkie na terenie prowincji Frosinone. Najpierw niejako na przystawkę wspomniane Montecassino (490 m. n.p.m.). Następnie w godzinach popołudniowych dwa główne dania z czwartkowego menu. Na pierwsze podjazd pod przełęcz Forca d’Acero (1535 m. n.p.m.), zaś na drugie wspinaczkę do stacji narciarskiej Campo Catino (1790 m. n.p.m.). Pod tą pierwszą górę nie przyciągnęły nas walory sportowe czy nawet religijne tego miejsca. Pierwszy klasztor powstał tu w 529 roku na miejscu dawnej świątyni Apolla. Fundatorem był św. Benedykta z Nursji, założyciel najstarszego zakonu Zachodniej Europy. Następnie zburzony przez Longobardów w 577 roku po raz pierwszy został odbudowany dopiero w roku 717. Po niszczycielskim najeździe Saracenów z roku 883 odrodził się już szybciej bo w roku 949. Kolejny dramat tego miejsca jest już mocno związany XX-wieczną historią Polski. Dlatego dla nas było to przede wszystkim miejsce krwawych bitew prowadzonych od stycznia do maja roku 1944 pomiędzy wojskami niemieckimi a siłami alianckimi. Alianci dążyli tu do przełamania tzw. linii Gustawa celem otwarcia sobie drogi na Rzym. W czwartej i ostatniej fazie tych zmagań kluczową rolę odegrali polscy żołnierze II Korpusu Wojska Polskiego pod wodzą generała Władysława Andersa. 18 maja zatknęli biało-czerwoną flagę w ruinach opactwa, które zostało zniszczone już w połowie lutego po ciężkich bombardowaniach lotnictwa alianckiego.

Miesiąc przed nami w sam raz na 70 rocznicę tej krwawej bitwy po raz pierwszy zajrzało tu Giro d’Italia. W końcówce liczącego aż 247 kilometrów szóstego etapu ze startem w Sassano wiele się działo. Niemniej to nie sama góra rozbiła stawkę, lecz wielka kraksa na przedzie peletonu która wydarzyła się podczas przejazdu przez rondo już na ulicach Cassino. Na zamieszaniu skorzystali przede wszystkim kolarze BMC i Orica-Greenegde. Ostatecznie do mety razem dojechało czterech kolarzy, z których najszybszy okazał się Michael Matthews. Australijczyk wyprzedził na finiszu Belga Tima Wellensa i swego rodaka Cadela Evansa. Ponad 20-osobowa grupa z większością faworytów, w tym nasz Rafał Majka straciła do nich 49 sekund. Góra nie jest na tyle trudna by w normalnych warunkach rozbić w puch profesjonalny peleton. Długa na 8,5 kilometra o średnim nachyleniu 5,3 % i max. ledwie 7,4 % zasługuje tylko na miano premii górskiej drugiej kategorii. Ścigano się na niej także podczas wyścigu Tirreno – Adriatico z 1980 roku. Również wówczas zmagania „profich” zakończyły się finiszem z grupy. Wygrał Belg Roger De Vlaeminck przed Szwedem Alfem Segersallem i Włochem Francesco Moserem. Wyścig „Dwóch Mórz” zaglądał też i to dwukrotnie do położonego u podnóża klasztornej góry miasta Cassino. W 1968 roku najszybszy okazał się tu Niemiec Rudi Altig, zaś w sezonie 1988 włoski sprinter Adriano Baffi. Z naszego nocnego lokum pod wsią Portella do podnóża góry mieliśmy nieco ponad pięć kilometrów. Z tego powodu jak i na skutek porannego deszczu nieco ociągaliśmy się z opuszczeniem gościnnych progów Le Ninfee. W Cassino dość szybko znaleźliśmy początek podjazdu u zbiegu Via Casilina Sud i Via Montecassino, zaś nieopodal kryty parking, na którym przebraliśmy się i zostawiliśmy samochód. Kilka minut po jedenastej byliśmy gotowi do jazdy. Dario sugerując się zapewne wcześniejszym deszczem ubrał się zbyt ciepło, więc ruszył spokojnie. Ja nieco szybciej, acz nie na pełen gaz. Na dole były 23 stopnie Celsjusza. W środkowej fazie gdy tylko wyjrzało słońce temperatura skoczyła do 27, zaś na samej górze mój licznik zanotował wciąż przyjazne 22 stopnie.

Na mapie podjazd wygląda na bardzo kręty. Niemniej w praktyce jest na nim tylko siedem ciasnych wiraży. Pierwszy bierze się tuż po przejechaniu pierwszego kilometra. Drugi dopiero w połowie trzeciego kilometra na wysokości zamku Rocca Janula (2,45 km). Trzeci i czwarty mija się na czwartym kilometrze wzniesienia, po przejechaniu odpowiednio 3,22 i 3,78 kilometra od startu. Regularne nachylenie tej góry pozwala na jazdę w równym, dostosowanym do własnych możliwości rytmie. Z niejednego miejsca na drodze dobrze widoczny jest potężny gmach benedyktyńskiego opactwa. Po przeciwnej stronie jeszcze lepszy widok mamy na dolinę rzeki Liri i 35-tysięczne dziś Cassino. Bez trudu spostrzec można było feralne rondo, na którym poległ niejeden z faworytów tegorocznego Giro. Piąty wiraż mija się dopiero po przejechaniu 5,32 kilometra już po zachodniej stronie góry. Ostatnie dwa w mniejszych odstępach czasu tj. po przebyciu 5,97 i 6,33 kilometra od startu. Na początku ósmego kilometra droga zaczyna się owijać się wokół wierzchołka góry, której najwyższy punkt wznosi się na wysokość 519 metrów n.p.m. Po przejechaniu 7,94 kilometra od głównej drogi w prawo odchodzi uliczka prowadząca na położony nieco niżej Polski Cmentarz Wojskowy. Pochowano na nim 1072 naszych żołnierzy poległych w bitwie oraz kilka osób w okresie późniejszym, w tym gen. Andersa po śmierci w roku 1970. Ostatnie kilkaset metrów jest już niemal płaskie i prowadzi po szerokim łuku w lewo. Etapowa meta rodem z Giro została usytuowana na rozszerzeniu drogi, które na co dzień służy tu za parking dla autobusów wycieczkowych. My dokręciliśmy jeszcze ze sto metrów zatrzymując się u samych bram opactwa na brukowanym placu. W naszych kolarskich strojach wejść dalej już się nie godziło. Na pokonanie tego dość skromnego podjazdu potrzebowałem tylko 27 minut i 17 sekund jadąc z przeciętną prędkością 17,7 km/h. Przy bardziej bojowym nastawieniu tego typu wzniesienie mógłbym zapewne przejechać ze średnią 19, a może nawet 20 km/h. W trakcie zjazdu odwiedziliśmy oczywiście Polski Cmentarz, acz do mogił nie zjechaliśmy. Poprzestaliśmy na krótkiej wizycie w muzeum otwartym całkiem niedawno przy wejściu do tej nekropolii.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

20140626a_monte cassino

Po zjechaniu do Cassino mieliśmy do pokonania samochodem 31 kilometrów po drodze SR509 przez Atinę Inferiore do San Donato Val di Comino. To urocze miasteczko znajduje się na liczącej przeszło 200 miejscowości liście „i borghi piu belli d’Italia”. Na terenie Lacjum takich „perełek” jest trzynaście, w tym słynne Castel Gandolfo oraz Subiaco, które mieliśmy odwiedzić już w piątek. Czekał nas długi, acz łagodny podjazd na przełęcz Forca d’Acero (1531 m. n.p.m.). Leży ona w paśmie Monti Marsicani na granicy regionów Lazio i Abruzzo. Na terenie jednego z najstarszych włoskich parków narodowych czyli powstałego w 1922 roku Parco Nazionale d’Abruzzo, Lazio e Molise. W długiej historii Giro peleton przemknął przez nią tylko trzy razy. Za każdym razem od innej strony. W 1970 roku podjeżdżano od strony zachodniej z początkiem w mieście Sora. Pierwszy na szczycie był Belg Martin Van den Bossche. W sezonie 1985 wspinano się od południowej strony ze startem we wsi Rosanisco. Najszybciej na górę wjechał Portugalczyk Acacio Da Silva. W końcu zaś podczas Gro z roku 2008 przełęcz zdobyto od znacznie łatwiejszej strony północnej wyruszając z miasteczka Opi na terenie Abruzji. Na premii najwyżej zapunktował Włoch Alessandro Spezialetti. Podjazd południowy, który nam wybrałem w pełnej wersji liczy sobie aż 25,9 kilometra o średnim nachyleniu 4,6 % i przewyższeniu 1180 metrów. Niemniej za namową mojej lektury obowiązkowej czyli „Passi e Valli in Bicicletta no. 16 – Lazio” postanowiłem zrezygnować z pierwszych siedmiu nazbyt łagodnych kilometrów. Na rowery wsiedliśmy tuż przed czternastą. Z parkingu, na którym się zatrzymaliśmy zawróciłem jakieś dwieście metrów, aby wystartować z samego centrum San Donato. Pierwsze siedem kilometrów podjazdu wiedzie niemal cały czas w kierunku północno-zachodnim. Na wysokości 992 metrów n.p.m. i po przejechaniu 7,7 kilometra nasza droga połączyła się z dochodzącą od prawej strony SR666 (Strada di Sora). W przyszłym roku Forca d’Acero pojawi się na Giro po raz czwarty. Kolarze będą się na nią wspinać od strony Sory, w pierwszej połowie etapu ósmego, którego metę wyznaczono w Campitello Matese.

Potem na niemal sześć kilometrów droga skręciła na wschód by po przebyciu 13,6 kilometra od startu odbić na północ. W międzyczasie dokładnie po dziesięciu kilometrach wspinaczki minęła most w miejscu zwanym Tre Ponti Superiore. Na początku piętnastego kilometra droga na około 1100 metrów schowała się w lesie. Niemniej temperatura zdążyła już spaść z początkowych 34 do umiarkowanych 21 stopni, więc ta odrobina cienia nieszczególnie nam się przydała. Po wyjechaniu z lasu na górską polanę wpadłem w nisko wiszące chmury. Pogoda się psuła, w powietrzu czuć było wilgoć. Widoki były już typowo górskie. Na szerokim zakręcie pod koniec szesnastego kilometra minąłem nieczynną restauracje, zaś kilometr dalej ostatni ciasny wiraż (16,9 km). Potem już tylko niemal prosta droga na północ, w tym ostatnie 1300 metrów ponownie w lesie. Finał wzniesienia pokonałem czym prędzej bo zaczęło właśnie padać. Podjazd miał długości 19,2 kilometra przy średnim nachyleniu 4,6 % i przewyższeniu 881 metrów. Pokonałem go w czasie 1h 01:41 czyli z przeciętną prędkością 18,8 km/h. Na szczycie było nie tylko mokro, ale i dość chłodno. Ledwie 16 stopni. Na szczęście po lewej stronie drogi zastałem szereg ogródków restauracyjnych, a wśród nich otwarty bar „La Taverna del Lupo” prowadzony przez rodzinę D’Agostino. Pomni przykrych doświadczeń z dni minionych postanowiliśmy nie tracić takiej okazji i koniecznie coś przekąsić przed wyprawą na trzecie wzniesienie. Ze specjałów lokalnej kuchni wybrałem Pizzę Lupo czyli zawijany placek wypełniony podobnym do mozzareli serem scamorza i dość ostro przyprawioną białą kiełbasą. Przy okazji mogliśmy się trochę zagrzać i przeczekać chwilowe załamanie pogody. Na początku zjazdu było jeszcze rześko. Troszkę trzeba było uważać na przedstawicielki miejscowej fauny tzn. białe krowy, które nieśpiesznie przeprawiały się na drugą stronę szosy. Po wskoczeniu do auta jedną z bocznych dróg zjechaliśmy do drogi krajowej SS690 i tym szlakiem dotarliśmy do Sory, gdzie na krótko zatrzymaliśmy pod jednym z marketów. Z tego miasta do Guarcino, które miało być naszym ostatnim przystankiem na czwartkowym szlaku pozostało nam jeszcze do zrobienia 46 kilometrów, najpierw na zachód po drodze SS214 i dalej na północ po SS155.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

20140626b_forca d’acero

Do podnóża Campo Catino (1795 m. n.p.m.) zajechaliśmy dopiero około dziewiętnastej. Podobnie jak w przypadku Forca d’Acero również ten podjazd można było zacząć niżej niż miejsce, które wybraliśmy na postój. Według „cyclingcols” podjazd ten ma 22,2 kilometra o średnim nachyleniu 5,9 % i przewyższeniu 1300 metrów. W praktyce już droga SS155 wiodła delikatnie pod górę. Bardziej konkretna była jednak SR411 Sublacense, na którą wjechaliśmy po minięciu wioski Pitocco na wysokości 470 metrów n.p.m. Zatrzymaliśmy się jednak w centrum Guarcino, zgodnie z sugestią „Passi e Valli in Bicicletta”. Czekała nas góra określana mianem trzeciej najtrudniejszej na terenie regionu Lacjum. W sumie 17,9 kilometra o średnim nachyleniu 6,5 % i max. 11,4 %. Moja włoska lektura wyżej oceniła jedynie podjazdy z Rieti na Sella Leonessa (via Terminillo) oraz z Subiaco na Monte Autore (via Monte Livata). Jako, że do pokonania w pionie było 1155 metrów nie miałem wątpliwości, iż ta góra zabierze mi ponad 60 minut. Biorąc pod uwagę godzinę startu w najlepszym razie spodziewałem się dojechać na szczyt kwadrans po dwudziestej. Powątpiewałem w jakość zdjęć zaplanowanych do wykonania na górze, a tym bardziej tych późniejszych tradycyjnie pstrykanych na zjeździe. Przede wszystkim jednak można było się obawiać o nasze bezpieczeństwo jeśli nie wyrobimy się z powrotem do zmierzchu. Sam podjazd zaczął się kilkadziesiąt metrów po starcie wraz z zakrętem w prawo i wjazdem na drogę SR411dir. Najtrudniejszy był sam początek tzn. pierwsze 900 metrów na średnim poziomie 9 %. Na całej górze jest czternaście wiraży. Trzy pierwsze do połowy trzeciego kilometra. Niemal brak ludzkich siedzib. Ot pojedyncze domy na niektórych zakrętach. Aczkolwiek po przejechaniu 12,8 kilometra od startu mija się Obserwatorium Astronomiczne na Colle Pannunzio (1479 m. n.p.m.). Ostatni klasyczny wiraż przejeżdża się po przebyciu 15,1 kilometra czyli niespełna trzy kilometry przed finałem. Meta znajduje się na Piazzale Monte Ernici z widokiem na górskie hale i okoliczne szczyty, w tym Monte Vermicano (1958 m. n.p.m.). Na górze było już tylko 12 stopni. Stacja o tej porze dnia i roku robiła dość ponure wrażenie. Niemniej sądząc po liczbie budynków zimą zmienia się nie do poznania służąc za miejsce aktywnego wypoczynku mieszkańcom Rzymu i okolic. Na górę wjechałem w czasie 1h 07:10 czyli z przeciętną 15,9 km/h. Do samochodu zjechaliśmy już przy zapadającym zmroku. W dolnej połowie zjazdu nie było już sensu robić zdjęć. Tego dnia w trzech ratach przejechałem w sumie 91,5 kilometra o łącznym przewyższeniu 2383 metrów. Na koniec czekał nas jeszcze 16-kilometrowy dojazd do Fiuggi i poszukiwanie Hotelu Iris Crilion.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

20140626c_campo catino