banner daniela marszałka

Radici & Pradarena

Autor: admin o wtorek 1. lipca 2014

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/167654653

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/167654649

Wtorek 1 lipca był jednym z tych dwóch dni, gdy śniadanie jak i kolację mogliśmy zjeść w tym samym mieście. Dwa kolejne noclegi w tym samym miejscu były wyjątkiem w trakcie naszej 18-dniowej podróży przez północne i środkowe Apeniny. Taki był jednak urok mojego śmiałego planu. Naczelnym celem tej wyprawy było wszak zaliczenie jak największej liczby trudnych podjazdów na obszarze od Emilia-Romagna po Molise. To zaś było niewykonalne bez ciągłych transferów między poszczególnymi górami i zmiany zakwaterowania niemal każdego dnia. Na przełomie czerwca i lipca mogliśmy sobie pozwolić na luksus spędzenia dwóch nocy pod dachem Hotelu Corona w Bagni di Lucca i to za cenę niewiele wyższą od tej za jedną dobę w większości innych lokalizacji. Z tego miejsca mieliśmy ruszyć na podbój najtrudniejszych podjazdów w rejonie Garfagnana. Ta kraina geograficzna i historyczna położona jest w górnym biegu rzeki Serchio pomiędzy głównym grzbietem Apenin na wschodzie i pasmem tzw. Alp Apuańskich na zachodzie. Ze względu na dużą liczbę opadów miejscowe góry są gęsto zalesione. Słyną one szczególnie z kasztana jadalnego, z którego wyrabia się lokalną mąkę – Farina di Neccio della Garfagnana. Tereny te przez pierwszych kilkadziesiąt lat po zjednoczeniu Włoch należały do prowincji Massa-Carrara, by dopiero w 1923 roku przejść pod zwierzchnictwo Lukki. W tych stronach spędziłem kilka godzin już przed trzema laty. Było to dokładnie 9 lipca 2011 roku, gdy wraz z Iwoną przemieszczaliśmy się z Volastry w rejonie Cinque Terre do Borgo a Cascia (Reggello) we wschodniej Toskanii. Udało mi się wówczas pokonać dwa lokalne wzniesienia znane z tras Giro d’Italia. Oba strome, przy czym pierwsze długie (passo di Pradaccio), zaś drugie krótkie (Il Ciocco). Dlatego teraz podjąłem się innych wyzwań. Szykowałem się na zdobycie 30-kilometrowej passo di Radici (1529 m. n.p.m.) oraz 20-kilometrowej passo di Pradarena (1579 m. n.p.m.). Tym niemniej ponieważ Pradaccio i Radici mają wspólne miejsce startu tą pierwszą gorąco polecałem Darkowi. Tym samym po dojeździe do Castelnuovo di Garfagnana mogliśmy przetestować manewr, który zamierzałem wdrożyć w życie już dzień wcześniej przy wyprawie na Abetone i Croce Arcana. Dzięki niedługim dojazdom do wtorkowych podjazdów mogliśmy sobie pozwolić na spokojne przedpołudnie. Około wpół do dziesiątej zjedliśmy śniadanie na hotelowym tarasie z widokiem na potok Lima. Spadając z kaskady hałasował on niczym wodospad.

20140701_bagni di lucca

Z Bagni di Lucca wyjechaliśmy dobrze po jedenastej. Tuż za miastem na wysokości Chifenti skręciliśmy w prawo na drogę SR445 by po pokonaniu niespełna 30 kilometrów szlakiem przez Ghivizzano i Fornaci di Barga dotrzeć do Castelnuovo di Garda. Ponieważ w centrum tej miejscowości ciężko było znaleźć spokojne miejsce na zaparkowanie pokręciliśmy się trochę po okolicy. Ostatecznie zatrzymaliśmy się jakiś kilometr od miasta przy drodze Via Vecchiacchi. Tym samym do startu, który wyznaczyłem nam u zbiegu Via della Rimembranza i Via Enrico Fermi musieliśmy zjechać jakieś 800 metrów. Czekał mnie podjazd o długości aż 29,8 kilometra, lecz ze średnim nachyleniem ledwie 4,2 % przy max. 8 %. Miałem do pokonania przewyższenie 1243 metrów, a uwzględniając wszystkie „odzyski” po wcześniejszych mini-zjazdach nawet 1282 metry. Wystartowaliśmy kwadrans po dwunastej z poziomu 286 metrów n.p.m. Znów w pełnym słońcu i przy temperaturze 32 stopni, która na moim liczniku utrzymała się do połowy siódmego kilometra. Pierwsze trzy kilometry mieliśmy wspólne. Na tym odcinku trzeba było przejechać przez rondo na skrzyżowaniu z „obwodnicą” Castelnuovo (1,3 km) oraz miasteczko Pieve Fosciana (2,2 km). Po przebyciu 2,9 kilometra dalej miałem się trzymać drogi SP72. Natomiast Dario miał odbić w prawo wybierając drogę SP71 ku Campori. Moja przełęcz czyli passo di Radici w latach 1967-76 czterokrotnie znalazła się w programie Giro. Potem popadła w zapomnienie, a jeśli już nawet Giro zaglądało w te strony to dyrektorzy wyścigu wybierali jej – atrakcyjniejszą dla kibiców – sąsiadkę czyli Pradaccio, znane lepiej jako San Pellegrino in Alpe. Na cztery przejazdy przez Radici dwa pierwsze były zbieżne z moim pomysłem na tą górę. W 1967 roku premię górską na tej przełęczy jak i cały etap z La Spezii do Prato wygrał Włoch Michele Dancelli, zaś w sezonie 1971 podobny dublet ustrzelił na odcinku z Forte dei Marmi do Sestola / Pian di Falco Hiszpan Jose-Manuel Fuente. Następnie w latach 1974 i 1976 wspinano się już od łatwiejszej wschodniej strony ze startem w Pievepelago. Etapy kończyły się we wspomnianym już ośrodku wypoczynkowym Il Ciocco. Za pierwszym razem górę zdobył Włoch Giuseppe Perletto, zaś etap wygrał Fuente. Po dwóch latach na premii górskiej pierwszy był Hiszpan Andres Oliva, lecz na mecie triumfował Belg Ronald De Witte.

Za rozjazdem miałem kilkaset metrów zjazdu i przejazd przez most nad rzeczką Esarulo. Następnie spokojny dojazd do otoczonej średniowiecznymi murami miejscowości Castiglione di Garfagnana (528 m. n.p.m.), znajdującej się na wspominanej już przez mnie liście „i borghi piu belli d’Italia”. Powyżej tego miasteczka trzeba pokonać 8 kilometrów o średnim nachyleniu 6,4 % czyli najtrudniejszy odcinek całego wzniesienia. W drugiej połowie jedenastego kilometra przejeżdża się przez osadę Campo di Cerageto, zaś na początku trzynastego zjazd ku osadzie Massa. Podjazd ten bywa nazywany gratką dla kolekcjonerów przełęczy, gdyż na drodze do Radici jest aż pięć tego rodzaju pośrednich kulminacji tzn. Sfogliato (982 m. n.p.m), Foce di Sassorosso (1065 m. n.p.m.), Foce di Terrarossa (1141 m. n.p.m.), Colle Pianelli (1253 m. n.p.m.) i Col d’Arciana (1303 m. n.p.m.). Solidna wspinaczka tymczasowo kończy się w połowie piętnastego kilometra na wysokości 1056 metrów n.p.m. Kolejne siedem kilometrów na dojeździe do przełęczy Arciana (21,5 km) ma średnie nachylenie tylko 3,6 %. Jakkolwiek są tu kilkusetmetrowe odcinki trzymające na poziomie 6,4 czy 7 %, lecz nie brak też fragmentów niemal zupełnie płaskich. Jakby tego było mało następne trzy kilometry nawet nie próbują udawać podjazdu. Co prawda na dojeździe do stacji narciarskiej Casone di Profecchia (22,6 km) droga jeszcze minimalnie się wznosi to już na kolejnych dwóch kilometrach traci w sumie 35 metrów wysokości. Ostatni fragment podjazdu zaczął się dla mnie po przejechaniu 25 kilometrów. Do przejechania pozostało mi niespełna 5 kilometrów o średnim nachyleniu 5 %, przy czym ostatni kilometr trzymał już na poziomie 7 %. Na górę wjechałem w 1h 32:40 z przeciętną prędkością 19,3 km/h. Według „strava.com” mój czas liczony od rozjazdu do samej góry czyli 1h 23:35 jest na dziś czternastym pośród 130 zanotowanych wyników. Do Bena Kinga (mistrza Stanów Zjednoczonych z 2010 roku) straciłem niespełna 11 minut. Przez przełęcz przebiega granica między Toskanią (prov. Lucca) a regionem Emilia-Romagna (prov. Modena). Za sprawą miejscowej restauracji w najbliższej okolicy kręciło się parę osób. Kilkoro wygrzewało się na trawniku, a inna trójka minęła mnie jadąc na końskich grzbietach.

2014_0701_001

Gdybym z przełęczy odbił w prawo to po przejechaniu trudnego kilometra o średniej 9,6 % i max. 12 % dotarłbym na passo di Pradaccio (1625 m. n.p.m.). Dlatego zastanawiałem się nawet czy nie dokonać „wrogiego przejęcia” tej przełęczy tzn. zaskoczyć mego wspólnika atakiem na jego górę od przeciwnej strony. Jednak ostatecznie uznałem, że Darek z uwagi na znacznie mniejszy dystans dotarł już na Pradaccio zanim ja pojawiłem się na Radici. Mój kolega miał wszak do przejechania „tylko” 17,7 kilometra, acz o średnim nachyleniu 7,7 % i przewyższeniu 1339-1354 metrów. Pisząc te słowa i przeglądając nasze zdjęcia wiem, że mogłem się podjąć tego typu „wywrotowej akcji”. Ustaliłem bowiem, że Dario wjechał na Pradaccio tuż po godzinie czternastej. Tego dnia zdobył najtrudniejszy podjazd Toskanii. Według speców z „archivio salite” w całych Apeninach tylko Blockhaus ma wyższy współczynnik trudności. Wspinaczka pod Pradaccio w niczym nie przypomina sąsiedniego podjazdu pod Radici. Za sprawą ekstremalnie trudnej końcówki, ze stromizną sięgającą 20 %, zyskała nawet przydomek z piekła rodem czyli Giro del Diavolo. Po wspomnianym rozjeździe Dario musiał pokonać 9 kilometrów o średnim nachyleniu 8,8 % przy max. 12 %. W tym czasie przejechał przez wioski Campori, Pellizzana i Chiozza. Jedynie na wysokości tej drugiej podjazd na około kilometr „zluzował” do poziomu 6 %. Na wysokości około 1200 metrów n.p.m. w pobliżu Casa Boccaia miał kilkaset metrów lekkiego zjazdu. Niemniej to była tylko „cisza przed burzą”. Czekał go bowiem piekielny odcinek 2700 metrów na dojeździe do San Pellegrino in Alpe (1524 m. n.p.m.) o średnim nachyleniu 12,7 %. Z czego ostatnie 500 metrów przed wioską to prawdziwa ściana rzędu 16,4 %. Wyżej pozostało do przejechania jeszcze 1600 metrów o umiarkowanej średniej 6,3 %. Jak na razie uczestnicy Giro d’Italia zmierzyli się z tym wielkim wyzwaniem trzykrotnie. Po raz pierwszy w 1989 roku na odcinku z La Spezii do Prato. Jakkolwiek etap wygrał Włoch Gianni Bugno, to na premii górskiej pierwszy był waloński Belg Claude Criqueilion. W 1995 roku pierwszy tak na górze jak i mecie w Il Ciocco był Włoch Enrico Zaina. Natomiast podczas milenijnej edycji z 2000 roku jeszcze dalej poszedł jego rodak Francesco Casagrande, który dzięki zwycięstwu w stacji Abetone zdobył też różową koszulkę lidera. Tymczasem po długim zjeździe z wieloma przystankami dotarłem do samochodu po godzinie piętnastej. Zanim dołączył do mnie Darek była już godzina 15:30. Czekała nas dalsza jazda w górę krainy Garfagnana czyli 17-kilometrowy dojazd do podnóża passo di Pradarena.

2014_0701_045

Jednak zanim ruszyliśmy w dalszą drogę wybraliśmy się na zakupy do pobliskiego supermarketu. Dlatego do Piazza al Serchio dotarliśmy kwadrans przed siedemnastą. Nie musieliśmy nawet wjeżdżać do tego miasteczka. Podjazd zaczyna się bowiem tuż przed nim, na lewym brzegu Serchio al Sillano. Wzniesienie ma długość 20,5 kilometra i średnie nachylenie 5,4 %, przy max. 9 %. To daje przewyższenie 1097 metrów. Pomimo godnych rozmiarów i dobrego stanu nawierzchni nigdy nie zostało sprawdzone przez organizatorów wielkiego Giro. W najbliższej okolicy znajdowano inne drogi służące do wyjechania z Toskanii. Po stronie północno-zachodniej były to przełęcze Cerreto i Lagastrello, zaś na flance południowo-wschodniej opisane już Radici i Pradaccio. Podjazd pod Pradarenę rozkręca się powoli. Pierwsze trzy kilometry mają średnie nachylenie tylko 2,8 %. Zaraz po starcie mija się osadę Cimocroce. Wyżej dwie kolejne czyli: Isola (0,8 km) i Molinello (2,7 km). Kolejne cztery kilometry ze średnią 3,8 % są tylko nieco trudniejsze. W tym czasie przejeżdża się obok Vergnano (4,0 km) oraz przez most nad Serchio di Soraggio (4,8 km). Największą miejscowością na tym górskim szlaku jest Sillano (6,8 km). Dopiero powyżej tej miejscowości podjazd staje się trudniejszy. Następne cztery kilometry mają średnie nachylenie 6,9 %. Na dojeździe do Capanne di Sillano (12,1 km) szosa znów odpuszcza, tym razem na półtora kilometra. Między kilometrem trzynastym i siedemnastym znów trzyma mocniej tj. na średnim poziomie 7,1 %. Na tym odcinku mija się ośrodek wypoczynkowy oasi Il Lamastrone (14,1 km) oraz ostatnie domostwa na wysokości Ospadeletto (15,3 km). Wspinaczkę zakończyłem w czasie 1h 08:48 jadąc z przeciętną 17,8 km/h. Na górze po prawej ręce mieliśmy wierzchołek Monte Asinara (1732 m. n.p.m.), zaś na wprost przed naszymi oczyma wyższą Monte Cavalbianco (1854 m. n.p.m.). Sto metrów za przełęczą po lewej stronie drogi stoi górski hotel „Tonina”. Po jak zwykle spokojnym zjeździe do auta dotarliśmy około 19:10. Jakąś godzinę później dobiliśmy do naszej „przystani” w Bagni di Lucca. Poza hotelem spędziliśmy więc niemal dziewięć godzin. W tym czasie na rowerze przejechałem 100,5 kilometra o łącznym przewyższeniu 2274 metrów. Starczyło nam jeszcze sił na wieczorny spacer, bowiem kolację chcieliśmy zjeść na mieście. Aby dostać się do centrum przeszliśmy na prawy brzeg Limy po starym Ponte a Serraglio. Natomiast po wieczerzy przed restauracją „Da Vinicio” do naszego hotelu przeprawiliśmy się po znacznie nowszym moście wiszącym o lekkiej konstrukcji.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA