banner daniela marszałka

Costalunga & Passo di Pampeago

Autor: admin o sobota 15. sierpnia 2015

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/376584903

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/376584892

Osiem osób to jest siła. Przy odpowiednim towarzystwie gwarancja dobrej atmosfery. Tym niemniej przy tej liczbie osób niełatwo było nam się zebrać do szybkiego wyjścia z Haus Belutti. Inna sprawa, że pogoda nie zawsze do tego zachęcała. Tak czy owak w sobotę znów ruszyliśmy w drogę dopiero około jedenastej. Tym samym do naszego obozu u podnóża kolejnej górskiej wspinaczki dotarliśmy tuż przed południem. Na ten trzeci dzień mieliśmy zaplanowane spotkania z dwoma wzniesieniami najwyższej klasy. Pierwszym miał być bardzo długi zachodni podjazd na Passo Costalunga (1752 m. n.p.m.). Drugim o połowę krótsza, ale za to bardzo stroma północna wspinaczka na Passo Pampeago (2006 m. n.p.m.). Obie góry do pewnego stopnia poznałem przed wieloma laty. Na Costalungę wjechałem już w lipcu 2004 roku, kiedy to wraz ze swym gdyńskim kolegą Jarkiem Chojnackim przejechałem 100-kilometrową rundę ze startem i metą w Canazei. Na niej naszą pierwszą premią górską było Passo Lavaze od strony Cavalese. Po zjeździe z tej przełęczy wspinaczkę na Costalungę zaczęliśmy z poziomu Ponte Nova (niem. Birchabruck) czyli m/w w połowie tego wzniesienia. Z kolei Pampeago poznałem tylko od południowej strony i to do wysokości 1740 metrów n.p.m. W czerwcu 2008 roku wespół z Piotrkiem Mrówczyńskim pokonałem kilkukrotnie wypróbowany na Giro podjazd z Tesero na Alpe di Pampeago, po wcześniejszym zdobyciu północnego Passo Manghen. Na samą przełęcz Pampeago wjechać nie próbowaliśmy, gdyż droga powyżej stacji narciarskiej była wówczas ledwie szutrowa. W owym czasie podobnie wyglądała też końcówka północnego szlaku. Brakujące kilometry asfaltu po obu stronach przełęczy wylano dopiero w listopadzie 2011 roku z myślą o dziewiętnastym etapie Giro 2012. Na wyścigu tym najpierw premię górską na Passo Pampeago wygrał Stefano Pirazzi, zaś „powtórkowy” podjazd kończony na poziomie Alpe di Pampeago okazał się szczęśliwy dla Czecha Romana Kreuzigera. Przed nim w tym miejscu triumfowali: Rosjanin Paweł Tonkow oraz trzej Włosi: Marco Pantani, Gilberto Simoni i Emanuele Sella. W sezonie 2013 również od południa wjechali na Passo Pampeago uczestnicy 70. Tour de Pologne na etapie nr 2 z Marileva / Val di Sole do Passo Pordoi.

Podobnie jak w przypadku Passo Nigra i Obergummer również nasze sobotnie wzniesienia mogliśmy zaatakować z jednego miejsca bez konieczności samochodowego transferu pomiędzy górami. Co więcej nie musieliśmy nawet zjeżdżać na parking, albowiem wspinaczka na Passo Pampeago zacząć się miała w połowie zjazdu z Costalungi tzn. we wspomnianej już Ponte Nova. Punktem wypadowym do trasy trzeciego etapu było miasteczko Cardano położone jakieś 5 kilometrów przed poznanym dzień wcześniej Prato all’Isarco. Jako się rzekło w pierwszej kolejności mieliśmy się zmierzyć z Costalungą. To podjazd o długości aż 25,9 kilometra przy średnim nachyleniu 5,6 % (max. 10,5 %) i przewyższeniu netto 1459 metrów. Costalunga była jedną z pierwszych przełęczy w Dolomitach, z którą zmierzył się wyścig Dookoła Włoch. Po raz pierwszy pojawiła się na trasie „La Corsa Rosa” już w 1937 roku na etapie z Vittorio Veneto do Merano wygranym przez Gino Bartalego. Pokonano ją wówczas od zdecydowanie łatwiejszej wschodniej strony. W całej historii tego wyścigu Costalunga została zdobyta 12 razy, w tym pięciokrotnie od naszej zachodniej strony szlakiem przez Val d’Ega. Po raz ostatni w 2005 roku na etapie z Mezzocorony do Ortisei, na którym rządzili podopieczni Gianniego Savio z Selle Italia. Kolumbijczyk Ivan Parra wygrał wtedy etap, zaś Wenezuelczyk Jose Rujano premię górską na Costalundze zmierzając po zwycięstwo w klasyfikacji górskiej. Po raz trzynasty przełęcz ta pojawić się miała na Giro w 2013 roku na etapie do Tre Cime di Lavaredo. Niemniej z uwagi za prześladujące ów wyścig zimowe warunki pogodowe odcinek ten w ostatniej chwili zmodyfikowano darując kolarzom wszystkie wspinaczki oprócz finałowej. Z parkingu w Cardano do ronda u podnóża Costalungi dojechaliśmy po drodze krajowej SS12. Już przed startem dowiedzieliśmy się, że pierwsze kilometry tego wzniesienia nie będą należeć do przyjemnych. Cały podjazd po drodze SS241 zaczynał się bowiem od długiego na 2800 metrów i przy tym dość ciemnego tunelu. W zasadzie były to dwa tunele przedzielone jedynie króciutkim wyjazdem na światło dzienne po mostku nad Rio d’Ega. Dla bezpieczeństwa na końcu naszej kolumny ustawiliśmy Rafała dysponującego najmocniejszym sygnałem świetlnym.

Umówiliśmy się, że skoro podjazd jest bardzo długi, a przy tym stosunkowo regularny to przynajmniej jego początkowe kilometry postaramy się przejechać razem. Cały czas jechaliśmy zgodnie wzdłuż wspomnianej rzeczki. Po przejechaniu 9,8 kilometra minęliśmy rondo, z którego w lewo odchodziła bardziej stroma i kręta droga ku Gummer i Obergummer. Dwa kilometry później byliśmy już w Ponte Nova, gdzie mieliśmy się zatrzymać w drodze powrotnej. Grupa topniała nam bardzo powoli i na dobre pękła dopiero po szesnastu kilometrach gdy Daniel ostro przyśpieszył na dojeździe do Nova Levante (niem. Welschnofen). Czułem się na tyle dobrze, że bez trudu do niego doskoczyłem. Niespodziewanie w moje ślady poszedł tylko Tomek. Wkrótce Daniel zapłacił za swój nagły zryw i po wyjeździe z tej miejscowości na czele zostaliśmy już tylko we dwóch. Na krętym i stosunkowo stromym dojeździe do ślicznego Lago di Carezza (22,2 km) także „Bury” miał słabsze chwile, ale gdy nieco zwolniłem wsiadł mi na koło i już do końca wzniesienia zgodnie współpracowaliśmy. Na 24-tym kilometrze przejechaliśmy przez ośrodek narciarski Carezza, by następnie na końcu długiej prostej minąć odchodzącą w lewo szosę SP65 ku Passo Nigra (25,2 km). W samej końcówce postanowiłem sprawdzić kondycję swego towarzysza. Za hotelem Latemar wyraźnie przyśpieszyłem, acz nie na pełen gaz. Tomek nie dał się zerwać z koła, więc do szczytu dotarliśmy razem. Tymczasem za naszymi plecami trwała ostra walka o miejsce na najniższym stopniu podium. Daniel dał z siebie wszystko by odeprzeć pościg Darka. Za „metą” dosłownie spadł z roweru. Na kolejnych pozycjach wjechali na przełęcz: Rafał, Adam, Artur i Romek. Cały 26-kilometrowy podjazd pokonałem w czasie 1h 36:16 (avs. 16,2 km/h). Na stravie nie znalazłem wyników z całego wzniesienia. Najdłuższy segment liczy sobie 13,7 kilometra i zaczyna się w Ponte Nova. Ten odcinek przejechaliśmy z Tomkiem w czasie 54:04 (avs. 15,3 km/h) z VAM 945 m/h, Daniel zanotował czas 56:42, Rafał 1h 02:52, zaś Artur 1h 03:27. Wyników pozostałych kolegów niestety nie znalazłem. Cóż strava miewa swoje sekrety.

2015_0815_030

20150815_141310

20150815_144030

20150815_150821

Po dłuższym pobycie na górze i przeszło 13-kilometrowym zjeździe do Ponte Nova niemal w komplecie spotkaliśmy się pod dachem restauracji Rosengarten. Jedynie Daniel nie chciał stygnąć, więc niemal z marszu pojechał w górę SS620 ku kolejnemu wyzwaniu. Ruszyliśmy jego śladem dopiero o godzinie 15:50. Przed nami był podjazd, którego czerwony profil rodem z „archivio salite” robił mocne wrażenie. Spodziewałem się ostrej wspinaczki niemal od startu. Tymczasem za sprawą błędnej decyzji na początku drugiego kilometra nieco sobie to zadanie ułatwiliśmy. Chcąc zrobić trudniejszą wersje tego podjazdu już po przejechaniu 1,2 kilometra należało skręcić w lewo i wjechać na prowadzącą przez Eggen drogę SP76. Wówczas do Obereggen (wł. San Floriano) dotarlibyśmy po przejechaniu 6,9 kilometra o średnim nachyleniu 10 % i max. 16 %. Tą drogą dojechali do tej miejscowości uczestnicy Giro d’Italia 1998. Premię górską wygrał Kolumbijczyk Chepe Gonzalez, zaś sam etap z metą w Alpe di Pampeago Rosjanin Tonkow po zaciętej walce z Pantanim. Tymczasem my na owym rozjeździe odbiliśmy w prawo trzymając się drogi SS620. Przeszło 20 minut wcześniej tak samo postąpił Daniel. Po przejechaniu 4 kilometrów minęliśmy skręt w prawo ku Monte San Pietro znane mi i Darkowi z trasy GF Marcialonga 2010. Dario prowadził naszą grupkę na pierwszych kilometrach, potem ja zmieniłem go na prowadzeniu i zacząłem dyktować swoje tempo. Wyglądałem miejsca, w którym będzie można w końcu odbić na szlak ku Obereggen. Nieświadom naszego błędu dziwiłem się, że podjazd jakkolwiek wymagający jest znacznie łatwiejszy w praktyce niż miał być w teorii. W końcu po przebyciu 5,9 kilometra na wysokości wioski Rauth (wł. Novale) skręciłem w lewo. Tym niemniej do tego czasu nasza siódemka zdążyła się na tyle rozciągnąć, że jak miało się niebawem okazać nie wszyscy dojrzeli miejsce, w którym skręcili ich poprzednicy.

Tymczasem dopiero za tym zakrętem ów podjazd odkrył swe surowe oblicze. Następne 2,5 kilometra na dojeździe do Obereggen miało średnie nachylenie 10,6 % przy max. 13 %. Na tym odcinku jechało mi się bardzo dobrze. Pokonałem go w czasie 14:35 (avs. 10,4 km/h) z VAM 1085 m/h. Zyskałem tu przeszło 43 sekundy nad Tomkiem i Adamem oraz 2:45 nad Darkiem. Dodam, że nasza południowa wersja dojazdu do Obereggen liczyła sobie w sumie 8,8 km o średnim nachyleniu 7,8 %. Na wylocie z tej miejscowości spodziewałem się znaleźć węższą boczną dróżkę odchodzącą w prawo ku Malga Laner i dalej na Passo Pampeago alias Reiterjoch. Wjechałem w pierwszą boczną uliczkę i postanowiłem poczekać na kolegów. Przede wszystkim na Adama, który podczas tych wakacji wjechał już na Pampeago od przeciwnej strony, po czym zjechał na drugą stronę czyli Obereggen. Gdy przyjechali Adam i Tomek postanowiliśmy zaczekać na pozostałych. Wkrótce przybył Darek, nieco dłużej czekaliśmy na Artura, zaś najdłużej na tych którzy wcale ku nam nie zmierzali. Ostatecznie w rozmowie telefonicznej ustaliłem, iż Romek i Rafał omyłkowo na wysokości Rauth pojechali prosto czyli ku alternatywnej „premii górskiej” na Passo Lavaze. Adam nie był pewny dalszej drogi, więc gdy ponownie ruszyliśmy po chwili skończyliśmy jazdę w zaułku przy hotelu Obereggen Sonnalp. Musieliśmy się wycofać i po zjechaniu na SP76 wybrać kolejną ulicę w prawo, tą w kierunku placu budowy przy hotelu Royal. Ta część podjazdu zaczynała się bardzo stromo, stąd pokonanie pierwszych 1100 metrów za Obereggen o średniej 14 % zajęło mi 7:21, chociaż – jeśli wierzyć stravie – wspinałem się tu ponoć z VAM na poziomie 1321 m/h. Zyskałem tu 31 sekund nad Darkiem, 51 i 53 nad Adamem i Tomkiem oraz 1:10 nad Arturem. Niemniej Dario nie odpuścił i pokonaniu kolejnych 1300 metrów dopadł mnie na wysokości Malga Laner (1823 m. n.p.m.). Ogólnie ten segment o długości 2400 metrów i średniej stromiźnie 10,9 % to był teren dla 60-kilogramowych „kozic” typu Darek czy Tomek.

Dario szybko poszedł za ciosem i stopniowo zaczął mi odjeżdżać. Z Malga Laner do końca prawdziwej wspinaczki mieliśmy jeszcze 2,5 kilometra o „skromnym” w tych okolicach nachyleniu 6,4 %. Mimo korzystnego dla mnie terenu straciłem tu do swego kolegi kilkanaście sekund. Ile dokładnie nie sposób stwierdzić, albowiem tym razem to moich danych zabrakło na stravie. W każdym razie Dario ostatnie 2300 metrów pokonał o 17 sekund niż Adam i 1:57 szybciej od Tomka. Najwyższym punktem na całym wzniesieniu są okolice Pension Zischgalm. Do tego miejsca dojechaliśmy już razem po przejechaniu falsopiano o długości 700 metrów. Cały nasz podjazd, lecz bez owej łatwej końcówki miał 13,7 kilometra o średniej 8,3 % i przewyższeniu 1134 metry. Pokonałem go w czasie netto (czyli bez postoju i krótkiego odcinka poza właściwym szlakiem) w łącznym czasie 1h 07:20 co dało przeciętną prędkość 12,2 km/h i VAM 1010 m/h. Przy schronisku czekał już na nas Daniel, który podczas naszej nieobecności zaczął nawet wątpić czy aby dotarł na właściwy szczyt. Na przełęczy zrobiliśmy kilka zdjęć m.in. pod tablicą upamiętniającą wizytę jaką przed dwoma laty złożył w tych stronach nasz narodowy tour. Na zjeździe już za Obereggen złapał nas deszcz, momentami ulewny. Chciałem dojechać do Cardano na rowerze. Niemniej na 5 kilometrów przed końcem zjazdu skorzystałem z propozycji Daniela, który po dotarciu na parkingu wsiadł do swego Citroena i ruszył ku nam z odsieczą. Tymczasem Darek po zjechaniu na dół pogubił się w terenie i ominął strefę parkingu. Następnie gdy zdał sobie z tego sprawę postanowił cisnąć dalej po krajówce nie bacząc na długie tunele na odcinku za Bolzano. Ostatecznie dogoniliśmy go i zaprosiliśmy do wozu technicznego dopiero tuż przed Bronzolo. Tym samym Dario dodał sobie do sobotniego programu jakieś 18 kilometrów co wydłużyło mu trzeci etap do niemal 100 kilometrów. Tymczasem ja przejechałem „tylko” 76 kilometrów o łącznym przewyższeniu 2606 metrów.

2015_0815_031

20150815_172252

20150815_174848

20150815_175723