banner daniela marszałka

Frais & Lys

Autor: admin o środa 16. września 2015

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/393609071

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/393609091

W San Mauro Torinese trafił nam się bardzo dobry lokal. Apartamento Mercedes okazało się być mieszkaniem w bloku, do którego trzeba się było wspiąć na trzecie piętro. Niemniej to była bodaj jedyna niedogodność, a poza tym zmęczone nogi ratowała winda. Gospodyni była nieobecna, więc na pokoje wprowadził nas jej zaufany sąsiad. Skądinąd bardzo sympatyczny Signore starszej daty. Na miejscu same plusy. Duży salon z dobrze wyposażoną kuchnią, który zaadoptowałem na swą sypialnię. Dario do swej wyłącznej dyspozycji miał drugi mniejszy pokój. Ucieszyliśmy się na widok aż dwóch łazienek. Jedna miała prysznic, zaś druga wannę. Z pomocą nieocenionej farelki mniejsze z tych pomieszczeń można było przerobić na nocną suszarnię. Najważniejsze jednak, że była tu też pralka. Urządzenie dla nas bezcenne w tych deszczowych dniach u progu włoskiej jesieni. Poza tym zaopatrzoną w duże biurko część korytarza mogłem przerobić na biuro naszej wyprawy. Do tego zabudowany balkon mógł służyć za garaż dla naszych rowerów, a w razie konieczności stać się warsztatem do pracy nad nimi. Jednym słowem trzecia baza spełniała niemal wszystkie nasze wymagania. Niestety poza czterema ścianami tego lokalu atmosfera była mniej korzystna. W pogodzie czekało nas kolejne załamanie. Środa wyglądała mocno niepewnie, zaś czwartek zapowiadał się jeszcze gorzej. Nie należało się jednak martwić na zapas. Trzeba było planować z dnia na dzień. W każdym razie zapowiadało się na to, iż najbardziej ambitne wycieczki czyli te ze wspinaczkami pod Colle delle Finestre (2176 m. n.p.m.) i Colle del Nivolet (2612 m. n.p.m.) trzeba będzie odłożyć na finałowy weekend. Siłą rzeczy w środę musieliśmy poprzestać na wyborze znacznie niższych wzniesień. W tym celu pojechaliśmy w kierunku Valle di Susa, gdzie mogliśmy zaliczyć dwie niewysokie, acz mimo to wymagające wspinaczki. Pierwszą z nich miał być podjazd z Susy do wypoczynkowej miejscowości Frais (1490 m. n.p.m.), zaś drugą już w drodze powrotnej wjazd z Almese na przełęcz Colle del Lys (1311 m. n.p.m.).

Etap jedenasty zapowiadał się na stosunkowo krótki. Mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy sen i nieśpieszne przygotowania do wyruszenia w trasę. Ostatecznie wyjechaliśmy z domu dopiero około południa. Przeszło 65-kilometrowy dojazd do Susy miał nam zabrać blisko godzinę. Dość szybko wjechaliśmy na turyńską obwodnicę i ruszyliśmy na zachód. Z obwodnicy zjechaliśmy na wysokości Collegno wjeżdżając na drogę A32. Z kolei autostradę opuściliśmy na wylocie Susa Est nie dojeżdżając do centrum wspomnianej miejscowości. Po zjeździe na krótko trzeba było wjechać na szosę SP24 i po chwili skręcić w boczną SP172 ku gminie Meana di Susa. Zatrzymaliśmy się dwieście metrów dalej na poboczu tej drogi. Wspinaczka do Frais zaczyna się w tym samym miejscu co kultowy podjazd na przełęcz Finestre. Tym samym miejscówka ta miała nam się przydać raz jeszcze przed końcem owego tygodnia. Zanim jednak przyszło nam się zmierzyć z szutrowym gigantem należało się zabrać do pojedynku z jego znacznie niższym, acz ostrym sąsiadem. Przed sobą mieliśmy podjazd, który wedle ściągniętego profilu miał mieć 12,4 kilometra o średnim nachyleniu 8% i przewyższeniu 990 metrów. Tym niemniej na załączonym obrazku start zaznaczono na wysokości 500 metrów n.p.m. Tymczasem z innego wiarygodnego źródła wiedzieliśmy, że początek tej wspinaczki musi się znajdować na poziomie 484 metrów. Wystartowaliśmy o godzinie 13:14, przy czym Dario jakieś pół minuty wcześniej. Pierwsze trzysta metrów do łagodnie wznosząca się prosta. Prawdziwa wspinaczka zaczyna się za pierwszym zakrętem w prawo. Na długiej prostej w kierunku linii kolejowej Torino – Bardonecchia chwilowe nachylenie sięgało aż 15%. Na pierwszym kilometrze złapałem kontakt z Darkiem, który w swoi stylu zaczął spokojnie. Po niespełna 1300 metrach przejechaliśmy pod kolejowym wiaduktem. Tuż za nim musieliśmy odbić w prawo wybierając krętą Via della Losa. Jakiś kilometr dalej minęliśmy ostatnie zabudowania w Meana di Susa i wjechaliśmy do lasu. Do połowy czwartego kilometra trzymaliśmy się razem. Potem droga SP254 skręciła na południe, połączyła się z szosą wychodzącą z centrum Susy, zaś sam podjazd stał się bardziej stromy. Powoli zacząłem dyktować tempo odrobinę za szybkie dla swego kompana.

Od połowy szóstego do końca ósmego kilometra droga była nie tylko stroma, ale też ponownie bardzo kręta. Na odcinku 2300 metrów trzeba było pokonać aż siedem klasycznych wiraży. Na niektórych z nich mogłem spojrzeć w dół by zobaczyć jakie postępy czyni Dario. Im wyżej tym warunki do jazdy mieliśmy gorsze. Szosa stroma i śliska. Od połowy podjazdu towarzyszył nam deszcz. Z kilometra na kilometr coraz mocniejszy. Widoczność była kiepska ze względu na niski pułap chmur. Po przejechaniu 8 kilometrów minąłem zjazd do Madonna della Losa. Stromy odcinek skończył się 1200 metrów dalej. Ostatnie cztery kilometry były już znacznie łatwiejsze. Niemniej sama jazda do przyjemnych nie należała. Wszystko przez ulewę, która zastała nas na tym fragmencie podjazdu. Po przebyciu 10,9 kilometra od startu minąłem jeszcze drogę w lewo wiodącą na Pian Gelassa nieczynną stację narciarską, która swój okres świetności miała w latach 60. XX wieku. Przed przyjazdem w te strony zastanawiałem się nawet nad wyznaczeniem mety owej wspinaczki w tym miejscu. Ostatecznie pozostaliśmy wierni znanemu sobie profilowi wzniesienia. Ostatni kilometr przed Frais był praktycznie płaski. Dojechawszy w rejon wyciągów narciarskich postanowiłem się trzymać głównej drogi czyli Via Soubeyrand. Finisz wypadł mi już na Via Clot Rosset, gdzie zatrzymałem się po przejechaniu 13,3 kilometra w czasie 1h 01:08 (avs. 13,0 km/h). Na stravie najdłuższy segment jaki znalazłem to 9000 metrów od połowy czwartego do połowy trzynastego kilometra. Ten odcinek pokonałem w czasie 40:58 (avs. 13,2 km/h i VAM 1007 m/h) co dało mi 5 miejsce wśród 84 sklasyfikowanych osób. Dario uzyskał tu trzynasty czas czyli 43:29 (avs. 12,4 km/h i VAM 949 m/h). Zdecydowanym liderem jest zaś ex-profi Sergio Barbero (rocznik 1969), który w maju 2014 roku wykręcił na tym segmencie czas 32:03. Bardzo trudny środek przejechaliśmy na wysokich obrotach. Na dojeździe do Madonna della Losa czyli odcinku o długości 4,4 kilometra ze średnią 10% wykręciłem VAM na poziomie 1122 m/h, zaś mój amico 1085 m/h. Na górze było tylko 11 stopni. Poza tym byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Tymczasem trzeba się było przygotować na nieprzyjemny zjazd.

2015_0916_001

Zadekowaliśmy się pod zadaszeniem najbliższego domostwa by ubrać cieplejsze ciuchy. Znalazłem tam również gazety, których nie zawahałem się użyć do walki z chłodem i wilgocią. Na pierwszych kilometrach zjazdu niewiele było widać. Zrobiliśmy tylko kilka obowiązkowych fotek na ulicach Frais, po czym każdy na własną odpowiedzialność ruszył w dół. Owszem zatrzymywałem się od czasu do czasu, lecz jak widać na załączonych obrazkach w tych warunkach efekt owych przystanków okazał się dość mizerny. Dopiero w połowie zjazdu widoczność poprawiła się na tyle, że robienie zdjęć nabrało jakiegoś sensu. Niestety spełniając się w roli podróżnego fotografa poniosłem nieodżałowaną stratę. Ściągnąłem rękawiczki Defeet E-Touch i na samym dole okazało się, że do tylnej kieszonki wpakowałem tylko jedną z nich, zaś druga została gdzieś na drodze. Rzecz jasna nie miałem ochoty po nią wracać na rowerze, a nie chciałem też tracić czasu na „akcję poszukiwawczą” z wykorzystaniem samochodu. Do samochodu zjechałem o 15:40. Darek po tak mokrej robocie miał już dość kolarstwa na środę. Jednak ja zdecydowałem się na tradycyjną poprawkę. Teoretycznie mogliśmy się nie ruszać z okolic Susy. Otóż po północnej stronie autostrady A32 jest ciekawy podjazd z Mompantero do Rifugio Il Trucco. Wzniesienie to ma długość 14,4 kilometra przy średnim nachyleniu 8,5% i kończy się na wysokości 1731 metrów n.p.m. Tym niemniej nie wybrałem go zawczasu, bo w przeciwieństwie do Frais nie miałem pewności, iż cały ten szlak jest asfaltowy. Poza tym przeciwko wycieczce na tą górę dodatkowo przemawiała ponura aura. Dopiero co przekonaliśmy się jakie warunki panują na wysokości 1500 metrów n.p.m i nie miałem zamiaru sprawdzać jak zimno i mokro jest 230 metrów wyżej. Rozsądną alternatywą był znacznie niższy, lecz wciąż całkiem solidny podjazd na Colle del Lys. W tym celu zapakowaliśmy się do samochodu i po wskoczeniu na Autostrada del Frejus pognaliśmy w stronę Turynu. Opuściliśmy ją na zjeździe Avigliana Ovest wybierając szosę SP197 prowadzącą do Almese. Zatrzymałem się na końcu płaskiego odcinka. Postój wypadł nam w pobliżu posterunku miejscowych carabinierich. Jeden z nich zagaił do mnie po polsku. Ale to nie koniec niespodzianek. Z tablicy drogowej dowiedziałem się, że Almese jest miastem partnerskim naszego Szczyrku. Czyżby ów stróż prawa był na delegacji w naszym kraju?

Darek przyjechał tu po cywilnemu i wyłącznie w celach kulinarnych. Natomiast mnie czekał 14-kilometrowy podjazd o przewyższeniu 956 metrów ze średnim nachyleniem 6,7 % i maximum 11,5%. Ruszając do boju musiałem pamiętać, iż najtrudniejsza będzie trzecia tercja wzniesienia trzymająca na stałym poziomie 8-9% i przy średniej 8,3%. Wystartowałem o godzinie 16:35. Na pierwszym kilometrze szeroka szosa niczym obwodnica ominęła centrum Almese. Przez trzy pierwsze kilometry nachylenie jest całkiem solidne. Znacznie luźniej zrobiło się na kilometrze czwartym przy dojeździe do Rubiany (3,9 km). Kolejne półtora kilometra spędziłem jeszcze w terenie zabudowanym jadąc momentami po bardzo wąskiej drodze. Na tym krótkim odcinku minąłem bodaj pięć kościołów różnej wielkości. W połowie szóstego kilometra wjechałem do lasu i zrobiło się na tyle spokojnie, że mogłem słyszeć swój własny oddech. Na przełomie siódmego i ósmego kilometra znów można było nieco wypocząć. Pod koniec dziewiątego kilometra znów znalazłem się na „drodze mlecznej”. Chmury były tak gęste, że mój wzrok sięgał co najwyżej kilkudziesięciu metrów. Przejechałem przez mostek nad potokiem Messa (10 km), po czym dojechałem do ostatniej osady na tym szlaku czyli Mompellato (11,5 km). Wyżej odnotowałem już tylko zjazd do lasu ku Santuario Madonna della Bassa po przejechaniu 11,9 kilometra. Niespodziewanie na jakieś trzysta metrów przed przełęczą wybiłem się ponad chmury. Wspinaczkę skończyłem po przejechaniu 13,8 kilometra w czasie 55:04 czyli ze średnią prędkością 15,1 km/h. Na stravie znalazłem segment o długości 13,2 kilometra i przewyższeniu 887 metrów. Ten odcinek pokonałem w czasie 52:44 (avs. 15,1 km/h i VAM 1009 m/h). Lista zdobywców tej góry jest całkiem okazała, bo liczy już 834 nazwiska. Mój wynik dał mi w tym wielkim peletonie 93 miejsce. Sama przełęcz okazała się być nieźle zagospodarowana. Po lewej stronie drogi stoi bar La Pineta oraz pomnik ku czci 26 partyzantów poległych w walce z siłami faszystowskimi w trakcie bitwy z 1-2 lipca 1944 roku. Natomiast po prawej jest duży plac otoczony tablicami upamiętniającymi tamte wydarzenia, a poniżej także schronisko. Jest tu dość terenu na zlokalizowanie mety górskiego etapu Giro d’Italia. Niemniej jak dotąd wyścig Dookoła Włoch nie był tu nawet przejazdem. Na górze pokręciłem się kwadrans, po czym trzy kolejne zajął mi zjazd. Do samochodu dotarłem o wpół do siódmej. Na jedenastym etapie przejechałem w sumie 54,5 kilometra o łącznym przewyższeniu „tylko” 1983 metrów.

2015_0916_027