banner daniela marszałka

Port de Cabus & Estacio d’Arinsal

Autor: admin o wtorek 7. czerwca 2016

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/601614759

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/601614750

Trzeci dzień w Andorze to była druga z rzędu wycieczka do ośrodka narciarskiego Vallnord. Składa się on z dwóch sektorów: Ordino-Arcalis i Pal-Arinsal. Pierwszy odwiedziliśmy w poniedziałek. Zatem we wtorek nie pozostało nam nic innego jak ruszyć na zachód szosą CG-4. Na jedenastym etapie naszej wyprawy mieliśmy wjechać na Port de Cabus (2305 m. n.p.m.) oraz dotrzeć do Estacio d’Esqui d’Arinsal (1905 m. n.p.m.). Idealnym punktem wypadowym do obu wspinaczek była miejscowość La Massana. Dojazd do niej był taki sam jak dzień wcześniej do Ordino z tą różnicą, że o przeszło dwa kilometry krótszy. Tym niemniej aby dotrzeć na to miejsce najpierw należało się skutecznie wydostać z lokum w HolaStays Fontbernat. Tymczasem już pierwszego dnia odkryliśmy, że trzeba uważać na zamek w drzwiach od naszego apartamentu. Nie będąc w posiadaniu klucza w razie zatrzaśnięcia drzwi można je było otworzyć tylko od wewnątrz. Pech chciał, że tego dnia w porannym zamieszaniu Darek zamknął owe podstępne wrota zostawiwszy klucze w kuchni. Znaleźliśmy się więc na hotelowym korytarzu bez dostępu do rowerów i reszty naszych rzeczy. Na nic zdała się interwencja u prowadzącej hostel Hiszpanki, ani też zawezwanie jej znajomego ślusarza. Kolejnym krokiem zdawało się już tylko sprowadzenie miejscowej policji do nadzoru nad siłowym wtargnięciem na pokoje. Z desperacji podjęliśmy jeszcze ryzykowną akcję we własnym zakresie. Otóż każdy apartament miał jedno okno dachowe na wysokości około trzech metrów. My zaś mieliśmy swobodny dostęp do sąsiedniego lokalu. Dario zdecydował się wyjść na dach hostelu by sprawdzić możliwość otwarcia od zewnątrz okna w naszej kuchni. Nie mając do dyspozycji drabiny zbudowaliśmy mu ad hoc chybotliwą konstrukcję ze stołu i krzeseł. Po chwili był już na dachu. Niestety nasze okienko okazało się być skutecznie zablokowane od środka. Na nic zdało się podjęte ryzyko. Na pamiątkę z tej akcji pozostał nam jednak krótki filmik ukazujący Encamp z perspektywy andorskiego kominiarza. Gdy Darek igrał z losem na stromym dachu hostelu ja dalej grzebałem w zamku szukając bezpieczniejszego sposobu na wyjście z kłopotliwej sytuacji. Powoli traciłem już nadzieję, aż tu nagle blokada puściła i ku naszemu zdumieniu mogliśmy wejść do środka. Jak tylko pokonaliśmy tą przeszkodę czym prędzej spakowałem się do wyjazdu. Rafał niebawem też był zwarty i gotowy. Tylko Darek potrzebował więcej czasu, a że nie chciał nas opóźniać stwierdził że dojedzie na start górskiego odcinka rowerem.

20160607_100135

Dojazd samochodem zajął nam ledwie kwadrans, więc tuż przed jedenastą byliśmy już na miejscu. Zaparkowaliśmy przy Avinguda del Ravell na wysokości parku Prat Gran. Trzysta metrów za dolną stacją kolejki górskiej La Massana, gdzie na rozjeździe dróg CG-3 i CG-4 wyznaczyłem nam start jedenastego etapu. W pierwszej kolejności mieliśmy pokonać trudniejszy z dwojga podjazdów czyli Port de Cabus. To wspinaczka o długości 17,7 kilometra i przewyższeniu 1073 metrów co daje średnie nachylenie 6,1 % przy max. 11 %. Ta góra w pełnym wymiarze nigdy nie znalazła się na trasie prestiżowego wyścigu etapowego. Tym niemniej podczas Volta a Catalunya z roku 1977 kolarze pokonali jej najtrudniejszą część zmierzając do mety wyznaczonej na Col de la Botella (2063 m. n.p.m.). Co ciekawe choć tego dnia brylowali hiszpańscy górale to cały wyścig i tak zdominowali kolarze z Niderlandów. Ten górski etap wygrał Jose-Enrique Cima wyprzedzając Manuela Esparzę o 9 i Francisco Galdosa o 13 sekund. Jednak w generalce Volty triumfował Belg Freddy Maertens przed swym rodakiem Johanem De Muynckiem oraz Holendrem Joopem Zoetemelkiem. W kolarskim światku lepiej znany jest skromniejszy podjazd do Estacio del Pal kończący się u kresu drogi CS-420 na wysokości 1900 metrów n.p.m. W tym miejscu zakończył się piętnasty etap Tour de France 1993 wygrany przez Oliveiro Rincona. Kolumbijczyk o 1:50 wyprzedził na nim grupę faworytów, którą przyprowadził Szwajcar Tony Rominger. Nasz Zenon Jaskuła finiszował tu czwarty za Bjarne Riisem, ale przed wielkim Miguelem Indurainem. Vuelta a Espana zajrzała tu czterokrotnie. Po raz pierwszy już w sezonie 1985 kiedy to wyznaczono tu metę 16-kilometrowej czasówki ze startem w Andorra La Vella. Na tym etapie prawdy najlepszy był inny Kolumbijczyk Francisco „Pacho” Rodriguez, który o 10 sekund wyprzedził liderującego Szkota Roberta Millara i o 14 swego rodaka Luisa „Lucho” Herrerę. W późniejszych latach etapy ze startu wspólnego wygrywali tu: Hiszpan Jose-Maria Jimenez (1998 i 2001) oraz Bask Igor Anton (2010). „El Chava” Jimenez za pierwszym razem wyprzedził Fernando Escartina i Roberto Herasa, zaś za drugim ponownie Escartina i swego kolegę z iBanesto.com Juan-Miguela Mercado. Z kolei Anton przed sześciu laty o 3 sekundy wyprzedził z Galisyjczyka Ezequiela Mosquerę i o 10 sekund ś.p. Katalończyka Xabiera Tondo. Dzięki temu sukcesowi kolarz Euskaltel-Euskadi na trzy dni przywdział czerwoną wówczas koszulkę lidera VaE. Stracił ją w dramatycznych okolicznościach po kraksie u podnóża Pena Cabarga w Kantabrii.

20160607_001

Port de Cabus i Estacio de Pal mają wspólne pierwsze 8,5 kilometra co oznacza, iż dolną połówkę pierwszego z naszych wtorkowych podjazdów przemierzali też sześciokrotnie uczestnicy Volta a Catalunya. Jako pierwszy w stacji Pal triumfował Duńczyk Bo Hamburger w sezonie 1997. W jego ślady poszli czterej Hiszpanie: Juan-Antonio Garrido (2002), Miguel-Angel Martin Perdiguero (2004), Julian Sanchez Pimienta (2005) i Alberto Contador (2011) oraz Włoch Leonardo Piepoli (2005). Z kolei na Semana Catalana z roku 1996 najszybciej dotarł tu Szwajcar Alex Zulle. My dwaj skromni amatorzy ruszyliśmy ku kolejnej przygodzie razem o godzinie 11:07. Szybko się rozstaliśmy mimo, że pierwsze kilometry tego podjazdu są dość łatwe. Jak wynika z naszych danych zarejestrowanych na strava.com już na dojeździe do Erts (2,4 km) wyprzedziłem Rafała o niemal dwie minuty. Ten fragment wzniesienia o nachyleniu nieco ponad 4 % jak dla mnie był w sam raz do mocnej rozgrzewki. Aby pozostać na drodze CG-4 musiałem teraz skręcić w lewo. Jadąc na wprost znalazłbym się na szosie CG-5, na której zaczyna się podjazd do stacji Arinsal. Z nim zaś mieliśmy się zapoznać dopiero w drodze powrotnej z Cabus czyli niejako na deser po daniu głównym. W połowie czwartego kilometra dojechałem do wioski o finezyjnej nazwie Xixerella (3,6 km). Za nią przez kolejne półtora kilometra stromizna nie spadała poniżej 7 %. Podjazd stopniowo stawiał coraz wyższe wymagania. Stromizna szła w górę, zaś moja średnia prędkość w dół. O ile na odcinku z La Massana do Erts ze średnią 4 % kręciłem w tempie 19,4 km/h o tyle na sektorze z Erts do Pal przy nachyleniu 6 % już tylko ze średnią 16,4 km/h. Głębiej mogłem odetchnąć dopiero w drugiej połowie szóstego kilometra tuż przed wioską Pal (5,8 km). Jednak najtrudniejszy fragment całego wzniesienia miałem dopiero przed sobą. Siódmy kilometr miał średnie nachylenie 9,7 % i odcinki o stromiźnie sięgającej 11 %. Podobnie jak w poprzednich dwóch dniach wszystko to mieliśmy zresztą drobiazgowo rozpisane na eleganckich tablicach przydrożnych. Tu zaś dodatkowo do połowy dziewiątego kilometra owa informacja była podwójna gdyż dotyczyła zarówno drogi kolarskiej numer 8 Estacio de Pal jak i nr 9 czyli Port de Cabus. Oba szlaki rozdzielają się na wysokości około 1760 metrów n.p.m. Ów rozjazd poprzedza zaś trudny kilometr na średnim poziomie 8,8 %. Dojechawszy do tego strategicznego punktu musiałem skręcić w prawo. Gdybym odbił w lewo do stacji Pal pozostałoby mi tylko 2400 metrów.

20160607_011

20160607_144322

20160607_144108

Tymczasem droga do Port de Cabus była jeszcze długa. Zbliżałem się dopiero do półmetka tej wspinaczki. Końcówka miała być wprawdzie stosunkowo łatwa, lecz najpierw trzeba było pokonać trzy kilometry ze średnią około 8 % na dojeździe do Col de la Botella (12,3 km). Wcześniej bo na początku jedenastego kilometra minąłem narciarskie wyciągi przy El Cubil (10,1 km). Kolejne relikty zimowego sezonu ujrzałem na wspomnianej już Botelli. Odtąd podjazd stał się znacznie łatwiejszy. Na początku czternastego kilometra minąłem niewielki parking i tuż za nim oryginalną instalację pt. „Tempesta en una tassa de te” autorstwa amerykańskiego artysty Dennisa Oppenheima. „Burza w filiżance herbaty” to sztuka na wysokim poziomie i to dosłownie bo wystawiana na wysokości 2100 metrów n.p.m. Minąłem ją w samo południe, więc nie była to jeszcze pora na podwieczorek. Do końca podjazdu brakowało mi wciąż 4600 metrów. Kilometr piętnasty i początek szesnastego były niemal płaskie, więc mogłem przyśpieszyć nawet do 28-29 km/h. Potem droga skręciła na południe i przez około dwa kilometry trzymała na poziomie 6 %. Ten odcinek przejechałem w tempie 15-17 km/h i dopiero na łatwiejszej końcówce pozwoliłem sobie na bardziej energiczny finisz. Wspinaczka na Port de Cabus kończy się na samym krańcu szosy CG-4 tuż pod hiszpańską granicą. Asfaltowa droga przechodzi tu w gruntowy szlak wiodący do wioski Tor. Zmagania z tą górą zakończyłem po przejechaniu niespełna 17,8 kilometra w czasie 1h 08:45 (avs. 15,5 km/h) co przy przewyższeniu 1069 metrów dało VAM na poziomie 933 m/h. Na Rafała czekałem nieszczególnie długo, bo niespełna 20 minut. Przyjechał w towarzystwie innego cyklo-amatora. Na górze spotkaliśmy też młodego okularnika z Kraju Basków, który podawał się za ziomka Iona Izagirre. Dziwnym trafem po okolicy kręcił się też nasz znajomy z Arcalis czyli turysta rodem z Dalekiego Wschodu. Na stravie najdłuższy segment ma 14,4 kilometra i zaczyna się w Xixarella. Liderem na nim jest Daryl Impey z Orica-Greenedge z wynikiem 41:06. Ja uzyskałem tu czas 57:13 (avs. 15,1 km/h i VAM 924 m/h), zaś Rafa 1h 13:06 (avs. 11,8 km/h i VAM 723 m/h). Na ósmym kilometrze zjazdu, na wysokości El Cubil minąłem się z Darkiem. Jechał na maksa, bardzo skupiony i najwyraźniej odpowiednio rozgrzany dojazdem do La Massany. Pokonał to wzniesienie w czasie zbliżonym do mojego czyli 57:44 (avs. 15,0 km/h i VAM 916 m/h). Natomiast na odcinku od rozdroża do mety był ode mnie szybszy o 15 sekund. Ostatnie 9,3 kilometra przejechał w 35:18 (avs. 15,9 km/h). Ja miałem tu 35:33 (avs. 15,8 km/h), zaś Rafa całkiem żwawe 41:31 (avs. 13,5 km/h).

20160607_031

20160607_143245

20160607_141750

W trakcie zjazdu z Port de Cabus rozstałem się z Rafałem już na drugim kilometrze. Miałem w planach zrobienie większej dawki zdjęć z tego wzniesienia, więc nie chciałem wstrzymywać kolegi. Poza tym uznaliśmy, iż najlepiej będzie gdy on zacznie wspinaczkę pod Arinsal z zapasem kilku czy kilkunastu minut. Zatrzymując się po drodze tu i ówdzie dotarłem do ronda w miejscowości Erts tuż po czternastej. Bez pośpiechu rozebrałem się z ciuchów zjazdowych i strzeliłem kilka fotek u zbiegu dróg. Ostatecznie na CG-5 wjechałem o godzinie 14:07. Jak się później okazało niemal 20 minut po swym młodszym koledze. A zatem teoretycznie bez szans na „złapanie zajączka”. Przed nami był krótki, acz dość sztywny podjazd. Mieliśmy do pokonania w pionie 551 metrów po przejechaniu 7,1 kilometra o średniej 7,8 % przy max. 13%. W przeciwieństwie do pobliskich stacji Pal czy Arcalis oczekująca nas Arinsal nie dostąpiła jeszcze zaszczytu goszczenia wyścigów z najwyższej półki takich jak Vuelta a Espana czy Tour de France. Tym niemniej podjazd ten nie jest obcy zawodowym kolarzom. Trzykrotnie ścigali się tu uczestnicy Semana Catalana i raz zawodnicy walczący na trasie Volta a Catalunya. Niegdyś prestiżowy, acz dziś już nie rozgrywany Tydzień Kataloński po raz pierwszy zajrzał w te strony już w sezonie 1979. Wygrał tu wówczas mało znany Hiszpan Salvador Jarque Borras. Po nim wygrywali w tym miejscu jeszcze Pedro Munoz w roku 1981 oraz Włoch Francesco Frattini w sezonie 1995. Ten ostatni jako jedyny w tym gronie dzięki sukcesowi etapowemu wygrał też cały ów wyścig. W bliższych nam czasach do Arinsal dotarł za to wyścig Dookoła Katalonii. Etap czwarty z roku 2007 wygrał tu Oscar Sevilla, który po aferze dopingowej „Operacion Puerto” został przygarnięty przez „drugoligowy” zespół Relax-Gam Fuenlabrada. Popularny „El Nino” wygrał tu z przewagą 33 i 34 sekund nad Australijczykiem Michaelem Rogersem oraz Francuzem Christophem Moreau. Objął nawet prowadzenie w wyścigu, ale stracił je w dniu następnym po górskiej czasówce z Sornas do stacji Arcalis. Na tej imprezie najlepiej bawili się bowiem Rosjanie. Całą Voltę wygrał długowłosy Wladimir Karpiec z Caisse d’Epargne, zaś trzeci był zwycięzca „etapu prawdy” Denis Mienszow z Rabobanku. W klasyfikacji generalnej obu Moskali przedzielił jedynie wspomniany już Rogers.

20160607_070

Arinsal okazał się dość trudnym podjazdem. To znaczy nie dającym zbyt wielu okazji do odetchnięcia. Pierwszy bardziej stromy odcinek zaczął się już po czterystu metrach. Cały dojazd do dolnej stacji kolejki linowej w centrum miejscowości Arinsal (1,7 km) miał średnie nachylenie rzędu 7 %. Tymczasem według profilu wzniesienia cały kolejny kilometr trzymał już na poziomie 8,2 %. W połowie trzeciego kilometra przejechałem na zachodni brzeg rzeczki Arinsal. Na moście skończyła się „krajówka” nr 5 i wspinaczkę trzeba było kontynuować w dzikszej scenerii po drodze CS-413. Szosa zawróciła w kierunku południowym w pobliżu dużego hotelu o chłodnej nazwie Patagonia. Potem minąłem szlaban, który bywa opuszczany zimą przy gorszych warunkach atmosferycznych. Spoglądając w lewo mogłem dojrzeć leżący już głęboko w dole kurort Arinsal. Wkrótce tuż przed drugim wirażem zaczął się zdecydowanie najtrudniejszy fragment tego wzniesienia. Na krętym odcinku o długości niespełna 2,4 kilometra trzeba było pokonać aż 218 metrów w pionie co daje średnią 9,2 %. Dopiero na przełomie szóstego i siódmego kilometra mogłem odpocząć przez jakieś trzysta metrów. Potem musiałem jeszcze pokonać półkilometrowy odcinek z nachyleniem od 7 % do 10 %, by wyjeżdżając z dziesiątego zakrętu ujrzeć już przed sobą zabudowania Estacio d’Esqui d’Arinsal. Stąd do kresu wspinaczki brakowało tylko czterystu metrów. Niespodziewanie w zasięgu wzroku miałem nagle znajomą sylwetkę Rafała. Mój amigo najwyraźniej przeżywał na tej górze ciężkie chwile skoro tracił do mnie blisko trzy minuty na każdym kilometrze. Tym niemniej ostatecznie nie dał się dogonić. Według danych z licznika podjazd o długości niespełna 7,1 kilometra i przewyższeniu 552 metrów przejechałem w czasie 32:50 (avs. 12,9 km/h). Na stravie znalazłem odcinek długi na 6,9 kilometra o amplitudzie 555 metrów czyli o średniej 8 %. Na tym segmencie uzyskałem czas 31:56 co dało średnią prędkość 13,1 km/h i przyzwoity VAM na poziomie 1044 m/h. Rafałowi po dobrej końcówce na Cabus tu najwyraźniej zabrakło już sił. Zanotował bowiem czas 50:57 (avs. 8,2 km/h i VAM 654 m/h). Zrobiliśmy sobie zdjęcia na tle stacji kolejki linowej i nieco niżej przy tablicy wyznaczającej koniec tego wzniesienia. Po kilkunastu minutach odpoczynku rozpoczęliśmy 9-kilometrowy zjazd do La Massany.

20160607_071

Dario odpuścił sobie podjazd do Estacio d’Arinsal. Tym niemniej w drodze powrotnej z Cabus odbił w prawo i po przejechaniu około dwóch kilometrów dotarł do Estacio de Pal. Stacji narciarskiej, która w tym roku już po raz czwarty organizowała zawody Pucharu Świata w kolarstwie górskim (cross-country & downhill). Natomiast rok temu była nawet gospodarzem Mistrzostw świata w tej kolarskiej profesji. W ten sposób Dario nadrobił nad nami sporo czasu i na dole czekaliśmy na niego tylko 10 minut. Ostatecznie przejechał tego dnia niespełna 56 kilometrów o przewyższeniu około 1410 metrów. Ja wraz z Rafałem pokonałem tylko 49,5 kilometra, ale o przewyższeniu 1634 metrów. Kilka minut po wpół do czwartej byliśmy już wszyscy przy samochodzie. Poszliśmy jeszcze na szybką kawę do pobliskiej restauracji. W teorii mieliśmy dość czasu na to by po dojechaniu do naszego hostelu wybrać się późnym popołudniem na pobliską Collada de Beixalis. Niestety około siedemnastej rozpadało się i przeszła mi na to ochota. Czas do wieczora spędziłem zatem na spacerze po uliczkach Encamp i wieczornej wycieczce do Andorra La Vella celem zrobienia zakupów spożywczych o charakterze importowym.

20160607_091

20160607_151123