banner daniela marszałka

Llac de Sant Maurici & Port de la Bonaigua

Autor: admin o piątek 10. czerwca 2016

PODJAZD NR 1 > https://www.strava.com/activities/605058810

PODJAZD NR 2 > https://www.strava.com/activities/605058860

Po raz trzeci na tym wyjeździe nie musieliśmy dojeżdżać autem do podnóża pierwszej góry. Szosę prowadzącą do jeziora świętego Maurycego widzieliśmy z okna naszego apartamentu. Była niemal na wyciągnięcie ręki. Wciśnięta między głośny potok Riu Escrita i elektrownię wodną korzystającą z mocy tego żywiołu. Lokale spod szyldu Peret de Pereto znajdowały się przy tym na półmetku naszej przedpołudniowej wspinaczki. Postanowiliśmy w pełni wykorzystać to szczęśliwe położenie. Teoretycznie wspomniany lokal mieliśmy opuścić do 12:00. Zaliczając ten podjazd o wczesnej porze po zjechaniu do bazy moglibyśmy się jeszcze odświeżyć. To znaczy wziąć prysznic i zjeść „małe co nieco” przed samochodowym transferem. Przy odrobinie porannej mobilizacji ów plan mógł się udać. Zaplanowałem sobie zatem wyjście na rower przed godziną dziewiątą. Wyszło nawet lepiej, gdyż udało nam się wystartować o 8:37. Nam tzn. piszącemu te słowa oraz Rafałowi. Dario ruszył dopiero o 9:42, ale i tak bez trudu zdążył wrócić przed południem. Na początek trzeba było pokonać 8-kilometrowy zjazd ku regionalnej drodze C-13. Przy tej okazji mogliśmy sobie obejrzeć dolną połowę czekającego nas wzniesienia. Mając spory zapas czasu nie śpieszyliśmy się zbytnio. Poza tym musiałem zrobić zdjęcia tej fazy podjazdu, skoro późniejszy zjazd ze szczytu mieliśmy uciąć w połowie. Pogoda na razie dopisywała. Było słonecznie i mimo wczesnej pory dość ciepło czyli 18 stopni Celsjusza. Gdy dotarliśmy na sam dół Rafa niemal od razu ruszył pod górę. Ja strzeliłem jeszcze kilka fotek z miejsca startu. Po lewej stronie dojrzałem tamę na zalewie Panta de la Terrassa, zaś po prawej miałem stację benzynową lokalnej sieci Cervos Group. Podjazd do Llac de Sant Maurici (1917 metrów n.p.m.) miał mieć 15,8 kilometra długości i przewyższenie netto 977 metrów. Średnie nachylenie umiarkowane bo na poziomie 6,2 %, ale maksymalna stromizna miała tu wynieść aż 18 %. Praktycznie wszystkie strome ścianki przewidziane były za półmetkiem wspinaczki. Głównie na trzeciej zdecydowanie najtrudniejszej kwarcie kończącej się tuż przed wjazdem na teren Parc Nacional d’Aigüestortes i Estany de Sant Maurici. Park ten został założony już w 1955 roku i dziś obejmuje teren przeszło 40 tysięcy hektarów. W jego granicach znajdują się cztery górskie szczyty wysokie na ponad 3000 metrów n.p.m. oraz niemal dwieście jezior. Żyją w nim: kozice, gronostaje, świstaki, daniele, sarny, orły przednie, sępy płowe, orłosępy, głuszce, pardwy, traszki pirenejskie i nawet jadowita żmija żebrowana.

Bogactwo tutejszej fauny i flory jest z pewnością głównym powodem, dla którego do błękitnych wód Llac Sant de Maurici nigdy nie dotarł żaden wyścig kolarski. Tym niemniej położone 600 metrów niżej Espot dwukrotnie widziało uczestników Volta a Catalunya. Po raz pierwszy w sezonie 1979 gdy po solowym rajdzie wygrał tu Josef Fuchs. Szwajcar dotarł do mety z przewagą 5:40 nad Pedro Vilardebo i 6:19 nad Angelem Arroyo. Ten ostatni został wtedy nowym liderem wyścigu, lecz w generalce ostatecznie triumfował Vicente Belda, który na tym etapie był piąty. Z kolei w roku 1988 finisz jednego z górskich odcinków Volty wyznaczono w pobliskim ośrodku Super-Espot (1510 m. n.p.m.). To stacja narciarska położona niespełna trzy kilometry na południowy-zachód od centrum miejscowości. Z etapowego sukcesu ponownie cieszył się niezagrożony przez nikogo samotny uciekinier. Był nim Hiszpan Arsenio Gonzalez, który o 7:27 wyprzedził Laudelino Cubino i o 7:46 grupkę z Marino Lejarretą na czele. Cubino zdobył tego dnia koszulkę lidera, lecz podobnie jak Arroyo jej nie utrzymał. Cały wyścig znów wygrał piąty zawodnik z Espot czyli 24-letni wówczas Miguel Indurain. Dla triumfatora Tour de France z lat 1991-95 było to pierwsze z trzech zwycięstw w Dookoła Katalonii. „Big Mig” w swoim stylu załatwił sobie to zwycięstwo na czasówce wygrywając 30-kilometrową próbę wokół Tremp. Ruszyłem pod górę o godzinie 9:03. Pierwsze dwa kilometry były dość solidne. Pod koniec tego odcinka na dojeździe do trzeciego wirażu wyprzedziłem Rafała. Myślałem, że kolega spróbuje pojechać czas jakiś na moim kole. Była ku temu okazja z uwagi na niemal płaski początek trzeciego kilometra, ale jednak szybko odpuścił. W sumie była to rozsądna decyzja zważywszy na to, że tym razem zjechaliśmy się na początku, a nie pod koniec wspinaczki. Kilometry czwarty i piąty były najtrudniejszymi w dolnej części wzniesienia. Stromizna momentami sięgała tu 9 %. W końcu droga zbliżyła się do Riu Escrita i nachylenie znacząco spadło. Przez trzy kolejne kilometry można było jechać szybciej. Na tym łatwiejszym odcinku minąłem zjazdy na dwa miejscowe kampingi tzn. La Mola (5,2 km) oraz Sol i Neu (6,5 km). Według danych ze stravy dolny segment o długości 6,9 kilometra i średnim nachyleniu 5 % od szosy C-13 do granic Espot przejechałem w 23:56 (avs. 17,4 km/h i VAM 907 m/h). Dario uzyskał tu wynik 26:45 (avs. 15,6 km/h), zaś Rafa 38:02 (avs. 11,0 km/h).

20160610_001

Cały ósmy kilometr prowadził przez Espot. Na wysokości kamiennego mostu trzeba było odbić w prawo i zostawić za plecami alternatywną drogę do stacji Super-Espot. Będąc na wysokości apartamentu zerknąłem w prawo. Dostrzegłem Darka krzątającego się jeszcze na podwórku. Po chwili szosa odbiła w lewo i stała się bardziej stroma. Na dziewiątym kilometrze nie było jeszcze najgorzej. Minąłem tu zjazd do kampingu Voraparc (8,8 km). Nachylenie zbliżało się do 11 %. Znacznie trudniej było na dziesiątym. Ten niemal w całości trzymał na dwucyfrowym poziomie, zaś maksymalna stromizna momentami przekraczała 15 %. W połowie tego odcinka szosa schowała się w lesie. Początek jedenastego kilometra pozwolił na odpoczynek przed kolejną stromą ścianką. Po pokonaniu 11,1 kilometra dotarłem do parkingu Prat Pierro. Tuż za nim musiałem sobie jeszcze poradzić ze ścianką o nachyleniu 13 %, by po przejechaniu 11,6 kilometra wjechać na teren Parku Narodowego. Tu teren był początkowo łatwy. W połowie trzynastego kilometra przedostałem się na lewy brzeg Riu Escrita, gdzie pierwsze 1100 metrów prowadziło w odkrytym terenie. W leśnej końcówce najtrudniejszy okazał się odcinek między 14,6 a 15,3 kilometra od startu. Ostatnie sto metrów do mety przy drewnianej chatce prowadziło po szutrze. Zatrzymałem się po przejechaniu 16 kilometrów z przewyższeniem 957 metrów w czasie 1h 01:59 (avs. 15,5 km/h). Na stravie znalazłem segment o długości 15,5 kilometra i przewyższeniu 930 metrów. Pokonałem go w 1h 00:26 (avs. 15,5 km/h i VAM 923 m/h). Jak dotąd zarejestrowano na nim 57 osób, zaś mi udało się uzyskać drugi wynik. Jedynie wspomniany przy innej okazji Nasi Ortega był poza moim zasięgiem. Dario też ostro tu pocisnął. Uzyskał czas 1h 03:57 (avs. 14,6 km/h i VAM 873 m/h) co daje mu obecnie czwarte miejsce. Zaledwie dwóch sekund zabrakło do „podium”. Takie same miejsca mamy też na krótszym segmencie obejmującym odcinek powyżej Espot (7,8 kilometra przy średniej 7,4 %). Ja przejechałem go w 34:49 (avs. 13,5 km/h), zaś Darek w 35:40 (avs. 13,2 km/h). Rafał do kresu wspinaczki dotarł w 1h 32:33 (avs. 10,1 km/h), z czego trudny górny segment pokonałem w 50:51 (avs. 9,1 km/h). Czekając na niego przez pół godziny mogłem podziwiać piękno okolicznej przyrody. Głównymi atrakcjami było jeziorko Sant Maurici o powierzchni 21 ha oraz piętrzący się za nim szczyt Roca de l’Estany (2608 metrów n.p.m.).

20160610_021

20160610_110655

20160610_111315

Do bazy zjechaliśmy pojedynczo, dzięki czemu w lokalu nie było kolejki do łazienki. Pobyt w Peret de Pereto przedłużyliśmy sobie o blisko godzinę. Wyjechaliśmy około trzynastej. Do podnóża drugiej góry mieliśmy tylko 14 kilometrów. Po ośmiu kilometrach zjazdu wróciliśmy na historyczny szlak Zenona Jaskuły. Ten z szesnastego etapu Tour de France 1993. Najpierw w czwartek zaliczyliśmy Port del Canto, a teraz mieliśmy przed sobą Port de la Bonaigua (2076 metrów n.p.m.). Wspinaczkę na przełęcz „Dobrej Wody” mogliśmy zacząć w Esterri d’Aneu bądź na równoległej drodze C-28. Wybraliśmy to pierwsze rozwiązanie. W trakcie dojazdu zaskoczył nas ulewny, acz szczęśliwie tylko przelotny deszcz. Dlatego dojechawszy do miasteczka nie od razu wyszliśmy z auta. Przygotowania do jazdy można było zacząć o wpół do drugiej. Bonaigua to trzecia pod względem wysokości droga w Katalonii. Wyższe są tylko te prowadzące do stacji Vallter-2000 i na Coll de Pal. To najwyższa w tym regionie Hiszpanii przełęcz szosowa z prawdziwego zdarzenia, gdyż Pal jest wyasfaltowana tylko z jednej strony. Podjazd to bardzo solidny, acz niespecjalnie stromy. Według profilu ze strony „rocobike” ma on długość 19,7 kilometra i przewyższenie 1120 metrów. To daje średnie nachylenie o umiarkowanej wartości 5,7 %. Najtrudniejszy kilometr trzyma na poziomie 7,2 %, zaś maksymalna stromizna to jedynie 8,6 %. Wzniesienie to można zatem pokonać na dość twardym przełożeniu i w równym tempie, o ile tylko wytrzyma się jego spory dystans. Bonaigua jak na razie trzykrotnie została przejechana w trakcie Tour de France oraz siedem razy wypróbowano ją na trasach Vuelta a Espana. Jeśli chodzi o „Wielką Pętlę” to jej historia jest tożsama z opowieścią o Port del Canto. Obie występowały w tej imprezie na tych samych etapach z lat 1974, 1993 i 2016. W dwóch pierwszych przypadkach na obu premiach górskich zwyciężali nawet ci sami kolarze tzn. Bask Domingo Perurena i Szwajcar Tony Rominger. W tym roku po raz pierwszy pokonana od zachodu Bonaigua należała do Francuza Thibaut Pinot. Na Vuelcie zawsze była forsowana od naszej czyli wschodniej strony. Najpierw dwa razy na etapach do Vielhy, potem czterokrotnie na szlaku do Pla de Beret jak i za ostatnim razem gdy metę wyznaczono we francuskiej stacji Peyragudes. Na górze triumfowali kolejno: Juan Fernandez (1980), Alberto Fernandez (1983), Jose Martin Farfan (1992), Alex Zulle (1995), Felix Rafael Cardenas (2003), David Moncoutie (2008) i Nicolas Edet (2013).

 

20160610_041

Tym razem jako pierwszy z nas do boju ruszył Darek, który swój pojedynek z Bonaiguą rozpoczął o 13:46. Ja wraz z Rafałem wystartowałem dziewięć minut później. Licznik włączyłem przy wjeździe na miejscową starówkę. Ten krótki odcinek trzeba było przejechać po kostce, a następnie odbić w lewo na Avinguda Joaquim Morello alias C-28z. Trzysta metrów po zakręcie byliśmy już poza miasteczkiem. Zacząłem szybko, więc rychło się rozstaliśmy. Po przejechaniu kilku wiraży na drugim i trzecim kilometrze dojechałem do wioski Valencia d’Aneu (2,8 km). Na tym początkowym odcinku odrobiłem do Darka 1:15, zaś Rafał stracił do mnie 1:52. Niespełna kilometr dalej dotarłem do drogi C-28. Pierwsze kilometry na tej szosie były najmniej przyjemnym fragmentem całej wspinaczki. Niemal prosty i przy tym szeroki odcinek jezdni. Czułem się jakbym jechał po autostradzie. To teren dobry do szybkiej jazdy samochodem, ale na rowerze można się poczuć jakby się stało w miejscu. Przy tym wcale nie było tu łatwo, gdyż początkowo stromizna przekraczała nawet 8 %. Szosa nabrała bardziej górskiego charakteru dopiero w połowie siódmego kilometra za szerokim wirażem, z którego na północ odchodzi szlak do miejscowości Boren i Isil. Po przejechaniu 10 kilometrów minąłem boczną drogę do Refugi del Gerdar. Dwunasty kilometr okazał się być najtrudniejszym na całym podjeździe, gdyż nachylenie przez 750 metrów utrzymywało się na poziomie od 7 do 8,6 %. Pod koniec dwunastego kilometra ujrzałem w oddali serpentyny wytyczone niejako w poprzek dotychczasowego szlaku. Ów kręty fragment wzniesienia miał się zacząć po pokonaniu 13,3 kilometra. Poprzedzający go środkowy segment o długości 6,4 kilometra i średniej 5,9 % przejechałem w 23:12 (avs. 16,7 km/h). Dario uzyskał tu wynik 25:59 (avs. 14,9 km/h), zaś Rafa 30:37 (avs. 12,7 km/h). Do szczytu brakowało stąd jeszcze 6500 metrów, z czego na pierwszych czterech kilometrach trzeba było pokonać kilkanaście wiraży. Jazda po nich to większa frajda niż na prostej długiej po horyzont. Na każdym zakręcie można odrobinę wypocząć, a nawet nabrać nieco prędkości przy wyjściu z niego. Minąłem tu najpierw restaurację Les Ares (14,7 km), zaś wyżej wyciągi narciarskie spod szyldu Peulla 1900. Tuż przed szczytem wjechałem w chmury, więc widoczność stała się mocno ograniczona. Swoją wspinaczkę zakończyłem po przejechaniu 19,87 kilometra w czasie 1h 10:11 (avs. 17,0 km/h).

20160610_057

20160610_154436

20160610_153242

Darka nie udało mi się dogonić. Dzięki temu jak i przytomności swego kolegi zostałem nagrany na ostatnich metrach. Na górze było wietrznie i wilgotno, ale wciąż dość ciepło. Startowaliśmy przy temperaturze 27 stopni Celsjusza, zaś kończyliśmy przy 19. Obaj potraktowaliśmy to wzniesienie poważnie, więc mocno się spociliśmy. Trzeba się było przebrać na zjazd. Postanowiliśmy zastosować trick Artura czyli zdjąć zawilgoconą koszulę bliższą ciału, po czym ubrać ją na wierzch. Nawet w tymczasowym stroju „topless” chłodny wiatr mniej dokuczał niż w mokrej odzieży. Na przełęczy niewiele było widać. Stanęliśmy przy tablicy na wysokości parkingu. Tymczasem wystarczyło przejechać sto czy dwieście metrów więcej by schować się w cieniu restauracji Cap del Port czy schroniska o niewyszukanej nazwie El Refugi. Rafał nie kazał na siebie długo czekać. Stracił do mnie tylko 19 minut, więc spisał się znacznie lepiej niż na świętym Maurycym. Na stravie znalazłem segment o długości 19,4 kilometra i przewyższeniu 1111 metrów, na którym zarejestrowano 208 użytkowników tego programu. Uzyskałem na nim czas 1h 09:24 (avs. 16,8 km/h i VAM 960 m/h) co niespodziewanie jest tu na razie trzecim wynikiem! Co więcej ledwie pięciu sekund zabrakło mi do drugiej pozycji. Darek pokonał tą trasę w 1h 16:07 (avs. 15,3 km/h i VAM 875 m/h). Natomiast Rafał wspiął się w 1h 28:33 (avs. 13,2 km/h i VAM 753 m/h). Zajmują tu odpowiednio 25 i 71 miejsce. Każdy z nas dobrze wytrzymał to wzniesienie. Ja finałowe 6,5 kilometra o średniej 6,1 % przejechałem w 24:40 (avs. 16,0 km/h). Dario wykręcił na tej tercji czas 25:41 (avs. 15,4 km/h), zaś Rafa 30:28 (avs. 12,9 km/h). Z danych na stravie wyciągnąć można jeszcze jeden wniosek. Większość amatorów kolarstwa zaczyna wschodnią Bonaiguę nie w miasteczku, lecz na głównej drodze. Skąd to podejrzenie? Otóż na segmencie długości 16,1 kilometra zaczynającym się u zbiegu dróg C-28z i C-28 zanotowano wyniki aż 762 osób. Na zjeździe, szczególnie w jego początkowej fazie, nie brakowało miejsc wartych postoju. Miejscówek z których można było nacieszyć swe oczy ładnym widokiem. Do Esterri d’Aneu zjechałem kwadrans po czwartej. Na czternastym etapie przejechaliśmy 70,5 kilometra o przewyższeniu 2096 metrów.

 

20160610_076

20160610_150548

20160610_151029

Po zapakowaniu się do samochodu te same 20 kilometrów musieliśmy pokonać raz jeszcze. Po drugiej stronie przełęczy zastały nas warunki pogodowe godne „krainy deszczowców”. Na zachód od Port de Bonaigua leży Val d’Aran. Ta dolina to rejon ciekawy pod wieloma względami. W przeszłości ścierały się tu głównie wpływy francuskie i aragońskie. Dziś comarka Aran ma własny status autonomiczny w ramach katalońskiej wspólnoty autonomicznej. Na czele lokalnych władz stoi syndyk, co bynajmniej nie oznacza iż powiat ten znajduje się w stanie upadłości. Geograficznie to jedyny obszar Katalonii leżący po północnej stronie Pirenejów. Dlatego wody Garonny i jej dopływów płyną do Oceanu Atlantyckiego, a nie do Morza Śródziemnego jak wszystkich innych katalońskich rzek. Poza tym język kataloński jest w tych stronach ledwie trzecim pod względem popularności po hiszpańskim i arańskim. Tym ostatnim włada 34 % mieszkańców. L’aranes jest spokrewniony z katalońskim, acz stanowi jeden z dialektów języka oksytańskiego. Jest to w zasadzie jego dialekt gaskoński używany na południowym-zachodzie Francji. Można więc rzec, że miejscowi są rodakami D’Artagnan’a – słynnego muszkietera z powieści napisanych przez Alexandre’a Dumusa seniora. Gdy dojechaliśmy do Vielhy nie od razu udaliśmy się do naszej szóstej bazy noclegowej przy drodze N-230. Najpierw za namową Darka udaliśmy się na posiłek. Wybraliśmy położony w centrum miasta bar Mandronius. Niestety dla naszego kolegi tamtejsza pizza była poniżej krytyki. Zdegustowany Dario wpisał ją na ostatnie miejsce swej „wirtualnej” listy smaków. Jeśli dobrze kojarzę to na podium są obecnie posiłki z Morgex w Dolinie Aosty oraz z Bregenz i Zell am See w Austrii. Hiszpania raz jeszcze kulinarnie rozczarowała kolegę. Niemniej od czego mieliśmy kuchnię własną. Towaru nie brakowało, gdyż pod bokiem stał supermarket sieci Mercadona. Rafał nabył w nim pyszne krewetki, więc ja nie miałem powodów do narzekania.