Giorni di Riposo
Autor: admin o czwartek 26. września 2024
ŚMIAŁE PLANY I CHORE REALIA
W poniedziałkowy poranek przed wyjazdem z Balze pożyczyłem termometr od naszego gospodarza. W końcu zmierzyłem sobie temperaturę. Wynik? Gorączka 38,7 stopnia. W tej sytuacji należałoby się wybrać do lekarza lub co najmniej położyć się do łóżka by dać sobie kilka dni na wyzdrowienie. Tymczasem my musieliśmy ruszać dalej na południe jadąc wschodnią stroną półwyspu by przed wieczorem zameldować się w kolejnej bazie noclegowej nieopodal Camerino. Po drodze mieliśmy w planach dwa mocne podjazdy. Na pierwsze danie Monte Carpegna (1369 m. n.p.m.), zaś na drugie Monte Nerone (1505 m. n.p.m.). Oczywiście w moim przypadku nie było mowy o żadnej jeździe. Nawet po płaskim, a tym bardziej w ciężkim górskim terenie. Tego dnia nawet krótki i powolny spacer był dla mnie sporym wysiłkiem. Zaczęliśmy transfer samochodowy od długiego zjazdu wschodnim zboczem Monte Fumaiolo. Tym, które planowałem pokonać na pierwszym etapie tej wyprawy. Po przejechaniu przez rzekę Marecchia we wiosce Ponte Messa rozpoczęliśmy wjazd na Passo della Cantoniera (1007 m. n.p.m.). To przełęcz, która pojawiła się na Giro d’Italia w latach 1969 i 1973 kiedy to na premii górskiej najszybciej meldowali się Julio Jimenez i Eddy Merckx. W trakcie owego podjazdu wyjechaliśmy z Emilii-Romagni wjeżdżając w granice regionu Marche. Pierwszy przystanek wyznaczyliśmy sobie w Carpegny. Miasteczku znajdującym się na wysokości około 740 metrów n.p.m. To oznaczało, że swój drugi pełny etap na włoskich drogach Mateusz będzie musiał zacząć od niespełna 6-kilometrowego zjazdu w kierunku Frontino.
Ów dolny segment podjazdu pod Monte Carpegna to odcinek o zmiennych nachyleniu od 3 do 8%. Prawdziwe wyzwanie czekało na mego kolegę powyżej miasteczka. Finałowe 6 kilometrów ze średnią 10,5% i maksymalną stromizną sięgającą 17%. Na tej górze swą formę wykuwał słynny Marco Pantani, pochodzący z nieprzesadnie odległego tym stronom nadmorskiego Cesenatico. Carpegna została użyta na wielkim Giro czterokrotnie. W latach 1973 i 1974 etapy wyścigu Dookoła Włoch wygrywali na niej Merckx i Jose Manuel Fuente. W latach 2008 i 2014 występowała ona jeszcze na tym wyścigu w roli górskiej premii pierwszej kategorii. Warto jeszcze wspomnieć królewski etap Tirreno – Adriatico z roku 2022, na którym stromą końcówkę Monte Carpegny trzeba było pokonać dwukrotnie. Ów górski odcinek zdecydowanie wygrał Tadej Pogacar, który na mecie w miasteczku o ponad minutę wyprzedził Jonasa Vingegaarda i Mikela Landę. Mateuszowi pokonania całej blisko 12-kilometrowej o przewyższeniu przeszło 900 metrów zabrało blisko godzinę i 15 minut. Ja podobnie jak w 2014 roku z przyczyn losowych znów nie mogłem się poznać z górą legendarnego „Pirata”. Około trzynastej ponownie wsiedliśmy do samochodu by przenieść się do podnóża drugiej góry. Ostatecznie pokonaliśmy autem pierwsze 7 kilometrów podjazdu i zatrzymaliśmy się dopiero we wiosce Serravalle di Carda na wysokości 770 metrów n.p.m. Po czternastej niebo nad tą okolicą niepokojąco się zachmurzyło. Poza tym wzmógł się wiatr. Wiele wskazywało na to, że zbiera się na burzę.
Dlatego z ostrożności ustaliliśmy, iż Matteo pokona tylko górny segment o długości ponad 9 kilometrów. Tym niemniej była to trudniejsza część całej wspinaczki. Solidny podjazd o średnim nachyleniu przeszło 7,5%. Stosunkowo równy, acz im bliżej szczytu tym trudniejszy. Przy tym atakując górę od tej strony mój kompan miał okazję wjechać na sam jej wierzchołek. Tymczasem gdy ja w 2014 roku wespół z Darkiem Kamińskim wspinałem się po jej zboczach to wybrałem drogę wschodnią z Pianello przez Cerreto. Naszą wspinaczkę zakończyliśmy na wysokości 1417 metrów n.p.m tj. w tym samym miejscu, gdzie w trakcie maratońskiego etapu Giro z roku 2009 (Pergola – Monte Petrano) wyznaczono linię premii górskiej. Matti swój drugi odcinek specjalny pokonał w nieco ponad 56 minut. Na jego szczęście burza nie nadeszła. Owszem trochę pokapało i trzeba było uważać na powiewy wiatru. Niemniej warunki były na tyle korzystne, iż mój kolega nie odmówił sobie przyjemności wykonania pełnego 16-kilometrowego zjazdu aż po Pian di Molino przy drodze SP257. Stamtąd do naszej drugiej bazy mieliśmy jeszcze ponad 120 kilometrów czyli około dwie godziny jazdy. Tym samym pod nowy dach dotarliśmy wczesnym wieczorem. Tym bardziej, że w Camerino wpadliśmy jeszcze na zakupy do miejscowego supermarketu. Nasz nowy gospodarz okazał się kibicem kolarstwa, a nawet znajomym nowej nadziei włoskiego „ciclismo” czyli Giulio Pellizariego. Drugiego kolarza Tour de l’Avenir z roku 2023, który to minionym sezonie udanie debiutował na Giro imponując szczególnie na etapach do Santa Cristina Valgardena (Monte Pana) i Bassano del Grappa.
Agriturismo w pobliżu Camerino to też była baza na dwa dni. Dlatego wtorek mogłem spędzić z łóżku czyli „jak Pan Bóg przykazał”. Miałem nadzieję, że to przyśpieszy proces sanacji mego zdrówka. Mateusz mógł pożyczyć auto i zaliczyć dwie górki zaplanowane na trzeci etap czyli Monte San Vicino i Monte Prata. Niemniej miał dla siebie ciekawszy pomysł na ten dzień. Zamiast dwóch konkretnych wspinaczek wolał sobie zrobić kolejne transgraniczne Medio Fondo. Przed dziewiątą ruszył rowerem z domu na szlak w kierunku umbryjskiego Foligno. Ostatecznie zrobił sobie mocną rundkę o długości 155 kilometrów, na której zahaczył nawet o słynny Asyż. W sumie nazbierał owego dnia blisko 2400 metrów w pionie, choć największa z górek miałem tylko nieco ponad 400 metrów przewyższenia. Środa znów była kolejnym dniem transferu, więc na kolejne lenistwo nie mogłem liczyć. Pojechaliśmy przez Visso do Castelsantangelo sul Nera, miejscowości która mocno ucierpiała podczas trzęsienia ziemi z października 2016 roku. Tam Mateusz wypakował się z auta by zapoznać się z podjazdami i pięknym płaskowyżem na terenie Parco Nazionale dei Monti Sibilini. Na początek ruszył w kierunku Forca d Gualdo i dalej ku premii górskiej na Monte Prata (1660 m. n.p.m.). To było 900 metrów w pionie na dystansie nieco ponad 11 kilometrów. Po pewnym czasie ruszyłem za nim samochodem. Tego dnia dokumentowałem górski rajd swego kompana łapiąc go w różnych miejscach. Poza dwoma wspomnianymi już lokalizacjami także we wiosce Castelluccio, podczas przejazdu przez Pian Grande oraz na Forca di Canapine czy na Valico di Casteluccio.
Matteo przemierzył śliczny płaskowyż w sercu Apeninów w obie strony, albowiem z Forca di Canapine nie można było zjechać do Pescara del Tronto. Drogi nadal nie naprawiono po wspomnianym „terremoto” i po 2 kilometrach zjazdu pojawiła się blokada, o której go uprzedziłem. Ostatecznie z Pian Grande wydostał się po krótkiej wspinaczce na Forca di Presta (1534 m. n.p.m.), po czym w połowie zjazdu odbił na wschód by jak najkrótszą drogą dotrzeć do naszej kolejnej bazy we wiosce Venarotta. Nie dane mu było dotrzeć do progu owego domostwa, bowiem „dopadłem” go nieopodal miejscowości Marsia. Do tego czasu na swym liczniku Mateusz uzbierał 81 kilometrów i równo 1800 metrów w pionie. Baza nr 3 była tylko jednorazowa, więc w czwartkowy poranek spakowaliśmy manatki by niezbyt szybkim szlakiem przez Ascoli Piceno i Teramo dotrzeć do miejscowości Farindola. Z tego przystanku jedyny „kolarz” w naszym gronie miał po pokonaniu 17 kilometrów i około 1100 metrach przewyższenia wjechać na Vado di Sole (1641 m. n.p.m.). Dodatkowym wyzwaniem okazały się roboty drogowe w dolnej fazie wzniesienia, które wspinaczkę Mateusza nieco spowolniły. Natomiast mnie występującego w roli „kierowcy teamowego wozu” zmusiły do skorzystania z wąskiego i trudniejszego technicznie objazdu. Pokonanie wspomnianego wzniesienia zabrało mojemu towarzyszowi blisko godzinę i 23 minuty. Tym samym dotarł do wschodniej bramy strzegącej wjazdu na Campo Imperatore czyli na największy płaskowyż w całych Apeninach. Długi na 27 kilometrów i szeroki średnio na osiem.
Na jego zachodnim krańcu w cieniu szczytu Corno Grande (2912 m. n.p.m.) znajduje się obserwatorium, hotel i schronisko, przy których już sześciokrotnie wyznaczono etapowe mety „La Corsa Rosa”. Ostatnio w roku 2018 gdy wygrał tu Simon Yates oraz w sezonie 2023 gdy triumfował Davide Bais. Przed nimi ze zwycięstw cieszyli się tu: Vicente Lopez Carril, Franco Chioccioli, John Carlsen i wspomniany już Pantani. Matteo skoro już wjechał tak wysoko to się nie zatrzymywał ruszył dalej w kierunku włoskiego „Tybetu”. Ja wróciłem do auta i ruszyłem jego ślady. Podobnie jak na czwartym etapie łapałem go następnie w co ciekawszych miejscach. Większa część trasy z Vado di Sole ku mecie na Gran Sasso d’Italia (2128 m. n.p.m.) jest płaska lub co najwyżej pofałdowana. Niemniej tego dnia wiało z zachodu i to nie licho. Tym samym mój wspólnik nie miał lekkiego życia. Poza tym „wisienką na torcie” były ostatnie 7 kilometrów o średniej 6,7%, gdzie na ostatnich czterech kilometrach nierzadko trzeba się zmagać ze stromizną w przedziale od 9 do 11%. Przy tym na końcówce wiało najmocniej. Na tyle mocno, że stoliki na placu przed hotelem ktoś przezorny obciążył sporymi kamieniami. W tych ciężkich warunkach pokonanie finału zabrało mu przeszło 44 minuty. W nagrodę za swe „cierpienie” Mateusz zafundował sobie jeszcze 13-kilometrowy odcinkiem w dół z wiatrem w plecy. Ten etap zakończył po 58 kilometrach, ale bardzo treściwych. Pomimo nie wielkiego dystansu zrobił przewyższenie ciut większe niż dzień wcześniej. Następnie już samochodem skierowaliśmy się do Santo Stefano di Sessanio i następnie szlakiem przez Popoli i Scafę do kolejnej dwudniowej bazy. Tym razem we wiosce Abbateggio u podnóża masywu Maiella, a zatem w cieniu słynnego Blockhausu.
MONTE CARPEGNA by MATTEO
https://www.strava.com/activities/activities/12482526989
MONTE NERONE by MATTEO
https://www.strava.com/activities/activities/12483809345
TAPPONE MARCHEGIANO-UMBRO by MATTEO
https://www.strava.com/activities/activities/12493119146
MONTE PRATA, FORCA CANAPINE & FORCA DI PRESTA by MATTEO
https://www.strava.com/activities/activities/12500876642
VADO DI SOLE & CAMPO IMPERATORE by MATTEO
https://www.strava.com/activities/activities/12510338575
ZDJĘCIA
FILM