Valico di Capo la Serra
Autor: admin o piątek 27. września 2024
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Contrada delle Fonnere
Wysokość: 1598 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1231 metrów
Długość: 27,5 kilometra
Średnie nachylenie: 4,5 %
Maksymalne nachylenie: 8 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Do środy czułem się fatalnie. Po prostu „cień człowieka”. W czwartek było już ze mną nieco lepiej. Dlatego postanowiłem, że następnego dnia wsiądę na rower by zobaczyć czy stać mnie na jakąkolwiek jazdę. Na dwie noce zatrzymaliśmy w pobliżu Abbateggio, u podnóża słynnego Blockhausu. Niemniej spotkanie z tą górską legendą Giro d’Italia odłożyliśmy sobie do soboty. W piątek znów wybraliśmy się w rejon Campo Imperatore. Na ten wielki płaskowyż nazywany „włoskim Tybetem” prowadzi kilka szosowych dróg. Patrząc od wschodu zgodnie z ruchem wskazówek zegara pierwszą bramą jest przełęcz Vado di Sole, którą Mateusz przetestował na czwartkowym etapie naszej podróży. Od strony południowej na „Pole Cesarskie” wjechać można wjechać kilkoma osobnymi szlakami. Południowo-wschodni prowadzi przez Valico di Capo la Serra. Południowy przez Santo Stefano di Sessanio, przy czym ma on dwa warianty wiodące przez Calascio lub Bariscano. Natomiast południowo-zachodni zaczyna się w Paganice i wiedzie przez Valico di Monte Cristo, przy czym na dolnym odcinku można jechać przez Assergi i Fonte Cerreto lub boczną dróżką przez Filetto i Piano di Fugno. Jednym słowem jest tu multum możliwości. Ja w czerwcu 2014 roku wybrałem sobie i Darkowi ścieżkę najbardziej zachodnią czyli przez Assergi i Monte Cristo. Za to organizatorzy wyścigu Dookoła Włoch w latach 2018 i 2023 zaproponowali kolarzom dojazd na płaskowyż szlakiem przez Calascio i wioskę św. Stefana.
Długi podjazd pod Valico di Capo la Serra zaczyna się na drodze SS602 w dość anonimowym miejscu pomiędzy miejscowościami Capestrano i Ofena. Ten rewir nazywany jest „piekarnikiem Abruzji” z racji wysokich letnich temperatur. Nie inaczej było w owym dniu pod koniec września czyli u progu kalendarzowej jesieni. Na starcie przed godziną jedenastą licznik pokazał mi 30 stopni. Aby nie porzucać samochodu na odludziu podjechaliśmy do Ofeny, gdzie wypakowaliśmy się na małym parkingu obok miejscowego „Casa di Riposo”. Na start wspinaczki musiałem zatem zjechać blisko cztery kilometry. W zasadzie z tego samego miejsca mogłem ruszyć na zachód drogą SP98 w kierunku Calascio. To znaczy wybrać szlak preferowany przez dyrekcję Giro d’Italia. Gdy w 1980 roku na etapie z Roccaraso do Teramo peleton Giro jedyny raz przejechał przez Valico di Capo la Serra to uczynił to nie naszym piątkowym szlakiem, lecz bardziej okrężną drogą przez Calascio. Przy tej okazji premię górską wygrał tu Hiszpan Angel Arroyo. Kolarz rodem z kastylijskiego El Baracco czyli krajan Jose-Maria Jimeneza oraz Carlosa Sastre. Zawodnik, który w 1982 roku był bliski wygrania Vuelty, zaś w sezonie 1983 na drugim miejscu ukończył Tour de France. Z kolei środkową część naszego podjazdu na Capo la Serra wykorzystano na ostatnim odcinku Giro d’Italia Women 2024 prowadzącym do miasta L’Aquila. Panie swoją wspinaczkę zakończyły na poziomie Castel del Monte, gdzie premię górską wygrała Belgijka Justine Ghekiere – zwyciężczyni klasyfikacji górskiej tego wyścigu.
Po dotarciu do podnóża podjazdu czekałem kilka minut na przyjazd Mateusza, ale się nie doczekałem. Postanowiłem ruszyć na solo. Zakładałem, iż nie będę w stanie jechać swym normalnym tempem i kolega nawet ruszając z pewną stratą niechybnie mnie dogoni. Ostatecznie spotkałem go pod koniec drugiego kilometra. Matteo rychło zawrócił. Zaczynając podjazd z nieco wyższego pułapu ruszył za mną. Pierwsze cztery kilometry z nachyleniem od 3 do 5% wiodły po dość chropowatej nawierzchni. Na czwartym i piątym kilometrze miałem przejazd przez Ofenę, a potem przeszło 3-kilometrowy odcinek niemal prosto na południowy-wschód z nachyleniem niewiele różniącym się od początkowego. Jak należało się spodziewać Matti dopadł mnie po kilku kilometrach. Uczepiłem się zatem jego tylnego koła by sprawdzić ile czasu się zdołam utrzymać. Po ośmiu kilometrach mojej wspinaczki skręciliśmy ostro w lewo wjeżdżając na drogę SR17bis. Następnie na początku dziesiątego kilometra podjazdu wpadliśmy na teren Parco Nazionale del Gran Sasso e Monti della Laga. To trzeci pod względem powierzchni park narodowy we Włoszech. Utworzono go w roku 1991 i dziś obejmuje on obszar 1.413 km2. Na trzynastym kilometrze przejechaliśmy razem przez wioskę Villa Santa Lucia degli Abruzzi. Mimo mocno umiarkowanego nachylenia i raczej korzystnego wiatru z południowego-zachodu jechało mi się co raz ciężej. W środkowej fazie podjazdu pojawiło się kilka dłuższych odcinków na poziomie 6-7% i to już wystarczyło by mnie ubić. Spadłem koledze z koła, bez prawa do powrotu na nie. Trzeba było opracować plan na dotarcie do szczytu resztkami energii.
Na szczęście dla mnie nie musiałem tu walczyć z większą stromizną. Podjazd mógł mnie zamęczyć jedynie swoją długością. Po dwudziestu kilometrach miałem już przed oczyma śliczne Castel del Monte. Wioski tej mimo identycznej nazwy nie należy mylić ze słynnym XIII-wiecznym zamkiem, który można obejrzeć w Apulii. Abruzyjski „Zamek na Wzgórzu” to turystyczna atrakcja sama w sobie. Miejscowość ta leży na wysokości aż 1346 metrów n.p.m. i wpisana jest na listę „Borghi piu belli d’Italia”. Kręcono tu sceny do filmu „The American” z George’m Clooney w roli głównej. Powyżej wioski musiałem się jeszcze pomęczyć z półtorakilometrowym segmentem o średniej 7%, ale na ostatnich trzech kilometrach wszystko wróciło do niewygórowanej na tej górze normy. Za to widokami można było się zachwycać. Po lewej stronie drogi wyróżniał się spiczasty wierzchołek Monte Bolza (1904 m. n.p.m.). Goniąc resztkami sił po przeszło 1 godzinie i 42 minutach wysiłku dowlokłem się na przełęcz. Na górze złapał mnie uciążliwy kaszel, który trzymał przez parę minut. Ten rytuał powtarzał się zresztą przez kilka następnych dni. Pierwsze wrażenia z jazdy po chorobie? Na plus to, że w ogóle mogłem coś podjechać. Na minus ogólna słabość czyli wszelka forma bezpowrotnie wyparowała wraz z gorączką. Tego dnia mogłem już tylko sturlać się na parking. Mateusz pojechał zaś na rundkę z ponownym wykorzystaniem Campo Imperatore. W sumie zrobił 83 kilometrów i blisko 1750 metrów przewyższenia. Swój szósty etap zakończył zjazdem do San Pio delle Camere. Wcześniej spotkaliśmy się w Rocca Calascio, gdzie dojechałem autem by wybrać się na spacer do ruin zamku, które „zagrały” w filmie „Ladyhawke” z Rutgerem Hauerem i Michelle Pfeiffer.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/12515528673
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12515528673
CAPO LA SERRA & ROCCA CALASCIO by MATTEO
https://www.strava.com/activities/activities/12516552034
ZDJĘCIA
FILM