Passo del Faiallo
Autor: admin o piątek 4. października 2024
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Voltri
Wysokość: 1061 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 1058 metrów
Długość: 22,7 kilometra
Średnie nachylenie: 4,7 %
Maksymalne nachylenie: 10 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Na wzniesienia Toskanii przeznaczyłem sobie dwa dni. W środę chciałem najpierw pokonać przeszło 22-kilometrowy podjazd z Val Fegana do Rifugio Forestale Casentini (1227 m. n.p.m.), zaś po nim zaliczyć niespełna 20-kilometrową wspinaczkę z Massy na Passo del Vestito (1049 m. n.p.m.). Z kolei na trasie czwartkowego transferu do Ligurii zaplanowałem dwa przystanki, aby zrobić 21-kilometrowy podjazd z Fivizzano do Cerreto Laghi (1347 m. n.p.m.) i niespełna 19-kilometrowy do dawnej bazy radarowej NATO na Monte Giogo (1518 m. n.p.m.). To miały być dwa mocne etapy z dystansami po 80 kilometrów i dziennymi przewyższeniami rzędu 2100-2200 metrów. Czy byłbym w stanie je w całości przerobić zaledwie parę dni po wyjściu z choroby? Tego się nie dowiedziałem z uwagi na załamanie pogody. Pochmurne dni z niemal ciągłymi opadami. Dawnymi czasy nawet przy najgorszej aurze starałem się pokonać choć jedno wzniesienie dziennie. Jednak im człowiek starszy, tym bardziej się oszczędza. Poza tym nie byłem jeszcze w pełni zdrów i tym bardziej nie uśmiechała mi się jazda w ulewnym deszczu. W środę wczesnym popołudniem podjąłem jednak próbę. Podjechałem do Val Fegana by zobaczyć warunki u podnóża większego z wybranych na ten dzień podjazdów. Miałem skromną nadzieję, że choć jedną premię górską uda się zaliczyć. Niestety niebiosa były tego dnia nieubłagane. Po bezowocnym oczekiwaniu na przejaśnienie zrezygnowany zawróciłem ku swej bazie noclegowej, po drodze odwiedzając jeszcze znajome uzdrowisko Bagni di Lucca.
W czwartek gdy autostradą A12 zmierzałem na północ niebo na parę chwil się rozpogodziło. Przez moment pomyślałem nawet, że może warto byłoby zjechać do Massy lub też odbić w głąb lądu i dotrzeć do Fivizzano by dać sobie szanse na zrobienia choć jednego toskańskiego podjazdu. Niemniej aura szybko wróciła do podłej w tych dniach normy i nie pozostało mi nic innego jak „grzecznie” dojechać do swej ostatniej bazy noclegowej w miasteczku Gattorna. Prognozy na końcówkę tygodnia nie były jednoznaczne, ale dawały chociaż nadzieję na udane zakończenie tej pechowej wyprawy. Realia okazały się nieco gorsze od oczekiwań, ale przynajmniej nie musiałem oddawać kolejnych dni walkowerem. Na piątek zaplanowałem sobie najpierw 22-kilometrowy podjazd z nadmorskiego Voltri na Passo del Faiallo (1061 m. n.p.m.). Po czym w drodze powrotnej zaledwie 8,5-kilometrowy, ale dość stromy wjazd z Campomorone na Passo del Bocchetta (772 m. n.p.m.) czyli kultowe wzniesienie w historii semi-klasyku Giro dell’Appennino. Ze względu na popołudniowe opady deszczu udało mi się zrealizować tylko pierwszą część piątkowego planu czyli wjechać na Faiallo. Przełęcz, którą tylko raz wykorzystano na trasie Giro d’Italia. W 1997 roku podjeżdżano „moim” szlakiem czyli od południowego-wschodu. Kolarze zmierzyli się z tym podjazdem na etapie dwunastym z La Spezia do Varazze. Pierwszy wjechał na nią Sergio Barbero. Ten sam, który dwa lata później ukończył na drugim miejscu pucharowy klasyk Meisterschaft von Zurich wygrany przez Grzegorza Gwiazdowskiego. Po Faiallo była jeszcze wspinaczka na Monte Beigua oraz techniczne zjazdy ku liguryjskiemu wybrzeżu i ostatecznie ten dzień należało do innego Włocha, a mianowicie Giuseppe di Grande.
Gattornę i Voltri dzieli jakieś 46 kilometrów. Niemniej końcówka tej trasy wiedzie przez obrzeża przeszło 500-tysięcznej Genui, szóstego co do wielkości miasta Italii. Gdy po około godzinie jazdy znalazłem się u styku dróg krajowych SS1 i SS56 zacząłem się rozglądać za miejscem, gdzie mógłbym bezpiecznie, legalnie i najlepiej darmowo pozostawić samochód. Pomyślałem, że znajdę taką miejscówkę przy trasie czekającej mnie wspinaczki, więc zacząłem podjeżdżać autem. Po kilku minutach przestałem się rozglądać po okolicy i uznałem, że podjadę aż na półmetek wzniesienia czyli w rejon tunelu na przełęczy Turchino (535 m. n.p.m.). Tym samym swoją znajomość z Passo del Faiallo zacząłem dopiero tuż przed południem od przeszło 11-kilometrowego zjazdu ku Morzu Liguryjskiemu. Tego, który „profi” co roku u progu wiosny pokonują na trasie klasycznego monumentu Milano – Sanremo. Tym samym pierwszą partię zdjęć zrobiłem tu zanim zacząłem się męczyć pod górę. U podnóża wzniesienia warunki były dość przyjemne. Temperatura 20 stopni i ledwie umiarkowane zachmurzenie. Pierwsze dwa kilometry podjazdu łatwe. Praktycznie falsopiano czyli raptem 2-3%. Kolejne cztery już na poważniejszym poziomie w okolicy 5%. Pierwsze kilometry cały czas w terenie zabudowanym prowadzące równolegle do autostrady A26 z przejazdem pod nią w połowie piątego kilometra. Na siódmym kilometrze średnie nachylenie wzrosło do 6,5%, po czym za wioską Fado znów spadło do 4-5%. Dało się jechać swoim rytmem nawet jeśli forma była daleka od wymarzonej.
W połowie siódmego kilometra minąłem wiraż rozpoczęty przejazdem pod linią kolejową, a kończący się w jednym z krótkich tuneli. Im wyżej jechałem, tym więcej chmur miałem na głową, zaś te przybierały coraz ciemniejsze barwy. Miałem przeczucie, że na sucho tej góry nie wjadę. Druga połowa wzniesienia zaczęła się od kolejnego kilometra na poziomie 6,5%. Na nim trzeba było zjechać z drogi SS56. Tuż przed tunelem Turchino należało odbić w prawo na biegnącą w kierunku zachodnim szosę SP73. Minąłem swój samochód „porzucony” na wysokości nieczynnej tego dnia Ristorante da Mario. Na początku czternastego kilometra minąłem boczną dróżkę wiodącą do Cappelletta di Masone, by nieco wyżej wyjechać poza granicę lasu. To jest na otwarty teren z górskim zboczem po prawej ręce. Niestety zaczęło padać. Przez kilka kilometrów nawet całkiem mocno, a w połączeniu z północnym wiatrem deszcz wręcz ciął po twarzy. Widoki były surowe i w tych warunkach bardziej przypominały obrazki z górskich rejonów Szkocji niż zwykle słoneczną Ligurię. Z wikipedii można się dowiedzieć, że w tych okolicach na wysokości zbliżonej do 1000 metrów n.p.m. mimo bliskości ciepłego Morza Śródziemnego zimą nierzadko zalega „pierzynka białego puchu”. Pod koniec szesnastego kilometra mogłem przez chwilę odsapnąć, tuż przed wjechaniem na 3-kilometrowy sektor o stałym nachyleniu 6-7%. Po jego ukończeniu miałem jeszcze 700-metrowy zjazd i odrobinę płaskiego terenu, zaś na sam koniec solidne 1600 metrów ze stromizną dochodzącą do 8%. Na przełęczy było cokolwiek rześko, tylko 7 stopni. Na dotarcie do niej potrzebowałem 1h i 18 minut przy jeździe ze średnią prędkością 17,3 km/h.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/12572000779
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12572000779
ZDJĘCIA
FILM

