banner daniela marszałka

San Bartolomeo di Bugiallo

Autor: admin o wtorek 4. sierpnia 2020

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Gera Lario (SP1)

Wysokość: 1204 metry n.p.m.

Przewyższenie: 994 metry

Długość: 11,2 kilometra

Średnie nachylenie: 8,9 %

Maksymalne nachylenie: 17,8 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Noc z poniedziałku na wtorek nie przespałem zbyt dobrze. Natomiast nazajutrz ledwie mogłem chodzić. Ból po wewnętrznej stronie prawego kolana zaczął wyglądać na poważną kontuzję. Myślałem, iż przez kilka najbliższych dni będę musiał darować sobie jakąkolwiek jazdę na rowerze. Tym bardziej zaś forsowną wspinaczkę po stromych alpejskich wzniesieniach. Smarowanie kolana „Voltarenem” pomagało tylko na chwilę. Krzychu ratował mnie jeszcze swoją „Dicloziają”. Niemniej przemieszczanie się pomiędzy naszym apartamentem a głównym wyjściem z hotelu czyli pokonywanie różnicy dwóch pięter było prawdziwą udręką. Na schodach nie mogłem stawiać nóg na przemian. Niekiedy szedłem bokiem lub z pomocą poręczy. Natomiast wchodząc do samochodu musiałem zagarniać prawą nogę do środka rękoma. Jednym słowem w kwestii mobilności w ciągu kilkunastu godzin zdegradowałem się z poziomu „młodzika” do kategorii „emeryta”. Dlatego nie przypuszczałem, iż we wtorek dane mi będzie przejechać którykolwiek z dwóch „odcinków specjalnych” trzeciego etapu. Tego dnia wespół z Rafałem i Krzyśkiem miałem zaś pokonać dwa stosunkowo krótkie, lecz wcale niełatwe podjazdy na północno-zachodnim brzegu Lago di Como. Pierwszym miał być San Bartolomeo de Bugiallo (wedle książki mający długość 11,6 kilometra przy średniej 8,6%), zaś drugim Bodone (13,1 km ze średnią 7,1%). Natomiast Daniel miał pojechać znacznie dalej na północ tj. do znanej nam już Chiavenny. Z tego miasta w sąsiedniej prowincji Sondrio miał zaatakować „tylko” jedno wzniesienie, ale za to jakie! Jego celem był 30-kilometrowy podjazd na przełęcz Spluga (2113 m. n.p.m.) o przewyższeniu bagatela 1780 metrów. To miało być jego solowe starcie z tym gigantem strzegącym granicy pomiędzy Alpami Wschodnimi i Zachodnimi. Pozostali mieli już to doświadczenie za sobą. Ja zaliczyłem je w sierpniu 2011 roku, zaś nasi dwaj koledzy z Gorzowa zaledwie przed trzema dniami.

Wyjechaliśmy jak zwykle razem czyli na dwa samochody. Po tradycyjnym zjeździe do Dongo, tym razem wjeżdżając na drogę SS340 o dumnym przydomku „Regina” skręciliśmy w lewo. Transfer był krótszy od poprzednich. Pierwszy przystanek zaplanowaliśmy sobie w miejscowości Gera Lario. Wypakowaliśmy się na małym parkingu przy Via per Trezzone, nieopodal kościółka pod wezwaniem św. Wincentego. Droga SP1, na której mieliśmy zacząć pierwszy podjazd znajdowała się dosłownie za rogiem, bo po drugiej stronie potoku Valle San Vicenzo. W tym miejscu pożegnaliśmy się z Danielem, który ruszył na swą misję osobistą. Jeszcze w Garzeno przebrałem się w kolarskie ciuchy i zabrałem ze sobą rower by nie przegrać etapu walkowerem. Niemniej spodziewałem się, iż tego dnia z jazdy nic mi nie wyjdzie. Dość powiedzieć, że aby w ogóle wsiąść na rower musiałem go niemal położyć na ziemi chcąc przenieść prawą nogę na drugą stronę siodełka. Jakiekolwiek wymachy tą nogą były wykluczone i nawet ostrożne ruchy na bok nie były bezbolesne. Tymczasem podjazd pod św. Bartłomieja był bodaj najbardziej stromym ze wszystkich premii górskich w pierwszym tygodniu tej wyprawy. Ogólne dane tej góry już podałem. Dodam, że można ją podzielić na dwie zasadnicze części z półmetkiem we wiosce Bugiallo. Jej dolna połówka to odcinek 5,8 kilometra o średnim nachyleniu 7,4%. Natomiast górny segment tej samej długości ma stromiznę aż 9,7%. Normalnie tego rodzaju wzniesienie starałbym się pokonać na przełożeniu 34/25, tu i ówdzie posiłkując się trybem 28. Być może z uwagi na umiarkowane nachylenie pierwszych kilometrów zacząłbym nawet od kombinacji 34/23. Niemniej tu akurat nie musiałem się nad takimi kwestiami zastanawiać. Od razu wrzuciłem łańcuch na największy z trybów 11-rzędowej kasety, czyli ten z 32 ząbkami, mając nadzieję, iż jadąc mięciutko przejadę choć kilka kilometrów. O dziwo jazda na rowerze okazała się możliwa. A przy tym mniej bolesna niż zwykły spacer.

Na swoich kolegów nawet się nie oglądałem. Aktualna prędkość czy czas podjazdu były dla mnie nieistotne. Ważna była sama jazda, w warunkach kontrolowanych czyli ze stałą obserwacją stanu kolana. Ból był odczuwalny, ale nieprzesadnie dokuczliwy. Najpierw sukcesem był każdy przejechany kilometr. Z upływem kolejnych zamarzyłem o dotarciu na szczyt. Zacząłem bardzo spokojnie. Pierwsze 3 kilometry na dojeździe do Montemezzo pokonałem w niespełna 16 minut i już na tym odcinku straciłem do Rafała dwie minuty. Z czasem ośmieliłem się jechać nieco szybciej. Niemniej niemal cały czas na siedząco i jako się rzekło tak miękko jak to tylko możliwe. Pogodę mieliśmy ładną, acz nie upalną. Na starcie słoneczne 25 stopni, na górze przyjazne 21. W połowie szóstego kilometra minąłem Bugiallo czyli łatwiejszą część zadania miałem już za sobą. Ten dolny segment pokonałem w 29:32 (avs. 11,3 km/h). Nie traciłem kontaktu z jadącym nieco przede mną Krzyśkiem, więc szło mi nie najgorzej. Na stromiznach górnej połówki momentami się do niego zbliżałem. Niemniej skuteczna pogoń nie była moim celem, a jedynie samo pokonanie podjazdu. Szosa wiodąca do San Bartolomeo jest nie tylko stroma, ale też wąska i kręta. Książka wspomina o 24 wirażach i maksymalnej stromiźnie 15%. Mój licznik zanotował niemal 18%! W każdym razie najsztywniejszy, dziesiąty kilometr ma średnią aż 12,6%. Na ostatnich kilometrach, gdy było szczególnie stromo, próbowałem wstawać by dać odpocząć zgiętym plecom. Niemniej jedno mocniejsze ukłucie w chorym kolanie szybko przywołało mnie do porządku. Tak czy owak wbrew swym przewidywaniom dotarłem na szczyt i to bez wielkiej straty do moich kompanów. Górną połówkę przejechałem w 36:44 (avs. 9,3 km/h), zaś całe wzniesienie ukończyłem w czasie 1h 06:54 (avs. 10,2 km/h i VAM 889 m/h). Do Rafała straciłem ledwie 1:49, gdyż najwyraźniej przejechał tą górę dość luźno. Tylko tak bowiem mogę sobie wytłumaczyć fakt, iż powyżej Bugiallo byłem od niego szybszy o 15 sekund.

San Bartolomeo słynnie z pięknych widoków, więc zjazd zapowiadał się przyjemnie. Mamy stąd ładną panoramę na północne ramię Lago di Como oraz piętrzące się za nim szczyty Alp Bergamskich. Jak również na równinę Pian di Spagna, która oddziela owo jezioro i rzekę Adda od położonego bardziej na północ mniejszego Lago di Mezzola. Polana o kresu tej szosy służy zaś jako pas startowy dla amatorów lotniarstwa. W drodze powrotnej przewidywałem sporo przystanków. Miałem jednak pewien problem. Z uwagi na ból każdy ruch stopą na bok, potrzebny do wypięcia buta z pedałów, musiałem wykonywać ostrożnie. Przed jednym z postojów nie udało mi się uwolnić nogi i przy niemal zerowej prędkości runąłem na lewy bok. Znów skrzywiłem siodełko, a tym razem również klamko-manetkę. Do tego tym razem nieźle obtarłem lewą nogę. Nic szczególnego się jej nie stało, ale odtąd z daleka straszyła szlifami, choć prawdziwy problem miałem wyłącznie z jej „sąsiadką”. Poobijany i przetarty sturlałem się jakoś do Gera Lario, ale z podjazdu na Bodone skutecznie się wyeliminowałem. Do Gravedony przejechałem się w aucie Gorzowian prowadzonym przez Chrisa. Rafa ów 6-kilometrowy odcinek po „krajówce” musiał pokonać rowerem. Moi dwaj koledzy około wpół do drugiej ruszyli na drugą górę dnia. Skoro sam nie mogłem wjechać na Bodone to postanowiłem wysłać tam swój Garmin na rowerze Krzyśka, który w ten sposób niejako incognito zadebiutował na stravie. Rafał wykręcił na tej górze czas 1h 06:54, zaś Krzychu na wjazd potrzebował 1h 09:33. Tymczasem ja kuśtykając niczym „Herr Otto Flick” z serialu „Allo, Allo” dotarłem na miejscowe lungolago. Tam najpierw wpadłem na kawę i naleśniki do Bar Centrale, a następnie zacząłem się szwendać wzdłuż nabrzeża, co chwilę przysiadając na miejscowe ławeczki. Postanowiłem tu poczekać na przyjazd kolegów, gdyż kolejny kilometrowy spacer przekraczał moje możliwości. Przed wpół do czwartej Krzychu i Rafał zjechali nad jezioro na rowerach, zaś około szesnastej dołączył do nas Daniel powracający z Chiavenny. Spluga raz jeszcze została pokonana, choć tego dnia powitała mojego kolegę chłodem i wiatrem.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/3864462003

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/3864462003

ZDJĘCIA

IMG_20200804_050

FILMY

VID_20200804_114619

VID_20200804_115247

VID_20200804_134052

VID_20200804_152217