Pic de Nore
Autor: admin o niedziela 29. maja 2022
DANE TECHNICZNE
Miejsce startu: Mazamet (D118, D54)
Wysokość: 1211 metrów n.p.m.
Przewyższenie: 956 metrów
Długość: 17 kilometrów
Średnie nachylenie: 5,6 %
Maksymalne nachylenie: 10 %
PROFIL
SCENA i AKCJA
Jak się rzekło głównym celem tej francuskiej podróży były wschodnie Pireneje. Niemniej ze względów praktycznych chciałem je poprzedzić wizytą na Pic de Nore. Ta wysoka na 1211 metrów n.p.m. góra jest najwyższym szczytem w paśmie Montagne Noire. To zaś leży na południowym krańcu Masywu Centralnego tj. górzystej krainy składającej się z szeregu odrębnych grup górskich porozrzucanych na obszarze aż 85 tysięcy kilometrów kwadratowych. Massif Central poznałem co-nieco w latach 2006-2007. Przejechałem wtedy kilkanaście gór i górek na trasie rajdu Ardechoise, wjechałem na Col de l’Oeillon w okolicy Saint-Etienne oraz słynne Puy de Dome wznoszące się nad Clermont-Ferrand. W przyszłości chciałbym jeszcze wrócić w ten górski rewir. Taka wycieczka nie zapowiada się na szczególnie trudną pod względem sportowym. Niemniej będzie dość skomplikowana organizacyjnie, jako że odwiedzenie najciekawszych podjazdów tego łańcucha górskiego wymusi częste zmiany baz noclegowych. Wspomniana Pic de Nore leży aż trzy godziny drogi od pasma Cevennes i jeszcze dalej od pozostałych grup górskich Masywu. Dlatego uznałem, iż łatwiej mi będzie o nią zahaczyć teraz zmierzając ku departamentom Ariege i Pyrenees-Orientales, niż w przyszłości skacząc po różnych tamtejszych pasmach. Dlatego pierwszym przystankiem na trasie naszej wyprawy stało się 10-tysięczne Mazamet, leżące w departamencie Tarn. Obecnie niepozorne miasteczko, lecz w czasach swej świetności tj. w XVIII i XIX wieku będące światowym centrum przemysłu wełniarskiego. Do miejscowych fabryk importowano wówczas z Południowej Półkuli nawet 100 tysięcy ton wełny rocznie! Dziś produkuje się w nim galanterię skórzaną, a przy tym jest ono miastem partnerskim naszego Rybnika.
Mazamet tylko raz gościło uczestników Tour de France. W dodatku jedynie w roli „miasteczka startowego”. Zaczynał się tu w roku 2007 etap czternasty z metą w pirenejskiej stacji narciarskiej Plateau de Beille zakończony sukcesem Alberto Contadora. Tym niemniej wątków kolarskich związanych z tym miejscem jest więcej. Przede wszystkim urodził się tu jeden z najlepszych zawodników w historii kolarstwa francuskiego czyli Laurent Jalabert. Niewątpliwie najwszechstronniejszy kolarz światowego peletonu drugiej połowy lat 90. „Jaja” wygrał całe mnóstwo wyścigów i to o bardzo różnym charakterze. Przede wszystkim wieloetapową Vuelta a Espana w sezonie 1995 oraz Mistrzostwa świata w jeździe indywidualnej na czas w roku 1997. Wygrywał najbardziej prestiżowe tygodniówki. Trzy razy Paryż-Nicea i po jednym razie Vuelta al Pais Vasco, Tour de Romandie i Volta a Catalunya. Zwyciężył w obu włoskich monumentach, gdyż triumfował w Milano-San Remo 1995 i Giro di Lombardia 1997. Po dwakroć wygrywał też klasyki Fleche Wallonne i Clasica San Sebastian. Cztery razy kończył roczny ranking UCI na pierwszym miejscu (1995, 1996, 1997 i 1999). W końcu zaś do dziś pozostaje jedynym kolarzem obok Eddy Merckxa, który na trasach Tour de France triumfował co najmniej dwukrotnie zarówno w klasyfikacji sprinterskiej jak i górskiej. W Mazamet zaczyna się trudniejszy z dwóch podjazdów pod Pic de Nore. Ten drugi (południowy) ”rusza” z wioski Cabrespine leżącej już departamencie Aude. Oba liczą po około 17 kilometrów i mają średnie nachylenie przeszło 5%. Nasz północny podjazd został wyceniony przez „cyclingcols” na 588 punktów, zaś ten drugi na 521.
Jednak wybierając dla nas wspinaczkę od strony Mazamet kierowałem się nie tylko tym jednym kryterium. Jeszcze ważniejszą okolicznością była kolarska tradycja związana z tym właśnie podjazdem pod Pic de Nore. To właśnie po północnych zboczach owej góry wspinali się zawodowcy walczący w latach 90. o zwycięstwo w weekendowej mini-etapówce Criterium International jak i młodsi o dwie dekady „profi” uczestniczący w Tour de France. Poza tym to poniekąd „polska góra”, o czym za chwilę. Najpierw wspomnę o wydarzeniach z tras „Kryterium Międzynarodowego”. Ta wielce ciekawa impreza była organizowana do roku 2016 w wymiarze trzech etapów rozgrywanych w ciągu dwóch późno-marcowych dni. Składała się z odcinka płaskiego, górskiego oraz krótkiej czasówki. Wyścig sporo „skakał” po mapie Francji, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej, zaś siedem ostatnich lat swego „żywota” spędził na ciepłej Korsyce. Wcześniej jednak, bo w latach 1995-1998, zawitał w okolice Mazamet. Tym samym jego górskie odcinki rozstrzygały się na północnej Pic de Nore. Za pierwszym razem triumfował tu miejscowy bohater czyli Laurent Jalabert. W roku 1996 Szwajcar Mauro Gianetti, późniejszy wicemistrz świata z Lugano. W sezonie 1997 Hiszpan Marcelino Garcia, kolega Jalaberta z ekipy ONCE. Natomiast w 1998 Włoch Rodolfo Massi, niedoszły triumfator klasyfikacji górskiej TdF z owego sezonu. „Wielka Pętla” gościła tu jedynie w 2018 roku. Podjazd znalazł się na trasie etapu piętnastego z Millau do Carcasonne. Jako pierwszy na tą premię górską pierwszej kategorii wjechał nasz Rafał Majka. Niemniej do mety pozostawało jeszcze 41 kilometrów, wyłącznie zjazdowych i płaskich, więc solowy atak Polaka tym razem się nie powiódł. Tego dnia z etapowego triumfu cieszył się Duńczyk Magnus Cort Nielsen.
My na spotkanie z Pice de Nore ruszyliśmy kilka minut przed dziewiątą. Noc spędziliśmy w kamienicy przy Avenue du Marechal Foch, w pobliżu placu 19 marca 1962 roku upamiętniającego porozumienie z Evian kończące krwawą wojnę o niepodległość Algierii. To miejsce od „oficjalnego” początku wzniesienia było oddalone o jakieś 1700 metrów. Jadąc przez miasto tutejszą „ulicą Marszałkowską” już mieliśmy delikatnie pod górkę. Niemniej prawdziwy podjazd zaczął się dopiero, gdy z drogi D118 przyszło nam skręcić w lewo na szosę D54. Pierwsze kilometry wiodły pod górę łagodnie przy nachyleniu od 2 do 4%. Jechaliśmy więc z prędkością rzędu 20-25 km/h. Krętą szosą wiodącą wzdłuż potoku L’Arnette. Po drodze minęliśmy dwa stare młyny i wioskę Castaunouze. Ta lekka „melodia” nabrała poważniejszych tonów, gdy po przebyciu 4,5 kilometra na drodze D54 musieliśmy skręcić w lewo i porzucić ową dolinkę na rzecz północnego zbocza Pic de Nore. Pozostałe do szczytu 12,5 kilometra mieliśmy już spędzić na węższej górskiej dróżce. Ten segment podjazdu za wyjątkiem jednego kilometra w swej środkowej fazie oraz finałowego odcinka na wierzchołku góry prowadził zasadniczo przez teren zalesiony. Nawierzchnia drogi była nie najlepsza. Ogólnie chropowata i miejscami podniszczona. Przede wszystkim jednak znacząco zmieniło się nachylenie podjazdu. Przez pierwsze siedem kilometrów przeważały tu odcinki o nachyleniu od 7 do 9%, później umiarkowane sektory na poziomie 5-6%, by jedynie na ostatnich dwóch kilometrach wyraźnie nam odpuścić. Pierwsze sześć kilometrów po tej górskiej drodze przejechaliśmy razem. Potem z wolna zaczęła się ujawniać kondycyjna przewaga Piotra.
Na szosie było jeszcze widać ślady po wizycie Touru sprzed czterech lat. Co ciekawe najwyraźniejsze pozostawili po sobie kibice duńscy. Dobrze przeczuwali, że 22 lipca 2018 roku to może być ich szczęśliwy dzień. Na siódmym kilometrze owego segmentu czyli na dojeździe do Refuge du Triby puściłem tylne koło swego kompana. Odtąd przez kilka następnych kilometrów traciłem do niego średnio kolejne kilka sekund na kilometr. Dopiero przedostatni najluźniejszy kilometr przejechaliśmy w podobnym tempie. Na ostatnim odrobiłem nawet kilkanaście sekund, acz raczej tylko dlatego że Pietro już wyraźnie zluzował. Finałowy odcinek wiódł przez łąki w bardzo odsłoniętym terenie, więc przy gorszej pogodzie na pewno potrafi tu ostro powiać. W samej końcówce minęliśmy styk naszej drogi z południowym szlakiem od Cabrespine i pojechaliśmy prosto wdrapawszy się na obszerny plac na samym szczycie góry. To była niedziela, więc górę oblegali lokalni cykliści. Cały podjazd zabrał nam około 65 minut, zaś finałowe 12 kilometrów Piotrowi 49:16, zaś mi 49:27 co oznaczało, iż na tym odcinku wspinaliśmy się ze średnią prędkością 14,5 km/h. Zrobiliśmy sobie zdjęcia pod wysoką na 102 metry wieżą radiowo-telewizyjną, a następnie pod tablicą uwieczniającą wizytę TdF i śmiały atak Rafała Majki. Potem na krótko się rozstaliśmy. Ja wróciłem do Mazamet tym samym szlakiem by zrobić dokumentację zdjęciową. Natomiast Pietro w nadziei na przyjemniejszą nawierzchnię ruszył w kierunku Pradelles-Cabardes i do bazy noclegowej dotarł z wykorzystaniem drogi D112. Nasz przed-pirenejski prolog zakończyliśmy około wpół do dwunastej. Poszliśmy się spakować by czym prędzej ruszyć ku Pirenejom. Czekał nas teraz około 100-kilometrowy transfer do Lavelanet.
GÓRSKIE ŚCIEŻKI
https://www.strava.com/activities/7223409134
https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/7223409134
PIC DE NORE by Pierre
https://www.strava.com/activities/7220170737
ZDJĘCIA
FILM