banner daniela marszałka

Sella di Leonessa N

Autor: admin o niedziela 29. września 2024

DANE TECHNICZNE

Miejsce startu: Leonessa SP10

Wysokość: 1901 metrów n.p.m.

Przewyższenie: 962 metry

Długość: 16,7 kilometra

Średnie nachylenie: 5,8 %

Maksymalne nachylenie: 10 %

PROFIL

SCENA i AKCJA

Obiecałem koledze trzy największe skarby kolarskich Apeninów i słowa udało się dotrzymać. W czwartek Mateusz dzielnie walczył z przeciwnym wiatrem na Campo Imperatore. W sobotę zmierzył się z kolosalnym Blockhausem. Jednak druga niedziela naszej wyprawy była dla niego ostatnim dniem wycieczki. Na poniedziałkowe popołudnie zaplanowany miał powrotny lot do Trójmiasta z lotniska Fiumicino. Ostatni etap wspólnej podróży przeznaczyliśmy zatem na spotkanie z przełęczą Sella di Leonessa, lepiej znaną pod hasłem Terminillo. Postanowiliśmy wziąć tą słynną górę „w dwa ognie”. Matteo miał ją pokonać od trudniejszej południowej strony. Ja zaliczyłem ten podjazd w 2014 roku i teraz chciałem przetestować nieznany mi wariant północny. Ta pierwsza wspinaczka zaczyna się w miejscowości Vazia i liczy sobie 21 kilometrów. Na tym dystansie jest do zrobienia niemal 1400 metrów przewyższenia. Po drodze trzeba zaś pokonać 13-kilometrowy segment o średnim nachyleniu 8,3%. Moje zadanie było prostsze. Miałem wystartować z miasteczka Leonessa i zaliczyć podjazd niespełna 17-kilometrowy o przeciętnej 5,8%. Niemniej po tej stronie góry też można było się zmęczyć. Owszem dolna połówka północnego wzniesienia jest łagodna, lecz potem na ostatnich 9 kilometrach czeka już solidna wspinaczka o średniej 7,7%. Mimo pochorobowego osłabienia śmiało mogłem zakładać, iż będę się wspinał o jakieś pół godziny krócej niż mój kompan. Dlatego z naszej bazy ponad Terni zrazu pojechaliśmy w kierunku Rieti. Tam Matti wystartował z ulic Madonna del Cuore biorąc kurs na Vazię. Gdy tylko ruszył ja wskoczyłem do auta, by czym prędzej przetransferować się do Leonessy.

Sella di Leonessa to przełęcz o bogatej historii występów na trasach Giro d’Italia. Sięga ona lat trzydziestych XX wieku czyli czasów gdy „z rozkazu” Benito Mussoliniego wybudowano w tych stronach drogę krajową nr 4. Wokół osad Pian de’ Valli oraz Campoforogna zaczęła powstawać stacja narciarska Terminillo, która swą nazwę wzięła od sięgającego 2217 metrów n.p.m. najwyższego szczytu pasma Monti Reatini. Już w latach 1936-39 zorganizowano tu górskie czasówki Giro. Pierwszą z nich wygrał Giuseppe Olmo, drugą Gino Bartali, zaś trzecią i czwartą Giovanni Valetti. W bliższych nam czasach wyznaczano w niej mety etapów ze startu wspólnego. W 1987 roku zwyciężył tu Francuz Jean-Claude Bagot, w 1992 Kolumbijczyk Luis Herrera, w 1997 Rosjanin Paweł Tonkow, w 2002 Stefano Garzelli, zaś w 2010 Duńczyk Chris-Anker Sorensen. Warto też dodać, iż w latach 2015 i 2017 zakończyły się w niej królewskie odcinki Tirreno-Adriatico. Oba wygrał Nairo Quintana dzięki czemu triumfował w tych edycjach „Wyścigu Dwóch Mórz”. Kolarze uczestniczący w wielkim Giro niemal równie często co we wspomnianej stacji kończyli wspinaczki po zboczach Monte Terminillo na położonej przeszło 200 metrów wyżej przełęczy. Sella di Leonessa ośmiokrotnie wystąpiła na tym wyścigu w roli premii górskiej. Pięć razy wspinano się na nią od strony południowej, zaś trzy razy od północnej. Moim szlakiem podjeżdżano w latach 1960, 1962 i 1991. Jej pierwszym zdobywcą został słynny Luksemburczyk Charly Gaul. Dwa lata później wjeżdżano na przełęcz z obu stron na jednym etapie. Obie premie wygrał wówczas Francuz Joseph Carrara. Natomiast przy ostatniej okazji najszybciej podjechał tą stroną Kolumbijczyk Demetrio Cuspoca.

Po przyjeździe do Leonessy wypakowałem się przy Viale Rieti. Do podnóża podjazdu miałem stamtąd tylko kilometr. Na tym odcinku ominąłem miejscową starówkę, do której wjeżdża się przez bramę Porta Spoletina. Pojechałem dalej szosą SP69 biegnącą wzdłuż wschodniej części murów okalających to miasteczko. Niebawem wjechałem na prowadzącą ku przełęczy drogę SP10. Pierwsze 1700 metrów miało umiarkowane nachylenie w przedziale od 4 do 6%. Następnie po krótkim zjeździe przez kilkaset metrów było zupełnie płasko. Kolejne kilometry płynęły mi dość szybko z uwagi na łatwy teren. Najpierw półtora kilometra ze stromizną około 4%, zaś po nim odcinek o podobnej długości z nachyleniem ledwie 2%. Nic co mogło sprawiać problemy. Mimo kiepskiej kondycji byłem w stanie jechać z prędkością nieco ponad 20 km/h. Ta lekka dotąd melodia zaczęła nabierać poważniejszych tonów dopiero na siódmym kilometrze, który zakończył się przy ścieżce prowadzącej do Rifugio Vallonina. Droga od jakieś czasu prowadząca na wschód skręciła w tym miejscu na południe i niebawem postawiła mi znacznie twardsze warunki współpracy. Na początku ósmego kilometra średnia stromizna wzrosła do 6,5%, by następnie przez półtora kilometra trzymać już na poziomie 8%. Od początku podjazdu na szosie widziałem wymalowane białą farbą liczby informujące o tym ile kilometrów zostało mi do przełęczy. Z kolei ich czarne odpowiedniczki umiejscowione na białych przydrożnych tabliczkach odmierzały dystans w przeciwnym kierunku. Gdy do szczytu pozostało mi 8,5 kilometra droga SP10 wpadła w gęstszy niż dotąd las. Kilometr dalej pojawiły się pierwsze serpentyny.

Na 6 kilometrów przed finałem minąłem dróżki prowadzące do osady Fonte Nova. Nieco ponad 3 kilometry przed przełęczą wyjechałem ze wspomnainego lasu. Dzień był pogodny, acz nieszczególnie ciepły. Na tym podjeździe temperatura sięgnęła tylko 16 stopni. Okoliczne górskie szczyty pięknie prezentowały się na tle niemal bezchmurnego nieba. Na dwa kilometry przed końcem wyjechałem na otwarty teren ze skalnymi ścianami wyrastającymi z górskiej łąki. Na sam koniec czekał mnie jeszcze piękny dla oka odcinek z czterema wirażami. Finiszowało się całkiem przyjemnie, albowiem na ostatnich 700 metrach nachylenie stopniowo malało. Zgodnie z oczekiwaniami na linii „górskiej premii” pojawiliśmy się niemal równocześnie. Mateusz miał wszak do zrobienia nie tylko dłuższą o pół godziny wspinaczkę, lecz również trwający około 15 minut dojazd z Madonna del Cuore do Vazii. Tym samym pojawił się na przełęczy ledwie trzy minuty wcześniej. Na tej mecie w pięknych okolicznościach przyrody spędziliśmy razem jakiś kwadrans. Potem rozpoczęliśmy zjazd do Leonessy. Chcąc zrobić zdjęcia do tej opowieści szybko zostałem w tyle. Wkrótce straciliśmy z sobą kontakt. Na trzecim kilometrze zjazdu zatrzymałem się by zrobić kolejną fotkę. Gdy tylko ruszyłem w dalszą drogę zdałem sobie sprawę, że właśnie przebiłem dętkę w przednim kole. Coś co zrazu wyglądało na mały kłopot rychło okazało się być większym problemem. Szybko wymieniłem gumę, ale od dawna nie używana mini-pompka była zepsuta. Nie miałem jak wtłoczyć do dętki tych kilku atmosfer. Na domiar złego telefon nie miał zasięgu, więc o swej sytuacji nie mogłem poinformować kolegi.

Cóż było robić? Rozpocząłem spacer w dół szosy SP10. Do samochodu brakowało mi stąd przeszło 14,5 kilometra. Miałem nadzieję, że spotkam po drodze jakiegoś kolarza-amatora wspinającego się na przełęcz od północnej strony, który pożyczy mi na chwilę swoją pompkę. Przeszedłem kilometr, dwa, trzy i nikogo takiego nie spotkałem. Przechadzka z rowerem pod bokiem zaczęła się dłużyć, choć przyznam iż przy tej słonecznej pogodzie nie była niczym strasznym. W końcu na wysokości około 1420 metrów napotkałem dwóch „Samarytan”, którzy poratowali mnie w potrzebie. Dzięki nim pozostałe mi do Leonessy przeszło 11 kilometrów pokonałem już szybciej, bo na grzbiecie swego „karbonowego rumaka”. Spokojnie zjechałem na sam dół, po drodze zatrzymując się gdzie trzeba by zrobić kolejne zdjęcia. Niemniej moja przygoda kosztowała nas tyle cennego czasu, że postanowiliśmy nie jechać prosto do bazy noclegowej. To był akurat dzień, w którym zawodowcy walczyli o tytuł mistrza świata na trasie wokół Zurychu. Na naszej wyprawie nie mieliśmy czasu my śledzić wydarzenia tego czempionatu. Chcieliśmy przynajmniej obejrzeć ostatnią godzinkę jego wielkiego finału. Postanowiliśmy zatem podjechać do bliżej położonego Rieti i tam wpaść do jakiegoś baru, w którym leciałaby relacja z wyścigu męskiej elity. Skończyło się jednak na tym, iż ostatnie kilometry tej rywalizacji obejrzeliśmy na telefonie Mateusza. W ramach spaceru po zatłoczonych uliczkach miasta doszliśmy nad rzekę Salto pod pomnik Lira czyli poświęcony włoskiej walucie sprzed wprowadzenia Euro. Następnie zahaczyliśmy też o Piazza San Rufo, gdzie wedle sięgającej czasów renesansu tradycji znajduje się centralny punkt Italii.

GÓRSKIE ŚCIEŻKI

https://www.strava.com/activities/12532492952

https://veloviewer.com/athletes/2650396/activities/12532492952

SELLA DI LEONESSA via TERMINILLO by MATTEO

https://www.strava.com/activities/activities/12532511542

ZDJĘCIA

Sella-di-Leonessa_44

FILM